Pani Dubarry/Część II/Rozdział XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Pani Dubarry
Podtytuł Miłośnica królewska
Rozdział Uczta myśliwska w lasku Bouret
Pochodzenie Od kolebki do gilotyny
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1927
Druk Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXXI.
Uczta myśliwska w lasku Bouret.

Król wysłuchał z marsem na czole żałosnego sprawozdania pani Dubarry o tem, jak ją „obrażał pierwszy minister“. Pocieszał ją, całując w załzawione gniewnym bólem oczy. Trzymała w ręku bukiet pomarańczowych kwiatów. Każdej łodydze dała figlarnie nazwę, któregoś z ministrów Choiseul‘a. Wydzierała je powoli z zaciśniętej ręki i przygadywała: „Precz!“ wymieniając kolejno nazwiska. Król śmiał się. Chodziło o pionki, które obrał sobie Choiseul, aby tem pewniej rządzić. Ale kiedy doszła do ostatniego kwiatu, który nazwała Choiseulem, twarz króla stała się poważną — zacisnął jej rękę z kwiatem.
Wtedy nauczona przez Maupeou uczyniła aluzję:
— Ja „mojego Choiseul‘a“ już odprawiłam, chociaż... dobrze gotował, bo nie podobał się moim przyjaciołom.
Odpowiedział jej:
— O dobrego kucharza łatwiej, niż o dobrego ministra. Słuchaj, Joanno! oboje jesteście mi potrzebni: ty i Choiseul. Natomiast zgoda wasza jest mi zbyteczna... Nie konkurujcie ze sobą, a żadne z was nie wyruguje drugiego. Zakazuję ci wracać do tego tematu.
Była zadąsana. Odmówiła mu pieszczoty. To go zabolało. Pragnął ją udobruchać.
— No! no! — rzekł — widzisz, już piszę rozkaz gabinetowy, oddalający Choiseul’a.
Siadł i napisał.
— Chyba teraz pocałujesz mnie!
Obsypała go pieszczotami. Była mu wdzięczna, gdyż w jej wyobraźni, nastrojonej przez trójkę: Dubarry, d‘Aiguillon i Maupeou — wieczną groźbę oderwania jej od króla symbolizował Choiseul.
Po pieszczocie schował rozkaz do kieszeni.
— Kiedy to odeślesz, Najjaśniejszy Panie!
— Jutro!
Jednak nie odesłał. Wierzył w genjusz Choiseul‘a i wstydził się odbierać go Francji. Była to resztka wstydu monarszego. Posiadał mniej wstydu, jako mężczyzna. Albowiem owe „jutro“ powtarzał jej co dnia, napierając się pieszczot. Jej nadąsanie i opór kobiecy z tego względu, że łudzi ją obietnicą, dodawało mu żaru. Ale grze zmysłów nie odpowiadała zdolność nerwów. Był to okres ciągłych rozjazdów na polowanie: jednego dnia bawił w Choisy, drugiego w Saint-Hubert, trzeciego w Fontainebleau i t. d. Wszędzie brał ją z sobą. Wyczerpywał siły na różny sposób we dnie i nocą. Rozdrażniał ją długiem naprzykrzaniem się dowodów miłości, których sam, znużony nie był w stanie składać. Chwilami nienawidziła go za to rozpustne natręctwo, które wyczerpywało z kolei jej nerwy. Do przyczyn jej niezadowolenia z króla przyłączyła się jeszcze jedna. Stara pani Gourdan, świekra siostry Choiseul‘a, zrobiła pani Dubarry afront w teatrze, ostentacyjnie opuściwszy miejsce w pierwszym rzędzie, gdy ta przy niej siadła. Król wahał się z ukaraniem starej kobiety, choć obiecał solennie kochance, że to uczyni.
W tem usposobieniu podrażnienia nerwów i żalu do króla-miłośnika pani Dubarry pewnego dnia znalazła się przy jego boku podczas uczty, zastawionej na stole, opartym na kozłach, na murawie w cieniu brzóz lasku Bouret. Całe towarzystwo, złożone ze śmietanki dworskiej, odpoczywało po polowaniu. Dubarry odziana w męski kostjum myśliwski, była tu jedyną kobietą.
Przy winie rozwiązały się języki. D‘Aiguillon, świdrujący oczyma swemi panią Dubarry, zawsze pragnący ją zabawić w nadziei na jej protekcję, dzięki jej wstawiennictwu już przypuszczony ponownie do stołu królewskiego — sypał dowcipami. Król już był dobrze podchmielony. Nie zauważył, że pani Dubarry jest niezwykle chmurna. D‘Aiguillon siedzący naprzeciwko, zrywał się raz poraz i dolewał jej wina. Szampan usunął jej chmurność, wywołując natomiast nerwowe podniecenie, wyrażające się nienaturalnym, zbyt głośnym śmiechem.
