Pani Dubarry/Część II/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Pani Dubarry
Podtytuł Miłośnica królewska
Pochodzenie Od kolebki do gilotyny
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1927
Druk Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

CZĘŚĆ II.
ROZDZIAŁ XXIX.
Lody pękają.
(Kartki z dziennika pani Chon).

Mnogie barwne epizody z czasu pojawienia się publicznego pani Dubarry na dworze Wersalskim proszą się o ramy fantastyczne, konkurując z poprzedniemi. Ale beletrysta musi liczyć się z brakiem miejsca i musi uciec się do skrótu. Jaką nadać mu formę?...
Gdyby „wszyscy“ ludzie owego czasu nie byli skłonni do pisania pamiętników, gdyby nie pisała ich pani Chon (Skrót imienia Fachon), siostra hrabiego Dubarry, należałoby je stworzyć.
A zatem, na szczęście, pisała je!
Notowała po części dla siebie, po części dla sprawozdań przed bratem wypadki z życia Joanny, u której umieścił ją w roli panny do towarzystwa hr. Dubarry, jako żywą wskazówkę. Sam bowiem po mózgowym ataku, który sprawił dwojenie się w oczach, zmuszony był na pewien czas wyjechać dla poratowania zdrowia, aby przestał — jak się wyraził — „widzieć świat podwójnie obrzydliwym“. Genialny mentor na wyjezdnem polecił Joannie siostrę garbuskę, jako „osobę mądrą, bo małomówną, choć ma coś do powiedzenia, gdy niemający nic do powiedzenia zwykle są gadatliwi“.
Pisała również lakonicznie, zrzadka tylko dając upust przysłowiowej złośliwości garbatych.
Oto kilka kartek z jej pamiętnika, oświetlających interesujące nas wypadki:

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Hrabina D. przy pożegnaniu rzekła memu bratu:
„Gwar dworu już mnie rozdrażnia. Gdyby mnie spotkała rzecz najgorsza t. j. że król by mnie porzucił, ostatecznie z jego darów mam dosyć, aby prowadzić życie przyjemne“.
Brat nauczył ją rozumu:
— Zakazuję ci o tem myśleć. Jakże mało znasz dwór! Gdybyś odeszła obecnie, zapakowanoby cię do klasztoru, abyś nie była kompromitującą na widoku pamiątką. A może sprzątniętoby cię trucizną. Zapamiętaj to sobie dla zbawiennego strachu.
Hrabina obecnie już nie myśli o głupstwach“.[1]

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Przedstawiono ją księżniczkom i młodemu delfinowi, który wydaje się wielkim niedołęgą. Jak sobie poradzi, gdy będzie XVI-tym? Co prawda i obecny nie grzeszy rozumem. Mówią, że kiedy w towarzystwie sprzeczano się, kto jest głupszy, czy znany z głupoty pan de la Vrillere, czy Ludwik XV, Choiseul powiedział: „Jako dobry poddany, trzymam za królem“. Szkoda, że nikt nie ma odwagi donieść o tem królowi, bo królby nie uwierzył, a donosiciel dostałby się do Bastylji. Ostatecznie Francja posiada formę despotyczną rządu, złagodzoną przez anonymowe piosenki“.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Zapomiałam zapisać, że hrabina podczas mszy, nazajutrz po ceremonji przedstawienia u dworu, siedziała przy królu na miejscu Pompadour. Było mało panów i pań z dworu w świcie królewskiej. Za to było dużo biskupów i sam arcybiskup z Reims. Na razie musi to nam wystarczyć“.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Damy dworu na wczorajszej uczcie u króla — jak mi mówiła D. — wciąż jeszcze były względem niej mroźne, jak lód. Kręcą nosami na wybór monarchy. Król nie może na to nic poradzić.
Dziś odbył się wieczorek u nas. Panowie zjawili się z musu, ale manifestacyjnie usunęli się od gry w faraona. Grało li parę pań i panów. Hrabina popełniła lekkie faux pas... Wygrawszy, wyraziła się: „Moja mama mówiła zwykle w takich razach: upiekło mi się. Mogę to samo powiedzieć“. Złośliwy R... zauważył: „Panie znają się na tem!“ Hrabina winnaby ustrzedz się wspomnień o... kuchni.”

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Idziemy naprzód. Zdobywamy sobie damy dworu. Hrabina będzie miała swój dwór. Pierwsza zdecydowała się na asystowanie jej marszałkowa Mirepoix. Co prawda dlatego tylko, że zabrnęła w długi, jak w błoto. Ale to już jest nazwisko. Choiseul podobno wścieka się na marszałkową; odwrócił się od niej przy spotkaniu.
Mnóstwo dam zionęło z początku oburzeniem, ale śladem Mirepoix już poszły hrabina de Valentinois, markiza d‘Hôpital, księżna Montmorency. Idziemy szybko wgórę. Mąż księżnej jest przecie kawalerem świty delfina.”

