Pan Sędzic/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pan Sędzic |
Podtytuł | Opowiadanie o Litwie i Żmudzi |
Data wyd. | 1839 |
Druk | F.-A. Saurin |
Miejsce wyd. | Poitiers |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Noc była ciemna, śnieg obfity padał, kiedy sąsiedztwo zgromadzone na zabawy wieczorne do domu panów S... gdzie się znajdował pan Sędzic obok swéj narzeczonéj, usłyszało turkot pojazdu zachodzącego przed ganek.
«Ktoby to taki? ktoby to taki?»
Żmudzin cały biały od śniegu, wpada do sali, zapominając nawet futro zrzucić z siebie, tak mu spiesznie było.
«Ważną nowinę wam przynoszę,» były pierwsze jego słowa; ale gdy ujrzał mnóstwo osób, jakby bojaźnią przejęty, szuka oczami swego przyjaciela, i znajdując go obok siebie, «nie ma tu kogo z policyi, ze szpiegów?» mówi mu do ucha.
«Nie, są to wszystko obywatele szlachta sąsiednia.»
«A więc cieszmy się wszyscy, rewolucya w Warszawie.»
Wielkie słowo! czarownicze słowo! dźwięk twój jeszcze się dotąd odbija w uszach i duszy każdego poczciwego Litwina.
«Nie żartujesz?» pytał Sędzic.
«Wiadomość jest autentyczna. Od dwóch dni, mnóstwo karet i koczów przechodziło przez nasze powiatowe miasto, gdzie jak wiesz mieszkałem. Były to pojazdy jenerałów i oficerów rosyjskich uciekających z Warszawy do Petersburga. Od tych niczego się dowiedzieć nie można było, bo z nikim nie mówili. Lecz dzisiaj, pisarz prowentowy poczciwy chłopak, spoił jednego feldjegra, i dowiedział się całéj prawdy. Wielki książe Konstanty, opuścił Warszawę z wojskiem rosyjskiém, i to od niego ten feldjegier był wysłany do Petersburga. Wojsko polskie ściąga z prowincyj na pomoc rewolucyonistom. Szkoła Podchorążych zaczęła rewolucyą, i przy pomocy mieszkańców, jednéj nocy wygnała wszystkich moskali z Warszawy. Cieszmy się bracia, nadzieja odżywa!»
«Ledwo to wymówił, kiedy wszyscy obecni męszczyźni, kobiety i dzieci, znajomi i nieznajomi, byli u szyi Żmudzina, przyciskając go do serca; tak jest miłym przynoszący wiadomość pożądaną.
«Cieszy mnie mocno, rzekł Żmudzin z cicha Sędzicowi, że nasza szlachta jest choć patryotyczną.»
Waza nowa ponczu stanęła na stole i wypróżnioną była we dwie minuty.
«Do mazura, do mazura,» krzyczało wszystko.
Wincenta siadając do fortepianu, «mam jeden mazur ułożony przez tego, który nam dziś przynosi tak słodką wiadomość; miał się on nazywać żmudzkim, ja go chrzczę mazurem nadziei i grać go wam będę.»
«Doskonały, doskonały, nie chcemy innego,» rzekli wszyscy gdy go przegrała.
Noc cała, dzień następny, i jeszcze noc jedna, nie mogły zmordować tańcujących. Mazur nadziei nie znalazł rywala.
Żmudzin ofiarował się jechać do Wilna aby tam jako w punkcie centralnym zbierał wiadomości, i zniósłszy się z dobrze myślącymi, radził co wypadnie czynić na Litwie, przyrzekając przyjacielowi swemu donosić o najdrobniejszych szczegółach.
Jakoż w krótkim czasie pisał co następuje:
«Emisaryusz przybyły w tych dniach z Warszawy, radził patryotom zawiązać komitet centralny w Wilnie. Chłopicki dawny jenerał, wybrany dyktatorem; Warszawa i całe wojsko, kładą w nim wielką nadzieję.»
W kilka dni:
«Przeklęta arystokracya, przez swoje wpływy i intrygi, uchwyciła ster interesów patryotycznych w Wilnie. Pięć osób bez energii (tu wylicza ich imiona), zasiadło w komitecie. Na żywe nalegania młodzieży uniwersyteckiéj połączonéj z mieszkańcami, żądającéj powstania w Wilnie, komitet odpowiedział: iż trzeba czekać aż Polacy otrzymają jakie znaczne zwycięstwo pod Warszawą. Jaką piękną porę opuszczamy! w Wilnie nie ma jak dwa tysiące moskali; nie rokuję nic dobrego z takich początków.»
W innym liście:
«Emisaryusz z Warszawy przybyły, donosi o ważném zwycięstwie odniesioném pod Grochowem. Moskale są u nas w wielkiéj trwodze. Młodzież tutejsza uzbrojona. Wykupiono prawie wszystkie ładunki od moskali, płaciliśmy czasem po rublu za jeden ładunek. Komitet jeszcze odwłóczy, żąda jeszcze jednego zwycięstwa pod Warszawą; na nieszczęście, wpływ jego jest wielki.»
