<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Gasztowt
Tytuł Pan Sędzic
Podtytuł Opowiadanie o Litwie i Żmudzi
Data wyd. 1839
Druk F.-A. Saurin
Miejsce wyd. Poitiers
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
PAN SĘDZIC
czyli
opowiadanie
o litwie i żmudzi.
Rznij prawdę, o resztę nie pytaj.
Poitiers,
w drukarni f.-a. saurin.
1839.


TOWARZYSTWU
DEMOKRATYCZNEMU
POLSKIEMU.

Naglony potrzebą wspomnień miłych wygnańcowi, wspomnień o kraju, skreśliłem słów kilka o Żmudzi i Litwie. Komuż stosowniéj one ofiarować, jeżeli nie Wam, Obywatele, którzy złączeni swiętym węzłem, najskuteczniéj dotąd pracowaliście nad sposobami wyjarzmienia Polski całéj i nad przyszłém jéj szczęściem. Przyjmijcie tę moję nieudolną pracę, za dowód szczerych chęci podzielania trudów Waszych na drodze, która jedna tylko pozwoli nam ujrzeć Polskę całą, wolną, niepodległa i szczęśliwą, bo demokratyczną.

BRATERSKIE POZDROWIENIE.
AUTOR.






PAN SĘDZIC.
CZYLI
OPOWIADANIE O LITWIE I ŻMUDZI.
DZIAŁ PIERWSZY.
Familia szlachecka średniéj klasy.