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Robota mego brata jest arcydziełem!... D. gra swoją rolę na dworze z takim taktem, że najgorsi wrogowie nic jej zarzucić nie są w stanie. Ma się wrażenie, że jest z najlepszej krwi. Co uderza, to fakt, że nie zawróciło się jej w głowie na szczycie. Budzi zdumienie powszechne jej zimna krew, spokój, naturalna pewność siebie, pogoda usposobienia, zwłaszcza skromność. Ma miły uśmiech bez kokieterji, lub kokieteryjny w miarę. Wczoraj w poselstwie zagraniczni goście szeptali po kątach, że jej czar zadał kłam rozpuszczanym o niej plotkom potwarców.
Wszystko zawdzięcza memu bratu. Ile się namęczył, aby oduczyć ją od nieprzystojnych wybuchów płaczu i śmiechu. On ją sam nauczył, jak obchodzić się z wachlarzem. Ona rozwinęła wymowę ruchu wachlarza do granic perfekcji.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Jest mi posłuszną. Nie rozdrażnia zazdrości kobiet, trzymając mężczyzn w odległości należytej. Jest oddana jedynie królowi. Ludwik przez wdzięczność posłał Janowi sporą sumę, która bratu jednak nie na długo starczy, bo ma dziurawe sita zamiast rąk. Podziwiają tu hrabinę, że nie puszy się zbytkiem, ograniczyła swoje wydatki do pensji, wypłacanej przez generalnego dzierżawcę Vitry. Sądzono, że będzie niepoprawną zbytnicą. Jej bezinteresowności oddał pochwałę sam Choiseul. Nikt nie wie, że to rada mego brata, który z królewskiej nagrody przysyła jej środki, rekompensujące jej skromność.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Dziś hrabina otrzymała list od mego brata. Z uznaniem cytowała zeń ustępy. Umie je na pamięć:
„Nie daj się zepchnąć ze szczytu, na który weszłaś. Miej się wciąż na baczności. Twoja nadzwyczajna szczerość jest twoją nieprzyjaciółką: waż słowa. Nieostrożne zaniosą wrogowie królowi i wypchną cię z jego serca. Jeżeli powiesz wypadkiem głupstwo, umiej z wdziękiem wyznać to przed królem. Masz czar, który każe królowi śmiać się, a to znaczy: wybaczyć. Strzeż się przyjaciółek twoich przyjaciół bardziej, niż przyjaciółek nieprzyjaciół, choć i te są niebezpieczne. Udawaj, że nie zauważasz nieprzyjaźni i podtrzymuj każdą przyjaźń; każda może się przydać w pewnej chwili. Nie miej mi za złe drobiazgowych rad. Lepiej przesadzić w dobrych radach, niż zapomnieć o jakiejś. Możesz pominąć je na dziś, gdy sama znajdziesz drogę lepszą, ale w potrzebie przypomnij moją. Twoją przyrodzoną lekkomyślność otacza chaos i blask, w którym łatwo stracić kierunek, jeżeli niema się oparcia w takim przyjacielu, jakim ja jestem dla Ciebie!“[2]

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Potrafiła tak dobrze robić się małą, że będzie z czasem wielką. Ustępowała tak długo wszystkim z drogi, że teraz ustępują jej wszyscy. Nie jest to metoda, zawsze trafiająca do celu, gdyż nierozpierających się odpychają, ale w jej położeniu, wobec otoczenia z dworaków, okazała się najlepszą, gdyż wspomógł ją talent sztuki i czar natury.
„Lody prysły!... Partja naszych zwolenników rośnie z dniem każdym. Obóz przeciwny topnieje. Pani Flavacourt oświadczyła, że raczej nigdzie bywać nie będzie, niż ominie zaproszenie pani Dubarry. Wczoraj marszałek Richelieu przegrał do D. z galanterją 250 luidorów w Landsknechta. Król drwił, że w takiej marnej grze można tak wiele przegrać! Marszałek odparł:
„Hrabina tak rozgrzewa swoją grą, że można przegrać znacznie więcej. Król chyba wie o tem“. Ludwik zrozumiał i, śmiejąc się, poklepał marszałka po ramieniu, z aprobatą dla przezroczystej przenośni.“

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Syn mego brata Jana, jako powinowaty hrabiny, otrzymał wczoraj zaproszenie na obiad u króla.“

