<<< Dane tekstu >>>
Autor Kleofas Fakund Pasternak
Tytuł Pan Walery
Podtytuł Powieść z XIX wieku
Pochodzenie Kilka obrazów towarzyskich
Wydawca Th. Glücksberg
Data wyd. 1831
Druk Th. Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
PRZEDPOKÓJ.

Omne tulit punctum, qui miscuit utile dulci.
Horat.
Szczęśliwy kto wdzięk, wraz z pożytkiem złączył.

Małe czy wielkie, nudne czy zabawne, nierozsądne czy rozumne, uczone czy płaskie dzieło — potrzebuje zawsze przemowy. Tak przynajmniej jeden z lepszych naszych utrzymywał pisarzy i ja o mało że temu nie wierzę — „Dom sieni — dzieło potrzebuje wstępu“ powiada mój autor — ha! niechże sobie i tak będzie, ten rozdział przeznaczam na przedpokój do mojej powieści.
Bodajby licho tego Horacyusza, którego nieszczęsne prawidło: utile dulci, stoi tu na początku; nie mały to sęk dla gryzmołów, i iluż o tym prawie zapomina — Kto wie? może i w tych kilku arkuszach czytelnik ani jednego, ani drugiego nie znajdzie? Już to dla tego, że gdzie niema tam znaleść trudno, a raczej nie można, już to, ze nieszczęsny tytuł powieści, źle go o mnie uprzedzi — Czy tak, lub inaczej, mnie to zupełnie jedno: kto ziewając do czytania siada, ten nie długo zaśnie, lecz kto z radośnym zaczyna uśmiechem, może się trochę zabawi. Proszę mi pozwolić mieć taką nadzieję — bez niej pewnobym nie pisał! — Ale przystąpmy ad rem.
Napisałem powieść!! jest to bez wątpienia grzech nieodpuszczony, w oczach tych ludzi, którzy mniemają, że trzeba kilku lat ciągłej pracy na napisanie tak mało znaczącej rzeczy. Gdyby istotnie tyle czasu powieść kosztować miała, pisaliby ją zapewne tylko z professyi bazgracze, i ci, których niemcy Brodgelehrten zowią, to jest — uczeni dla chleba.
— Czy mało, czy wiele kosztowała czasu, rzecze mi jakiś surowy krytyk, dość że te chwile, które jej pisaniu poświęciłeś są stracone, zmarnowane i t. d.
— Wybacz, wybacz porywczy sędzio, odpowiadam; Wolter, ów to sławny bazgracz francuzki powiedział kędyś, niepomnę na której karcie, że więcej ceni tych którzy się dla bawienia ludzi poświęcają, jak tych co ich nudzą gromadząc nudne komentarze i zmyślone a nibyto historyczne bajki. Pan Wolter miał słuszność, i ja tak samo sądzę, i właśnie dla tego — powieści piszę.
— Nie dość, odeprze znowu krytyk namarszczywszy czoło, powieść rzadko nas bawi, a ty śmiały gryzmoło, jak śmiesz utrzymywać, że ja z ciebie kontent będę.
— Na to po cichu odpowiadam mea culpa.
— Recenzent mówi dalej (ale to wszystko tylko przez przypuszczenie): kiedy cię zresztą mój panie ręce świerzbiały, czemu co innego nie pisałeś? piękna mi zaleta: pisarz powieści!!!
Następuje moja odpowiedź.
— Pisałem mości panie sędzio, bo mię od młodu dręczy nieszczęśliwa choroba, zwana autoromaniją, z którą podobno i do grobu pójść przyjdzie — Wiele na to leków używałem, ale to defekt nieuleczony, musiałem pisać. Może też ja pisząc, napisaćbym kiedy potrafił nudną Tragedją, lub Komedją bez celu i sensu — ale wolałem zrobić złą powieść, bo w tym rodzaju i mierność jakokolwiek popłaca — Niechżebym tylko napisał jaką uczoną rosprawę!! naprzód: niktby jej nie czytał, powtóre: ktoby się dotknął, nieomieszkałby dowieść, że jej autor źle zrozumiał o co idzie, źle napisał, i źle przedmiot obrał — a to wszystko dla tego, że się u niego nie radził; a koniec końcem zbutwiałaby ciężka praca w korzennym sklepie.