«Wiele w tym roku lnu posieliście?» pytał sąsiad przybyły do S...
«40 purów[1] odpowiada najstarszy z siedmiu braci S...
«Piękne pieniądze wezmiecie.»
«Alboż nie mamy potrzeby? Widzisz panie Sędzicu[2] nas siedmiu wszystkich pod wąsem, każdemu potrzeba i konika i fraczka i surducika; każdy chce i powinien pokazać się na świat przyzwoicie; nasze siostry mają też swoje wydatki.»
«Gdzie są pańskie siostry?» pytał pan Sędzic, młodzieniec lat 23, wzrostu więcéj niż sporego, twarzy przyjemnéj, oczu czarnych, bystrych.»
«Są jeszcze u toalety.»
W tém chłopiec ubrany po kozacku, wynosi na jednéj tacy kilka karafek wódki i jeden kieliszek[3], na drugiéj dwa talerze, pełne wędliny w krążki, bułkę chleba i masło.
Pan Andrzéj, młodszy brat S., zwracając mowę do gościa: «Pan Sędzic zapewne po kawie?»
«Tak jest.»
«Połóżmy fajki, (bo wszyscy je mieli w gębie) napijmy się wódki nim śniadanie nam dadzą.» Do Pana! panie Sędzicu.»
«Dziękuję.»
To mówiąc, wychyla do dna, nagłém pochyleniem kieliszka, marszczy się po wypiciu, nalewa i oddaje gościowi; ten równym sposobem wypija, nalewa i oddaje w koléj temu który był po prawéj ręce. Tym sposobem obchodzi jeden kieliszek w koléj, a ostatni z kolei powiada przed wypiciem: «a ja do flaszki,» stawia kieliszek na tacy, i łączy się do innych którzy jedzą chléb, wędlinę i świeże masło. W kilka minut, inny nalewa, przepija; a gdy już koléj powtórzoną była razy ze sześć, drzwi boczne się otworzyły, i dwie siostry S... weszły do pokoju, gdzie nasi znajomi jeszcze się zatrudniali zakąską. «To siostry pańskie? mówi z cicha pan Sędzic do najstarszego brata.»
«Tak jest.»
«Zarekomenduj mnie.»
Ten się zbliża do sióstr trzymając za lewą rękę pana Sędzica: «Rekomenduję wam mego przyjaciela pana Sędzica D.....,» który się kłania i całuje w rękę prawą starszą, a późniéj młodszą ze sióstr; one mu robią dyg, zanosząc prawą nogę w tył lewéj. «Niech pan raczy siedzieć,» mówi starsza siostra, mająca już lat ze 30; młodsza lat 18 rzuciła skrycie okiem na pana Sędzica, zapłoniła się jakby się wstydząc swéj ciekawości, i usiadła przy siostrze. «Pan Sędzic, nasz sąsiad, bo o 4 mile tylko mieszka, a dotąd nie raczył nas nawiedzić,» rzekła starsza siostra.
«Wyznaję moję opieszałość, moje panie, mocno jéj żałuję.» Mówiąc te ostatnie słowa, patrzał na młodszą, która płoniła się i zanurzała wzrok w białą chustkę, którą trzymała na kolanach. «Ale po części mogę być wymówionym; wiedzą bowiem bracia pań, że nie ma roku jakém opuścił uniwersytet wileński. Przybywając do domu, wszystko dla mnie było nowém; musiałem się więc uczyć wszystkiego, uprawy roli, zasiewu i co tylko należy do gospodarstwa. Przy tém zatrudnieniu czas mi szybko upływał, tak żem się nawet nie spostrzegł że byłem samotny; lecz od dziś dnia czuję że samotność będzie dla mnie ciężarem... Łaskawi sąsiedzi (zwracając się do braci, dla pokrycia prawdziwego znaczenia ostatnich słów), pozwolą podzielać z nimi wolne momenta.»
«Czy pan myśliwy?» pytał jeden z braci.
«Nie jestem passyonowanym, ale lubię tę zabawę.»
«Masz pan psy gończe?»
«Jeszczem o tém nie myślał.»
«My mamy dwie swory młodych, które nam nie są potrzebne. Jeżeli to może zrobić panu przyjemność, ofiaruję mu imieniem nas wszystkich.» Inni bracia potwierdzili skinieniem głowy, a młodsza siostra, która dotąd nie podnosiła oczu, spojrzała wzrokiem ukontentowania na brata, który robił ofiarę panu Sędzicowi.»
«Bardzo wam dziękuję, szanowni sąsiedzi, rzekł Sędzic,» i w tém uściskał wszystkich braci.
Po rozmowie mało znaczącéj, jak naprzykład, o urodzajach tegorocznych, o porze roku, starsza siostra proponowała przechadzkę w ogrodzie. Każdy z młodych ludzi zabrał swoję fajkę, i poprzedzeni przez kobiety, wyszli wszyscy do ogrodu, stykającego się z częścią domu obróconą na południe. Pod oknami był ogród kwiatowy, którego uprawiania dozorowały wyłącznie dwie siostry. Kilka grząd, formujących razem koło owalne otaczało jednę środkową, tejże formy, którą nazywają kląbem. Brzegi owych osadzone trybulką, środek zapełniony systematycznie różą, lilią, narcyzem, tulipanem, goździkami, słonecznikiem i gatunkami cybul kwitnących, takich jak Aleksander Wielki i t. p. rośliny, nowo znane w Litwie, przedstawiały razem przyjemny widok. Starsza siostra popisywała się do woli opowiadaniem pochodzenia i natury każdéj z roślin; młodsza była ciągle milczącą. Z tamtąd przeszli do ogrodu fruktowego. Ulice czyste, piaskiem wysypane, dzieliły ten kwadrat przeszło dwa morgi mający, na kilka równych części. Jabłonie, grusze, zajmowały linie środkowe; czereśnie, nazywane pospolicie na Litwie trześniami, były na liniach skrajnych; brzegi zasadzone agrestem i porzeczką zamykały kwatery, a rozmaitego rodzaju warzywo rosło pod drzewami. Lasek wiśniowy był w jednym kącie ogrodu, a kanał zarybiony linami i karasiami zamykał go; daléj rozległe chmielniki kończyły ten starannie uprawny kawał ziemi, obwarowany ostrokołem.
«Gust uprawy ogrodów, powiada pan Sędzic, nie dawno się zjawił na Litwie. Winniśmy go po części naszéj niewoli politycznéj, w któréj rząd rosyjski nas trzyma. Dawniéj szlachta litcwska zajęta sejmami, sejmikami, hajdamactwem; trawiąca młodość, a często i wiek dojrzały, na dworach magnatów, nie miała czasu zajmować się gospodarstwem, ani uprawą ogrodów, która jest osłodzeniem chwil. Pod tym względem niewola nam przynosi korzyść. I w ogólności nawet, żeby nie ta myśl rozdzierająca serce, że byt ojczyzny jest zniszczony, ledwobym nie błogosławił dzieła jéj morderców; bo prawdziwie mówiąc, wolność jaka exystowała przed przyłączeniem Litwy do Rosyi, była gorszsą od największéj niewoli. Było to prawdziwe: kto silniejszy ten lepszy. Kilku ludzi złośliwych plądrowało całą Litwę i Żmudź z dobranemi bandami....»
«Niech pan Sędzic zatrzyma się, rzekła z cicha starsza siostra; oto nasz stary stryj który nadstawia ucha; aktor dramatu, który pan opisujesz, stronnik i chwalca czasów dawniejszych, nie przebaczyłby nigdy, gdyby słyszał źle mówiących o czasach jego młodości...»
«Niech wasza kontynuje swoję piękną piosnkę, rzekł starzec ośmdziesięcio letni czerstwy i silny, który przychodził od strony gdzie ule z pszczołami stały; ja słyszałem coś wasza bredził. I cóż, to lepiéj jest teraz za moskali? Tego zapewne waszeciny ojciec nie powiedział. Panie świeć nad jego duszą; był to człowiek jakich rzadko, człowiek de jure et de hajda. Pamiętał on owe czasy złotéj wolności, kiedy to mospaneńku człowiek był wolny jak ryba w wodzie. Nie było podatku, ani exekucyi, ani panów asesorów, ani panów sprawników; szarpatyna u boku, człowiek nie dał sobie grać po nosie nikomu. Nikt obcy, mospanie, nie gospodarował u mnie w domu. Gdy mój poddany zrobił coś złego, zabij chama, bo to chamskie plemie; a dzisiaj, toby zaraz śledztwo, ukazy; a nawet nie szanują klejnotu szlacheckiego; wszak ci barbarzyńcy sadzą szlachcica do kozy...
«Ale dla Boga panie Strukczaszy, niechże pan nam powie po chrześciańsku, czy się godzi człowieka zabijać? rzekł pan Sędzic. — Jakto, chłopa chama nie wolno zabić? albożto on nie do mnie należy? czy nie powiesz mi waszeć jeszcze, że ja jego nie mogę pędzić na pańszczyznę ile mi się podoba; bo już słyszałem, że gdzieś tam fiilozofowie nowéj daty powiedzieli, że wszyscy ludzie są równi. O bredni! o głupoto! o bezczelności! Ja szlachcic, naturalny kandydat do tronu, równy chamowi!!..»
«Ale dla czegożeście tak źle bronili waszéj złotéj wolności? rzekł Sędzic w poruszeniu; dla czegożeście wpuścili w kraj nieprzyjaciela?»
«Wpuścili, wpuścili! myśmy go sami zaprosili dla ocalenia swobód naszych; bo już słyszeliśmy, że jakieś złośliwe głowy knowały spisek na godność szlachecką; już poczynano nawet głośno mówić o jakiemś dzikiém prawie, które miało pozwolić chłopom zapozywać przed sąd swoich panów. O sromoto! o niewoli! (to mówiąc starzec, tupał nogami) – Katarzyna[4], przyrzekała solennie zabezpieczyć wszystkie nasze dawniejsze prawa. Wybór był łatwy do zrobienia mospanie. Z jednéj strony upośledzenie, niewola w domu, hańba być ciągnionym przez chłopa przed trybunał; z drugiej, słowo wielkiéj cesarzowéj, wolność i szczęście. Myśmy jéj uwierzyli; ale barbarzyńcy zdradzili nas mospaneńku, zajęli kraj, i wydarli swobody. Teraz prawda cham nie waży się mnie zapozywać; ale nie mogę mu więcéj wyliczyć jak 25 nahajów na raz jeden; a gdybym przez najniewinniejszy przypadek, bijąc go naprzykład moją trzciną, złamał mu nogę lub rękę, a to już bieda; zaraz sąd niższy, kapitan sprawnik, śledztwo...»
«Śniadanie na stole» rzekł mały kozaczek biegnąc od strony domu.
Wszyscy oprócz starego stryia, który przez kaprys właściwy starym, nie jadał z młodemi i mieszkał oddzielnie w spichrzu, ruszyli się w tę stronę. Wchodząc do pokoju, znaleźli stół przykryty piękną bielizną; łyżki były cynowe, talerze z białego fajansu. Starsza siostra zajęła miejsce środkowe w końcu stołu, młodsza była po jéj lewej, a pan Sędzic po prawéj stronie; inni zabrali inne miejsca. Szynka, polędwica i półgęski wędzone, kapusta tuszona i zrazy, były zastawione na stole. Starsza siostra czyniła honory stołu, poczynając zawsze od gościa. Wszyscy zajęci jedzeniem, zachowywali milczenie, gdy w tém wszedł wieśniak ubrany w długą czarną siermięgę, przepasany powrozem, nogi miał bez obuwia, twarz blada, wyschła, oczy zapadłe; wszystko w nim przedstawiało obraz nędzy i wycieńczenia; skoro drzwi otworzył, kłaniając się aż do ziemi «niech będzie pochwalony Jezus Chrystus» powiada.
«Co powiesz Pietrajtis?» pyta go się najstarszy z braci.
«Oto panie wielmożny, kłaniając się raz drugi, Pan Bóg nam dał córkę, przyszedłem prosić wielmożną panienkę Wincesię w kumy.» Gdy to mówił, skrobał się w głowę stojąc przy drzwiach.
«Ja przyrzekłam dawno twojéj żonie, rzekła młodsza z sióstr, i nie odmawiam ci tego; z kim będę stała? czy masz już kuma?»
«Nie, wielmożna panienko, i jeszcze się ukłonił po swojemu, ale jeźeli pani łaska, może pani będziesz prosić tego panicza, który jest tutaj, a którego ja nie znam.»
«Jeżeli takie będzie życzenie téj pani, ja ci nie odmawiam, mój dobry człowieku, téj chrześciańskiéj posługi, odpowiedział pan Sędzic. Kiedy chcesz chrzcić twoję dziecko?»
«Jutro wielmożny panie.»
«Od pani teraz zależy zaspokoić tego dobrego człeka. Czy życzy pani stać ze mną w kumy?»
«Z największą ochotą» odpowiedziała płoniąc się i spuszczając oczy nasza niewinna dziewica.»
«Więc do jutra, mój kochany; po śniadaniu będziemy u ciebie z panienką.»
Wieśniak się skłonił aż do ziemi, i mówiąc zwyczajne «niech będzie pochwalony Jezus Chrystus» wyszedł zadowolniony.
Sér żmudzki zakończył śniadanie naszych biesiadników; po czém każdy wstając, przeżegnał się, szeptał coś z cicha i znowu się przeżegnał. Pan Sędzic ucałował ręce obu siostr, a z męszczyznarni się ucałował w twarz. Nudny zwyczaj dziękowania po jedzeniu, który jeszcze exystuje na Litwie.
«Antek, przynieś piwa» zawołał najstarszy z braci. Mały kozaczek wyniósł na tacy duży dzban napełniony napojem i jednę szklankę.
«Zapalmy fajki» rzekł któryś z gospodarzy, i wszyscy się jęli do téj roboty. Chłopiec przyniosł zapaloną świecę i postawił ją na małym kątowym stoliku, gdzie leżała wielka puszka pełna tytoniu.
Do pana, panie Sędzicu, dziękuję; do ciebie bracie, dziękuję; były słowa powtarzane, gdy szklanka przechodziła z rąk do rąk i wypróżniała się.
«Powiem wam szanowni sąsiedzi, żeście sławni w okolicy z wyrabiania lnu i wielkiéj onego wyprzedaży, rzekł Sędzic; chciałbym się od was nauczyć téj sztuki. Jest to jedyny przedmiot, który się w tym czasie najłatwiej spienięża. Pozwólcie więc, że was będę nudził mojemi pytaniami. Ile pada siemienia na morg zwyczajny 300 prętowy?»
«Pur jeden, rzekł starszy brat, jeżeli ziemia jest tłusta, pięć sieków[5] na chudszéj; bo len się też krzewi jak i inne zboże.»
«Wiele trzeba robotnika do zebrania jednego morga?»
«Dziesięciu dobrych zerwie, pięciu oczesze, pięciu innych namoczy w dzień jeden, co czyni 20 na dzień. Ale siejąc wiele jak my robimy, dla oszczędzenia rąk, piętnastu robi wszystko; skoro len jest oczesany i związany, wszyscy razem idą moczyć. Bywa często i prawie zawsze, że nie skończą téj roboty aż o drugiéj w nocy; ale cóż to znaczy, chłop jest do tego aby nie dospał.»
«Jak to nie dospał? rzekł pan Sędzic zadziwiony; alboż nazajutrz ci sami wstają do dnia?»
«Czasem się i nie kładą, ale cóż to znaczy?»
«Ach łaskawy sąsiedzie, ja się z tobą nie zgadzam. Ja uważam chłopa za człowieka. Człowiek każdy potrzebuje wczasu, tak jak pokarmu i odzienia.»
«Uniwersytet łeb mu zakręcił. szeptał z cicha młodszy brat S... do stojącego obok siebie. Piękny to będzie gospodarz, jeżeli on chłopa ma za człowieka!!.»
«Ale pieniążki, pieniążki panie Sędzicu!»
«Mniejsza o nie, jeżeli się ich trzeba dorabiać ofiarą krwi istot nam podobnych.»
«On oszalał, szeptał zawsze młodszy.»
«Opuśćmy to, rzekł Sędzic a kontynujmy — powiedzieliśmy, że 20 robotnika, zbierze i namoczy morg lnu; ile potrzeba do wyciągnienia z wody?»
«Pięciu.»
«Do rozesłania?»
«Dwunastu.»
«Do zebrania po rozesłaniu?»
«Dwunastu.»
«Do wytarcia?»
«Dwudziestu pięciu.»
«Do wytrzepania?»
«Dwudziestu.»
«W ogóle więc 94 dni roboczych do wyrobienia jakiéj ilości pienki?»
«Jednego bierkowca z pięciuset funtów,»
«Który przynosi dostawiony do Rygi...»
«Czterdzieści, do czterdziestu pięciu rubli srebrem.»
«Ale słyszałem , że wycieranie i trzepanie jest bardzo szkodliwe zdrowiu, że pył i kurz który wychodzi ze lnu, osiada na piersi.»
«To prawda, odezwała się młodsza siostra; w roku przeszłym, Bartłomiéj gospodarz pierwszej chaty od dworu, umarł z tego, pomimo moich starań i mojéj siostry, a kilku innych dostało takiéj ciężkości na piersiach, że dzisiaj jeszcze ledwo mówić mogą.»
«I cóż to wszystko znaczy? rzekł najstarszy z braci, śmiejąc się na całe gardło, że jeden chłop umrze, albo że inni mówić nie mogą: alboż im mowa na co potrzebna? Ale pieniążki, pieniążki, bez których dom nasz liczny upaśćby musiał. Któżby chciał na nas wejrzeć? któżby chciał u nas bywać? gdybyśmy nie mieli w co się przyodziać i przyzwoicie przyjąć gościa w domu?»
«Ja przyrzekam, rzekła naiwnie młodsza siostra, że odtąd niczego nie będę potrzebowała co należy do toalety, teraz kiedy wiem jakim sposobem ten pieniądz przychodzi.»
«Błaźnica jesteś, rzekła z cicha starsza siostra, milczałabyś lepiéj.» Wszyscy bracia śmiać się do rozpuku zaczęli z młodszéj siostry, którą odtąd Wincentą zwać będziemy.
Gdy wrzawa ustala, pan Sędzic zbliżywszy się do niéj, «powierzchowność pani mnie nie zawiodła, rzekł jéj z cicha: dusza jéj odpowiada zupełnie wdziękom; niech mi wolno będzie jéj podziękować imieniem ludzkości.»
«Ja nie sądzę, odpowiedziała ona też z cicha, płonąc się aż po uszy, ażeby mój postępek nic z siebie nieznaczący, zasługiwał na tyle uwagi z pańskiéj strony.»
W tém nasz młodzieniec wyszedł do sieni gdzie był jego lokaj, i zrobił mu znak ręką. Ten natychmiast wyszedł z domu i udał się do stajni gdzie były konie z furmanem pana Sędzica. Gdy pan Sędzic wszedł do pokoju.
«Ale pan nie pojedziesz dzisiaj; jutro chrzciny, pocoż robić podróż niepotrzebną, rzekł najstarszy z braci.»
«Nie dałem mojéj dyzpozycyi na jutro, mój ekonom nie będzie wiedział co ma robić; a wiecie to sami dobrze, że dzień stracony w roboczym czasie, nie da się nigdy nagrodzić w naszym klimacie, gdzie każda robota ma swój pewny i nieodmienny zakres czasu, którego ani przedłużyć, ani uszczuplić nie wolno, pod obawą pewnéj straty.»
Gdy to mówił, cztery gniade mierzyny zaprzężone w poręcz do bryczki wyplatanéj sosnowym korzeniem, malowanéj orzechowo, zaszły przed ganek. Lokaj wszedł dla zabrania fajki i worka z tytoniem, które są nieodstępnymi towarzyszami każdego z młodych ludzi na Litwie.
«Nałóż mi ją i zapal, rzekł Sędzic do swego lokaja. Bądzcie zdrowi szanowni sąsiedzi; do zobaczenia, do jutra.» To mówiąc, całował w ręce kobiety, a w usta mężczyzny. Po ukończeniu tego prawdziwie nudnego obrzędu, wszyscy wyszli na ganek dla wypuszczenia gościa.
«Do widzenia – do widzenia,» i bryczka ruszyła.
Przebiegając krętą drogę, po brzegach któréj złociły się łany zasiane lnem, nasz młody człowiek marzył. Bogata wprawdzie roślina, jedyna która ożywia nasz handel rolniczy, ale nigdy dobry gospodarz siać jéj wiele nie powinien; to wycieńcza rolą i nie powraca słomy tak potrzebnéj do gnojenia. A cóż dopiero mówić o biednym robotniku, ile to daje mu pracy, i jakiéj jeszcze pracy połączonéj z tylu niebezpieczeństwy ognia i chorób... Właściciel siejący wiele lnu, musi albo opuszczać inne roboty, albo nadużywać swoich włościan... Prawda że nic mu nie przeszkadza pędzić chłopa ile mu się podoba. Rząd w to się nie miesza; praw na to nie ma żadnych... Ale błądzę... jest prawo!... ja je czuję w mojéj duszy..., prawo być sprawiedliwym... Czuję że chłop jest takim jak ja człowiekiem. Lecz? ja jego jestem właścicielem, on moją własnością... Nie! to być nie może... Człowiek własnością człowieka! jak to mi się dziko wydaje!... Dla czegóżby przyrodzenie miało do tyla upośledzić jednych, a uszczęśliwić innych ludzi? Nie, to prawo nie jest ugruntowane na prawie przyrodzenia. Jest to maxyma moskiewska[6], dzika, nieludzka, ona nie trafi nigdy do mego przekonania. Jednakże musi być jakaś przyczyna dla któréj chłop pracuje na swego dziedzica... A, a, a, oto ja mu daję ziemię, mieszkanie. Ta ziemia do mnie należy, więc ona powinna mi przynosić korzyść.
Tak marzył młody człowiek, którego instynkt szlachetny prowadził do odkrycia rzetelnych węzłów łączących włościanina z panem, Ale edukacya odebrana pod dyrekcyą rządu takiego jak moskiewski, przywykłość i przykłady codzienne, nie pozwoliły mu posunąć rozumowania jego do stopnia prawdy, owszem jak widzimy wtrąciły na drogę sofizmu. Kontent jednakowo że znalazł, jak mu się zdawało, podstawę szukanego węzła, kontynował daléj. Ażebym był sprawiedliwym, a nim być chcę koniecznie, powinienem ocenić ziemię, która daję chłopu, wyciągnąć z tego procent słuszny, ocenić chłopską robociznę, i zastosować jedno do drugiego. To raz zrobione, nie powinno się nigdy odmieniać. Tak, tak, ja to muszę zrobić u siebie, i natychmiast sprowadzam komornika (jeometra tak się na Litwie nazywa), wymierzam moję wieś, morguję, rozdzielam, ustanawiam równą pańszczyznę, i nigdy nie przepędzam ani dnia jednego nad to. Tak jest, ja chcę i będę sprawiedliwym. Ukontentowanie malowało się na świeżej twarzy młodzieńca, że rozwiązał kwestyą, która mu ciężyła oddawna.