Coprawda, powodów do śmiechu było dość. Anegdoty d‘Aiguillona rozweseliły wszystkich. Strugi szampana dodawały humoru. Zaraźliwy śmiech kaskadami szerzył się dokoła pod jasnem niebem i wesolącemi promieniami majowego słońca. Rozmowa zeszła na tematy drastyczne w stylu niekrępującej się obyczajnością epoki.
D‘Aiguillon mówił.
— Wolter jest nieoceniony! W obecności mojej kołysał małego Mignot na kolanach i dawał malcowi takie nauki: „Pamiętaj chłopcze, że wszystkie kobiety są fałszywe i rozpustne!“ Oburzona pani Châtelet krzyknęła: „Jakto wszystkie?! Co pan mówi?! A Wolter na to: „Pani! nie wprowadzajmy dzieci w błąd!“ Doskonały!
Śmiano się. Ktoś krzyknął:
— D‘Aiguillon! opowiedz-no tę historyjkę o elegancji Lauizin‘a... wiesz, którą.
— Wiem! Bezdzietnego pana de Lauzin, bawiącego dziesięć lat na obczyźnie spytano, co odpisałby żonie na wiadomość, że — jest w stanie błogosławionym. Namyślał się krótko. „Odpisałbym jej: Pani, jestem zachwycony, że nieba pobłogosławiły w końcu nasz związek. Pamiętaj o swojem zdrowiu. Przybędę wieczorem złożyć ci powinszowanie!“
— Niech żyje wzorowe małżeństwo XVIII stulecia! — krzyknął pan de Genlis. Brawo, d‘Aiguillon! Opowiedz coś jeszcze.
— Wzorowym mężem — ciągnął d‘Aiguillon — był pan de Roguemont. Sypiał raz na miesiąc w sypialni żony, aby zapobiedz ubliżającym plotkom, gdyby stan jej się zmienił. Opuszczając sypialnię, mówił: „Teraz niech się stanie co chce. Ja jestem w porządku!“
Król się śmiał. Nieco plączącym się językiem mówił, nie zważając na skrzywienie się pani Dubarry:
— Wzorowym mężem był pan d‘Etioles, mąż pani Pompadour. Posłałem mu rogi jelenie. Przybił je w jadalni z napisem: „Dar dla p. d‘Etioles od króla“.
Śmiech ogólny pokryła wrzawa przy drugim końcu stołu. Pan Barthe przyczepił się po pijanemu do pana Soubise, wyrzucając mu, że ów przypiął mu rogi! Do pretensji podała powód ascjacja myśli z tematami anegdot. Pan Soubise, który mógł pić bez miary, nie upijając się, odpowiadał mu ostro, podniesionym głosem:
— To jest zarozumiałość, panie Barthe. Byłby to zaszczyt dla pana! Rogaczem nie zostaje się na zawołanie. Trzeba do tego umieć dom prowadzić, być grzecznym, towarzyskim, zacnym! Postaraj się pan wprzód o te zalety, a potem ludzie zobaczą, co można dla ciebie uczynić! Kiedy nadejdzie czas, złożę ci moje powinszowanie.
— Bodajbyś z piekła nie wyszedł! — zaklął ordynarny Barthe, staczając się pod stół.
— Hola! — zawołał ktoś z gości. La Fontaine zabił obawę ogni piekielnych jedną uwagą: „Mam nadzieję, że grzesznicy tak do nich przywykają, że w końcu czują się, jak ryby w wodzie“.
— Religja upada! — westchnął ktoś inny. Niedługo już nie będzie z czego szydzić.
— Zawsze się znajdzie coś! — zaoponowano.
— Nie, panowie... niema zbawienia za kościołem! — odparł żartowniś, cytując Woltera.