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Wczoraj zaszła rzecz pierwszorzędnej wagi. Wieczerzano w parku Wersalskim. Były dwie grupy gości. Powoli zwolennicy Choiseula odłączali się od jego grupy. Pociągał ich srebrzysty śmiech Dubarry, której d‘Aiguillon opowiadał anegdoty, zebrane przez Chamforta z życia arystokracji i duchowieństwa. Wreszcie Choiseul został sam jeden. Chmurny przechadzał się w parku. Król bawił się tem. Potem litując się nad jego samotnością, zaproponował mu wista. Ale i podczas gry pierwszy minister miał czoło trochę zasępione.
D. opowiadając mi o tem, tarzała się radośnie na łóżku. Dojadł jej ten uparciuch!“

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Pani de Bearn stała się już dawno zbyteczną dla nas. Papiery nasze poszły w górę. Wczoraj karzełkowaty książe de Trèsmes fiknął przed nią koziołka, oświadczając: „Przyszła z wizytą do pani Dubarry jej wiernopoddańcza małpa!“
„D. ma już nie tylko dworaków, przyjaciół, lokajów, ale nawet błaznów.“

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Jest coraz lepiej! Kawaler de Morlière przysłał hrabinie poświęconą jej książkę p. t. „Fatalizm, czyli zbiór prawdziwych anegdot, dowodzących wpływu losu na serca ludzkie“. Książka ta mieści na każde dwa słowa prawdy siedemnaście kłamstw, wyglądających prawdziwiej od niej, co nie przeszkadza jej być genialną, jako wzór umiejętnego doboru dokumentów historycznych.[3] W poświęceniu nazywa panią Dubarry „najszczęśliwszą gwiazdą, która wzeszła na horyzoncie chwały Francji“. Podpisuje się, jako „najkorniejszy jej niewolnik“.
Mamy więc już i swoich literatów! Na jutro de Morlière jest proszony do nas na kolację“.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„De Morlière dziś podczas wieczerzy ubawił D. wspaniałą charakterystyką kanclerza pieczęci p. Maupeou, który ma żółtą cerę i wygląd „gorzkiej pomarańczy“ od występującej na twarz żółci. Aby to ukryć, maluje się na biało i na różowo. Morlière powiada, że kanclerz nosi w uśmiechu twarzy i oczu maskę dobroduszności, ażeby pokryć nią chytre sumienie urodzonego galernika.
„Radzi on nie dowierzać temu pozornemu pustakowi, który odrzucił togę, noszoną dotąd przez jego poprzedników na najwyższym urzędzie trybunalskim, stroi się, jak nierządna dziewka, kocha zbytek, dom swój urządził, jak buduar, bywa w teatrach, klubach i na balach. M. twierdzi, że kanclerz kryje w duszy kolce ambicji i jakichś chciwych planów.
„Że zdradza on Choiseula dla Aiguiliona, Aiguillona dla Choiseula, że knuje zamiar zniszczenia obu stałych kłótników, strąci pierwszego, drugiemu utoruje drogę, aby następnie na jego karku wjechać na urząd pierwszego ministra. Ciekawe! Jeżeli się to stanie, to de la Morlière okaże się duchem proroczym, genialniejszym od mego brata.“

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Coś zaczyna się sprawdzać. Dziś Maupeou, który jest moim krewniakiem, złożył wizytę hrabinie.
„Pani Dubarry rzekła doń:
— Słyszałam, że pan przepowiedział Choiseul‘owi, iż uda mu się zniweczyć d‘Aiguillona w jego procesie o roztrwonienie funduszów państwowych wbrew uniewinniającemu wyrokowi sądu parów — z pomocą parlamentu. Czy to prawda?
— Najniewątpliwsza! Ale to mi nie przeszkadza przepowiedzieć pani, że Choiseul padnie, opierając się zbyt mocno na przywilejach parlamentu. Wypada tylko pani dyskretnie zwrócić uwagę króla, że nie jest dogodną dla korony taka... uzurpacja jej przywilejów przez parlament, wspierany nielojalnie przez Choiseula. Mam nadzieję, że pani zrozumiała mnie... Nie trzeba tylko wychodzić na scenę, ale tem energiczniej nakręcać maszynę za kulisami.
— A jeżeli król spostrzeże intrygę przeciw Choiseul‘owi, którego talentom ufa bezwzględnie?
— O, pani! między nami mówiąc — bo „mała Chon“ się nie liczy — (uśmiechnął się) — nie zna pani dostatecznie swego Najjaśniejszego Miłośnika. On jest za dobry, to jest... za głupi.[4] Nie dowidzi intryg. Co gorsza, nie dowidzi niebezpieczeństw od strony polityki Choiseul’a... Dałbym pani dobrą radę, ale... pod warunkiem, że pani jej usłucha.
— Spróbuję. Jaka rada?
— Śród wyprzedawanych obecnie ze spadku po zmarłym panu de Thiers obrazów znajduje się jeden o nader zajmującej treści. Kup go Pani za wszelką cenę. Powieś w swojej sypialni obok portretu króla, aby nań często patrzył. Upozoruj to tem, że... przypuśćmy... obraz jest pamiątką rodową du Barrych po spokrewnionym z nimi domu Stuartów i pochodzi z ich galerji. To będzie wyśmienite!
— Ale cóż ten obraz przedstawia?!
— Naradę parlamentu angielskiego, wydającego wyrok ścięcia Karola I na szafocie. Racz pani uświadomić króla o treści tego obrazu... i niech często patrzy nań... Zrozumiała, pani?... A teraz mam honor Ją pożegnać!“