Ach ten stary S... jak on mnie gniewał... jakie barbarzyńskie zasady!.. jakie dzikie myśli!.. Tak, oni byli wszyscy takimi w owych czasach. Mój ojciec był takim; u nich chłop mniéj znaczył jak bydlę; ich statut litewski nie karze nawet za zabicie chłopa; opłata pieniężna zwana głowszczyzną, była całą karą. O dzikości! Nie żałuję wcale że ten statut, chociaż pamiątka praw ojczystych, nie ma więcej prawomocności w sprawach kryminalnych. Jest to świadectwo żyjące barbarzyństwa naszych ojców... Ale co on mi powiadał, że szlachta zaprosiła moskali do kraju?.. A tak! konfederacya targowicka… to prawda. Oni sami ich zaprosili; a wszak to byli Polacy!.. szlachta polska! O nikczemni! o podli!.. Droga ojczyzno! dla czego miłość twoja jest tak głęboko wyryta w méj duszy? Jam ciebie nie oglądał; historya twéj exystencyi, dostarcza świadectw, których wspomnienie mnie oburza. A jednak ja cię kocham, ja dałbym moję życię, ażebyś ty istniała, ale nie taka jaką byłaś przed czasy. Nie! mybyśmy dzisiaj urządzili cię inaczéj. Wszyscy mieszkance kraju, byliby pod protekcyą prawa; chłop z pod niego nie byłby wyłączony, onby robił pańszczyznę, ale słuszną, stosowną do ziemi, która jemu jest dana; pan nie mógłby go przepędzać, byłby sąd na pana.
A ci młodzi S... ze swe mi pieniązkami, konikami, ubiorami, dla których poświęcają zdrowie i życie chłopów. To mi daje naukę być oszczędnym, ażebym nie miał potrzeby być niesprawiedliwym. Tak ja nim będę, wolę sobie ująć wygód ażebym tylko nie popełnił niesłuszności. Ale ja im przebaczam. Są to młodzi ludzie którzy nie rozumują. Wyszło to z drugiéj albo z trzeciéj klasy, osiadło w domu, nie słuchało ani prawa Strojnowskiego, ani filozofii Gołuchowskiego...
Miłość własna, z pod któréj nikt nie jest wyjętym, czyniła dumnym naszego młodzieńca i nie pozwalała dorozumiewać się, że jest coś wyższego nad to, co on mógł słyszeć w uniwersytecie. Taka zaiste jest słabość ludzka.
A wszak to piękna dziewczyna ta Wincesia; jakie to piękne czarne oko, jego osada, ten skład twarzy regularny, ta białość śniegowa lica, obok brwi i włosów czarniejszych od hebanu, ta postawa pełna szlachetności i czułości...
Tak marząc, westchnienie mu się wyrwało tak mocne, że lokaj i furman siedzący na przodzie, obrócili się i patrzyli na niego z zadziwieniem.
«Ruszaj Kazimierzu, droga równa,» rzekł jakby zawstydzony; i w pół godziny konie zatrzymały się przed gankiem domu jego.
Dom pana Sędzica, jak prawie wszystkiej szlachty średniéj klasy, jest to czworobok wyniesiony z drzewa jodłowego lub sosnowego, 75 do 80 stóp długi, 25 do 30 szeroki, bez piątr, obrócony frontem najczęściéj na wschód; drzwi wielkie, czasem podwójne, znajdują się we środku, przez które wchodząc do sieni, często opatrzonéj dobrze, i mającéj minę przedpokoju, napotykają się inne drzwi małe prowadzące do wielkiego komina który zajmując środek domu służy za kuchnię i przyjmuje lufty idące od pieców, których jest za zwyczaj trzy lub cztery, podług liczby pokojów. Na prawo jest wielka izba, salą nazwana, służąca za jadalną i bawialną; obok niéj pokój czysty w którym stoi fortepian nazywający się na Litwie pantalonem. Gitara, skrzypce, nóty są na nim. Kanapa lub dwie, krzesła i stoliki stoją koło ściany; z tego pokoju przechodzi się do mniejszéj stancyi, w któréj łóżko, stolik, toaleta, daléj inny pokój równej wielkości poprzedzajacemu, w którym książki, fajki, tytoń, bióro; przeciwny koniec domu jest najczęściéj urządzony na sypialnią db gości, często też gdy są panny dorosłe lub dzieci, jeden lub dwa z pokojów téj strony jest dla nich poświęcony.
«Ah, stary hultaju! rzekł wchodząc do domu pan Sędzic do wyżła który się karesował radośnie koło niego, niechciałeś iść za wozem, czekaj no czekaj,» grożąc na niego palcem; wierne zwierze tuliło się u nóg, gdy postrzegło znak rozróżki.
«Pan *** jest u nas od dwóch godzin» rzekła wchodząc stara ochmistrzyni.
«Gdzież on jest, mój *** kochany?»
«W ogrodzie, oto przybiega.»
«Jak się masz kochany *** ?»
«Jak się masz drogi Józefie?» i oba padli w obięcia.
«Tyś przyrzekał mnie odwiedzić, i odwlokłeś dotąd. Ja niemogłem dłużéj wytrzymać;» i uściskali się powtórnie.
«Cóż tam słychać na waszej swiętéj Żmudzi? twoi rodzice, bracia, siostry, domowi?
«Wszystko zdrowe.»
«Wszak to już blisko roku jakeśmy się z sobą ostatni raz żegnali, powracając z uniwersytetu; prawdziwie wstydzę się żem tak był opieszały, żem cię dotąd nienawiedził, ale rzetelnie powiadam że oto raz pierwszy dzisiaj wyjechałem z domu. Kazimierzowo! obiad musi być gotowy?»
«Za kwadrans paniczu.»
«Każ pośpieszyć, jeść nam chce się bardzo, bo i ty *** musisz być głodny. No cóż, opowiadaj jak przepędzasz twoje chwile w domu? czém się trudnisz? czy zajmuje cię gospodarstwo?»
«Ojciec nasz niém się trudni; a wiedzieć musisz, że ze starymi nie łatwo się młodym pogodzić w rzeczy gospodarstwa; dla tego też ja się staram jak najmniéj w nie mieszać. Czytanie jest mojém główném zatrudnieniem, ale i z téj strony mam wiele biédy. Naprzód ojciec, tak jak wszyscy starzy, będąc najgorzéj uprzedzony o książkach, nudzi mnie swymi przycinkami, nazywając filozofem i t. p. Późniéj, jaka to trudność w dostaniu książek! W Wilnie, jeżeli co nowego drukują, to tak nędzne i błahe że nie warte czytania; a jeżeli co przychodzi z za granicy, to jest tajoném przed okiem policyi i szpiegów. Będąc niedawno w Rosieniach, napadłem u jednego adwokata na dzieło Volneja pod tytułem: Rozwaliny Narodów; ale czy wiesz jaka to była edycya? był to rękopism kopijowany własną adwokata ręką[7]. Drugie dzieło które też u niego znalazłem, Spowiedź J . J . Rousseau, wydobyte gdzieś z pod dachu, tak jest stare i spróchniałe, ze lękając się aby się nie rozsypało muszę kopijować. Więc jak widzisz, dla braku książek dnie moje przepędzam nie najprzyjemniéj. Polowanie mnie rozrywa czasem; ale lękając się aby się nie przemieniło w pasyę, która czyni nieznośnymi tych których opanuje, jak to zaobserwowałem na wielu, używam go jak najrzadziej.»
«A sąsiedztwo?»
«Są to po największéj części poczciwi ludzie, ale jaka z nim i zabawa? Kieliszek i szklanka, rozmowa o rzeczach które mnie zając nie mogą; a jak poczną ci bajać o najbłahszej rzeczy, to przedłużają powtarzając toż samo godzin kilka. Dla tego też unikam jak mogę ich nudzącego na zabój towarzystwa; i jeżeli gdzie bywaḿ, to robię dla kobiet, w których jest zawsze więcéj żywości i dowcipu; w nich nawet głupstwo ma swoję przyjemność, jeżeli jest ozdobione pięknemi oczami.»
«Wszystko co powiadasz, kochany ***, jest wielką prawdą, i ja czuję ją mocno; ale ponieważ nie w naszéj jest mocy odmienić, starajmy się czczość tę zapełnić zatrudnieniem takiém któreby nas przywiązało do siebie; i tak u mnie gospodarstwo jest tém szczęśliwie znalezioném zatrudnieniem. Ono zajmując mnie wszystkie chwile, nie pozwala się nudzić. Ty powinieneś wybrać do twego gustu...»
«Ale powiedź jakie? Ojciec mój chce ażebym był adwokatem. Sądząc podług tego com widział w Wilnie, kiedy chodząc na kurs prawa musiałem bywać na sądach i stykać się z bliska z adwokatami, jakież mogę mieć wyobrażenie o tym stanie? Naprzód w naszym kraju, jeżeli są jakie prawa, to ich istnienie więcéj szkodzi niż pomaga sprawiedliwości. Statut litewski, prawo dzikie i nieludzkie w rzeczach kryminalnych, nieodpowiednie potrzebom wieku w rzeczach cywilnych, będące jednak obowiązującém w téj ostatniéj gałęzi, daje tyle wybiegów i wykrętactw, że strona mająca słusznosć, ale słabsza, nigdy nie dójdzie sprawiedliwości. Mocniejszy przeciwnie może przez akcesorya i apelacye od każdego wyroku, prawnie przedłużyć ostatecżny do lat 50, jak widzimy tego codzienne przykłady; adwersarz jego wyniszczony na majątku, musi być złapanym w którejkolwiek instancyi przez dekret zaoczny, i nie mogąc daléj popierać procesu, oddać swoje mienie (jeżeli mu jeszcze pozostaje jakie) za koszta i expensa. Lecz przypuściwszy nawet że strona sprawiedliwa otrzyma dekret prawomocny, wojenny gubernator, rząd guberski, może ukazem swoim wstrzymać onego exekucyą do czasu nieograniczonego. A w tych trybunałach azyatyckiego wynalazku, sprawiedliwość się waży ze złotem; dziś kto zapłaci otrzyma jeden ukaz, jutro przeciwnik da więcéj i będzie miał inny w brew przeciwny pierwszemu: nawet są zdarzenia, że w jednym dniu otrzymywano pięć lub sześć przeciwnych jedne drugim. Z drugiéj strony korupcya powszechna robi to, że adwokat z talentem największym i ze sprawą najsłuszniejszą, jeżeli nie jest połączony familijnie lub związkiem sejmikowym z panami sędziami, niech się nie spodziewa wygrać swojej sprawy, jeżeli broniący przeciwnej strony lub sama strona ma ten nad nim awantaż. Z jednego złego wynika inne. I tak ten biedak, pragnący zrobić sobie jakąkolwiek wziętośc, musi nagradzać brak związków, nikczemném upokorzeniem, nadskakiwaniem, pochlebstwem, a często kubanem; co z czasem zamienia się w nałóg. Kilku takich, a ich jest zawsze połowa w każdéj palestrze, zaraża przez codzienne stykanie się, innych swych współtowarzyszów; i z tąd to pochodzi że ta klasa jest nikczemna, spodlona. Niedokładność prawa rodzi w nich mniemanie o nieistnieniu sprawiedliwości, a bezkarność ktoréj są pewni, prowadzi do najbrudniejszych wykrętów. Nie ma sprawiedliwości, więc nie ma i sprawiedliwéj sprawy; dla tego oni nie czyniąc wyboru, każdéj bronić gotowi; a gdy widoczność bije w oczy, rzucają się do najśmieszniejszych matactw, lub dają rozgrzeszenie swoim klientom, przez wyszukane sofizmata, na dopełnienie najnikczemniejszéj ze zbrodni, krzywoprzysięstwa. Nie, kochany Józefie, ja nie mogę być adwokatem, przez bojaźń zarazy; człowiek z najmocniejszym charakterem może uledz pod mocą codziennych przykładów, i przez stykanie się z ludźmi zepsutymi.
«Być żołnierzem, do tego czuję gust i ochotę; ale w jakim wojsku? czy w rosyjskiém, dla powiększenia szeregów nikczemnego żołdactwa i wykonywania woli okrutnego tyrana, który zabił naszę ojczyznę i nas trzyma w swych żelaznych szponach; a do innego, nawet polskiego, nam Litwinom zaciągnąć się nie wolno. Być księdzem? ale tu trzeba albo być głupim, aby wierzyć wszystkim śmiesznościom napisanym w poświęcanych księgach, albo fałszerzem, ażeby wmawiać w innych to czemu sam nie wierzysz. Ja pierwszym już nie jestem, a drugim być nie mogę.»
«Pójdźmy do stołu, rzekł pan Sędzic. Napijmy się wódki na potuszenie»; i każdy wychylił do dna kieliszek staréj dwudziesto-letniéj gorzałki.
Barszcz z naci burakowéj, nazywającéj się botwiną, zaprawny gałkami, w którym rura wołowa wyglądała wierzchem wazy fajansowéj, pieczeń cielęcia i legumina, stanowiły obiad dwóch przyjaciół. Kawał séra holenderskiego był na deser, przy którym butelka wina węgierskiego wypróżnioną została.
«Powiedziałbym ci rzecz jedną, rzekł pan Sędzic, ale się boję, bo ty który ważysz rzecz kaźdą na szali, żartować ze mnie będziesz.»
«Cóż takiego?»
«Oto moje pierwsze wydalenie się z domu skutkowało diabelnie — rozkochałem się.»
«W kim?»
«W Wincencie S... O! gdybyś ją widział, ręczę żebyś się nie mógł oprzeć tylu wdziękom. Nie mówiłem z nią jak słów parę, więc nie mogę sądzić o jéj rozsądku; ale jak mi powiadano, że będąc wychowaną przez swą ciotkę w Wilkomierzu, była 6 lat na pensyi. Jeżeli tam korzystała z nauk, i przy takiéj piękności, jest to doskonałe stworzenie.»
«Źleś mnie osądził mówiąc, źe będę z ciebie żartował. Nie myśl abym był nieczułym dla wdzięków i rozsądku; ale obok tego, chciałbym jeszcze w kobiecie którąbym kochał na żonę, aby nie miała więcéj jak lat 17 do 18, a to dla tego, aby nie była zarażoną przesądami które panują w naszém dzisiejszém społeczeństwie, przesądami mody i urodzenia, i aby nie była bogatszą odemnie. Ten ostatni warunek jest nieodbicie potrzebny dla zachowania niepodległości męszczyzny.»
«Ona łączy to wszystko w sobie, bo co do ostatniego, nie rozumiem aby mogło się należeć wiele z podziału jednéj wsi między siedmiu braci i dwie siostry.»
«Tém lepiej, staraj się zgłębić jéj sposób myślenia, kochaj i żeń się.»
«Kazimierzowo! daj kawy.» Stara ochmistrzyni przyniosła na tacy imbryk, kilka małych garnuszków śmietanki, filiżanki, cukierniczkę; z czego młodzi ludzie urządzili tę wyborną kawę, którą tylko znaleść można w Litwie i w ogólności w Polsce.
Młody Żmudzin wziął gitarę, na któréj przegrywał dumkę ukraińską, Ja kalinuszku zbierała, marsz frejszyca, nowe mazurki i kadryle. Pan Sędzic akordował mu na skrzypcach. Wszystkie sztuki grane przez tych młodych przyjaciół, miały cechę posępności i melancholii; rzecz naturalna wszystkim ludom noszącym jarzmo niewoli. Polonez Dombrowski we Włoszech, zakończył muzykę.
«Pójdźmy koło gospodarstwa,» rzekł pan Sędzic.
Browar który był nieopodal, skierował ich kroki ku sobie.
«Oto jest podstawa naszego gospodarstwa, rzekł Sędzic. Folwark bez browaru, jest jak ciało bez duszy; to nam robi nawóz, to tuczy małym i prawie żadnym kosztem bydło karmne. Braha nas nic niekosztuje, bo wódka opłaca zboże zmniejszając koszt na wywóz jego i nagradza wszystkie inne wydatki.»
«Ale powiedz mi, rzekł jego przyjaciel, dokąd wyprzedajecie wódkę?»
«Jedna jéj część konsumuje się na miejscu po karczmach, a reszta wywozi się do miast powiatowych i miasteczek, i tam się wyprzedaje.»
«A Ryga, czy jéj nie potrzebuje?
«Nie.»
«A zatém ona nie wychodzi za granicę?»
«Nie, owszem zagraniczne wódki przychodzą do Rygi.»
«Więc któż spożywa to w kraju?»
«A to śmieszne pytanie? każdy kto ją pije.»
«Zaczekaj, examinujmy. Panowie jéj używają mało, szlachta nieco więcéj, ale z umiarkowaniem, żydzi są jeszcze umiarkowańsi od szlachty; więc chłop musi to wszystko skonsumować. Nie wiem co jest przyczyną tego pociągu jaki chłop nasz czuje do wódki; czy to że żydzi nakłaniają go przez swoje namowy, jak jest powszechne mniemanie, czy co innego, lecz to pewna, że wódka niszczy siły i dobytek chłopa, że zatruwa nawet płód i przeszkadza mnożeniu się. Ludność nasza, podług ostatniej statystyki, od wojny 1812 roku, w przeciągu lat 17, jeszcze nie nagrodziła strat poniesionych przez wojnę; wzrost więc jest mały, prawie stagnacya, wtenczas kiedy statystyka innych ludów, zwłaszcza Francyi, która w tejże wojnie i poprzednich najwięcéj strat ponieść powinna była, pokazuje, iż jéj ludność nagrodziła we troje, to jest iż milion ubyłéj ludności przez wojny, zastępuje dzisiaj trzy miliony nowéj. Skąd to pochodzi? Nieznajome mi są wprawdzie instytucye innych krajów, bo o tém nie mówią w szkołach ani w uniwersytecie; jednak o ile powziąść mogłem wiadomości z urywek gazet francuzkich 1792 roku i innych które mi przypadkowo wpadły w ręce, ludność francuzka niższych klas walczyła przeciw przywilejom, rznęła lub topiła swoję szlachtę, księży i magnatów. Więc jeżeli pozyskała swoję wolność osobistą, ta wolność ugruntowana przez prawa, może wpływać na tak nagły wzrost jéj ludności; bo to pewna, że wolność mnoży narody. Nasi chłopi nie mają tego, to prawda; lecz mnie się zdaje, że pomimo to, nie powinnaby być tak wielka różnica w mnożeniu się, gdyby do niewoli nie łączyła się jeszcze trucizna, którą oni wysysają w wódcę, przyprawianéj własnymi rękami, a sprzedawanéj na korzyść ich panów.»
Pan Sądzic patrząc na swego przyjaciela wielkiemi oczami:
«Ty mnie strach sprawiasz przez twoje marzenia, ty się widzę nigdy nie odmienisz, zawsze zadumany, zawsze marzący, ty widzisz rzeczy innemi oczami jak świat cały.»
«Ale nie przerywaj mi aż skończę. Od 1815 r. choroba powiększania browarów na wjelką skalę, opanowała wszystkich posesorów i dziedziców na Litwie i Żmudzi. Wynalazek Pistoryusza, oddając przysługę handlowi w krajach dobrze urządzonych, staje się plagą w naszym. Każdy dziedzic i dzierżawca, stara się wypalić na wódkę całe swoje zboże, swoich chłopów, a często nawet zakupuje skąd inąd, nie zostawując jak tylko na potrzeby do nowego żniwa. Nieurodzaj wypadnie, wszystkie spichrze mają wódki dosyć, a zboża nic, albo bardzo mało. I tak, rok 1826[8] głodny, sprzątając krocie ludności chłopskiéj i żydowskiéj wymarłéj z głodu, pokazał dobroć spekulacyj browarowych. Byłoby powinnością rządu, wglądać w te nadużycia szlachty; ale co to moskalowi szkodzi, że zginie kilka set tysięcy Lachów. Panowanie nad nimi gruntuje się przez to, on na to miejsce zawojuje kilka milionów Persów lub Czerkasów, i ludność państwa nie zmniejszy się. A nasza szlachta, aby miała za co kupić kocz lub faeton, aby miała czém forsować na sejmikach, za co balować i stroić się, gotowa poświęcić ludnosć wsi całych, dzika i niebaczna na własną nawet stratę, bo któż na nią będzie pracował?»
«Dosyć Janie, dosyć. Ty mnie rozdzierając serce, wyrywasz najważniejsze projekta ekonomiczne; zawsze jednak ty miałeś zemną racyą, i podobno ją zawsze mieć będziesz. Ja chciałem urządzić mój browar, ażeby w nim na tydzień wypalano ośmdziesiąt purów zboia, ale teraz poprzestanę na dwudziestu; to nie będzie za wiele. Oj pamiętam ja dobrze ten rok 1826, kiedym powrócił na święta wielkanocne do domu, serce mi się jeszcze krwawi gdy wspomnę, cała ludność, starce, kobiety, dzieci w pół żyjący, opuchli od głodu, bo już kilka tygodni żyli kilku łyżkami putry na dzień[9], przyczołgali się do dworu wołając o chleb; w spichrzu nie było jak na wyżywienie do nowego żniwa czeladzi dwornéj, resztę mój opiekun który natenczas zarządzał wsią, był wyprzedał wcześnie, i to, jak przypominam do browaru pana M... Więc skąd tu wziąść zboża na wyżywienie całéj wsi, ze sto ośmdziesiąt przeszło osób złożonéj, przez cztery miesiące? Żaden z sąsiadów nie przedaje, każdy potrzebuje; czulsi dziedzice posyłali do Rygi i tam płacili po dwadzieścia złotych pur tego samego zboża, które w jesieni wyprzedali po cztery. Ja to samo uczyniłem; ale wielu było takich i prawie większa połowa, źe wysłali swoich włościan na żebraninę; do kogo? do innych którzy nie mieli chleba. Więc cóż się stało? Oto ci nieszczęśliwi, póki mieli siły, żywili się korą drzewa, korzeniami, a później umierali.»
«Tak rozmawiając dwaj młodzieńce, obeszli już byli wszystkie inne zabudowania, stajnie, obory, stodoły, które będąc próżne w téj porze roku, nie mogły zatrzymać ich uwagi. Gdy wrócili do domu, «Kazimierzowo, co masz na podwieczorek? pytał pan Sędzic swéj staréj ochmistrzyni.»
«Parę kurcząt pieczonych do sałaty.»
«Dawaj je tu» i każdy ziadł jedno kurczę.
Czytelnik znający obyczaje kraju naszego, nie zadziwi się wcale, że osoby téj historyi tak często zaopatrują żołądki swoje w pokarmy. Nie wiem czy to klimat, czy zwyczaj zamieniony w nałóg sprawia, że na Litwie szlachcic dostatni, nie ma w dniu dwóch godzin wolnych od jedzenia i picia, a przecie nie czuje nigdy niestrawności. Ale prawda, on ma chłopa, który za niego i za siebie znosi wieczną dyetę. Jakoż gdy się szlachcic przebudza, przynoszą mu kawę do łóżka najczęściéj; za godzinę pije gorzałkę lub likiery, jé wędliny, świéże masło, i t. p.; wkrótce śniadanie, które trwa godzin dwie, czasem więcéj; daléj piwo przy fajce; późniéj obiad, późniéj podwieczorek, daléj kawa raz drugi, późniéj herbata, wieczerza, a po niéj poncz lub krupnik do poduszki. I tak, podług téj reguły, dwaj młodzi przyjaciele, mieli jeszcze kilka operacyj do odbycia w tym dniu, z czego się też uiścili przykładnie.
«Jutro rano, ja jadę do S..., rzekł Sędzic do Żmudzina, gdzie przyrzekłem trzymać do chrztu z Wincentą dziecko jednego chłopa. Chcesz ty jechać ze mną?»
«Gdyby nie te chrzciny, tobym pojechał; ale teraz, wy będziecie zajęci obrzędem, a ja nudzić się będę; późniéj jednak chciałbym, poznać twoję Wincentę; ciekawym twego gustu.»
«Ty zabawisz u mnie, spodziewam się, czas jakiś. Odeszlij konie do domu, bo ich ojciec twój potrzebować może.»
«Ja też myślałem o tém.»