— Słuchajcie! — przekrzykiwał śmiejących się ks. Montmorency. Chamfort opowiadał mi, że księżna du Maine posłała swego lokaja po księdza de Vaubrun. Lokaj zastał go przy odprawianiu mszy. Libertyn ksiądz powiada do lokaja: „Błagam cię, nie mów księżnej, w jakim stanie mnie zastałeś!“
— Opowiem wam coś lepszego — rzekł pan Duclos. Siostra kardynała de Tencin, kanoniczka, powinszowała arcybiskupowi lugduńskiemu Montazetowi, gdy przyjechał zwiedzać klasztor — dziecięcia od pani Mazarin. Prałat wyparł się: To obmowa. Moja historja z panią Mazarin nie jest prawdziwsza od tej, którą przypisują tobie i kardynałowi. „O, w takim razie — rzekła — dziecko jest pańskie!“
Pani Dubarry była zdumiona, że król pozwala żartować w swojej obecności z wyższego duchowieństwa. Wprawdzie był to czas, kiedy Żartowano z wszystkiego, z religji, moralności, sądownictwa, literatury, z królów i z prałatów, z małżeństwa i miłości — wreszcie z samych siebie. Ale zdarzyło się jej być po raz pierwszy świadkiem niekrępowania się w takim stopniu wobec Majestatu Króla. Nie baczyła, że nadmiar wypitego szampana usprawiedliwiał hałaśliwość uczestników i rozwiązłość języków, że ona sama śmiechem swoim podniecała dowcipnisiów. Zły nastrój, w którym zasiadła do stołu, złość na króla, który raził ją dziś żółtą cerą, zmarszczkami, starczym wyglądem znużenia, wreszcie utkwione w nią zuchwale, rozpalone dziwnie, drażniące ją oczy d‘Aiguillona — wszystko to sprawiło, że zapomniała się i rzuciła królowi upomnienie, niezwykłe formą i treścią:
— Sire! brak Ci taktu. Pomiarkuj tych drwinkarzy.
Na moment Ludwik był oszołomiony. Tego było mu trochę za wiele. Ale wnet się roześmiał. Był nieco podpity. Ozwał się na głos, parując ukośnie zadany jego powadze cios:
— Nie szokujcie nabożnej pani Dubarry! Ona prosi, abyście mówili tylko o... miłości!
— Czy coś takiego istnieje jeszcze? — zapytał pan de Castries.
— Owszem — krzyknął ktoś — dowodem pani de Britard, która odmówiła praw swemu mężowi do siebie, ponieważ zakochała się naprawdę w swoim kochanku, a mąż uszanował jej skrupuły, oczarowany, że małżeństwo można doprowadzić do takiej galanterji.
— Ależ ona kochała się sto razy! — ozwał się de Soubise.
— Tak, ale wytłomaczyła się z tego, mówiąc: „Niestety! za każdym razem myślałam, że to jest kochanek ostatni!“
— Miała dobór kochanków. Wiedziała dobrze, że nie z każdym kochankiem można się afiszować, a męża można pokazać każdego. Wzięła sobie bylejakiego.
— Mówmy o kobietach! — wołał król, jakby budząc się z pijanej drzemki.
— Ależ mówimy!
— O fałszu kobiet... o zdradzie kobiet... o kłamstwie kobiet... o kaprysach kobiet... o słowach na wiatr... o bezwstydzie kobiet! — bełkotał król po pijanemu.
Pani Dubarry spojrzała nań ze zgrozą. Do czego zmierza?... Ujrzał jej wzrok oburzony — i to go ubawiło — chciało mu się ją żartem podrażnić.
— Wszystkie kobiety zdradzają! D‘Aiguillon, jesteś szelma — pogroził mu figlarnie — zabrałeś mi panią Châteauroux. A teraz oczkujecie sobie z Joanną! Oho! ja to widzę dobrze!
— Ludwiku, przestań! — upomniała go szeptem.
— I wszystkie są rozpustne! Wiem o tem dobrze! Każda, na którą kiwnąłem palcem, oddawała się na pierwszej schadzce.
Pani Dubarry nie wytrzymała. Zapomniała, że mówi do króla, że wokół są obcy. Nagle zerwała się, bluzgnęła mu krzykliwie w oczy — dotknięta osobiście:
— Jesteś łgarz! obrzydliwy łgarz! największy łgarz na świecie![1]
Nastąpił moment ogólnej konsternacji.
Lecz pijany monarcha naraz wybuchnął śmiechem i wszyscy szczerze lub nieszczerze poszli za przykładem Króla Jegomości.
Dusiły ją łzy.
— Jesteście wszyscy pijani! Hańba wam! Uciekam... do Wersalu.
Już była przy koniach. Odwiązała swego od drzewa. Zarżał radośnie na widok swej pani. Wskoczyła na siodło po męsku. Widziała, że książę d‘Aiguillon, otrzeźwiawszy, ruszył ku swemu koniowi. Krzyknęła:
— Niech nikt nie waży się jechać za mną!
Koń uniósł ją galopem po gościńcu. Jeszcze wiatr poniósł za nią śmiech ogólny i słowa króla:
— Niech jedzie sama! Siadaj d‘Aiguillon — bawmy się!



W NAJWYŻSZYM STOPNIU ZAJMUJĄCE
DALSZE LOSY BOHATERKI
Z CYKLU:
OPISANE SĄ W POWIEŚCI
P. T.
PANI DUBARRY





  1. Słowa historyczne (P. A.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.