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Dziś podsłuchałam przypadkiem zajmujący, ale zagadkowy dla mnie kawałek rozmowy pani Dubarry z księciem de Brissac, który zrzadka składa nam krótkie konwencjonalne wizyty.
Hrabina spytała:
— Czemu zawdzięczam to, że tak rzadko zbliżając się do mnie... wydajesz mi się jednak, książę wielce mi przyjaznym? Jeżeli nie mylą mnie pańskie poczciwe oczy! — dodała ze zwykłą sobie słodyczą.
— To cała historja! — odparł. Razu pewnego chciałem popełnić czyn nieprzystojny wobec kobiety... dziecka. Zreflektowałem się jednak w porę. Kobieta była ponętną, ale tkwiące w niej dziecko było... świętością. Uciekłem. Pojechałem do ojca. Był to starzec stuletni. Ogromny dziwak! Zastałem go tego dnia w agonji... Po jego śmierci przeglądałem pozostałe w skrytce biórka papiery. Znalazłem tam listy. Był jeden — po matce mojej, który wyjaśnił mi jej tajemnicę. Otruła się. List ten pisany do człowieka, którego pokochała nad życie. Wysłany do Anglji, powrócił z powodu nieodnalezienia adresata i wpadł w ręce mego ojca. Był inny list, w którym człowiek ten korzył się przed mą matką, że ją opuszcza, gdyż ma naturę okrutnie niewierną... nie potrafi kochać jednej kobiety, nawet jej, którą ukochał ponad wszystkie inne!... „Dlatego uciekam — pisze — ponieważ nie jestem godny tak wielkiej miłości, jaką jest twoja!“... I była jeszcze kartka, napisana ręką ojca... do mnie. Brzmiała: „Wiem, że ją wpędziłem do grobu, wymagając bezustannie a próżno, aby odkryła mi nazwisko kochanka. Jej przebaczyłem. Jemu nie mogłem. Okropnie mi będzie umierać, nie nasyciwszy zemsty. Przebacz mi, synu, żem nie uszanował tak rzadkiej w naszym wieku miłości i zabiłem zazdrością twoją czarującą matkę“...
— Nie rozumiem związku zemną tej opowieści! — rzekła D.
— Zaraz powiem... W szkatułce pod listem matki mojej ze słowami: „Odkupuję śmiercią moją winę wobec męża“ — znajdował się medaljon. Znalazłem w nim portret niezwykle pięknego młodzieńca... ogromnie podobny do twoich rysów, hrabino. Pokochałem rysy człowieka, którego kochała moja matka. Oto wszystko!
Odskoczyłam od drzwi gdyż spostrzegłam przez szparę, że książę powstał i żegna się. Jest znacznie starszy od Joanny. Miałam jednak wrażenie, że ma oczy zakochane. Jest to zaciekły monarchista. Szanuje prawa Majestatu... Zabawny człowiek! Nie z naszych czasów... ale dawno minionych i może niepowrotnych“...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Na tem urywają się kartki tego pamiętnika. Będę rad, jeżeli czytelnik tego pożałuje...

ROZDZIAŁ XXX.
Wola królewska. Nieudane pakty.