DZIAŁ DRUGI.
Chata chłopska, Chrzciny.

Gdy pan Sędzic przybył do S... zastał oczekujących go ze śniadaniem, po którém udał się z Wincentą do chałupy wieśniaka.
Mieszkania chłopskie na Litwie, były i są przedmiotem uwag i smutnych reflexyj dla przyjaciół ludzkości. Wzrok krajowców oswojony, nie dostrzega tego; lecz cudzoziemiec przybywający raz pierwszy w tę krainę, widząc te stosy drzewa i słomy bez formy, rzucone bez porządku, okopcone dymem, w pół zagrzązłe w błoto, rozumiałby, że się znajduje w Ameryce, z drugiej strony Missysypi, gdzie dzicy mieszkance, do których jeszcze światło i kunszta przedrzeć się nie mogły, żyją w pierwiastkowym słanie natury. Lecz gdy przebywszy wieś, postrzega domy dworskie kształtne, budowane podług zasad sztuki, schludne i porządne, musi powiedzieć: tu jest gorzéj jak między dzikimi, bo tam przynajmniéj przy wspólnej nędzy wszyscy są równi, tu jeden tyran panuje nad mnóstwem nieszczęśliwych.
Nasz młodzieniec, nie mógł zrobić tego zastosowania, bo przywykłość i edukacya, przytłumiły jego uczucia. Dusza jednak chociaż gnębiona przesądami, wydobyła się na jaw, bo wchodząc do sieni wieśniaka, mimowolne westchnienie wyrwało mu się z piersi i myślał w sobie, ach jakże oni są nieszczęśliwi!
Na progu sieni, znajomy nam wieśniak Pietrajtys, przyjął ich ukłonem swego fasonu, i otworzywszy drzwi, zapraszał do mieszkania.
Ściany i sufit zakopcone dymem, który wychodząc z ogromnego pieca, nie ma innego otworu do wydostania się z chaty, jak drzwi i okna na jednę stopę szerokie. Podłoga z ziemi, piec zajmujący czwartą cześć mieszkania, służący w zimie za łóżko, oto jest wszystko co stanowi mieszkanie chłopa litewskiego. Stół długi z desek nieogładzonych, ława z takichże desek, która służy za łóżko w porze letniéj dla dzieci i robotników, a na które nie kładą jak swoję siermięgę za całe posłanie; jedno łoże dla gospodarstwa domu zbite z deszczek, na którém brzemie słomy przykrytéj grubą płachtą, jest całem umeblowaniem, a mnóstwo świerszczy, tarakanów i prusaków, owadu plugawego i żarłocznego, jest ozdobą ścian i pieca.
«Jak się masz Pietrajciowo?» pytała Wincenta wieśniaczki, która porodziwszy przed dwudziesto czterma tylko godzinami, już się krzątała około przyjęcia przybywających gości.
«Nie bardzom jeszcze mocna, ale przy boskiéj pomocy, przyjdę do sił;» w tém wydostała z pod łóżka karafkę gorzałki i czarkę, które postawiła na stole obok bułki chleba jęczmiennego, nazywającego się rogojszem, który chłopi litewscy ledwo tylko mieć mogą na festyny takie jak chrzciny i wesela, i kawał masła owoc oszczędności wielu tygodni; napiła się sama i ofiarowała Wincencie, ta przyłożyła czarkę do ust i odesłała w koléj.
«Panienka nie pije, rzekła Pietrajciowa, ale ja nie chcę nawet prosić, bo wiem, że panienki wszystkie tego nie lubią. Nam biednym chłopkom to nic nie szkodzi, owszem jest bardzo dobre. Lecz panicz dobrodziéj, mówiąc do pana Sędzica w którego ręku była czarka, będzie łaskaw wypić do dna; do dna paniczeńku, nie ustąpię.» Kilka sąsiadek przychodzących nawiedzić położnicę, powiększyło grono biesiadników; każda z nich przyniosła mały dar, składający się z kilku jaj, bułki rogojcza, flaszki gorzałki i t. p.
Najstarsza wiekiem kobieta we wsi, służąca za akuszerkę wszystkim będącym w połogu, przyniosła na czystéj poduszce pożyczonéj ze dworu, nowo narodzone dziecko, i prezentowała je przyszłym matce i ojcu chrzesnym.
«Jak jéj dasz na imie» pytała Wincenta Pietrajciowéj.
«Dzisiaj świętéj Anny, rzekła jedna z sąsiadek, trzeba ją ochrzcić Anną.»
«Ale ona się urodziła wczoraj; wczoraj było jakieś imie męskie. Otoż na pamiątkę naszéj panienki, która jest tak dobrą dla nas wszystkich biednych chłopów, mówiła położnica, ja chcę aby się ona nazywała Wincesia.»
Bryczka pana Sędzica zaszła na podwórze chłopa, do któréj wsiadła Wincenta, pan Sędzic i stara akuszerka trzymająca dziecko; i tak udali się do kościoła parafialnego, leżącego ztamtąd o milę.
Cała grupa wieśniaków i wieśniaczek, stała na podworzu tak długo, aż bryczka zakryta krzakami, zniknęła z ich oczu.
Gdy wrócili do chaty, libacye wódczane tak szły rzęsisto, że w pół godziny, cała ta gromada ponura i milcząca przed tém, nie przedstawiała uszom jak gwar pomieszany, podobny bardzo do szczebiotania szpaków zgromadzonych w jesieni na jedno drzewo, gdzie każdy świergocze dla siebie nie uważając na inne.
Cztery wieśniaczki siedzące w końcu stołu, opowiadały wzajemnie swoje biedy.
Pierwsza: «Ach jak my nieszczęśliwi jesteśmy! Pan Bóg widzi naszę niedolą, i jemu tylko ofiaruję wszystkie moje cierpienia. W roku przeszłym, wyhodowałam dwoje podciołków; wiecie wy dobrze co to kosztuje pracy, trosków i oszczędności; całe lato ani kropli mleka nie kosztował z nas żaden; wszyscy żyliśmy suchym barszczem, bo całe mleko potrzebne było dla cieląt. Téj wiosny, kiedy już mogły wyjść na pastwisko, nasz niegodziwy panicz zabrał je oboje do dworu, i to nie za żaden dług, bo podatki były opłacone. Możecie dorozumieć się, że my oboie nie mogliśmy wytrzymać, ażebyśmy nie zapłakali. W kilkanaście dni, te cielęta, przez zły dozór, zdechły we dworze. To widząc ten złośliwy panicz pan Andrzéj, kazał nas przyprowadzić do dworu, i memu mężowi piędziesiąt bizunów, a mnie trzydzieści rózek wyliczyć, mówiąc żeśmy urzekli to dwoje bydląt przez nasz żal i płacze. Mój biedny mąż do dziś dnia nie włada w krzyżach.» To mówiąc, łzy rzewne jéj się toczyły z oczu.
Druga, siostra pierwszéj, mieszkająca we wsi sąsiedniéj, należącéj do pana W...» A nam, wiecie dobrze, w przeszłym roku uciekł parobek, nie mogąc wytrzymać tyranii na pańszczyźnie. Mój mąż musiał iść na jego miejsce do dworu, i swego pola nie mógł wyorać jak raz jeden. I tak posiał żyto; żyto zginęło, jarzynę musieliśmy sprzedać na podatek, słowem, od świętego Jerzego, zabrakło nam chleba. Pożyczyć nikt nie chce, bo jest zakazano przez dwór. Więc trzeba iść po chléb do dworu. O mój Boże! o mój Boże! oto już trzeci miesiąc jak go bierzemy. Co niedziela, ja lub mój mąż musimy iść do dworu, i co niedziela, jak wiecie same, dają nam po garncu na osobę źyta berłowego[10], i dziesięć plag[11]. Ja chciałam często zastąpić mego męża i iść za niego do dworu po chleb i po plagi; ale i to nam jest zabroniono. Trzeba ażeby jednéj niedzieli szedł on, a drugiéj ja.» Tu łkania przerwały jéj mowę.
Trzecia: «Wyście jeszcze szczęśliwsze od nas, bo przynajmniéj nikt u was nie choruje. Ale w naszéj chacie, wiecie że to czysty lazaret. Naszych troje dzieci, parobek, dziewka i pastuch, to wszystko jest chore od czterech miesięcy. Nie mając kogo posłać na pańszczyznę, musimy iść sami, i to jak wiecie co dzień, oprócz niedzieli. Ja powróciwszy wieczorem, muszę palić w piecu, ugotować barszczu na jutro, opatrzyć chorych. Mój biedny mąż mnie pomaga. To nam zajmuje aż do drugich kurów[12]. I tak, od czterech miesięcy, nie mamy spoczynku, bo wstawać musimy przededniem. Nasze pole stoi odłogiem, jarzyny nawet nie posialiśmy; a ci biedni chorzy dawnoby już poumierali, gdyby nie ta dobra panienka Wincesia, która pół dnia trawi w naszéj chacie dla ich opatrywania, i im przynosi pokryjomu, dobrego chleba, kawałek mięsa, i jakieś lekarstwa. O jaka to dobra ta panienka! daj Boże jéj szczęścia, i wszystkiego czego sama życzy. W przeszłą sobotę, kiedyśmy po całotygodniowéj pracy i po niespaniu nocy całej, bo nasze jedno dziecko było umierające, mój mąż i ja zapóźnili się byli przyjść na pańszczyznę, średni panicz chciał nam wyliczyć plagi; ta biedna panienka rzuciła się na mego męża, który już był położony na ziemi, i tak, zakrywając go swojém ciałem, uwolniła nas oboje od plag. Panie! daj jéj za to dobrego męża.»
Czwarta, któréj wzrok ponury, oko obłąkane, twarz lubo młoda jeszcze, lecz nacechowana smutkiem i rozpaczą, malowały jéj stan duszy okropny; «Tak, rzekła, im wolno mieć mężów tym paniom, tym szlachciankom; one mogą być pewne, że śmierć tylko ich rozłączy z nimi; ale nam nieszczęśliwym i tego nie wolno! Ja wiem jakem kochała mego Jakóba. Wszystkie biedy, wszystkie troski i nędze, były dla mnie przyjemne obok niego; żyliśmy jak dwa gołębie przez trzy lata; czwartego roku, jakiś niegodziwy człowiek oskarżył go we dworze, że on źle miał mówić o paniczach. W jeśieni, złapano mego kochanego męża, okuto go w łańcuchy jak złoczyńcę, trzymano tak okutego przez dwa miesiące, a potém jak wiecie, oddano w rekruty. Już ja go więcéj nie zobaczę mego anioła[13], i gdyby nie to dwoje kochanków (pokazując na swe dzieci) dawnobym się już powiesiła lub utopiła. One mnie jeszcze zatrzymują przy życiu, bo w cóżby się obróciły bezemnie?» Tak mówiąc, całowała swe dzieci, zalewając się rzewnemi łzami.
Męszczyźni siedzący w drugim końcu stołu, opowiadali swe utrapienia; lecz tu nie łzy, ale chęć zemsty i pogróżki przebijały się.
«O ja mu tego nigdy nie daruję, powiedział jeden (był to chłop ze wsi sąsiedniéj, przybyły do swego krewnego Pietrajtysa, na chrzciny). Widzicie tę wargę rozciętą, te dwa zęby wybite. Miesiąc temu będzie, woziliśmy we dworze kamienie na fundament do budynku. Mój koń, stara szkapa, chuda jak Herod, którą mi dano w tym rok u ze dworu, zamulał sobie kark ciągnąc wozy zbyt przeładowane. Postrzega to nasz pan, woła mnie na folwark, rozbiera do naga, przywiązać każe stojącego do płotu, i tak każe mi wyliczyć 25 rózek w gołe plecy. Gdy te 25 razów były skończone, kazał się zatrzymać bijącym wójtowi i dziesiętnikowi, przynieść wódki, obmyć ze krwi moje plecy, i drugie 25 wyliczyć w zad; i tak zatrzymując się cztery razy, bo powiadał że ukazy zabraniają dać więcéj na raz jeden jak 25 plag, i oblewając rany wódką, doszedł aż do sta. Gdy mnie odwiązano, byłem tak słaby, że nie mogłem podług zwyczaju mu się po kłonić. On to wziął za hardość, i kijem który trzymał w ręku, rozciął mi wargę i wybił dwa zęby. Odniesiono mnie do chaty bez przytomności... O! ja mu tego nigdy nie przebaczę.»
«I cóż ty jemu zrobisz?» pytał drugi.
«Ja go zapalę szelmę, szlachcica.»
«Ty zapalisz dom, on uciecze, a późniéj któż musi odbudować jeżeli nie chłopi? Powiększysz tylko ciężar dla twoich braci.»
«To ja go zabiję.»
«I to nie łatwo. On kiedy wyjeżdża, ma zawsze z sobą dwóch ludzi, ma fuzyą, pistolety i pałasz w wozie. Ale choćbyś i zabił, to drugi taki szelma będzie na jego miejscu. Ty sam zginiesz, i ani sobie, ani drugim pożytku nie zrobisz.»
«Dobrze mówisz kumie, nic nie można zrobić tym diabłom, powiada trzeci. Oj gdybyśmy to my sami nie byli tacy głupi jak jesteśmy, możnaby im coś zrobić; moglibyśmy ich wszystkich wyrznąć lub wywieszać. Nas jest więcéj jak ich; oni warci tego, ale teraz między nami samymi nie ma zgody. Są pochlebcy, są zdrajce; a potém, jak się tu porozumieć wszystkim... świat tak jest wielki...»
«I ty rozumiesz że po wyrznięciu ich wszystkich nie znajdą się inni na ich miejsce; oni się znajdą pomiędzy nami samymi powiadał inny; chłop nie może być bez pana, tak nam powiadają księża na ambonach, dodając: błogosławieni cierpiący, bo ich jest królestwo niebieskie. Cierpmy na tym świecie, a nam będzie lepiéj jak naszym tyranom na tamtym.»
«Diabli tam wiedzą jak tam jest na tamtym świecie, nikt jeszcze z tamtąd nie wrócił; ale co na tym, dołożył inny, my jesteśmy bardzo nieszczęśliwi.»
«Na frasunek, dobry trunek, powiada nasz Lejba arendarz (żyd w karczmie dzierżawiący wyszynk) i on ma racyą, rzekł gospodarz domu. Do ciebie, kumie!» i czarka obchodziła do koła.
Całe zgromadzenie tych nieszczęśliwych istot, w miarę powtarzanych libacyi, stawało się coraz huczniejsze, kobiety zaczęły piosnkę.
Pieśni Włościanek litewskich, są w ich ojczystym litewskim języku, tak jak i ich mowa. Ten język, pochodzący od dawnego letyckiego, nie ma żadnego podobieństwa z polskim. Szlachta litewska, która po złączeniu się dwóch narodów pod Władysławem Jagiełło przyjęła obyczaje i język dworu rezydującego natenczas w Krakowie, mówi językiem polskim między sobą, ale z chłopami musi używać języka litewskiego którego się uczy przez używanie.
Te pieśni są śpiewane przez trzy lub cztery razem; każda ma oddzielny ton, wyrazy są teżsame dla wszystkich, ale skrócanie zgłosek przez jedną wtenczas kiedy inna one przedłuża, i podnoszenie głosu przez jedną ze śpiewaczek w miarę jak inna opuszcza, robi z ich śpiewu gatunek nieprzerwanéj artykulacyi, markującéj wybitnie takt, lecz bez harmonii i przyjemności; jest to jęczenie na różne tony.
Poezya ich pieśni jest opiewanie rozmaitych kwiatów i roślin, ich piękności, ich użytku. I tak ruta, szołwia, dzięcielina i inne, dostarczają im pieśni najpowszechniejszych; czasem pasye miłośne bywają ich przedmiotem.
Ton śpiewu męszczyzn jest przyjemniejszy, oni znają akord. Opiewają pospolicie zwyczaje narodowe, jak naprzykład: obrządki wesela, zalecanie się kochanka, zaręczyny, zbiór zboża i siana, dożynki. Mają jednę piosnkę która przez swoję poezyą i muzykę jest rozrzewniającą, traktuje nabór rekrucki; rozstawanie się nieszczęśliwego rekruta ze swoją familią i kochanką, i inne towarzyszące okoliczności, są w stanie poruszyć każdego. Ta pieśń jest, ułożona dopiero po przyłączeniu Litwy de Rosyi; żadnej nie mają pieśni wojennéj, ani patryotycznéj.
Gdy po śpiewie moment cichości nastąpił, wbiegło jedno dziecko które było na straży, donosząc że panowie kmotrzy powracają z kościoła. Cała gromada wyruszyła na ich przyjęcie.
«Nasze dziecko, Pietrajciowo, było bardzo spokojne, rzekła Wincenta wysiadając z bryczki; ani razu nie zapłakało.» Poprzedzeni przez kmotrów, wszyscy weszli do chaty.
Dwie służące dworskie przyniosły spory kosz napełniony żywnością. Pieczyste rozmaitego gatunku, biały chléb pirogiem zwany, wódki w kilku rodzajach, zastawione na stole przykrytym piękną bielizną, składały to co zowią piróg panny kumy.
Oczy wieśniaków i wieśniaczek, nieprzyzwyczajone do takiego zbytku i okazałości, pożerały zawczasu co było na stole; dzieci znajdujące się w chacie i inne przybywające podług zwyczaju na piróg panny kumy stawały nieruchome, mając oczy wlepione w pokarmy.
«Do ciebie, kumo!» rzekła Wincenta do Pietrajciowéj, trzymając czarkę słodkiéj wódki.
«Dziękuję panienko.» Obie skosztowały napoju, i tak uczta była rozpoczętą.
W pół godziny, z owych ogromnych indyków, gęsi, kaczek, kur, prosiąt, przed tém tak rumianych i okrągłych, nie zostały jak szkielety; pieczeń cielęcia, barania i wołowa do połowy zmniejszone, a flasze gorzałki już po piąty raz się napełniały.
Wesołość była powszechna; i uszanowanie nakazywane obecnością Wincenty i pana Sędzica, utrzymywało naszych wieśniaków w obrębach przyzwoitości.
Opowiadania zdarzeń śmiesznych, dykteryjki zabawne, przycinki dowcipne, były debitowane przez starszych wiekiem lub wojażerów, takich naprzykład ktorzy już widzieli Wilno, Rygę, Wilkomierz i Poniewież.
«Towarzystwo tych ludzi, rzekł pan Sędzic do Wincenty siedzącéj obok niego, nie tylko że nie jest nieznośne, jak to chcą niektórzy z naszych fanfaronów utrzymywać, ale nawet ma swoję przyjemność. Ich rozum prosty widzi rzeczy takiemi jak są w istocie, ich zdanie o rzeczach które znają jest bardzo trafne, żarty nawet pozbawione owych napuszonych przenośni, są więcéj dowcipne.»
«Niech pan zapyta owego opowiadacza historyi, odpowiedziała Wincenta, co on widział kiedy był w Wilnie; ale uprzedzam pana, że wszystko co będzie opowiadał, on to sam ułożył dla zabawy innych. Słuchaj Dyonizy, opowiedz temu panu zdarzenia twoje w Wilnie, jak. byłeś z panem Markiem.»
«A! panienka widzę chce śmiać się z mojéj głupoty; ale to nic nie znaczy. Wszyscy ludzie nie mogą być rozumni, to tylko panom wolno mieć rozum. Otoź powiem paniczowi:
»Moi panowie oddali mnie byli za furmana do pana Marka; bo on przegrawszy w karty na sejmikach swój kocz, konie, lokaja i furmana, nie miał nikogo ktoby go wywiózł z domu. Kiedy ja byłem u niego, pojechaliśmy razu jednego do Wilna; to było w tym roku kiedy wszyscy chłopi nie mieli ani kawałka chleba, i panowie nie mogąc wysiedzieć w domu, bo ich chłopi prosili o chléb, wyjeżdzali wszyscy do Wilna na tańce, na reduty, na komedye; bo podobno że panowie kiedy tańcują to nie jedzą, a kiedy panowie nie jedzą, to i chłop nie powinien jeść. Otoż kiedy byliśmy w Wilnie, zdarzyło się jednego dnia że pan Marek wygrał w karty wiele pieniędzy, bo jak powrócił do domu, liczył długo rubli, dukaty i jakieś papierki. On kiedy wygrywał, był bardzo szczodry, i tego razu dał swemu lokajowi dukata, a mnie dwa ruble na wódkę. Nazajutrz lokaj powiada mi, pójdźmy na komedye, zobaczysz tam wiele panów i pań bardzo bogatych; i poszliśmy obydwa. On mnie zaprowadził gdzieś tam wysoko, wysoko. Kiedy tam byliśmy, na dole wielkie drzwi z płótna malowanego otworzyły się same, i wiele panów, pan, panienek, lokajów, dziewcząt, wchodziło i wychodziło. Oni tam gadali, śmiali się, śpiewali, tańcowali, podobno że to było wesele. Jeden panicz bardzo bogaty stroił koperczaki do panienek, i wszystkie panienki jego kochały; on chwalił się z tego bardzo, i nawet przed przyjacielem swoim czytał rejestr wszystkich pan i panienek z któremi on żył jak ze swemi żonami. Gdy to działo się, Pan Bóg, który widzi wszystko, rozgniewał się na tego panicza za wszystkie jego grzechy, i pozwolił diabłom wziąść jego żywego do piekła, bo widziałem na moje własne oczy jak piekło otworzyło się, diabli z niego wyskoczyli, i tego biednego panicza porwali do piekła[14]. Ja wiedząc że mój Pan, pan Marek który tam nie daleko siedział, lubił także koperczaki stroić do pań i panienek, krzyczałem na niego z całéj siły: Panie Marku uciekajmy, bo tu będzie i nam nie dobrze. I sam zbiegłem z góry jak kula, i przybiegłszy do domu schowałem się w stajni pod jaśle.
«Nazajutrz pan Marek gniewał się na mnie za to, że jego wołałem po imieniu; ale widząc że ja jeszcze trząsłem się od strachu, nie bił mnie ten raz; lecz innego dnia, to straszne odebrałem cięgi.»
«Jednego poranku pan Marek kazał mi zaprząść konie do drążek. Kiedy konie były zaprzężone, wyjechaliśmy do miasta; on komenderował to na prawo, to na lewo, bo ja nie znałem jeszcze ulic. Kiedy już ujechaliśmy z ćwierć mili od domu, ja jednym razem podnoszę oczy do góry i postrzegam ołtarz Najświętszej Panny, księdza przy nim, i słyszę organy; widoczna rzecz że wjechaliśmy do kościoła. Ja co prędzéj zawracać konie, pan Marek nie pozwalać, łajać mnie i bić w kark. Ja pomyślałem sobie, starszy pan Bóg niż pan Marek; cisnąłem lejce i uciekłem co prędzéj. Ludzie którzy to widzieli, śmiali się z tego, ale ja nie uważałem i na to, uciekałem zawsze. Pan Marek był przymuszony wziąść jednego żyda za furmana, i tak powrócić do domu. Kiedy on powrócił, znalazł mnie w stajni jeszcze dyszącego ze strachu; wpadł zaraz na mnie, i biczowiskiem strasznie mi boki oblatał. Późniéj słyszałem jak opowiadał drugiemu paniczowi to zdarzenie, i zawoławszy mnie, tłómaczył, że to nie kościół ale brama, na wierzchu któréj była kaplica Najświętszéj Panny ostrobramskiéj. A kto tam mógł wiedzieć że to nie kościół? mury wysokie z oknami po obu stronach, a w końcu ołtarz, ksiądz, organy; jakże tu nie myśleć że kościół?»
Takie i tym podobne opowiadania, rozrywały gromadę biesiadującą, kiedy pan Sędzic postrzegając późną godzinę proponował Wincencie opuścić chatę wieśniaka. Żegnając się z położnicą, wcisnął jéj w rękę kilka sztuk monety, podług zwyczaju starodawnego, na kupienie mydła, ażeby dziecko było białe, i dał rubla starej akuszerce.
Oddalenie się kmotrów uczyniło naszych bieśiadników wolniejszemi; każdy wynurzał swoje zdanie wychwalając dobroć Wincenty i pana Sędzica, o którym słyszeli że jest dobrym dla swych włościan. O! gdyby oni wszyscy byli takimi, jakżebyśmy my ich kochali! powiadał jeden; lecz włościanin z rozciętą wargą odrzekł: «jak wy chcecie pogodzić diabłów z ludźmi, oni są przysłani na ten świat, ażeby męczyli rodzaj ludzki za grzechy pierwszego ojca Adama; dla tego też oni opływają w złoto, srebro i wszystkie dostatki, a biedny człowiek nie ma jak biedę i nędzę dla siebie. O! głupi wy, głupi, jeżeli myślicie, że jest choć jeden dobry szlachcic na świecie!» i pierwszy zaintonował piosenkę, którą oni mają przeciwko szlachcie.
Szlakcica, bajorica, kirpica, kamanica, dobrawica, maławica, bajorajtis, bajorajtis.
Te wyrazy, kończące każdą strofę, nie mają żadnego znaczenia; jest to tylko przedrzeźnianie polskiego języka którym mówi szlachta, lecz same strofy są napełnione tysiącem przeklęstw i urągań na szlachtę.
Cała gromada nie mogła się oprzeć powabom poezyi tego śpiewu i sformowała chór. Kobiety, powtarzając wyrazy kończące strofy, klaskały w ręce i tańcowały.
Po ukończonym śpiewie, dopito resztę gorzałki która była w chacie, a gdy téj zabrakło, każdy z biesiadników szedł do domu dla wzięcia, bądź to parę kur, bądź miary zboża, i z tém szedł do karczmy dla zamienienia na wódkę, z którą powracał na chrzciny.
Późna noc widziała jeszcze wszystkich tych nieszczęśliwych w chacie Pietrajtisa, ale połowa onych leżała bez władzy, a ci którzy mogli ruszać się, to albo się bili jedni z drugimi, albo poczepiani powracali do swych mieszkań.
Gdy pan Sędzic z Wincentą przybyli do domu PP. S., jeden z braci doniósł panu Sędzicowi, iż umyślny posłaniec od pana Marszałka X. roznosił po sąsiedztwie listy zapraszające na jutro na polowanie, i że był jeden list do pana Sędzica, który oni zatrzymali.
«Sejmiki zbliżają się, rzekł najstarszy z braci, nasza magnacia potrzebować nas zaczyna, i dla tego to te inwitacye. Przez trzy lata my się im kłaniamy, ale za to przez miesiąc lub dwa, co każde trzy lata, oni nas fetują. Pan Sędzic nieodmówisz zapewne téj inwitacyi? My tam będziemy wszyscy, bo nawet i kobiety są zaproszone; ojciec pański był w naszym związku.»
«Starać się będę namówić mego przyjaciela któregom zostawił w domu; i spodziewam się że będziemy tam oba.»
Za powrotem do domu, pan Sędzic komunikował swemu przyjacielowi inwitacyą pana Marszałka X., i pytał czy chce się znajdywać na tém polowaniu przedsejmikowém. «A co to nam szkodzi, rzekł mu jego przyjaciel; jedźmy, jeżeli nie dla czego innego, to ażeby się naśmiać z głupstwa tych zadrzynosów naszych magnatów.» I tak wyjazd był udecydowany.



DZIAŁ TRZECI.
Dom Arystokraty.

