<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pan Major
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1886
Druk Drukarnia S. Orgelbranda Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Ale biedna Jadwisia ani się zrazu spać położyć, ani potem usnąć nie mogła, straszliwa groźba, która na nią jak piorun spadła, sen odpędziła od powiek. W tej zapowiedzi małżeństwa z nieznajomym, niemiłym i starym człowiekiem, chociaż się ona mogła wydawać marzeniem tylko przedwczesnem, było złamanie całej przyszłości dziewczęcia. Jakkolwiek — mało ona marzyła sercem i główką, nie przypuszczała jeszcze nigdy, ażeby ją obcemu jakiemuś człowiekowi rzucić tak miano dla tego, że był bogatym.
Przed oczyma jej obraz tego wyczernionego, wyprostowanego i uśmiechającego się majora stał ciągle z okrutną groźbą jej spokojowi i szczęściu... Klękła się modlić a poczęła płakać...
Kunusia, która spała pod drugiemi drzwiami, a bez ceremonii podsłuchała łkania cichego i przeczuwszy cierpienie swego przybranego dziecka, po cichu się do niej przywlokła.
Była to stara, prosta, niewielkiej nauki kobiecina, ale serca wielkiego i rozsądku niepospolitego. Miłość dla Jadzi jeszcze ją dzielniejszą na umyśle czyniła. Postrzegłszy dziecko płaczące, pochylone na klęczniku, poczęła od groźnego kiwania głową.
— Czegoto panienka płacze i gryzie się, zawołała... Stary z pozwoleniem sam nie wie co plecie, w głowie mu się plącze... i plunąć na to nie warto... Gdzież? co? dopiero się zobaczyli... niewiadomo, czy tamtemu ożenienie w głowie? Zresztą i jegomość, niech sobie co chce gada, sam tak zostaćby nie mógł... nie wydałby rozmyśliwszy się... Idź panienka spać i nie przypuszczaj nawet tego...
Jadzia uścisnęła piastunkę.
— Kunusiu moja, rzekła... jakem pierwszy raz na tego człowieka spojrzała, wnet mnie strach ogarnął... nie wiedziałam sama czemu. Uważaj, jak on od jednej chwili poczciwego wujaszka opanował, jak nim owładnął... widziałaś, jak jakoś uparcie patrzał na mnie, jak się uśmiechał i wdzięczył?
— I cóż to znaczy? — odparła Kunusia — stary... zwyczajnie stary zjadłby oczyma młodość... aleć on rówieśnikiem jegomości!!
— Dla czegóż się ja tak lękam! spytała Jadzia, jakbym miała przeczucie...
— Bo panienka świata nie znasz... ludzi nie widziałaś i boisz się wszystkiego... ot! przeżegnać się i spać, i jeśli jutro ten z czarnemi wąsami przyjdzie niech się panna nie pokazuje. Najlepiej będzie tak zrobić! on przed dziesiątą nie może tu być, ja Jadzię odprowadzę do kościoła, jest u św. Piotra nabożeństwo wielkie, siedź tam, póki ja po pannę nie przyjdę...
— Ale co to pomoże?
— Już mnie panienka słuchaj, odparła Kunusia, a ja się wam klnę, na co mam najświętszego, że tego nigdy nie dopuszczę, żeby mi was za starego niedoperza wydać miano.
Wzięła się Kunusia w boki i czepiec biały przekręciła aż na bakier.
— Ja sobie jestem prosta sługa, rzekła cicho zażywając tabaki resztę, którą w palcach trzymała — z miotłą chodzę, w pokojach nie siadam, głośno się nie odzywam, ale dobrą radę dać potrafię, i klnę się... panience... bezemnie tu oni dwaj, a choćby ich było i sześciu nic nie zrobią... Śpij panna spokojnie...
To mówiąc dobyła tabakierki, gdyż ostatnia doza nie wydała się jej dostateczną i uśmiechnęła się tak do Jadwisi, że jej ducha dodała, a strach całkowicie odjęła...
Kunusia stara sześćdziesiąt-letnia kobiecina była jedną z tych istot tajemniczych, mało znacznych które w gospodarstwie społecznem, w kółku rodzinnem na pozór skromne zajmują miejsce, grają w nich przecież rolę daleko ważniejszą niż się zdaje... Jak w świecie zwierzęcym mnóstwo istotek drobnych uchodzi przed okiem naturalistów, choć z nich rosną wyspy i tworzą się lody, tak w świecie ludzi, oczy się naprzód zwracają na wierzchołki, najpóźniej na podstawy i tajemne sprężyny żywota.
Do tych sprężyn niewidzialnych należą skromne takie Kunusie, które długie lata spędzają wcielając się do rodzin obcych, bo swoich nigdy nie miały. Los zdaje się je przeznaczać od urodzenia do tych funkcyj cichych a pożytecznych, po których często nawet wspomnienie nie zostaje. Sierota przywiązuje się powoli do rodziny, wciela w nią ofiarą i miłością, znajduje braci i siostry w dobrych sercach obcych ludzi; starzeje u cudzego progu i już przykuta doń opuścić go nie może. Powoli marzenia własnego odrębnego życia rzuca z latami po drodze, nawyka do domu, uważa go za swój i często skromna suknia sługi nie przeszkadza jej w istocie być panią.