W Pobliżu Compiègne odbywały się manewry wojskowe. Hrabina zrezygnowała ze zwykłego incognito i ze skromnych powozów. Na ten raz wyjechała w sześciokątnej karocy, w otoczeniu wspaniałej świty, jakby na znak protestu przeciw współczesnej karykaturze jej osoby.[5] Udała się na wspaniałe przyjęcie do księcia Condé, a z tamtąd do obozu Royal-Lieu.
W swoim pięknym faetonie zdawała się królową obozu. Pułkownik de la Tour du Pin kazał pułkowi huzarów i artylerji przedefilować przed królewską miłośnicą. Choiseul wezwał go nazajutrz i czynił mu ostre wymówki. Dubarry dowiedziała się o tem i zjawiła się u króla z zapłakanemi oczyma. Król zaprosił był właśnie genialnego portrecistę Droûais do odmalowania jej w męskim kostjumie myśliwskim z gładko zaczesanemi włosami. Ubiór ten dziwnie pasował do jej filuternej twarzyczki. Pozowanie trzeba było odłożyć. Król był gniewny. Wybadał przyczynę łez. Napisał list z wymówkami do swego pierwszego ministra. List był długi. Brzmiał:

„Obiecałeś mi pan, że nie będziesz mówił o niej, skoro nie umiesz się z nią pogodzić. Tymczasem incydent z pułkownikiem de La Tour dowodzi, że nie potrafisz dotrzymać obietnicy.
„Czego pan chcesz?!... Mówiono mi, że drażnią Cię wieści, iż na prośbę pani Dubarry ma cię rzekomo zastąpić na stanowisku ministra jej protegowany pan d‘Aiguillon. Jak możesz wierzyć takim bredniom?! Nic Ci nie grozi z jej powodu. Wierzaj mi, że ona nie czuje nienawiści do Ciebie, zna Twoją wartość i nie chce Twojej krzywdy. Ale i Ty powinienbyś... „Szczucie przeciw niej jest niesprawiedliwością. Leżanoby u jej nóg, gdyby nie to, że.. Ach, taki już jest świat!...
„Ona jest śliczna i podoba mi się. To powinno panu wystarczyć. Miał-żem wziąć z Twojej rekomdendacji jakąś austrjacką księżniczkę, której nie widziałem na oczy? Wierzaj mi, że gdyby była podobną do Niej, pojąłbym ją chętnie za żonę.
„Sądzę, że na ten raz uwaga moja wystarczy panu”.[6]

Choiseul był upokorzony. Przypomniał, że pani Dubarry ongi poleciła mu powiedzieć, że jeżeli zechce pójść jej na spotkanie, gotowa jest: „wpół drogi wyjść mu naprzeciw“. Widział, że wpływy jej rosną stale, że związek: Richelieu, d‘Aiguillon, Maupeou, Maillebois. Broglié — potężnieje, że niepodobna wydrzeć z serca Ludwika ślicznej Dubarry — widział, że dąsaniem się swojem nic nie wskóra, że jego talent, wielkość planów, zaufanie królewskie do jego polityki zagranicznej, zasługi przy utrwalaniu pokoju, że to wszystko nie zdoła przeważyć w starciu z kliką miłośnicy. I postanowił ukrócić hazard wojowniczy siostry, zrezygnować z walki, paktować z faworytą. W tym celu zjechał się z nią dla pogawędki w Fontainebleau. Ale dwugodzinna rozmowa nie przyniosła pożądanych owoców.
Wprawdzie pierwszy minister potrafił rozpocząć od komplementów, które sprawiły przyjemność pani Dubarry. Wyraził podziw dla jej piękności w słowach układnych. Podniósł z podziwem fakt, że nie używa szminki, ani pudru, co zdumiewa cały świat, ale co jest zrozumiałem, kiedy widzi się jej cerę. Rozwiódł się nad tem, że jej pierwszy portret pędzla Drouais, wystawiony w Anglji, wywołał tak wielkie zbiegowisko ludzi zachwyconych, że pono wielki mąż stanu Walpole, który chciał ją ujrzeć na obrazie — nie był w stanie przecisnąć się przez tłum.
Hrabina miała sposobność zauważyć, że drugi jej portret w kostjumie myśliwskim, będący na ukończeniu, wywoła w salonie Paryskim, dzięki sztuce Drouais, jeszcze większe zbiegowisko — tak wielkie, że „może największy mąż stanu we Francji“ (tu dygnęła przed nim prześlicznie) „nie zdoła docisnąć się do obrazu“.
Ale tu coś skusiło pana Choiseul dodać złośliwie:
— I pomyśleć, że największe piękno nie gwarantuje miłości królów na dłuższy dystans, albowiem karjera pani Pompadour była wyjątkiem, gdyż utrwaliło ją połączenie z pięknem rozumu... co się w historji nie powtórzy! Zwykle faworyty odchodzą prędzej, niż same się spodziewają!...
Urażona tą uwagą, która brzmiała, jak upomnienie, pani Dubarry zauważyła, że podobieństwo losów nie wymaga podobieństwa natur i zależy od przypadku tak samo, jak podobieństwo twarzy. I dodała z finezyjnym uśmiechem:
— Mam kucharza, który mocno przypomina pana z twarzy, książę. Gotuje wybornie. Ale coś nie smakowało u mnie kiedyś panu Maupeou. Za jego radą odprawiłam kucharza, choć król chciał, abym go zatrzymała...
Choiseul zrozumiał aluzję. Stał się suchy, ona mroźną. Nad obojgiem ciążyła przeszłość rozterki, gorycz krzywd istotnych, lub wyimaginowanych, wyrządzonych sobie wzajem... Zwłaszcza zaś oboje przed rozmową byli nastrojeni wrogo przez przyjaciół, którzy nie chcieli dopuścić do zgody i podyktowali obojgu nieustępliwość w warunkach mającej nastąpić umowy. Choiseul i pani Dubarry rozstali się ze sobą napół grzecznie, i niemal bardziej wrogo, niż stali przeciw sobie dotąd.
— Nie mogę przy pożegnaniu pani hrabiny — rzekł Choiseul — nie oddać pochwały pani negliżowi. Wprowadziła pani na nasz dwór nową pełną smaku modę: lekkość powiewnych szat i falujących materyj. Jaka szkoda, że to, co lekkie, nie trwa długo.
— O, panie ministrze! — odparowała cios Dubarry — lekkie może przetrwać zbytnią ciężkość. Motyl wymyka się rękom ciężkiego uczonego, który ugania się za nim. A wystarcza lekki deszcz, aby rdza przejadła żelazo...