Południe już było, kiedy jeszcze karety, kocze, fajetony, drążki, bryczki i kariolki, zachodziły przed ganek dworu pana Marszałka X., napełnione gośćmi różnéj płci i wieku.
Stosownie do urzędu lub znaczenia i bogactw przybywającego, pan Marszałek sam lub jego oficialista wychodzili na spotkanie.
Nasi dwaj młodzieńce których bryczka trafem się w drodze zeszła z koczem pana prezydenta V., pierwszéj metadory sejmikowej, z partyi marszałka X., mieli niepospolite szczęście być przyjętymi przez pana marszałka w osobie, szczęście które zapewne winni zjechaniu się z panem prezydentem.
Zwyczaj tak nudny, tak jednak pospolity między szlachtą litewską całowania się w usta na przywitaniu, ustaje, skoro rzecz się ma między magnatem a szlachcicem; bo natenczas ten ostatni kontentuje się ucałować ramię a czasem łokieć tylko pierwszego, i to podług ważności łaski, jakiéj potrzebuje, a magnat ledwo raczy głowę skłonić. Pan Sędzic ze swym przyjacielem, świadomi tego poniżającego obrzędu, uniknęli go zręcznie robiąc lekki ukłon zdaleka, i powiadając swe nazwiska, bo jeszcze znani nie byli.
Gdy już salony napełnione były gośćmi, pani marszałkowa X... otoczona orszakiem swych rezydentek, weszła na pokoje i przywitała dygiem jeneralnym całe zgromadzenie.
W kilka minut, lokaj galonowany, Francuz, otwierając podwoje sali jadalnéj, ogłosił śniadanie, mówiąc po francuzku: Madame la comtesse est servie. Wszystko się ruszyło poczepione w pary, poprzedzone przez panią marszałkową i pana prezydenta.
Ażebym nie nudził czytelnika wyliczaniem blasku i okazałości, powiem ogólnie, że bogacze Litwy nie ustępują w niczém bogaczom innych narodów w guście i przepychu. Ich salony są dekorowane sztuką najpierwszych mistrzów krajowych i zagranicznych. Ich stoły łamią się pod ciężarem srebra, kryształów i porcelany, a kucharze sprowadzeni z Paryża i Londynu, mają z czego w kraju tak obfitym jak Litwa, zaspokoić wykwintność najtrudniejszych w gastronomii.
Pani marszałkowa, stosując się do okoliczności, była bardzo ugrzecznioną, raczyła nawet kilka razy zniżyć się do przemówienia po polsku, bo jéj język zwyczajny jest francuzki.
Pan marszałek trzymał nić konwersacyi i nie przestawał wyliczać dobrodziejstw, jakich Litwa doznaje pod łaskawém panowaniem najmiłościwszych cesarzy wszech-Rosyi; i przytoczył za przykład ostatni manifest, przez który pozwolono jest zapisywać bez sztrofu, wszystkie dusze opuszczone w ostatniéj rewizyi, i który uwolnił z więzienia kilkanaście tysięcy więźni. Opowiadał z kolei okazałość koronacyi najjaśniejszego pana, któréj on asystował, i za co był dekorowany orderem ś. Anny z brylantami.
«Jakże mnie nudzi ten głupiec swoim manifestem, rzekł z cicha Żmudzin do siedzącego obok siebie pana Sędzica; nie podobna aby już był do tego stopnia ograniczony, iżby nie znał że to jest łapka na głupich, że rząd robiąc niby łaskę, korzysta kilkanaście milionów na rok za nowo dopisane dusze[15]. A toż uwolnienie więźni, jaki robi użytek? Więźnie polityczni, są wyjęci z pod tego uwolnienia, samym tylko kryminalistom łaska jest dana; więc cóż nastąpi? oto że kilkanaście tysięcy zbójców i złodziei, powiększy liczbę tych, którzy jeszcze nie byli złapani, lub byli uwolnieni za przekupstwem policyi. Ta przebrzydła arystokracya zmoskwiczała, sama chce przelać ducha swego we wszystko co się jéj dotyka.»
Oprócz podniesionego głosu pana marszałka, który wpadł był na dowodzenie o mądrości rządów cesarza panującego i wszystkich jego poprzedników, usta innych dawały się nie być stworzone jak do przyjmowania pokarmów; tak milczenie było zachowane skrupulatnie: kiedy niekiedy tylko pani marszałkowa ze swoją świtą, przerywała ten ton jednostajny kilku wyrazami złéj francuszczyzny, któréj była pewną, że nikt z obecnych nie rozumie.
«Eh! que vous êtes à plaindre aujourd'hui, ma chère comtesse,» rzekła któraś z najpoufalszych ze świty.
«Quoi veux-tu que j'y fasse,» odpowiedziała tamta.
«D'être forcée à recevoir tout ce tas de nigauds»
«Ah ma chère! rien que l'odeur qu'exhallent leurs habits me porte mal au cœur; mais, quoi veux-tu, je le fais par rapport à mon mari, et surtout par rapport à mon fils unique qui aura besoin d'eux[16]
Żmudzin z panem Sędzicem, którzy to słyszeli i rozumieli, nie mogli wstrzymać słusznego oburzenia, jakie w nich sprawiało tyle dumy i obłudy; postanowili więc zemscić się. Żmudzin pierwszy zaczął głośną konwersacyą ze swym towarzyszem, w żmudzkim języku, który nie różni się tylko dyalektem od litewskiego.
Pani marszałkowa baczna na to, «panowie od granic Żmudzi?» rzekła z wyrazem nieukontentowania.
Żmudzin: «Tak jest, ja jestem nawet z głębi Żmudzi.»
Pani marszałkowa: «To dziwna że pan tak dobrze mówi po polsku; ale zawsze jednak miły jest panu jego język krajowy żmudzki.»
«Toutes les langues sont celles des hommes, par conséquent, bonnes à s'en servir, et il n'est dû qu'aux nigauds (mówiąc te słowa z przyciskiem) de donner la préférence aux uns, au détriment des autres[17],» odrzekł jéj Żmudzin po francuzku.
«Ach ja nieszczęśliwa! nous sommes trahies[18], rzekła do swojéj siostry. Qui est ce qui pouvait s'en douter?» spazmy ją porwały, pan marszałek i cała świta pospieszyli na ratunek, odniesiono do łóżka; doktor nadworny użył całéj swéj sztuki na otrzeźwienie.
Gdy oczy otworzyła, «zawszem mówiła temu głupiemu memu mężowi, że bratanie się z tém szła chciurstwem wyjdzie mu złe. Co za śmiałość tego szlachciury zrobić mnie taki afront!»
Po niejakiej pauzie, «Ale czegóż jeszcze chce więcéj od tego brudu mój głupi mąż, ma wysoki urząd w gubernii, jest dekorowany, siedziałby już teraz spokojnie, mój syn jeszcze za młody do urzędu, zresztą alboż to nie ma znaczniejszych urzędów które się nabywają bez takiego trudu, albo to on nie może zostać aktualnym tajnym Sowietnikiem, później Vice-Gubernatorem, późniéj Gubernatorem, późniéj Senatorem?......»
«Ale zkąd mu przyszło temu kapcanowi mówić po francuzku? Otoż to do czego doprowadza to złe urządzenie szkół i uniwersytetu; tam lada biedak może się nauczyć; czekajno, czekaj! muszę ja napisać do pana senatora Nowosilcowa, że on jeszcze źle urządził szkoły na Litwie.»
Doktor przytomny tym narzekaniom, opowiedział je późniéj panu Sędzicowi, całując go serdecznie za trafne znalezienie się.
Pan marszałek powróciwszy do sali, dysymulował swe nieukontentowanie, składał wszystko na niedyspozycyą swojéj żony, i usiłował najmocniéj, ażeby rzecz nie wyszła na jaw , ażeby rozmowa jego żony, nie była wiadomą ogółowi. Żmudzin też z panem Sędzicem nie spieszyli onéj opowiadać.
Po objedzie jednak, bracia i siostry S... na ich nalegania były przypuszczone przez pana Sędzica do tajemnicy. Wincenta nie mogła utaić swego poruszenia i proponowała siostrze i braciom wyjazd. Najstarszy brat sprzeciwił się temu mówiąc: «na przyszłe sejmiki, nas trzech idzie do urzędu, więc nie możemy zrywać stosunków z panem marszałkiem, bobyśmy byli odstąpieni od całéj partyi, która jest mocniejszą od przeciwnéj czterdziestu kreskami. Ale, ponieważ wy chcecie jechać koniecznie, weźcie z sobą brata Józefa, który jeszcze nie wotuje, a nas sześciu tu zostanie.»
Rzecz tak załatwiona, jeden z pojazdów S... i bryczka pana Sędzica zaszły przed ganek, i te pięć osób wyjechały, nie zadając sobie trudu na pożegnanie się z gospodarstwem domu.
Polowanie miało miejsce, ubito na niém mnóstwo zwierzyny różnego rodzaju; wszyscy goście bawili się przez trzy dni u pana marszałka; wiele było dotkniętych do żywego rozmową francuzką pani marszałkowéj i dyalogiem który doktor doniosł, a które przeszły z ust do ust pod sekretem; ale związani interesem sejmikowym, nie chcieli okazać swego nieukontentowania i przełożyli podłą dysymulacyą, nad otwarte a szlachetne oburzenie.
Gdy nasi młodzi podróżujący znaleźli się na zawrocie drogi która prowadziła do domu panów S... starsza siostra kazawszy zatrzymać konie, prosiła pana Sędzica i jego przyjaciela, ażeby wstąpili do nich na moment, na co się oni nie dali długo namawiać.
Miano pić kawę w ogrodzie pod drzewami, starsza siostra była zajęta wyborem dobréj śmietanki w mleczarni. Żmudzin wziął pod rękę Józefa S... i odprowadził go umyślnie, ażeby ułatwić swemu przyjacielowi sam na sam z Wincentą.
Pan Sędzic ofiarował ramię swoję Wincencie i tak postępowali o kroków trzydzieści za pierwszemi.
Zbliżenie dwóch ciał których serca rozumieją się, sprawia to czarujące zachwycenie które się tylko czuć, lecz nie opisać daje. Puls Wincenty bił tak mocno, że pan Sędzic mógł był policzyć każde jego uderzenie.
Po krótkiém milczeniu: «Nie, droga pani, rzekł Sędzic, milczenie dłuższe byłoby nad moje siły. Od momentu jakém cię ujrzał, wszystkie moje myśli były zwrócone ku tobie; czuję w żyłach moich pożerający ogień miłości i dłużéj taić tego nie mogę...» Bicie serca gwałtowne przerwało mowę młodzieńca.
Wincenta pozbawiona prawie władzy swych członków, postępowała machinalnie. Milczeli oboje czas niejaki; westchnienie mocne wyszło z piersi Wincenty. «Byłożby ono dla mnie?» rzekł Sędzic.
«Nie nalegaj na odpowiedź, rzekła mu drżącym głosem, ja sama nie mogę zdać sobie rachunku z moich uczuć. Od trzech dni czuję w sobie zmianę zupełną, zmianę której przedtém nigdy nie postrzegałam; poźwól niech siebie wyexaminuję lepiéj.»
Starsza siostra krzyczała z daleka: «na kawę, na kawę!» i wszyscy zgromadzili się około okrągłego stolika, postawionego pod cieniem rozłożystéj jabłoni.
Rozmowa wpadła naturalnie na zdarzenie pani marszałkowéj. Oryginalny Żmudzin, tak zdefiniował na ostatku: «Śmieszne zaiste składamy społeczeństwo, my Litwini i Żmudzini, podzieleni na kasty; magnat gardzi i brzydzi się szlachcicem średniéj klasy, czyli szlachcicem wotującym, i jeżeli z nim się styka kiedy nie kiedy to dla interesu. Szlachcic wotujący lubo nienawidzi magnata, czołga się jednak nikczemnie przed nim dla interesu, a gardzi i wstydzi się szlachcica okolicznego, pojedynkowego; ten mu też odpłaca wzajemnością. Chłop przeklina sprawiedliwie tych wszystkich, i ten jeden ma największą racyą. Żadnego węzła narodowego braterskiego między nami, chociaż wszyscy jesteśmy z jednego szczepu; a z tego wszystkiego, któż korzysta? oto Moskal, wspólny nieprzyjaciel...»
Kto kochał, (a gdzież jest taki coby niekochał?) wie bez mego opowiadania, jak dwaj rozkochani spoglądali na siebie, jak spuszczali oczy, jak rumienili się. Na pożegnaniu, Wincenta, na ściśnienie ręki, odpowiedziała Sędzicowi podobném ściśnieniem.
«O! już po mnie, rzekł Sędzic gdy byli na bryczce, kocham się do szaleństwa.»
«A ona, czy cię kocha? pytał jego przyjaciel; słyszałem żeście coś mówili z sobą, zapewne to było oświadczenie i odpowiedź.»
«Nie wiem com bełkotał, sam tego nie czułem, i nigdybym nie mógł powtórzyć com jéj mówił; nie słyszałem nawet ani słowa z jéj odpowiedzi; ale czuję w duszy, ale widziałem w jéj oczach, że i ona mnie kocha.»
«Ja też to spostrzegłem, szczęśliwy człowieku; cieszę się z tego i winszuję ci, bo prawdziwie powiadam że rzadko takich kobiet.»
Za powrotem do domu, pan Sędzic nie widział jak Wincentę. Wszystko u niego nazywało się Wincentą. «Zawołaj Wincentę, chcę mówić ekonoma,» rzekł do swego lokaja; gdy ekonom przyszedł, «poszlij Wacpan kogo z tym listem do pana komornika C., on zapewne jutro przyjedzie, trzeba jemu dać tyle robotnika ile będzie potrzebował; on będzie rozmierzał, morgował i rozdzielał całą wieś.» Ekonom odszedł.
Własność miłości jest taka, że rozkochany wyszukuje jakby umyślnie powodów do trapienia siebie. I tak pan Sędzic lubo odebrał nieomylne dowody wzajemności, starał się jeszcze znaleść dwuznaczność w odpowiedzi Wincenty, którą był przywiódł sobie na pamięć. Ona potrzebowała czasu do wyexeminowania swych uczuć, a może też ona kocha innego? Ta niepewność go trapiła; pisał tedy list do niéj, który oddał jednemu ze swych włościan, przykazując aby nazajutrz poszedł za zmyślonym od siebie interesem do pierwszéj chaty od dworu PP. S., i tam czekał aż zobaczy Wincentę która, spodziewał się, iż pójdzie do wsi.
Wieśniak wykonał do litery rozkaz swego pana, i w wieczór tego samego dnia jeszcze przyniosł mu odpowiedź następną:
«Tak jest, już się stało, już po mojéj swobodzie. Jeżeli tęsknota, niespokojność i bezsenność są oznaką miłości, ja ją posiadam w najwyższym stopniu. To samo słońce które mnie opuściło wczoraj w wieczór w ogrodzie, zastało mnie dziś rano na ścieżce po którejśmy chodzili oboje; ani czułe narzekania, ani gniew moich sióstr i brata, nie mogły mnie stamtąd oderwać noc całą. Dzisiaj, jeżelim szła do chaty Pietrajtisa, to mnie ciągnęło to, żeśmy tam byli oboje. Sądź więc teraz, okrutny, czy to ciebie czy innego kocham! Lituj się nad nieszczęśliwą a ciebie kochającą

Wincentą

«Czytaj drogi *** i ciesz się ze szczęścia twego przyjaciela,» rzekł Sędzic oddając list Żmudzinowi. Łzy czułéj radości zrosiły lica obojga przyjaciół.



DZIAŁ CZWARTY.
Przedaż Ludzi.

