<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Pan Grubopłaski
Pochodzenie Kalendarz Humorystyczny Illustrowany „Muchy“ dla Porządnych Ludzi na Rok Zwyczajny 1877
Data wyd. 1877
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
Opodeldok nie jest lekarstwem na serce — filozoficzne uwagi pani Fichtenbaum, oraz sadzawka jako ostatnia woda téj powieści.

Łatwo to jest wyleczyć stłuczone kości, łatwo naprawić zepsuty zegarek, ale zreperować serce, w które wkradł się robak miłości, to trudno — a bardzo trudno, jak cię poważam szanowny czytelniku. Miłość to fatalna choroba, skoro się czepi serca — bądź zdrów — nie ma dla ciebie lekarstwa w żadnym składzie materyałów aptecznych...

Panu Antoniemu nie posłużyła podróż na kasztanie, leżał w łóżku i jęczał boleśnie, a wzdychał tak ciężko, aż się podnosiły rolety niebieskie w apartamentach pani Fichtenbaum. Miejscowy cyrulik, jedyna pomoc medyczna dla całego miasta Kałużewa i zachwycającéj jego okolicy, leczył go wszelkiemi środkami, jakie wskazywała mu nauka i doświadczenie, a nieoszacowana pani Fichtenbaum otaczała swego chorego lokatora najstaranniejszą opieką i prawdziwie macierzyńską troskliwością...
Słabość fizyczna przechodziła stopniowo, ale, któż ukoi cierpienie duszy, kto potrafi zlać balsam pociechy na serce cierpiące i do głębi zranione? Nikt? —
Nieprawda — pociechę tę potrafi zlać ukochana osoba — jedno jéj słowo życzliwe, jeden gest przyjazny, a zdrowie i humor wyśmienity natychmiast powraca...
Poczciwa pani Grzmotnicka, naśmiała się dowoli z przypadku pana Antoniego, ale litość zdjęła jéj serce, i przysłała człowieka aby się dowiedział o jego zdrowiu.

Pan Antoni o mało nie uściskał tego gońca, co mu tak szczęśliwą wieść przyniósł, obsypał go dziesiątkami i kazał oświadczyć, że wieczorem sam przywiezie odpowiedź..
Jakoż natychmiast posłał po konie na pocztę, ku wielkiemu zdumieniu pani Fichtenbaum, która weszła do jego pokoiku i oparłszy łokieć na stole, a brodę na łokciu, z czem jéj było bardzo do twarzy, zaczęła rozmowę mniéj więcéj téj treści.
— Proszę pana, mnie się zdaje, że pan sobie zakochał do pani Grzmotnickiéj...
— Cóż pani widzi w tem złego, droga pani Fichtenbaum?
— Nic złego, tylko widzi pan, to jakoś nie wypada, taki porządny pan jak pan to powinien sobie ożenić z panną i wziąść jeszcze za nią parę kilka tysięcy rubli — tak zaś jak pan chce, to nie interes...
— Nierozumiem pani...
— Pan chce do swojéj godnéj osoby dopłacić jeszcze dziesięć tysięcy rubli, kiedy pan może nic nie dopłacić, dostać pannę z posagiem, a ja za tę sumę co pan ma u pani Grzmotnickiéj dam panu zaraz gotówką dziewięć tysięcy pięćset rubli...

Pan Antoni ani chciał słuchać — pojechał, a kiedy bryczka ruszała już z przed domu, pani Fichtenbaum kłaniała mu się przed okno, wołając — szczęśliwéj podróży panie Antoni, dziewięć tysięcy daję... do widzenia i pięćset..
Pan Antoni zastał w Gapiejowie liczne zebranie gości — obiad był wyśmienity, wina wytworne, towarzystwo bardzo miłe, a nadewszystko gospodyni domu czyniła mu wielki nad innemi młodymi ludźmi preferans... Był w siódmem niebie...
Nad wieczorem, przechadzano się po ogrodzie nad brzegiem sadzawki obszernéj, któréj powierzchnia od brzegów szczególniéj pokryta była zieloną rzęsą i zarosła trzciną...
Pan Antoni prowadził panią Grzmotnickę pod rękę; zdawało mu się, że lada moment znajdzie sposobność wypowiedzenia jéj wszystkich uczuć przepełniających istność jego i serce młodzieńcze. Oczekiwał tylko kiedy goście rozproszą się po cienistych alejach ogrodu i nawet ułożył już sobie w myśli patetyczną mówkę, która odrazu miała zdobyć serduszko czarującéj wdowy...
Lecz to nie było zapisanem w księdze przeznaczeń...
Na sadzawce pływało przy samym brzegu koryto, mokło ono już w wodzie może od lat kilku, a wiatr pędząc je od brzegu do brzegu przypędził przed oczy wesołéj piętnastoletniéj kuzynki panny Melanii, która klaszcząc w rączki, zawołała:

— Ciociu! ciociu pojedziemy czółnem, pan Antoni będzie nas woził...
— Ale moje dziecko, ja nie wiem, czy pan Antoni potrafi...
Duch bohaterski odezwał się w piersiach młodego człowieka.
— Jeżdżę jak retman, rzekł, wychowałem się nad brzegami Wisły, téj ukochanéj matki rzek naszych.
I nie słuchając perswazyi wdowy, porwał drąg jakiś leżący na brzegu, wskoczył w koryto i odepchnął się na wodę...
Jechał szczęśliwie cztery sążnie... na piątym koryto zaczęło się chwiać, damy wydały okrzyk przerażenia i na zielonéj powierzchni zapleśniałéj sadzawki ujrzały tylko przewrócone koryto i pływający kapelusz pana Antoniego.
Sadzawka miała kilka sążni głębokości...
Widzowie téj dramatycznéj sceny wstrzymywali oddech, ktoś z mężczyzn pobiegł po ludzi...
W tem... jak olbrzymi melon z pod trawy wydobyła się na powierzchnią jasna głowa naszego bohatera, który miał pełne usta błota, pełną brodę trawy, trzciny i zielonéj pleśni.

Z rozpaczliwem wysileniem dopłynął do brzegu, lecz skoro wyszedł z wody, zamiast spółczucia, powitano go wybuchem głośnego śmiechu, który udzielił się całemu towarzystwu i brzmiał rozgłośnem echem po ogrodzie..
Pan Antoni spojrzał na siebie, zmokłe ubranie przylgnęło mu do ciała — sferoidalne kształty jego zarysowały się jak w trykotach, a broda pełna traw zielonych, całéj postaci dodawała komicznego wdzięku.
— O piekło! piekło! ryknął z rozpaczą.... i uciekł bez pożegnania...
Nie potrzebuję podawać, że suma na Gapiejewie przepisaną została na imię pani Fichtenbaum z Kałużewa...







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.