ROZDZIAŁ XXXI.
Uczta myśliwska w lasku Bouret.

Król wysłuchał z marsem na czole żałosnego sprawozdania pani Dubarry o tem, jak ją „obrażał pierwszy minister“. Pocieszał ją, całując w załzawione gniewnym bólem oczy. Trzymała w ręku bukiet pomarańczowych kwiatów. Każdej łodydze dała figlarnie nazwę, któregoś z ministrów Choiseul‘a. Wydzierała je powoli z zaciśniętej ręki i przygadywała: „Precz!“ wymieniając kolejno nazwiska. Król śmiał się. Chodziło o pionki, które obrał sobie Choiseul, aby tem pewniej rządzić. Ale kiedy doszła do ostatniego kwiatu, który nazwała Choiseulem, twarz króla stała się poważną — zacisnął jej rękę z kwiatem.
Wtedy nauczona przez Maupeou uczyniła aluzję:
— Ja „mojego Choiseul‘a“ już odprawiłam, chociaż... dobrze gotował, bo nie podobał się moim przyjaciołom.
Odpowiedział jej:
— O dobrego kucharza łatwiej, niż o dobrego ministra. Słuchaj, Joanno! oboje jesteście mi potrzebni: ty i Choiseul. Natomiast zgoda wasza jest mi zbyteczna... Nie konkurujcie ze sobą, a żadne z was nie wyruguje drugiego. Zakazuję ci wracać do tego tematu.
Była zadąsana. Odmówiła mu pieszczoty. To go zabolało. Pragnął ją udobruchać.
— No! no! — rzekł — widzisz, już piszę rozkaz gabinetowy, oddalający Choiseul’a.
Siadł i napisał.
— Chyba teraz pocałujesz mnie!
Obsypała go pieszczotami. Była mu wdzięczna, gdyż w jej wyobraźni, nastrojonej przez trójkę: Dubarry, d‘Aiguillon i Maupeou — wieczną groźbę oderwania jej od króla symbolizował Choiseul.
Po pieszczocie schował rozkaz do kieszeni.
— Kiedy to odeślesz, Najjaśniejszy Panie!
— Jutro!
Jednak nie odesłał. Wierzył w genjusz Choiseul‘a i wstydził się odbierać go Francji. Była to resztka wstydu monarszego. Posiadał mniej wstydu, jako mężczyzna. Albowiem owe „jutro“ powtarzał jej co dnia, napierając się pieszczot. Jej nadąsanie i opór kobiecy z tego względu, że łudzi ją obietnicą, dodawało mu żaru. Ale grze zmysłów nie odpowiadała zdolność nerwów. Był to okres ciągłych rozjazdów na polowanie: jednego dnia bawił w Choisy, drugiego w Saint-Hubert, trzeciego w Fontainebleau i t. d. Wszędzie brał ją z sobą. Wyczerpywał siły na różny sposób we dnie i nocą. Rozdrażniał ją długiem naprzykrzaniem się dowodów miłości, których sam, znużony nie był w stanie składać. Chwilami nienawidziła go za to rozpustne natręctwo, które wyczerpywało z kolei jej nerwy. Do przyczyn jej niezadowolenia z króla przyłączyła się jeszcze jedna. Stara pani Gourdan, świekra siostry Choiseul‘a, zrobiła pani Dubarry afront w teatrze, ostentacyjnie opuściwszy miejsce w pierwszym rzędzie, gdy ta przy niej siadła. Król wahał się z ukaraniem starej kobiety, choć obiecał solennie kochance, że to uczyni.
W tem usposobieniu podrażnienia nerwów i żalu do króla-miłośnika pani Dubarry pewnego dnia znalazła się przy jego boku podczas uczty, zastawionej na stole, opartym na kozłach, na murawie w cieniu brzóz lasku Bouret. Całe towarzystwo, złożone ze śmietanki dworskiej, odpoczywało po polowaniu. Dubarry odziana w męski kostjum myśliwski, była tu jedyną kobietą.