Nazajutrz rano, dwaj młodzi ludzie byli na drodze prowadzącéj do domu Wincenty, gdy Smotrytel czyli dozorca parafialny zatrzymując ich bryczkę, oddał panu Sędzicowi list opieczętowany noszący jego adres, na którym było słowo: pod sekretem. Pismo to donosiło, iż w skutek najmiłościwszych ukazów, nakazany jest nabór z pięciuset dusz czterech rekrutów. Pan Sprawnik zatém obwieszcza, pod sekretem, i nakazuje wszystkim właścicielom życzącym wziąść kanton, ażeby tego samego dnia jeszcze pobrali rekrutów, i trzymali aż do czasu w którym nakazano będzie stawić się do komisyi rekruckiéj.
«To dobrze,» odpowiedział Sędzic Smotrytelowi po odczytaniu pisma; i z tém każdy odjechał w inną stronę.
Wchodząc do domu S., zastali na spotkaniu najstarszego brata. Ten po przywitaniu, odprowadził ich na stronę i rzekł: «Nabór rekrucki nakazany, ja otrzymałem tę wiadomość na polowaniu u pana marszałka, i natychmiast nocą przybiegłem dla pobrania moich ptaszków, ażeby mi czasem nie uciekli.»
«Więc myślisz wziąść kanton i stawić w naturze? rzekł Sędzic, wszak jeszcze jesteś w obrębie gdzie wolno opłacić pieniędźmi[19]
«Albo ja głupi expensować mój pieniądz wtenczas kiedy mogę go zachować, i jeszcze zyskać inny? wszak to tysiąc rubelków bumażnych przynosi. Wziąłbym nawet dwa kantony, ale nie mamy stu dusz.»
Wincenta z siostrą wyszły z bocznego pokoju. Nagły rumieniec wystąpił na wybielone niewczasem lica Wincenty, skoro ujrzała pana Sędzica. O! jakże ona była piękną w tym momencie!
Bracia S. wchodzili i wychodzili, zatrudnieni, jak widać było, ważną czynnością. Starsza siostra oddaliła się na moment do spiżarni; Wincenta sama została z gośćmi, z których Żmudzin wszedł do drugiego pokoju gdzie oglądał broń myśliwską.
«Zdrowie twoje, najdroższa Wincesio, rzekł Sędzic z cicha, siadając obok niéj, niespokojnym mnie czyni; zmienionaś strasznie.»
«Gwałtowna przemiana w całém mojém jestestwie, której ty jesteś przyczyną, wpłynęła na to niepomału, a dzisiaj smutek nieprzewidziany powiększa ją jeszcze. Nie wiem czy mój brat nie mógłby uniknąć tego co czyni; nie chcę go oskarżać, ale to mi rozdziera duszę. Trzy niewinnne istoty jęczą w kajdanach na folwarku, i wzywają méj pomocy, któréj im dać nie jestem w stanie. Jedna z nich musi stać się ofiarą i pędzić życie w oddaleniu od wszystkiego co nam jest miłém; są to trzéj włościanie z których jednego oddadzą w rekruty.»
Ton z jakim ona wymówiła te wyrazy, poruszył do żywego pana Sędzica. W moment przyszedł mu do głowy zbawienny projekt. Oddalił się na folwark, gdzie znalazł dwóch braci S. dających dyspozycye do strzeżenia więźniów.
«Słuchaj sąsiedzie, rzekł do starszego, odprowadzając go na stronę. Jeden z moich gospodarzy potrzebuje parobka; zdaje mi się ze wszystko wam jedno będzie wziąść pieniądze odemnie, lub od przyłączonych do waszego kantonu. Odstąp mnie jednego z tych trzech włościan których tu masz okutych. Ja ci daję za niego tysiąc rubli assygnacyjnych.»
«To się może zrobić, rzekł starszy S., ale kwitacya będzie coś mi jeszcze kosztowała, ale przemiana skazki także. Pan Sędzic dasz mnie 1200 rubli i wybierzesz sobie najmłodszego i najtłustszego.»
«Zgoda, jeden tylko warunek ażebyś nie brał kantonu.»
«Zgadzam się i na to, ale to tylko w tym naborze, nieprawda?» I uderzyli w dłonie na znak ukończonego targu.
Gdy weszli do pokoju: «Antek przynieś wódki, rzekł starszy S., trzeba wypić borysze[20];» i tu komunikował tonem ukontentowania tę wiadomość siostrom swoim.
Wejrzenie Wincenty rzucone na pana Sędzica, było wymowniejsze nad wszelkie oświadczenie wdzięczności. Gdy się znaleźli po niejakim czasie sam na sam: «O drogi Józefie, rzekła mu, jakiéj wymagasz nagrody za twój wspaniały postępek?» wpadła mu na szyję i ucałowała serdecznie.
Rozkuto trzech więźniów. Pan Sędzic wybrał znajomego czytelnikowi Dyonizego, dawniejszego furmana pana Marka. Dwaj inni zazdrościli mu tego losu; wszyscy jednak rzucili się do nóg pana Sędzica, błogosławiąc dzień w którym on się urodził. Ta czuła scena wycisnęła łzy patrzącym, ale nie najstarszemu bratu S., bo ten owszem chcąc utrzymać ton powagi: «Chłopie rzekł do Dyonizego, teraz należysz do tego pana, patrzaj ażebyś mu był wiernym, i wstrzymaj twój szyderczy język, którego często źle używasz przeciwko wyższym od ciebie.»
Pan Sędzic, lubo przekonany wewnętrznie iż nie było nic nagannego w tém co uczynił, czuł jednak pewny wstręt i wstyd pochodzący z należenia do przedaży ludzi; trapiony tem wyszedł ze swym przyjacielem do ogrodu i komunikował mu swoje wrażenia.
«Postępek twój, rzekł Żmudzin, jest szlachetny. Uwolniłeś człowieka z pewnego nieszczęścia, będzie mu lepiéj u ciebie jak u jego dawniejszych panów; więc nic nie powinieneś mieć sobie do wyrzucenia. Lecz ci z naszéj szlachty którzy przedają, zamieniają na bydło, psy, konie, przegrywają w karty swych włościan, (a takich znajdziesz połowę,) są to monstra w mych oczach. Prawa rosyjskie same lubo dzikie okazują wstręt do podobnego handlu, i dla tego chcąc zapobiedz temu, nie pozwalają przedawać ludzi bez ziemi; ale gdzież nie ma wykrętów? Dziś kupisz ziemię z ludźmi, jutro odprzedasz temu samemu tęż samę ziemię coś kupił wczoraj, i będziesz miał w pozostałości ludzi. Barbarzyństwo to godne jest tylko rządu rosyjskiego i naszej szlachty. O! kochany Józefie, wszystko co nas otacza, nasze prawa, zwyczaje, obyczaje, aż do najdrobniejszych szczegółów pożycia, tchnie jeszcze dzikością. Nam trzeba przemiany zupełnéj, ażebyśmy mogli zapisać się w poczet ludów cywilizowanych. Ale jak do tego przyjść? jak się wyłamać z pod jarzma despotycznego i Rosyi i przesądów? To tylko czas i okoliczności odkryć potrafią. Pracować jednak nad zniszczeniem tego złego, każdy z ludzi uczciwych powinien podług swych talentów i możności.»
Po śniadaniu, pan Sędzic miał sekretną rozmowę z Wincentą, na któréj ona przystała ażeby prosił o jéj rękę. Trudności żadnéj nie było ze strony brata starszego i stryja, którzy byli głowami familii. Pan Strukczaszy odpowiedział, gdy mu komunikowano tę wiadomość: «Mospanenku, to prawda że to błazen, nie umie szanować pamięci swych dziadów, ale jedynak i posiada wieś któréj grunt, mospanie, rodzi samę przenicę.»
Przemiana obrączek nastąpiła w obecności wszystkich, i dzien wesela udeterminowany za pięć miesięcy, ażeby dać czasu do sporządzenia wyprawy.



DZIAŁ PIĄTY.
Propinacya i targowe.

Przejeżdzając przez wieś pana Q... dwaj młodzi przyjaciele postrzegli ruch niezwyczajny. Wszyscy włościanie i włościanki, szli zapłakani ku stronie karczmy, która zajmowała środek wsi. Zbliżając się ku karczmie, ujrzeli kilka koni osiodłanych i bryczkę trzykonną, które wchodziły do stodoły. Zdięci ciekawością, kazali furmanowi zatrzymać się przed karczmą; z niéj wyszedł znajomy panu Sędzicowi komisarz[21] pana Q... Zapytany co znaczy ten ruch, odpowiedział: «Chłopstwo téj wsi zbuntowało się, musiałem więc oderwać się od moich najważniejszych czynności, ażebym to złe ukrócił.» To rzekłszy, zapraszał aby raczyli wejść na moment do karczmy. Ciekawość widzenia co się dziać będzie, skłoniła, iż przystali na jego żądanie.
Kilkadziesiąt osób płci obojga włościan stojących, zajmowało stronę izby ode drzwi, formując półkole. Komisarz, ekonom, wójt i dziesiętnik, byli koło stołu, za którym usiedli pan Sędzic i Żmudzin jako spektatorowie. Żyd arędujący karczmę, jego żona i dzieci, stali koło pieca.
Pan komisarz: «Josel, (mówiąc do żyda), powiedz jak to było w przeszły czwartek?»
Josel: «Nu, pan wielmozny komisar wie, ze ja trzymam propinacya i targowe téj wioski od ś. Jerego; pan wielmozny sam mi dał kontrakt. Nu ten kontrakt gada, ze zaden chłop nie mozy wywozić na targ do miastecka ani zboza, ani kury, ani gięsi, ani cielęci, ani wołu; bo jak pan wielmozny komisar słusnie powiada, ze chłop kiedy idzie do miastecka, to on traci czas niepotrebnie, i prepije pieniędzy. Nu te durni chłopi, oni nie rozumieją tego jaka łaska pan im zrobi, oni chce koniecnie jezdzić na targi, i presłego cwartka wsystkie wyjezdzali; i kiedy ja z moim zonem chcialem zatrymywać, to oni mnie nalajali, nasturchali, i pojechali. Nu, pan wielmozny komisar wie, ze ja płacim dwieści rubli więcéj jak drudzy, co byli predemną. Nu, pan wielmozny komisar wie, ze ja daim kawy, cukru, araku i wina, kontraktowego[22]. Nu, ja nie mozym tracić.»
Komisarz: «Dosyć, dosyć, już rozumiem.» Obracając się do wójta, «a czy ogłosiłeś mój rozkaz tym wszystkim chamom, żeby nie jeździli na targi, ale przedawali wszystko co mają Josielowi?»
Wójt: «Ogłosiłem, panie wielmożny.»
Komisarz: «A to wyraźny bunt, wyraźne nieposłuszeństwo dworowi.»
Jeden z włościan: «Ale wielmożny panie, na targu płacą pięć złotych pur żyta, a Josel nam nie daje jak półtrzecia. Ja miałem jednę jałowicę do przedania, za którą wziąłem ośm rubli na targu, a Josel mnie nie dawał za nią jak cztery ruble i trzy berlinki[23], i to połowę pieniędzmi, a drugą połowę wódką.»
Komisarz: «Milcz chamie bo ci połamię kości; albo to ja do ciebie gadałem?» Obracając się do wójta, «okuć zaraz tego hycla i odesłać do dworu, niech on tam posiedzi z ruski miesiąc o chlebie i o wodzie; a tym wszystkim, wacpan, panie ekonomie, wyliczysz natychmiast, męszczyznom po trzydzieści bizónów, a kobietom po dwadzieścia rózg w gółkę; i jeżeli który z nich na przyszłość poważy się wywozić co na targ, to natychmiast zabrać i odesłać do dworu. Rozumiesz?»
Ekonom: «Rozumiem.»
Pan komisarz pożegnawszy pana Sędzica, wyjechał.
Żmudzin wziął na stronę ekonoma i rzekł: «będzieszże miał dosyć niegodziwości do wykonania tak dzikiego rozkazu?»
Ekonom: «Ale jak pan chcesz? bolesno mi jest bardzo, lecz straciłbym miejsce i zostałbym bez chleba.»
Pan Sędzic który to słyszał, «jeżeli tu stracisz miejsce, ja biorę na siebie dostać inne lepsze u mego stryja, a nawet jeżelibym tam nie dostał, będziesz u mnie mieszkał bez kosztu, aż się coś upatrzy.»
Ekonom: «Ufam słowu pańskiemu, » a obracając się do włościan szlochających, «idźcie wszyscy do chaty dziesiętnika, i tam czekajcie aż ja przyjdę. Trzeba ich wysłać ztąd, rzekł do pana Sędzica, ażeby żyd nie widział, a gdy będą u dziesiętnika, kul słomy odbierze wszystkie plagi, które ci biedni mieli dostać. Trzeba postępować z rozumem.»
Za powrotem do domu, dwaj młodzi przyjaciele znaleźli konie przysłane przez ojca G... z listem nakazującym niezwłoczny powrót dla ważnych interesów, do których chce go użyć. Nazajutrz rano Żmudzin wyruszył, przyrzekając pisywać często.
Pan Sędzic co trzy dni prawie widywał swoję Wincentą, któréj wdzięki rozjaśniały za powrotem spokojności.



DZIAŁ SZÓSTY.
Nagroda zasługi wojskowéj w chłopie.

W tydzień pan Sędzic odebrał od swego przyjaciela list następujący:
«O czasy! o obyczaje! My żyjemy w epoce sromoty. Mylimy się przyjacielu, utrzymując że chłop jest człowiekiem. Gdy uważam jak z nim postępują ci którzy nim rządzą, zdaje mi się że to jest zwierze, ale i nad zwierzęciem czułe serce ma więcéj litości. Mieszkam od dni kilku w naszém powiatowém mieście, za rozkazem ojca, dla interesów familijnych. Tu przypatrywałem się i dotykałem jednego procesu, który jakkolwiek dzikim ci się wydawać może, jest jednak najprawdziwszym.
»Człowiek pewien nazwany K... włościanin jednego z prześmiardłych magnatów żmudzkich, zaciągnął się był, jako ochotnik, do wojska formowanego w 1812 roku, za rozkazem Napoleona. Po odbyciu wszystkich kampanij, w jakie ta wojna wzbudzająca nadzieje Polski, obfitowała, powrócił z Francyi ze szczątkami legionów polskich do Warszawy. Tam wysłużywszy jeszcze pod Konstantym lat kilkanaście, dostał dymisyą podoficera, i z tą powrócił ozdobiony krzyżem legii honorowéj, i okryty bliznami, oglądać rodzinną strzechę i uściskać swego ośmdziesięcio letniego ojca. Magnat przymusza go ażeby szedł na pańszczyznę, jako należący do niego. K... którego uszy odzwyczajone już były od dzikiego wyrazu pańszczyzna, którego oczy widziały tyle wolnych narodów, gdzie żołnierz wysłużony miał szczególne poważanie od wszystkich, rozumiał że to tylko dla żartu lub przez pomyłkę rozkaz ten był dany; za powtórzeniem jednak onego, idzie sam do dworu i pokazując swoję dymisyą, przedstawia w pokornych wyrazach niesłuszność żądania. Oburzona duma zaprawnego na krew ludzką tyrana, w pierwszym zapale złości daje rozkaz posłusznym na skinienie oprawcom, ażeby, położywszy na gołém ciele jego dymisyą, bić bizunami póty, aż się w proch obróci; co było uskutecznione, jeśli nie z dokładem, to pewno co do litery.
»Ośmdziesięcio letni starzec, ojciec K... dowiedziawszy się o tém zdarzeniu syna, zachorował tego samego dnia śmiertelnie. Moment reflexyi, przedstawił magnatowi całe niebezpieczeństwo na jakie się naraził, nie szanując na dymisyi podpisu wielkiego księcia Konstantego, ktory jest tak ostry i groźny. Cóż tu robić? Narada tedy z plenipotentem, człowiekiem biegłym w prawie, to jest w łajdactwie. Trzeba odesłać K... na Sybir, ale w transporcie może znaleść sposobność napisania prośby i rzecz odkryć; a więc trzeba go zaskarżyć kryminalnie i kazać umrzeć pod knutami. Pan asesor sądu niższego był nie o podal; przedstawiają mu tedy całą okoliczność; w targ z nim, i za kilkadziesiąt rubli i futro z siwych baranków, otrzymują przyrzeczenie, że śledztwo będzie zrobione podług życzenia magnata. Wiedz jeszcze że ten pan asesor, nie jest to z owych asesorów od korony w którychbym nie podziwiał podobnego kroku, ale to pan asesor osiadły obywatel, wybrany przez obywateli!.. Skarżą tedy K.. – że on jakoby zabił ojca swego, o którego śmierci, widząc jego chorobę i wiek podeszły, nie wątpili, i że spalił młyn wodny. Jako oskarżonego o ojcobójstwo i pożogę, pan asesor okuwa K... w kajdany i w dni kilka akt śledczy w należytéj formie wygotowany. Szła rzecz jeszcze, jakby ominąć sąd grodzki, pod którego opinią sprawa ta odesłaną być była winna, bo w sądzie grodzkim zasiadają przeciwnicy partyi sejmikowéj tego dzikiego magnata; trzeba tedy było wyrobić ukaz w sądzie głównym pierwszym departamencie, i ten kupiono. Lecz sąd grodzki obrażony za zgwałcenie jego prerogatywy, albo raczej chcący korzystać z téj sprawy, otrzymuje przez pośrednictwo pana strapczego ukaz wojennego gubernatora, nakazujący aby sprawa K... przeszła przez rewizyą sądu grodzkiego. Tu dopiero nowa bieda, może się rzecz wyjaśnić i pokazać, że ojciec K... żyje i że młyn cały. Nowa narada z plenipotentem, nie ma innego środka jak zapłacić grubo sądowi grodzkiemu, a przedewszystkiém kazać co najrychléj umrzeć K... w więzieniu. K... już nie żyje, téj nocy umarł z apoplexyi, podług świadectwa doktora powiatowego. Patrz ile tu razem niegodziwości, a to wszystko dokonane przez kogo? przez magnata i szlachtę! Odtąd, drogi Józefie, ja się wstydzę nazywać szlachcicem — są to potwory[24]



DZIAŁ SIÓDMY.
Wiadomość o rewolucyi w Warszawie.