Napisać książkę dydaktyczną! żaki tylko gryzmolić będą na niej i czytać, same niepojmując co czytają — to nie najpochlebniejszy zawód?!
Poemat bohatérski! — na to trzeba dobrego zapasu imaginacii, która teraz bardzo podrożała, bo jej mało gdzie znaleść, a ja ledwie na opędzenie codziennych potrzeb dostać jej mogę, nie żebym nią szafował rozrzutnie! Kto się Homerem rodził, niech probuje — gotów jestem pobłogosławić go na drogę — błogosławieństwa dziś staniały!
Być poetą! — życzyłbym sobie, ale to lat ze sto i więcej wprzódy, nimem się miał honor urodzić — Teraz nadto już kleciwierszów, żebym ja był potrzebny do ich grona; trudno też także czerpać z Kastalskiego źródła, a ja sobie nie życzę jak ów co się napił z kałuży lub rynsztoka, udawać natchnionego. Nieboszczyk ś. p. Horacyusz nie pozwolił miernym ludziom, z poezją mieć do czynienia!
Pisać Ballady? być Romantykiem? — Otóż sposób pozyskania sławy, w dzisiejszym czasie. Te czułe wiersze, których nierozumiejąc tyle ludzi uwielbia, te podobieństwa, te postacie, te czucia gorące — chwytają za serce! Młode panienki w kątku, niewidziane, ukryte lubią czytać te bezładne zapały i zalewać się łzami, których przyczyny nie wiedzą. Gdzie indziej młodzieniec porywa książkę, uczy się kochać, zapomina deklinacii, a wzdycha jak najęty do pierwszego czupiradła, które mu się przed oczy nawinie. Starzec czyta równie, czuje mocniej bijące serce, zdaje mu się że kochał, że jeszcze kocha, muska wyłysiałą głowę przed źwierciadłem, prostuje nogi, chowa starannie tabakierkę i okulary, śpieszy w niewczesne zaloty, kupuje sobie żonę i dwoje ludzi nieszczęśliwemi robi. Oj nie chcę być Romantykiem!
— Więc pisz Historją, powie mi ktoś zapewne — Upadam do nóg — Szperać między staremi szpargałami; dla najmniejszego szczegółu tysiące ksiąg przewrócić — a do tego i starych i in folio! Stracić czas, oczy i rozum! odbierać ulubioną pastwę molom, myszom i szczurom, szukać tam prawdy gdzie jej nigdy nie było? — to nie każdy potrafi.
Więc pisać satyry, oblec się pozorem surowego postrzegacza, na wszystko się krzywić, wszystko nicować, zamiast wad malować osoby — nie mogę. Niech kto chce pisze Komedje lub Tragedje, długie, nienaturalne rozmowy; niech się zdobywa na karczemne koncepta lub tragiczne susy i nudne monologi — i to nie dla mnie.
Więcby mię kto może chciał zrobić Romantykiem — o nie, nie, pomyliłem się — Grammatykiem chcę mówić? — Spierać się o z lub s, o kréski i punkciki?? — nadto mam rozumu, żebym to zrobił. — Jeszcze tu brak tylko żeby mi kto doradził pisać romanse — ale o tém to niema co i mówić.
Już tedy przebrałem wszystkie prawie rodzaje, a dotąd nic prócz powieści, dobrém być nie uznałem; krytyk już widzę marszczy czoło, brwi ściska i gotuje się na nowe zdanie: — Powieści, mówi on, pochlebiają próżnowaniu, żadnej nie przynoszą korzyści, świecą a nie grzeją, słowem na nic się nie zdały. — Nie śmiem tak ważnych zbijać zarzutów; kto ten rodzaj pisma potępia, niech go nie czyta, to najlepszy sposób — Komu jednak dotąd nic złego nie zrobiły, może i Pana Walerego przerzucić. Nie kosztuje on mi wiele czasu, nie życzę też sobie, aby kto chwile pracy poświęcone, na jego czytanie miał obrócić.
Lecz, co za los czeka moją powieść! Tysiąc obrazów oczom się moim nasuwa: półki w sklepach, papilloty na gotowalniach! Tam srożyć się zdaje na Pana Walerego otyły kupiec korzenny, gdzieindziej surowo pogląda introligator, jakby z niego chciał kleić tekturki — Ale nie łapmy ryb przed niewodem, a zacznijmy opowiadanie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.