Przy winie rozwiązały się języki. D‘Aiguillon, świdrujący oczyma swemi panią Dubarry, zawsze pragnący ją zabawić w nadziei na jej protekcję, dzięki jej wstawiennictwu już przypuszczony ponownie do stołu królewskiego — sypał dowcipami. Król już był dobrze podchmielony. Nie zauważył, że pani Dubarry jest niezwykle chmurna. D‘Aiguillon siedzący naprzeciwko, zrywał się raz poraz i dolewał jej wina. Szampan usunął jej chmurność, wywołując natomiast nerwowe podniecenie, wyrażające się nienaturalnym, zbyt głośnym śmiechem.
Coprawda, powodów do śmiechu było dość. Anegdoty d‘Aiguillona rozweseliły wszystkich. Strugi szampana dodawały humoru. Zaraźliwy śmiech kaskadami szerzył się dokoła pod jasnem niebem i wesolącemi promieniami majowego słońca. Rozmowa zeszła na tematy drastyczne w stylu niekrępującej się obyczajnością epoki.
D‘Aiguillon mówił.
— Wolter jest nieoceniony! W obecności mojej kołysał małego Mignot na kolanach i dawał malcowi takie nauki: „Pamiętaj chłopcze, że wszystkie kobiety są fałszywe i rozpustne!“ Oburzona pani Châtelet krzyknęła: „Jakto wszystkie?! Co pan mówi?! A Wolter na to: „Pani! nie wprowadzajmy dzieci w błąd!“ Doskonały!
Śmiano się. Ktoś krzyknął:
— D‘Aiguillon! opowiedz-no tę historyjkę o elegancji Lauizin‘a... wiesz, którą.
— Wiem! Bezdzietnego pana de Lauzin, bawiącego dziesięć lat na obczyźnie spytano, co odpisałby żonie na wiadomość, że — jest w stanie błogosławionym. Namyślał się krótko. „Odpisałbym jej: Pani, jestem zachwycony, że nieba pobłogosławiły w końcu nasz związek. Pamiętaj o swojem zdrowiu. Przybędę wieczorem złożyć ci powinszowanie!“
— Niech żyje wzorowe małżeństwo XVIII stulecia! — krzyknął pan de Genlis. Brawo, d‘Aiguillon! Opowiedz coś jeszcze.
— Wzorowym mężem — ciągnął d‘Aiguillon — był pan de Roguemont. Sypiał raz na miesiąc w sypialni żony, aby zapobiedz ubliżającym plotkom, gdyby stan jej się zmienił. Opuszczając sypialnię, mówił: „Teraz niech się stanie co chce. Ja jestem w porządku!“
Król się śmiał. Nieco plączącym się językiem mówił, nie zważając na skrzywienie się pani Dubarry:
— Wzorowym mężem był pan d‘Etioles, mąż pani Pompadour. Posłałem mu rogi jelenie. Przybił je w jadalni z napisem: „Dar dla p. d‘Etioles od króla“.
Śmiech ogólny pokryła wrzawa przy drugim końcu stołu. Pan Barthe przyczepił się po pijanemu do pana Soubise, wyrzucając mu, że ów przypiął mu rogi! Do pretensji podała powód ascjacja myśli z tematami anegdot. Pan Soubise, który mógł pić bez miary, nie upijając się, odpowiadał mu ostro, podniesionym głosem:
— To jest zarozumiałość, panie Barthe. Byłby to zaszczyt dla pana! Rogaczem nie zostaje się na zawołanie. Trzeba do tego umieć dom prowadzić, być grzecznym, towarzyskim, zacnym! Postaraj się pan wprzód o te zalety, a potem ludzie zobaczą, co można dla ciebie uczynić! Kiedy nadejdzie czas, złożę ci moje powinszowanie.
— Bodajbyś z piekła nie wyszedł! — zaklął ordynarny Barthe, staczając się pod stół.
— Hola! — zawołał ktoś z gości. La Fontaine zabił obawę ogni piekielnych jedną uwagą: „Mam nadzieję, że grzesznicy tak do nich przywykają, że w końcu czują się, jak ryby w wodzie“.
— Religja upada! — westchnął ktoś inny. Niedługo już nie będzie z czego szydzić.
— Zawsze się znajdzie coś! — zaoponowano.
— Nie, panowie... niema zbawienia za kościołem! — odparł żartowniś, cytując Woltera.