Noc była ciemna, śnieg obfity padał, kiedy sąsiedztwo zgromadzone na zabawy wieczorne do domu panów S... gdzie się znajdował pan Sędzic obok swéj narzeczonéj, usłyszało turkot pojazdu zachodzącego przed ganek.
«Ktoby to taki? ktoby to taki?»
Żmudzin cały biały od śniegu, wpada do sali, zapominając nawet futro zrzucić z siebie, tak mu spiesznie było.
«Ważną nowinę wam przynoszę,» były pierwsze jego słowa; ale gdy ujrzał mnóstwo osób, jakby bojaźnią przejęty, szuka oczami swego przyjaciela, i znajdując go obok siebie, «nie ma tu kogo z policyi, ze szpiegów?» mówi mu do ucha.
«Nie, są to wszystko obywatele szlachta sąsiednia.»
«A więc cieszmy się wszyscy, rewolucya w Warszawie.»
Wielkie słowo! czarownicze słowo! dźwięk twój jeszcze się dotąd odbija w uszach i duszy każdego poczciwego Litwina.
«Nie żartujesz?» pytał Sędzic.
«Wiadomość jest autentyczna. Od dwóch dni, mnóstwo karet i koczów przechodziło przez nasze powiatowe miasto, gdzie jak wiesz mieszkałem. Były to pojazdy jenerałów i oficerów rosyjskich uciekających z Warszawy do Petersburga. Od tych niczego się dowiedzieć nie można było, bo z nikim nie mówili. Lecz dzisiaj, pisarz prowentowy poczciwy chłopak, spoił jednego feldjegra, i dowiedział się całéj prawdy. Wielki książe Konstanty, opuścił Warszawę z wojskiem rosyjskiém, i to od niego ten feldjegier był wysłany do Petersburga. Wojsko polskie ściąga z prowincyj na pomoc rewolucyonistom. Szkoła Podchorążych zaczęła rewolucyą, i przy pomocy mieszkańców, jednéj nocy wygnała wszystkich moskali z Warszawy. Cieszmy się bracia, nadzieja odżywa!»
«Ledwo to wymówił, kiedy wszyscy obecni męszczyźni, kobiety i dzieci, znajomi i nieznajomi, byli u szyi Żmudzina, przyciskając go do serca; tak jest miłym przynoszący wiadomość pożądaną.
«Cieszy mnie mocno, rzekł Żmudzin z cicha Sędzicowi, że nasza szlachta jest choć patryotyczną.»
Waza nowa ponczu stanęła na stole i wypróżnioną była we dwie minuty.
«Do mazura, do mazura,» krzyczało wszystko.
Wincenta siadając do fortepianu, «mam jeden mazur ułożony przez tego, który nam dziś przynosi tak słodką wiadomość; miał się on nazywać żmudzkim, ja go chrzczę mazurem nadziei i grać go wam będę.»
«Doskonały, doskonały, nie chcemy innego,» rzekli wszyscy gdy go przegrała.
Noc cała, dzień następny, i jeszcze noc jedna, nie mogły zmordować tańcujących. Mazur nadziei nie znalazł rywala.
Żmudzin ofiarował się jechać do Wilna aby tam jako w punkcie centralnym zbierał wiadomości, i zniósłszy się z dobrze myślącymi, radził co wypadnie czynić na Litwie, przyrzekając przyjacielowi swemu donosić o najdrobniejszych szczegółach.
Jakoż w krótkim czasie pisał co następuje:
«Emisaryusz przybyły w tych dniach z Warszawy, radził patryotom zawiązać komitet centralny w Wilnie. Chłopicki dawny jenerał, wybrany dyktatorem; Warszawa i całe wojsko, kładą w nim wielką nadzieję.»
W kilka dni:
«Przeklęta arystokracya, przez swoje wpływy i intrygi, uchwyciła ster interesów patryotycznych w Wilnie. Pięć osób bez energii (tu wylicza ich imiona), zasiadło w komitecie. Na żywe nalegania młodzieży uniwersyteckiéj połączonéj z mieszkańcami, żądającéj powstania w Wilnie, komitet odpowiedział: iż trzeba czekać aż Polacy otrzymają jakie znaczne zwycięstwo pod Warszawą. Jaką piękną porę opuszczamy! w Wilnie nie ma jak dwa tysiące moskali; nie rokuję nic dobrego z takich początków.»
W innym liście:
«Emisaryusz z Warszawy przybyły, donosi o ważném zwycięstwie odniesioném pod Grochowem. Moskale są u nas w wielkiéj trwodze. Młodzież tutejsza uzbrojona. Wykupiono prawie wszystkie ładunki od moskali, płaciliśmy czasem po rublu za jeden ładunek. Komitet jeszcze odwłóczy, żąda jeszcze jednego zwycięstwa pod Warszawą; na nieszczęście, wpływ jego jest wielki.»
W dni kilka:
«A już dosyć tego! nie chcę być skorym w posądzaniu, lecz widząc co się u nas dzieje, powiedziałbyś, że komitet nasz jest złożony z przyjaciół moskiewskich; wszelkiemi siłami stara on się przewłóczyć powstanie. Młodzież zniecierpliwiona, lecz posłuszna na nieszczęście, opuszcza miasto pojedynczo, i wszyscy wysyłają broń za miasto, bo policya poczyna być podejrzliwą, robi już nawet wizyty po domach szukając broni. Ja jutro wyjeżdzam na Żmudź, zobaczymy się w przejeździe.»
Dnia następnego, żmudzin przybył do domu pana Sędzica.
«Nadzieja zrobienia powstania w Wilnie, rzekł mu, upadła. Wszyscy zniechęceni przewłoką, nie myślą jak tylko o tém, jakby się z miasta wydostać; lecz i wyjście z miasta jest strzeżone. Są tacy którzy nasz komitet oskarżali o zdradę. Ja nie jestem tego zdania, ale tłómaczę przyczynę odwłoki naturalném rozumowaniem: magnat każdy otoczony wyszukanemi wygodami życia, jest zniewieściały, nie ma jędrności i odwagi tak potrzebnéj w działaniach rewolucyjnych; z innéj strony, on ma wiele do stracenia, więc nie chce nic ważyć na niepewne; egoizm bierze w nim górę nad patryotyzmem. Podług umie, ta klasa powinna być na zawsze wyłączoną w rewolucyi, a przynajmniéj strzedz się najmocniéj należy, ażeby kierunek w jéj się nie dostał ręce, bo pewno wszystko sparaliżuje. O! jaką szkodę poniesie nasze przyszłe powstanie przez to, że Wilno jest dla niego straconém. Tam leży siła moralna i materyalna Litwy; tam bowiem są ludzie, którzy swemi pismami mogliby zagrzewać naród; tam jest drukarnia, fabryka broni i inne, mnóstwo młodzieży szkolnéj, uniwersyteckiéj i miejskiéj, arsenał, skład prochów. Wszystko to mogło być w ręku naszém z największą łatwością, a wszystko stracone przez winę kilku niegodziwych magnatów. Lecz nie trzeba tracić energii, róbmy co będziemy mogli, a uczynimy zadosyć naszéj powinności. Powiedz czy magazyny nakazane dla wojska rosyjskiego będącego pod Warszawą, są już wywiezione?»
«Poczynają niektórzy dostawiać, ale bardzo mało ich jeszcze wyszło.»
«Trzeba więc rozpocząć powstanie natychmiast. Magazyny zostaną u nas; i tym przynajmniéj sposobem ogłodzimy obóz moskiewski. Ja ruszam na Żmudź, gdzie po zebraniu niektórych wiadomości, i zniesieniu się z kilkoma z moich przyjaciół, rozpoczynam powstanie. Bądź zdrów; pisuj do mnie o tém co się dziać u was będzie. Ja, z mojéj strony, nie zaniedbam uwiadamiać cię o wszystkiém. Spodziewam się że się nie dasz nikomu uprzedzić w patryotyzmie. Bądź zdrów.»
Pan Sędzic westchnął. Obraz Wincenty stanął mu na myśli. Straszna walka miłości z powinnością patryoty, toczyła się w jego duszy. «Jutro, rzekł w sobie, miałem być najszczęśliwszym z ludzi, ale ojczyzna mnie wzywa... O ojczyzno! o kochanko! bóstwa mego serca! dla czego się znajdujecie w sprzeczności w tym momencie?» Smutek dolegliwy opanował jego duszę.
Kazał podać konia: «Tak, myślał sobie, niech ona mną zarządzi; ja jéj tylko chcę być posłusznym.»
Zbliżając się ku domowi PP. S., pan Sędzic ujrzał swoję Wincentą siedzącą w gaiku brzozowym, świadku tylu ich niewinnych pieszczot, zanurzoną w myślach, z których obecność jego nie była w stanie wyrwać. Przywiązał konia do drzewa i usiadł koło niéj nie mówiąc ani słowa. Spojrzeli na siebie i zachowali milczenie czas długi, bo ich dusze rozumiały się.
«Drogi Józefie, rzekła nareszcie Wincenta z wyraźném przymuszeniem się, ty byłeś Polakiem wprzód nimeś został moim narzeczonym. Ty należysz cały do ojczyzny: ona cię wzywa w tym momencie. Słuchając jej głosu, zrobisz twoję powinność... Połączymy się gdy ojczyzna wolną będzie.»
«Ty żądasz tego, Wincento?»
«Wymagam. Miłość moja wszędzie ci towarzyszyć będzie.»
«Dla Ojczyzny i Wincenty żyć i umierać pragnę.» Rzekł, i odebrawszy czułe ucałowanie, leciał sposobić się do powstania.



DZIAŁ ÓSMY.
Powstanie.

List pierwszy Żmudzina do swego przyjaciela, był następujący:
«W Telszewskiém, chłopi rozpoczęli najpierwsi powstanie, przez odbicie kilkuset rekrutów prowadzonych z Telsz, i zabranie straży złożonéj z kompanii moskali, do niewoli. Nienawiść chłopów ku szlachcie, objawiła się w czynach w tym powiecie. Kilkunastu szlachty zostało zamordowanych przez chłopów, pod tytułem że to byli przyjaciele moskiewscy, lecz w rzeczy, przez zemstę, bo to byli, jak wieść powszechna niesie, tyrani dla swych włościan. Wielka nauka dla całéj szlachty! Zemsta włościan jest słuszna i naturalna, ja jéj nie naganiam, lecz zgadzam się z innymi, że dziś, kiedy potrzeba użyć wspólnych sił na pognębienie wspólnego nieprzyjaciela, ta krwawa scena nie jest w swojém miejscu; później włościanie mogą i powinni upomnieć się o swoje prawa, i użyć siły przeciw opierającym się.»
«W Rosieńskiém, na początki powstania, ubito kilkudziesiąt kozaków koło Niemna.»
«W Szawelskiém, dzielny Rekosz[25], szlachcic okoliczny, ubił lub rozbroił też kilkudziesięciu kozaków; lecz te wszystkie powstania są cząstkowe, niemające związku między sobą, kilku patryotów trudni się ich spojeniem.»
Drugi list:
«Przeszłej nocy rozbrojono batalion rzemieślniczy kwaterujący w Bejsagole, zabrano wiele pałaszów, pistoletów i karabinów, mnóstwo siodeł i fur z suknem. Jutro atakować będą miasto Szawle, gdzie jest dwie kompanie moskali. Cóż wy robicie na Litwie? nic nie słychać od waszych stron.»
Trzeci list:
«Szawle wzięte z małą stratą naszych, garnizon rozbrojony. Z Telsz odebrano zawiadomienie urzędowe, że miasto opanowali powstańcy. Z roskoszą ci donoszę, że wielka okazuje się ochota i zapał do powstania w naszych chłopach, na pierwsze słowo: «pójdziemy bić moskali,» wszystko co jest zdatne do broni, spieszy powiększać szeregi powstańców. Ze strony szlachty nie widać tego zapału. W Szawelskiém na 2,000 zgromadzonego ludu nie mają jak pięciu lub sześciu szlachty; brak dowodzących jest wielki; szawelskie powstanie ciągnie w pomoc rosieńskiemu, dla zabrania przybyłych z za Niemna moskali, którzy zajęli miasto; liczba ich dochodzi do 1,200, mają sześć dział; oddział ten, pod dowództwem pułkownika Bartoloméj, przysłany jest na uspokojenie powstania na Żmudzi. Czy wasz powiat nic nie myśli robić? O! Litwini, jakżeście niesłusznie sądzili się być wyższymi od Żmudzinów!»
Pan Sędzic pisał po otrzymaniu listu poprzedzającego, co następuje:
«Nasz powiat, złożony w części ze szlachty kurlandzkiéj przyjaznéj moskalom i mieszczący wiele magnatów lub przynajmniej chcących uchodzić za takich, znalazł się pod wpływem tych dwóch koteryj, i z tąd to pochodzi spóznienie powstania. Kilku dobrych patryotów miernego majątku i cała młodzież bez wyjątku, dawno są gotowymi; lecz magnaci i kurlandczycy psuli wszystko; wczoraj jednak młodzież zniecierpliwiona, wpadła w kilkadziesiąt koni do miasta powiatowego, gdzie nie było moskali, otoczyła domy urzędników i zmusiła pana marszałka powiatowego i innych, do podpisania i ogłoszenia aktu powstania[26]. Pan marszałek powiatowy przyjął prawie z musu dowództwo nad siłą zbrojną powiatu. Wypadek ten nie wiele wróży dobrego, bo ten człowiek pochodzący z kasty magnatów, nie daje dostatecznéj rękojmi swego patryotyzmu; ale nieszczęsne zaufanie w imiona chciało tego; jest to jeszcze choroba, którą odziedziczyliśmy po przodkach naszych, ażeby koniecznie jaśnie oświeceni lub jaśnie wielmożni byli na czele. Bez tego, nikogo ze szlachty z domu nie poruszysz. Rozpoczęło się formowanie. Nasz pan jaśnie wielmożny dowódzca, bierze na niezmiernie wielką skalę, począł on od wyboru sztabu i adjutantów, których jest już z piędziesięęiu. Magnatowi potrzeba dworu; formują kompanie frejszyców i szwadrony kawaleryi. Chłopi tutejsi idą za rozkazem, ale nie z ochotą; zdarzyło mi się być świadkiem ich poufałéj narady między sobą. Jeden powiadał: «dobrze że panowie powstają przeciw moskalom, jak ich wybijemy, będzie wszystkim lepiéj.» Lecz kilku mu odrzekło: «A co nam do tego co panowie robią, oni biją się dla siebie nie dla nas, a czy to Moskal czy Polak będzie panował, chłop będzie zawsze chłopem, a pan panem; my jak szliśmy na pańszczyznę, tak i pójdziemy.» Taka jest filozofia chłopów naszych co do wojny, i mnie się zdaje bardzo słuszna i sprawiedliwa; należałoby zainteresować chłopa, ażeby miał za co bić się. Lecz naszéj szlachcie o tém ani gadaj; podług niéj chłop powinien żyć i umierać dla niej samej, bo chłop jest to rzecz.»
List Żmudzina do Sędzica.
«Rosienie wzięliśmy; Bartoloméj uciekł na łeb i na szyję, i gdyby nie błaha rozterka dwóch naczelnych dowodzców, mógł być ścigany a może i pobity. Opiszę ci całą tę aferę. Od kilku dni oddziały powstania rosieńskiego, ściągały się pod miasto; szawelskie też przybyło. Siły powstańców razem wzięte, wynosić mogły do 5,000 ludzi pieszych lub konnych; dział żadnych nie mieli. Moskalów było, jak już ci powiedziałem dawniéj, 1,200 z sześciu działami. Rosieńskie powstanie zajmowało środek i lewe skrzydło, szawelskie było na prawém. Dnia 29 Marca o godzinie 9 z rana, powstańce w kolumnach ściśniętych posuwali się ku miastu, i pomimo ognia kartaczowego, szli w doskonałym porządku. Działa spędzone z pozycyi, zrejterowały do miasta. Tyraliery nieprzyjacielscy spędzeni przez naszych, ustępowali do miasta; gdy kolumny nasze dotknęły miasta, wszystko się rozsypało w tyraliery, i z za płotów i węgłów domów, raziło nieprzyjaciela; ten się zgromadził w jednę kolumną i zajął niewielkie wzgórze około ogrodu XX Dominikanów. Nasi celni strzelcy weszli do ogrodu i sami zakryci parkanem, strzelali najdaléj o 50 kroków; można sądzić że nie dano ani jednego pudła. Nie mogę przemilczeć odwagi i zimnéj krwi, z jaką się okazał jeden oddział konny powstania rosieńskiego pod dowództwem jednego mężnego, o którego nazwisku dowiedzieć się na prędce nie mogłem. W ten czas kiedy moskale skupieni w jeden punkt, sypali ogień na wszystkie strony, oddział ten kawaleryi zbliża się kłusem, i w największym porządku przed front nieprzyjaciela, i nie rozpoczyna ognia aż w ten czas, kiedy był tylko o sto kroków, a to dla tego, jak dowódzca powiadał później, że karabinki ich nie mogły sięgać na dalszą metę. Ogień strzelców z ogrodu, i tyle zimnéj determinacyi ze strony strzelców konnych, przymusiły Moskali opuścić obrane stanowisko; ruszyli tedy za miasto i zatrzymali się na jedném wzgórzu o pół mili. Tutaj dopiero pokazała się niedołężność wojska powstańców. Brak bębnów lub innych narzędzi sygnałowych dał się uczuć; cała bowiem ta gromada ludu mężnego, lecz niećwiczonego, raz rozsypana w mieście, nie mogła przyjść do porządku. Posuwała się ona wprawdzie za nieprzyjacielem, ale w nieładzie największym; powiedziałbyś że to stado owiec rozsypanych w obszerném polu; każdy strzelał, krzyczał, komenderował, a nikt nie chciał słuchać. Nieprzyjaciel sypał kartaczami ze wszystkich dział razem, szczęściem dla nas że źle strzelał; nie mieliśmy ani jednego trupa. Dowódzca nieprzyjacielski widząc ten nieład w powstańcach, miał zamiar, jak widać było z jego obrotów, kazać uderzyć swojéj kawaleryi, któréj miał 300 koni, na rozsypane wojsko; lecz oddział strzelców konnych, o którym wyżéj mówiłem, a który nie stracił szyku i po wyjściu z miasta ukazał mu się z boku. To zdecydowało Moskali iż opuścili stanowisko i poszli bez zatrzymania się już w stronę granicy pruskiéj. Cóż pozostawało czynić powstańcom, jeżeli nie iść za nimi w pogoń, i urywać z tyłu, lub też co było podobném do prawdy, napadłszy w przeprawie rzek których miał kilka do przebycia, pobić? Takie było ogólne zdanie złożonéj na prędce rady z kilku dowodzących powstaniem; ale wypadek nieprzewidziany zmienił ten plan. Pan naczelnik powstania szawelskiego, człowiek mężny w boju, ale nadęty i opryskliwy w pożyciu, dał się słyszeć w rozmowie, że miasto Rosienie winno swe oswobodzenie powstaniu szawelskiemu, i że bez niego, moskale nie byliby ustąpili. To obraziło dowódzcę rosieńskiego, który odpowiedział tamtemu nieprzyjemnie; ztąd kłótnia i rozdział dwóch powstań; szawelskie poszło do Szawel, a rosieńskie samo nie było dosyć liczne do ścigania nieprzyjaciela. Rosterka, jak widzisz, dwóch głupców, robi szkodę interesowi ogólnemu. Taki zaiste jest charakter naszéj szlachty, że osobistości biorą w niéj górę nad interesem ogólnym.»
Tenże do tegoż w dni kilka:
«Niepłonne są nasze zdania o magnatach. Słuchaj co mi piszą z Szawel: Pan Hrabia T., dawny kapitan służby francuzkiéj, dostał dowództwo nad oddziałem złożonym ze 2,000 saméj szlachty z okolic Lawdy[27], znanéj ze śmiałości i junakieryi. Posłany na granicę Kurlandyi, dla pilnowania téj strony powiatu i zrewoltowania jeżeli można Kurlandczyków, założył główną swoję kwaterę w miasteczku Janiszkach. Tam siedząc przez czas niejaki otoczył się dworem adjutantów i pochlebców, na których zdał zupełnie interesa służby, a sam grał tylko w karty. Trzeci dzień temu jeden oddział Moskali złożony z ośmiuset ludzi, zbliża się pod Janiszki, gdzie nie napotykając żadnych patrolów, ani żadnéj przedniéj straży, wpada na śpiących powstańców, morduje jednę część a innych zabiera do niewoli; sam pan hrabia dowodzący wpadł najpierwszy na konia i uciekł ze swoją switą. Z całego 2,000 oddziału, nie wyszło stu ludzi. Sądź, jakie to nieszczęście w samych początkach powstania, jak to może zniechęcić wszystkich! Stracono tyle walecznéj szlachty, ktora mogła oddać znaczne posługi krajowi, i stracono nie zabiwszy ani jednego Moskala. Ci którzy z tamtąd uszli, krzyczą na zdradę, przywodząc na dowód to, że pan hrabia T. w przejezdzie jakiejś pani generałowéj rosyjskiéj przez Janiszki, udającej się do Peterzburga, zatrzymał ją przez czas długi, przesiadywał ciągle u niéj, fetował, a kiedy wyjeżdzała, przepuszczał ją sam jeden aż do Mitawy, gdzie byli Moskale. Zdarzenie to, opowiadane jednosłownie przez wszystkich, rzuca wielkie pozory; należałoby aby rząd rewolucyjny zajął się indagacyą; ale że to pan hrabia, więc nic z tego zapewne nie będzie.»
Pan Sędzic do Żmudzina:
«Tak przyjacielu, zdradzają nas magnaci, jedni z namysłem i planem, inni przez niedołężność; opiszę ci dwa zdarzenia, z których sądzić będziesz o prawdziwości mego założenia. Wiesz że oddział Moskali złożony z 500 piechoty bez kawaleryi, z kilku działami i mnóstwem wozów napełnionych amunicyą, wyszły z Dyneburga pod dowództwem jenerała Szyrmana, krąży dziś po Litwie, nie mogąc się przedrzeć do armii pod Warszawą, dokąd zapewne prowadzi amunicyą.
«Powstanie naszego powiatu szło za nim krok w krok, szukając dogodnéj pozycyi do uderzenia. Gdy się ten oddział zwrócił był ku stronie Szawel, powstanie tego powiatu zniosło się z naszém i zrobiło plan do uderzenia, gdy będzie w mieście Szawlach. Dwa powstania otoczyły to miasto, nazajutrz atak ma być przypuszczony, gdy w tém w nocy przybiega do naszego naczelnego dowódzcy, dwóch magnatów pan C. i Z. z uwiadomieniem, iż ogromny korpus moskiewski ciągnie od strony Kowna ku Szawlom, i że nie jest dalszy jak o pół dnia marszu. Nasz dowódzca przestraszony tą wiadomością, téj saméj nocy opuszcza oblężenie i nieuwiadamiając o niczém powstania Szawelskiego, oddala się o mil 10, dając tym sposobem jenerałowi Szyrmanowi, możność wyjścia z Szawel, gdzie on mógł być zabrany. Późniéj pokazało się, że w owym czasie żaden oddział Moskali nie szedł od Kowna; więc sztuka panów C. i Z. udała się, ocalili Szyrmanowa[28]. Przestrach opuścił naszego dowódzcę, spokojność powróciła, a z nią i miękkosć życia. Udaliśmy się na leże do Przystowian, jednego z jego folwarków; tam idąc za przykładem pana dowódzcy, wszystko się oddało zabawom i uciechom, żadnéj służby, żadnych patrolów, ni pikiet, tak jak gdybyśmy byli w najgłębszym pokoju.
«Dzień był ciepły, całe prawie nasze wojsko idzie kąpać się do rzeki, aż w tém Moskale dawać poczynają ognia do kąpiących się. Skąd oni przyszli, jakim sposobem na nas wleźli, nic o tém dotąd niewiemy. Wystawić sobie możesz jakie to tam było zamieszanie, kaźdy uciekał gdzie mógł; szczęściem dla nas że kompania frejszyców, której dowódzca człek z tęgim charakterem, utrzymujący należyty porządek, była pod bronią; ta nas zasłoniła nieco, przeszkadzając Moskalom przejścia przez rzekę; lecz niezdolna odeprzeć siły kilka razy większéj, cofnęła się w porządku. Nasz naczelny dowódzca i reszta wojska za jego przykładem uciekła w największym nieładzie. Uciekaliśmy tak przez dzień cały, i dopiero ku wieczorowi gdy już byliśmy o 7 mil od miejsca tego, przyszło nam na myśl obejrzeć się czy goni kto za nami. Dowiedzieliśmy się późniéj, że Moskale nie gonili za nami jak milę, i kontenci z naszéj rozsypki poszli w przeciwną stronę ku Szawlom.»
Żmudzin do Sędzica:
«Odbieram w tym momencie z Telsz wiadomość następną: Powstanie Telszewskie atakowało w tych dniach miasteczko Połągę, do którego, jak emisaryusze przysłani z Warszawy powiadają, mają przypłynąć okręta francuzkie, naładowane bronią dla powstanców. Chłopi Telszewskiego powiatu odznaczają się odwagą i śmiałością. Trzy razy Połąga brana i odbierana została w ręku naszych. Chłopi dostrzegłszy w tym boju iż dowodząca nimi szlachta, w miejscu iść na czele, zostawała zawsze w tyle za chłopami; po wzięciu Połągi, złożyli sąd wojenny z pomiędzy siebie, i kilkudziesiąt panów oficerów ze szlachty roztrzelanych zostało. Bravo! Waleczny lud poczyna poznawać wartość swoję. Nasza szlachta przyjęła tę wiadomość ze zgrozą i przestrachem; była nawet propozycya aby posłano oddział powstania rosieńskiego na poskromienie tych dzielnych ludzi, których oni złośliwie buntownikami mianują.»
Sędzic do Żmudzina:
«Oddział instruktorów przysłanych dla ćwiczenia powstań na Litwie, przybył do Janowa; korpus znaczny polski pod dowództwem jenerała Giełguda przebył Niemen pod Giełgudyszkami. Trudno zgadnąć dla czego on wybrał to miejsce, gdyż miał inne daleko dogodniejsze. Mogłożby to być ażeby jenerał Giełgud uczynił to jedynie, aby brzmiało w uszach Litwinów: Giełgud pod Giełgudyszkami przeprawił się do Litwy. Ale znając próżność dziecinną naszych arystokratów, przypuścić to łatwo można. Oni zawsze gotowi opuścić najważniejsze korzyści, dla dogodzenia dumie własnéj.
«Za przybyciem wojska regularnego , nasi jaśnie wielmożni paniczowie powyłazili z kryjówek swoich, i zaciągają się do pułków regularnych, oni którzy nie chcieli słyszeć o powstaniu. Cóż to znaczy? Oto przybycie wojsk regularnych oznacza powodzenie się w Warszawie, czas więc złączyć się ze stroną biorącą górę. Jakaż to nikczemna spekulacya! Alboż powstanie nie téj saméj broniło sprawy? Taki patryotyzm godzien jest tylko naszych magnatów; ale zobaczysz wkrótce jak ci żydzi pochwytają stopnie i nagrody; pochlebstwa, związki, stosunki, jest to ich broń.»
List Wincenty do Żmudzina:
«Upadam pod ciężarem nieszczęść, straciłam trzech braci pod Wilnem, padli oni trupem obok mego drogiego Józefa; on też ugodzony dwoma kartaczami, stracił lewą rękę i praw ą nogę; nogę już amputowano, i z ręką toż samo będzie. Ja go na krok nie odstępuję, cierpienia jego są straszne, pomimo których jest on niespokojny o pana; nie ma godziny ażeby mi o nim nie mówił. Zaspokój nieszczęśliwego przyjaciela, donoszącmu o swojém zdrowiu i o obrotach wojska naszego. Moskale rządzą u nas; niespokojnam o los mego drogiego Józefa, bo wszystkich pozostałych od powstania zabierają, ale nie wydrą mi go barbarzyńcy chyba z życiem, zresztą liczę na jego kalectwo. Dyonizy wykupiony przez Józefa od rekructwa, nieodstępny jego towarzysz w walkach, padł od lancy moskiewskiéj, któréj ostrze miało przeszyć jego pana.»
Żmudzin do Sędzica.
«Nie potrzebuję ci tego powiadać ile nieszczęście twoje zadaje mi boleści. Pocieszaj się drogi przyjacielu myślą, że cierpisz za ojczyznę; rany i kalectwo poniesione w jéj obronie, są chlubne i przyjemne. Ja jestem zdrów zupełnie, kule mnie omijają, wojsko nasze rejteruje wprawdzie, ale jest nadzieja, że wybrawszy dogodną pozycyą, wydamy bitwę. Ściskam cię z duszy nieszczęśliwy przyjacielu.»
Oprócz tego listu, był inny do Wincentéj.
«Lękałem się donosić Józefowi o wszystkiém, przez wzgląd na jego położenie; pani mu to zakomonikujesz jak będzie w stanie wytrzymać podobne doniesienia. Wszystko stracone. Wojsko nasze czyli raczéj jego pozostała cząstka, jutro wchodzi do Prus; otoczeni jesteśmy przez moskali, niedołężność naszych dowodców a może i zdrada, jest sprawczynią tego. O drogi kraju! droga ojczyzno! dla czegom przeżył twoję niedolą!»
Tenże do Sędzica.
«Jesteśmy w Prusiech. Niegodziwy król pruski, ten który po wejściu Bartholoméj pułkownika, kiedyśmy go z Rosień wypędzili, opatrzył go w żywność i amunicyą, pozwalając przejść przez swój kraj przeszło mil trzydzieści, ażeby nam zaszedł z tyłu, pomimo przyrzeczonéj neutralności, dzisiaj nas trzyma jak swoich więźniów, otoczonych wojskiem i działami. Takie to jest słowo i zobowiązanie się ukoronowanych łotrów! Nie wiemy co się z nami daléj stanie. Nikczemny Giełgud odebrał acz późne nagrodę za swoje czyny; został zabity na ziemi pruskiéj przez pewnego Skulskiego, adjutanta 8° pułku piechoty liniowéj. Czemuż tego nie zrobiono przed, albo zaraz po Litwie pod Wilnem? w owym czasie śmierć jego użytekby nam zrobiła, a dzisiaj nic.»
Sędzic do Żmudzina.
«Wyleczyłem się z ran zupełnie, brakuje mi tylko lewéj ręki i prawéj nogi, którą zastąpiono szczudłem z drzewa. Moskale szanują moje kalectwo, otrzymałem zapewnienie na pismie, że mogę na zawsze pozostać w domu, i że nigdy o nic zaczepianym nie będę. Jutro mój ślub z Wincentą, rany moje zdały się powiększyć, i jeżeli to było podobieństwo, jej miłość. Anioł ten w ludzkiéj postaci zatrzymuje mnie przy życiu; bez niéj przy tylu boleściach ciała i duszy, pewnobym nie żył. Donoś co robicie w Prusiech, jakie macie projekta, i czy pozostaje cokolwiek nadziei? U nas wszystko kirem pokryte.»
Żmudzin do Sędzica.
«Ostatnia nadzieja sprawy naszéj upadła. Warszawa wzięta; wojsko w niéj byłe, weszło pod jenerałem Rybińskim do Prus i tam broń złożyło; inna jego część z jenerałem Ramorino, przeszła granicę Austryi i również rozbrojoną została. Rząd pruski komunikował wszystkim oficerom polskim dwa projekta, albo powracać do kraju na mocy amnestyi, albo brać paszporta do Francyi. Ja oświadczyłem się za wyjazdem do Francyi. O drogi Józefie! ty doświadczyłeś strasznych boleści, ale nie znasz téj, jaką sprawia dla duszy polaka opuszczenie rodzinnéj ziemi; tysiąc śmierci mniej jest straszne; ale i tu słodki balsam nadziei, być użytecznym ojczyźnie, osładza cierpienia. Opuszczając Prusy, wskażę ci drogę sekretną do komunikowania się ze mną, bo spodziewać się należy, że korespondencya przez pocztę zakazaną zostanie.»
Żmudzin do Sędzica.
«Odbierasz ten list drogą, którą ukrywać najstaranniéj powinieneś, jeżeli pragniesz nadal ze mną korespondować. Wróg nasz zamknął drzwi ojczyzny dla nieszczęśliwych jéj synów i rozsypał chmarę podłych dla szpiegowania ich w najskrytszych myślach i uczuciach. Ażeby uniknąć częstego przesyłania listów, będę ci tylko komunikował co miesiąc lub dwa dyaryusz moich obserwacyj. Lat sto za granicą będzie dla mnie wędrówką, bo ojczyzna tylko jest domem pokoju dla mojego serca; dusza moja jest w kraju, jest z wami, tutaj nędzne tylko ciało włóczy się pozbawione swego pierwiastku.
Przejeżdżamy przez Niemcy nazwane u nas powszechnie acz niesprawiedliwie wolnemi; piękna kraina, dobrze urządzona, przemysł wielki, sztuki i rzemiosła w wysokim stopniu, ale czy to warte mojéj Zmudzi? Nie. — Dusza moja napróżno wyszukuje w pejzażach tutejszych podobieństwa do owych okolic Dubissy, Wenty, Niewiaży, Niemna. Tu piękne, ale tam czarujące; tu sztuka, dziecko potrzeby, sili się nad wydobyciem z łona ziemi potrzebnéj żywności; tam natura sama obfita wydaje wszystko za najlżejszém przyłożeniem ręki. Charakter Niemców powolny, wyrozumiały, robi z nich ludzi najprzyjemniejszych; obyczaje słodkie, edukacya gruntowna, nie owa salonowa, z której się tak pyszniono w naszym kraju, lecz oparta na dokładnéj znajomości potrzeb i poruszeń serca i duszy człowieka, stanowi ich rzetelną wyższość.
Co tylko najszczersza przyjaźń i czułość mieć w sobie może delikatnego, oni nas wszystkich bez wyjątku tém otaczają; nieszczęście nasze wyciska im łzy rzetelne.
Nigdy żaden z ukoronowanych nie odebrał tyle honorów, bracia po długiém niewidzeniu się nie uściskali się czuléj jak oni nas ściskają. Ludność cała miast największych wychodzi na spotkanie nasze o trzy mile i więcéj; każdy mieszkaniec sądziłby się nieszczęśliwym, gdyby nie mógł mieć choć jednego Polaka w swoim domu.
Dumny Polaku zamykaj dobrze twoje podróżne pudełko, bo inaczej znajdziesz całą twą ubogą i zdartą garderobę i bieliznę, zamienioną na nową, bo inaczéj obaczysz się właścicielem kiesy srebra lub złota, którą hojność twego poczciwego gospodarza Niemca nie omieszka cię zaopatrzyć.
Dumny Polaku, nie kupuj nic w sklepach niemieckich, bo ci dadzą towar, a pieniędzy nie przyjmą.
Piękne i wszystko czułością przechodzące Niemki, nie pozwolą aby ich służące zajmowały się opatrywaniem potrzeb gościa; one same mają za honor służyć własnemi rękami nieszczęśliwemu wygnańcowi.
Krewki Polaku, strzeż się abyś nie upadł pod władzą tylu wdzięków i dobroci, i nie stał się niewdzięcznym zdradzając święte węzły małżeństwa.
Ludu polski, nie nazywaj odtąd psem każdego Niemca; odróżniaj zdradliwego Prusaka i głupiego Austryaka od Saxona, Bawarczyka i innych Niemców zbliżonych ku Renowi; oni umieli ocenić nasze poświęcenie, umieli czuć i płakać nad naszém nieszczęściem; oni złożyli na łono nasze przysięgę nienawiści ku wrogom naszym i strasznéj zemsty, na wszystkich ciemiężcach ludzkości; ich dłoń jest dzielna, ich wytrwałość w przedsiewzięciach znana jest światu — historya ich wojen jest rękojmią tego; są to bracia nasi. Oni ściskają teraz dłonie nasze rozbrojone, lecz przyjdzie dzień, i ten nie jest daleki, w którym bracia oręża pójdziem razem niszczyć zbutwiałe trony tyranów świata. O! dla czegoż nie wolno nam czekać tego szczęśliwego momentu na ziemi Niemców! Tyrani nasi używają całej swojéj przewagi na oddalenie nas z krajów niemieckich; bojaźliwość ich jest dobrą wróżbą — ale jakże się mylą w swoim złośliwym rachunku? Alboż Francuzi do których nas wypychają nie są bracią naszą odwieczną?
Jutro opuszczamy piękne i czułe Niemcy, a wjeżdżamy do pięknéj Francyi.