W dni kilka:
«A już dosyć tego! nie chcę być skorym w posądzaniu, lecz widząc co się u nas dzieje, powiedziałbyś, że komitet nasz jest złożony z przyjaciół moskiewskich; wszelkiemi siłami stara on się przewłóczyć powstanie. Młodzież zniecierpliwiona, lecz posłuszna na nieszczęście, opuszcza miasto pojedynczo, i wszyscy wysyłają broń za miasto, bo policya poczyna być podejrzliwą, robi już nawet wizyty po domach szukając broni. Ja jutro wyjeżdzam na Żmudź, zobaczymy się w przejeździe.»
Dnia następnego, żmudzin przybył do domu pana Sędzica.
«Nadzieja zrobienia powstania w Wilnie, rzekł mu, upadła. Wszyscy zniechęceni przewłoką, nie myślą jak tylko o tém, jakby się z miasta wydostać; lecz i wyjście z miasta jest strzeżone. Są tacy którzy nasz komitet oskarżali o zdradę. Ja nie jestem tego zdania, ale tłómaczę przyczynę odwłoki naturalném rozumowaniem: magnat każdy otoczony wyszukanemi wygodami życia, jest zniewieściały, nie ma jędrności i odwagi tak potrzebnéj w działaniach rewolucyjnych; z innéj strony, on ma wiele do stracenia, więc nie chce nic ważyć na niepewne; egoizm bierze w nim górę nad patryotyzmem. Podług umie, ta klasa powinna być na zawsze wyłączoną w rewolucyi, a przynajmniéj strzedz się najmocniéj należy, ażeby kierunek w jéj się nie dostał ręce, bo pewno wszystko sparaliżuje. O! jaką szkodę poniesie nasze przyszłe powstanie przez to, że Wilno jest dla niego straconém. Tam leży siła moralna i materyalna Litwy; tam bowiem są ludzie, którzy swemi pismami mogliby zagrzewać naród; tam jest drukarnia, fabryka broni i inne, mnóstwo młodzieży szkolnéj, uniwersyteckiéj i miejskiéj, arsenał, skład prochów. Wszystko to mogło być w ręku naszém z największą łatwością, a wszystko stracone przez winę kilku niegodziwych magnatów. Lecz nie trzeba tracić energii, róbmy co będziemy mogli, a uczynimy zadosyć naszéj powinności. Powiedz czy magazyny nakazane dla wojska rosyjskiego będącego pod Warszawą, są już wywiezione?»
«Poczynają niektórzy dostawiać, ale bardzo mało ich jeszcze wyszło.»
«Trzeba więc rozpocząć powstanie natychmiast. Magazyny zostaną u nas; i tym przynajmniéj sposobem ogłodzimy obóz moskiewski. Ja ruszam na Żmudź, gdzie po zebraniu niektórych wiadomości, i zniesieniu się z kilkoma z moich przyjaciół, rozpoczynam powstanie. Bądź zdrów; pisuj do mnie o tém co się dziać u was będzie. Ja, z mojéj strony, nie zaniedbam uwiadamiać cię o wszystkiém. Spodziewam się że się nie dasz nikomu uprzedzić w patryotyzmie. Bądź zdrów.»
Pan Sędzic westchnął. Obraz Wincenty stanął mu na myśli. Straszna walka miłości z powinnością patryoty, toczyła się w jego duszy. «Jutro, rzekł w sobie, miałem być najszczęśliwszym z ludzi, ale ojczyzna mnie wzywa... O ojczyzno! o kochanko! bóstwa mego serca! dla czego się znajdujecie w sprzeczności w tym momencie?» Smutek dolegliwy opanował jego duszę.
Kazał podać konia: «Tak, myślał sobie, niech ona mną zarządzi; ja jéj tylko chcę być posłusznym.»
Zbliżając się ku domowi PP. S., pan Sędzic ujrzał swoję Wincentą siedzącą w gaiku brzozowym, świadku tylu ich niewinnych pieszczot, zanurzoną w myślach, z których obecność jego nie była w stanie wyrwać. Przywiązał konia do drzewa i usiadł koło niéj nie mówiąc ani słowa. Spojrzeli na siebie i zachowali milczenie czas długi, bo ich dusze rozumiały się.
«Drogi Józefie, rzekła nareszcie Wincenta z wyraźném przymuszeniem się, ty byłeś Polakiem wprzód nimeś został moim narzeczonym. Ty należysz cały do ojczyzny: ona cię wzywa w tym momencie. Słuchając jej głosu, zrobisz twoję powinność... Połączymy się gdy ojczyzna wolną będzie.»
«Ty żądasz tego, Wincento?»
«Wymagam. Miłość moja wszędzie ci towarzyszyć będzie.»
«Dla Ojczyzny i Wincenty żyć i umierać pragnę.» Rzekł, i odebrawszy czułe ucałowanie, leciał sposobić się do powstania.