Przy całej niepozorności swej sześćdziesiąt-letnia Kunusia, przez obcych zwana panną Kunegundą, ważne stanowisko zajmowała w domu pana Syksta. Niegdyś była ona sługą, rówieśnicą, przyjaciółką matki Jadzi, z nią przeszła do tego domu, jej ona powierzyła swe dziecię, a gdy umarła, Kunusia przywiązała się doń jak rodzona matka. Ta miłość podniosła ją niezmiernie duchowo i umysłowo; czując się obowiązaną do dania pierwszego wychowania dziecięciu, usiłowała pojąć jego warunki, zrozumieć zadanie, pracowała, myślała, radziła się i modliła.
Gdy Syksta napadła owa mania antykwarska którą opanowany dozwalał na wszystko co od niego żądano, Kunusia czuła, że ona jest za wszystko odpowiedzialną; niepokoiło ją to bardzo, ale miłość dokazuje cudów... Cudownym instynktem wiedziona, z fizyognomii sądziła nauczycielki i nauczycieli, których do Jadzi brano; usuwała zręcznie jednych, wynajdywała drugich... W rozmowach z dzieckiem nie zdając się nauczyć, wpajała w nią to, co się zdrowym pokarmem na przyszłe zdawało życie... Ona Jadzię nauczyła się modlić rzewnie — i pracować.
Praca też była jedną z cnót największych Kunusi, która nie spoczywała nigdy, a nie gardziła żadną i spełniała najwstrętliwsze, najpospolitsze, byle nie siedzieć z założonemi rękami. Gdy przychodziła niedziela, którą święcić musiała Kunusia, modliła się od rana do wieczora, a jeśli ducha nie starczyło na tę długą modlitwę, nie śmiejąc przyznać się do tego, nudziła się bardzo. W dzień powszedni wszystko spoczywało na niej. Klucze, choć pozornie składała Jadwisi, dla tego tylko, aby jej wskazać obowiązek pamiętania o nich, w istocie należały do niej; zamiatała i opylała, gotowała jedzenie, chodziła na targ, robiła rachunki z kupcami, pomagała panu Sykstowi, bawiła rozmową Jadzię, odbywała posyłki a zawsze z najlepszym humorem, zażywając tabakę, którą od lat dziesięciu dla oczów jej poradzono, śmiejąc się, dowcipując i niekiedy podśpiewując nawet. W tej części Krakowa znano ją powszechnie pod nazwiskiem panny Kunekundy od Syksta i szanowano, jako zacną kobiecinę, która nigdy nikomu najmniejszej nie wyrządziła przykrości... Jadzia kochała ją nad wyraz wszelki, była to jedna istota, z którą otwarcie, szczerze, do głębi serca z każdej myśli wyspowiadać się mogła. Wesołość dziewczęcia, jak w zwierciadle odbijała się na twarzy poczciwej piastunki, smutek jej każdy w sercu odgłos znajdował.
Sam pan Sykst, choć do wielkich czułości nie skłonny, znał się przecie na zaletach starej sługi, przyznawał się, że bez niej nie byłby nigdy wychowania Jadzi mógł poprowadzić i czasem domyślał się nawet, że nie jest i nie będzie nigdy w stanie wywdzięczyć jej za to, co dla jego domu zrobiła. Kłócili się przecież dosyć często, gdy szło o owe rupiecie pana Syksta, które bez należnego uszanowania traktowała panna Kunegunda lub w żywe oczy posiadacza wyśmiewać się z nich ośmielała.
Ale te chmurki przechodziły prędko i sam pan Sykst potem nieznacznie Kunusię w dobry humor wprowadzał, aby swaru zapomniała.
Kunusia miała swoją celkę na strychu, a było to prawdziwie zakonne schronienie... ubogie, czyste, ciche... Dużo świętych obrazków, wianków, krzyżów i godeł pobożnych, kupka książek wymodlonych... stare pudełko od roboty, stary kuferek na czterech cegłach krzyżowo stojący, kilka sukien na kołkach, całym jej było majątkiem... Ale prócz kilku godzin snu, rzadko kiedy miała tu czas odpocząć... czasem chwileczkę po obiedzie, lub jaką godzinę wieczorem jeśli gości u Jadzi nie było, a Sykst jej pomocy nie potrzebował... Gdy Jadzia zostawała sama, stara przychodziła do niej z pończochą, siadała sobie w kątku, a dziewczę jej jaką książkę czytało; stara bowiem nietylko słuchać lubiała ale doskonale pamiętała co raz usłyszała i z tą zdrową logiką ludzi niepopsutych wykrętami myślenia, składała w jednę całość nabytki swe wszystkie; odrzucając z nich to co się z przekonaniami staremi, z głęboką wiarą i poczuciem serca instyktowem nie godziło, niekiedy śmiały sąd Kunusi Jadzię dziwił, rozśmieszał, ale często sprostował i pokierował nawet jej zdaniem.
Powierzchowność staruszki odpowiadała jej charakterowi, sześćdziesiątletnia była piękną, rysy twarzy wyrażały energią i dobroć zarazem... Marszczki okrywały jej czoło poorane, oczy zagasłe, usta wpadłe... ale mimo tych oznak starości rumieniec był na licach, a niezmierna czystość ubioru i pewien rodzaj elegancyi nawet czynił ją poważną, nadając pozór daleko przyzwoitszy niż pospolicie miewają u nas sługi. Kunusia trzymała się jeszcze prosto, chodziła zawsze w czepcu śnieżnej białości i nieposzlakowanem obuwiu, fartuch jej prany własnemi rękami, nigdy nie znosił plam długo, bo go po kilka razy na dzień zmieniała. Nawet w kolorowych chustkach od nosa starała się ukryć tę nieuchronną dla wzroku tabakę, którą polubiła choć jej miała za złe, że jest brudną...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.