  1. Pur miara do mierzenia zboża zawierająca 24 garnce warszawskie.
  2. Na Litwie i Żmudzi każdy szlachcic musi mieć urząd, i gniewałby się, gdyby go inaczéj jak po urzędzie nazywano; w niedostatku więc własnego tytułu, przybiera tytuł ojca swego, lub też inni mu go nadają naprzód żartem, a późniéj doprawdy. I tak, póki nie jest żonaty syn sędziego, nazywa się sędzic, syn prezydenta prezydentowicz, i t. d. Szlachta okoliczna wszystka jest skarbnikami lub skarbnikowiczami; po ożenieniu się, wicz się odrzuca, i nazywa się prezydentem, skarbnikiem i t. p. Takim to sposobem przechodzi od pokolenia do pokolenia zabytek dumy szlacheckiéj.
  3. Na Litwie i we wszystkich słowiańskich narodach, zwyczaj exystuje, pić z jednego kieliszka lub szklanki; choroby zaraźliwe będąc mniéj powszechne, nikt się nie brzydzi dotykać ustami miejsca, które inny dotykał.
  4. Cesarzowa rosyjska.
  5. Siek ¼ pura.
  6. Niebaczny młodzieniec, nienawiścią pałający ku moskalom, nie przypomina sobie, że ta maxyma jest jego dziadów; wszystko jednak co jest dzikie i nieludzkie, podług ówczesnego mniemania młodzieży, musiało pochodzić od moskali.
  7. Dzieła zakazane będąc rzadkie na Litwie, wiele jest osób które kopijują skoro tylko dostaną jakie dzieło.
  8. Nie był to rok 1826, lecz 1823. Autor pozwolił sobie chybić nieco w dacie.
  9. Garść mąki rzucona w wiadro wody, i tak gotowana.
  10. Zyto berłowe nazywa się to, z którego tylko wygrabiona słoma, a plewa i oście zostawione ze zbożem. Z takiego żyta, po największéj części, chłopi litewscy robią chléb. Rzadkie, i bardzo rzadkie są wsie, gdzie jedzą chléb czysty.
  11. Ażeby przyzwyczaić chłopów do oszczędności, zwyczaj jest dawać po kilka plag przychodzącym do dworu po chléb. To należy do dobrej ekonomiki.
  12. Chłop litewski, który nie ma wyobrażenia o zegarku i o godzinach, liczy czas we dnie na poranek, południe, podwieczorek, a noc od piania kurów.
  13. Czas służby w wojsku rosyjskiém będąc 28 lata, nie ma prawie praktyki, ażeby ktokolwiek z niego powrócił.
  14. Sztuka Don Juan.
  15. Podatek wszelki w Rosyi, rozłożony jest na głowy chłopskie, szlachta zupełnie jest od niego wyjętą; lecz dziedzic którego chłopi nie są w stanie opłacić podatku, jest odpowiedzialnym za nich, i sam opłaca — rzecz która się przytrafia większéj połowie dziedziców.
  16. Tłómaczenie téj rozmowy, która jest rzetelną:
    «A! jakże się lituję nad twoim dzisiejszym losem, droga Hrabini.»
    «I cóż chcesz abym zrobiła?»
    «Być znagloną do przyjmowania tego tłumu chałastry!»
    «O moja kochana! gdybyś wiedziała, że smród jaki wychodzi z ich odzienia w mdłości mię wprawia, ale cóż chcesz, ja to robię dla mego męża, a nadewszystko dla mego syna jedynaka, który w czasie będzie ich potrzebował.»
  17. Tłómaczenie tej odpowiedzi: «Wszystkie języki są stworzone dla ludzi, azatém dobre do użycia, i dziełem jest tylko głupiéj chałastry dawać wyższość jednym z poniżeniem innych.»
  18. «My jesteśmy zdradzone, któżby się mógł spodziewać!»
  19. Żmudź cała i część Litwy będąc przyległe do granicy pruskiéj, ma pozwolenie opłacać rekruta pieniędzmi, a to przez wzgląd, iż chłopi mogą uciekać za granicę.
  20. Wiadomy zwyczaj wspólny wszystkim narodom picia po zawarciu targu na jarmarkach bydła, koni: ten akt nazywa się na Litwie borysze.
  21. Komisarz zarządzający kilku folwarkami, ma pod sobą kilku ekonomów.
  22. Pod imieniem kontraktowego, rozumie się kuban, który rządcy dóbr wymawiają dla siebie.
  23. Berlinka, znaczy 15 groszy.
  24. Zdarzenie opowiadane, jest prawdziwe: tak jak i wszystkie inne znajdujące się w tém dziele. Jeżeliby który z przyjaciół szlachty chciał to poddać wątpliwości, będzie obowiązkiem autora ogłosić imiona i nazwiska wszystkich bohaterów sceny.
  25. Zabrany do niewoli w bitwie pod Ejnorajciami, umarł z nędzy i tyranii jaką nad nim domierzali moskale.
  26. Czyn historyczny.
  27. Okolicą nazywa się, wieś zamieszkała przez samą pojedynkową szlachtę. W Szawelskim powiecie jest jedna jego część zajmująca 20 mil kwadratowych najmniéj, zamieszkała przez taką szlachtę; mieści ona kilkanaście tysięcy familij szlacheckich w kilkuset wsiach. Szlachta ta zachowała zabytek dawniejszej niepodległości, jest niezmiernie burzliwa, śmiała i niespokojna; ma wiele odwagi i zręczności. Cały ten okrąg nazywa się Lawda.
  28. Ci dwaj panowie i innych nie mało, odegrywało rolę przyjaciół powstańców, i na nieszczęście posiadali ich zaufanie, bo to byli magnaci; ale w istocie byli to przyjaciele moskiewscy. Niech każdy z powstańców przypomni ile oni złego narobili powstańcom, ile dobrych zniweczyli projektów przez fałszywe alarmowanie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Gasztowt.