Pamiętnik chłopca/Kula ze śniegu

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Pamiętnik chłopca
Podtytuł Książka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Obrąpalska
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały grudzień
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KULA ZE ŚNIEGU.
16, piątek.

Śnieg wciąż pada i pada. Przykry wypadek stał się dziś, przy wyjściu ze szkoły, z powodu tego śniegu. Gromadka chłopców, zaledwie wybiegłszy na ulicę, zaczęła grać w śnieżki, a że śnieg mokry, więc téż kule z niego były twarde i ciężkie jak kamienie. Dużo ludzi przechodziło po chodnikach. Jakiś pan zawołał:
— Urwisy, przestańcie!
Właśnie w téj saméj chwili, po drugiéj stronie ulicy, rozległ się krzyk przeraźliwy i zobaczyliśmy staruszka, któremu kapelusz spadł z głowy i który chwiał się, zasłaniając twarz rękami, obok niego zaś jakiś chłopiec zawołał:
— Na pomoc, na pomoc!
Natychmiast ludzie zewsząd nadbiegli. Staruszek został uderzony śnieżką w oko. Chłopcy rozpierzchli się zaraz w różne strony, zmykając co tchu. Ja stałem przed sklepem księgarskim, do którego wszedł był mój ojciec, i spostrzegłem, jak nadbiegło kilku moich towarzyszy, którzy, wmięszawszy się pomiędzy innych, stojących przy mnie, udawali, że przyglądają się pilnie wystawie księgarskiej: był Garrone, Koretti, murarczuk i Garoffi, — ten, co marki tak zbiera. Tymczasem cały tłum zebrał się dokoła staruszka, a żołnierz straży miejskiej i kilku innych ludzi biegało to w tę, to w ową stronę, grożąc i pytając:
— Kto to? Kto to zrobił? Czyś to ty? Powiedzcie, czyja to sprawka? — i oglądali ręce chłopców, czy mokre od śniegu.
Garoffi stał obok mnie: dostrzegłem, iż drży cały i jest blady jak chusta,
— Kto? kto to zrobił? — wołali wciąż ludzie.
Wówczas usłyszałem, jak Garrone powiedział pocichu do Garoffiego:
— No, idź, idź-że, powiedz, żeś to ty; byłoby nikczemnie pozwolić na to, aby schwytali kogoś innego.
— Ależ ja nie zrobiłem tego naumyślnie! — odrzekł Garoffi, drżąc jak listek.
— To nie racya; idź, spełnij twój obowiązek — powiedział Garrone.
— Ależ ja się boję!
— Nie bój się; dla dodania ci odwagi ja z tobą pójdę.
A żołnierz i inni wołali coraz głośniéj:
— Kto? kto? kto taki? Szkło od okularów wpakował mu w oko! Pozbawili go oka! Zbóje!
Sądziłem, iż Garoffi padnie na ziemię.
— Chodź! — rzekł doń stanowczo Garrone — ja cię obronię.
I ująwszy go za ramię, popchnął na przód jak chorego. Ludzie spostrzegli to zaraz i zrozumieli wszystko; kilku nadbiegło z zaciśniętemi pięśćmi. Lecz Garrone, wysunąwszy się na przód, zawołał:
— Dziesięciuż napadnie na jednego malca?
Wówczas tamci zatrzymali się, a jakiś żołnierz ze straży miejskiéj wziął Garoffiego za rękę i poprowadził go, rozpychając tłum, do pewnego sklepu, gdzie zaniesiono rannego. Ujrzawszy go, poznałem w nim odrazu urzędnika staruszka, który ze swym małym siostrzanem mieszka w naszym domu, na czwartém piętrze. Siedział na krześle, z głową o jego poręcz opartą i z chustką na oczach.
— Nie zrobiłem tego naumyślnie! — mówił łkając Garoffi, ledwo żywy ze strachu. — Stało się to przypadkiem.
Parę osób popchnęło go gwałtownie do sklepu, wołając:
— Do nóg, do nóg! Proś o przebaczenie! — i rzuciło go o ziemię.
Lecz natychmiast dwoje silnych ramion postawiło go znowu na nogi i głos stanowczy rzekł:
— O! nie, panowie!
Był to nasz dyrektor, który widział wszystko.
— Ponieważ miał odwagę sam się stawić — dodał, — nikt nie ma prawa go poniżać.
Wszyscy milczeli.
— Proś o przebaczenie — powiedział dyrektor do Garoffiego.
Garoffi, wybuchając płaczem, objął kolana staruszka, a on, namacawszy ręką jego głowę, pogładził go po włosach. Wówczas powiedzieli wszyscy:
— Idź, chłopcze, idź, wracaj do domu!
A ojciec mój wyprowadził mnie z tłumu i rzekł mi w drodze do domu:
— Henryku, w podobnym wypadku miałżebyś ty odwagę spełnić twój obowiązek, iść i wyznać twoją winę?
Ja mu odpowiedziałem twierdząco. A on dodał:
— Daj mi słowo, słowo szlachetnego, uczciwego chłopca, że takbyś postąpił.
— Daję ci na to słowo, mój ojcze!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Obrąpalska.