Pamiętnik chłopca/Na lekcyi gimnastyki
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik chłopca |
Podtytuł | Książka dla dzieci |
Wydawca | Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki |
Data wyd. | 1890 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Obrąpalska |
Tytuł orygin. | Cuore |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały kwiecień Cały tekst |
Indeks stron |
Pogoda prześliczna, więc też kazano nam przejść od gimnastyki pokojowéj do gimnastyki z przyrządami gimnastycznemi w ogrodzie. Garrone był wczoraj w gabinecie dyrektora, kiedy przyszła matka Nellego, ta pani o jasnych włosach, w czarnéj sukni, prosząc, aby syna jéj uwolniono od nowych ćwiczeń. Każde słowo kosztowało ją wysiłku i, mówiąc, trzymała jednę rękę na głowie swego chłopca.
— On nie może... — rzekła do dyrektora.
Ale Nelli tak się okazał zmartwionym, że go usuwają od ćwiczeń na przyrządach gimnastycznych, że go i to jeszcze upokorzenie spotyka...
— Mamo, mamo, zobaczysz — powtarzał ze łzami, — tak samo będę robił jak inni.
Jego matka patrzyła nań w milczeniu, z wyrazem miłości i litości niezmiernéj. Potém z wahaniem dodała:
— Obawiam się jego towarzyszy... — Chciała powiedzieć: Obawiam się tego, aby zeń nie szydzono.
Ale Nelli odrzekł:
— To nic, mamo, to nic... a zresztą jest przecie Garrone. Już dość, aby on był: nie będą się śmiali...
I matka uległa w ostatku. Przyszedł na lekcyę. Nauczyciel poprowadził nas zaraz do słupów prostopadłych, które są bardzo wysokie, a trzeba było wgramolić się aż na sam wierzch i stanąć prosto na ostatnim, poprzecznym drągu. Derossi i Koretti wdrapali się na nie szybko i zwinnie jak wiewiórki; i mały Prekossi również prędko na szczyt się dostał, choć mu niebardzo było wygodnie w téj kurtce ojcowskiéj, która sięga aż za kolana, i choć towarzysze, aby go rozśmieszyć, powtarzali ciągle, podczas gdy się gramolił, jego zwykłe:
— Przepraszam, przepraszam.
Stardi sapał, czerwienił się jak burak, zaciskał zęby jak pies rozwścieczony; ale znać było, te postanowił za jakąbądź cenę, choćby miał pęknąć, dostać się na górę — i istotnie tam dotarł; a i Nobis również — a gdy się znalazł na szczycie, przybrał postawę wspaniałą; ale Wotini ześliznął się dwa razy, pomimo swego nowego ubranka w paseczki niebieskie, które umyślnie dla gimnastyki mu sprawiono. Aby łatwiej módz włazić, wszyscy ponacierali sobie ręce kalafonią; a zaopatrywali się w nią u tego handlarza Garoffiego, który jéj dostarczał każdemu już sproszkowaną, sprzedając paczkę za solda, oczywiście bez straty dla siebie, z zarobkiem. Potém przyszła koléj na Garrona, który wlazł, żując bułkę, jakby to była rzecz najmniejsza — i sądzę, że mógłby był śmiało jeszcze na plecach jednego z nas zabrać na górę — taki to jest silny i muskularny ten byczek. Po Garronem otóż koléj Nellego.
Zaledwie zobaczono, jak objął drąg temi swemi długiemi, chudemi ramionami, natychmiast wielu chłopców zaczęło się śmiać i żartować; ale Garrone skrzyżował swoje wielkie ręce na piersiach i powiódł dokoła spojrzeniem tak wyrazistem, tak jasno dał do poznania, że, pomimo obecności nauczyciela, ani się zamyśli pięścią nauczyć rozumu, że zaraz wśród chłopców śmiech ustał. Nelli zaczął włazić na słup; niełatwo mu to szło biedakowi — twarz mu poczerwieniała mocno, oddychał ciężko, pot spływał mu z czoła. Nauczyciel rzekł:
— Dosyć, dosyć; spuść się na ziemię.
Ale on nie usłuchał, piął się w gór, wysilał się, wytężał, nie chciał dać za wygranę: zdawało się, że lada chwila wpół martwy padnie na ziemi. Biedny Nelli! Myślałem sobie, iż gdybym ja był taki jak on i gdyby mnie zobaczyła w téj chwili matka, ileżby ona biedna cierpiała; a myśląc o tém, czułem, że tak bardzo kocham Nellego, iż kto wie, ilebym dał za to, aby mu się udało dostać na gór, żeby go módz popchnąć, podeprzeć, nie będąc widzianym. Tymczasem Garrone, Derossi i Koretti mówili:
— Naprzód! naprzód, Nelli; mocno, silnie, jeszcze trochę, już niedługo, odważnie!
I Nelli uczynił jeszcze jeden wysiłek gwałtowny, aż stęknął nieborak i znalazł się o dwa cale od belki.
— Wiwat! — zawołali inni. — Zuch! śmiało, jeszcze chwilę! dalej!
I oto Nelli uchwycił za belkę poprzeczną. Wszyscy zaczęli bić w dłonie.
— Brawo! — powiedział nauczyciel — ale już dosyć; spuść się na dół.
Lecz Nelli postanowił stanąć na szczycie tak jak i inni, i po chwili udało mu się łokcie oprzeć na belce, potem kolana, potem nogi: nareszcie stanął, wyprostował się jak mógł, i zadyszany, uśmiechnięty, spojrzał na nas. My powtórnie zaczęliśmy klaskać w dłonie, a wówczas on spojrzał na ulicę. A wtedy i ja spojrzałem w tamtą stronę, i poprzez krzewy, które pokrywają ogrodową krat, zobaczyłem jego matkę, która przechodziła się tam i napowrót po chodniku, nie odważając się oczu podnieść. Nelli zszedł i wszyscy otoczyli go, winszując i okazując serdeczne zadowolenie; czerwony był, zdyszany, oczy mu błyszczały, całkiem inaczéj niż zwykle wyglądał. Potém, przy wyjściu, matka jego pośpieszyła na jego spotkanie i, uściskawszy go, zapytała trochę niespokojna:
— Jakże tam, synku, jakże tam poszło?
Wszyscy towarzysze odpowiedzieli razem:
— Dobrze, wybornie! Wlazł na słup aż na sam wierzch, jak i każdy z nas.
Trzeba było widziéć wówczas radość téj pani! Chciała nam dziękować i nie mogła, uścisnęła rękę kilku uczniom, ucałowała Garrona i poprowadziła syna do domu; a myśmy widzieli ich jeszcze przez czas pewien, jak szli prędko, rozmawiając i gestykulując, oboje tak weseli, tak zadowoleni, jak ich nie widziałem nigdy.