— Słuchajcie! — przekrzykiwał śmiejących się ks. Montmorency. Chamfort opowiadał mi, że księżna du Maine posłała swego lokaja po księdza de Vaubrun. Lokaj zastał go przy odprawianiu mszy. Libertyn ksiądz powiada do lokaja: „Błagam cię, nie mów księżnej, w jakim stanie mnie zastałeś!“
— Opowiem wam coś lepszego — rzekł pan Duclos. Siostra kardynała de Tencin, kanoniczka, powinszowała arcybiskupowi lugduńskiemu Montazetowi, gdy przyjechał zwiedzać klasztor — dziecięcia od pani Mazarin. Prałat wyparł się: To obmowa. Moja historja z panią Mazarin nie jest prawdziwsza od tej, którą przypisują tobie i kardynałowi. „O, w takim razie — rzekła — dziecko jest pańskie!“
Pani Dubarry była zdumiona, że król pozwala żartować w swojej obecności z wyższego duchowieństwa. Wprawdzie był to czas, kiedy Żartowano z wszystkiego, z religji, moralności, sądownictwa, literatury, z królów i z prałatów, z małżeństwa i miłości — wreszcie z samych siebie. Ale zdarzyło się jej być po raz pierwszy świadkiem niekrępowania się w takim stopniu wobec Majestatu Króla. Nie baczyła, że nadmiar wypitego szampana usprawiedliwiał hałaśliwość uczestników i rozwiązłość języków, że ona sama śmiechem swoim podniecała dowcipnisiów. Zły nastrój, w którym zasiadła do stołu, złość na króla, który raził ją dziś żółtą cerą, zmarszczkami, starczym wyglądem znużenia, wreszcie utkwione w nią zuchwale, rozpalone dziwnie, drażniące ją oczy d‘Aiguillona — wszystko to sprawiło, że zapomniała się i rzuciła królowi upomnienie, niezwykłe formą i treścią:
— Sire! brak Ci taktu. Pomiarkuj tych drwinkarzy.
Na moment Ludwik był oszołomiony. Tego było mu trochę za wiele. Ale wnet się roześmiał. Był nieco podpity. Ozwał się na głos, parując ukośnie zadany jego powadze cios:
— Nie szokujcie nabożnej pani Dubarry! Ona prosi, abyście mówili tylko o... miłości!
— Czy coś takiego istnieje jeszcze? — zapytał pan de Castries.
— Owszem — krzyknął ktoś — dowodem pani de Britard, która odmówiła praw swemu mężowi do siebie, ponieważ zakochała się naprawdę w swoim kochanku, a mąż uszanował jej skrupuły, oczarowany, że małżeństwo można doprowadzić do takiej galanterji.
— Ależ ona kochała się sto razy! — ozwał się de Soubise.
— Tak, ale wytłomaczyła się z tego, mówiąc: „Niestety! za każdym razem myślałam, że to jest kochanek ostatni!“
— Miała dobór kochanków. Wiedziała dobrze, że nie z każdym kochankiem można się afiszować, a męża można pokazać każdego. Wzięła sobie bylejakiego.
— Mówmy o kobietach! — wołał król, jakby budząc się z pijanej drzemki.
— Ależ mówimy!
— O fałszu kobiet... o zdradzie kobiet... o kłamstwie kobiet... o kaprysach kobiet... o słowach na wiatr... o bezwstydzie kobiet! — bełkotał król po pijanemu.
Pani Dubarry spojrzała nań ze zgrozą. Do czego zmierza?... Ujrzał jej wzrok oburzony — i to go ubawiło — chciało mu się ją żartem podrażnić.
— Wszystkie kobiety zdradzają! D‘Aiguillon, jesteś szelma — pogroził mu figlarnie — zabrałeś mi panią Châteauroux. A teraz oczkujecie sobie z Joanną! Oho! ja to widzę dobrze!
— Ludwiku, przestań! — upomniała go szeptem.
— I wszystkie są rozpustne! Wiem o tem dobrze! Każda, na którą kiwnąłem palcem, oddawała się na pierwszej schadzce.
Pani Dubarry nie wytrzymała. Zapomniała, że mówi do króla, że wokół są obcy. Nagle zerwała się, bluzgnęła mu krzykliwie w oczy — dotknięta osobiście:
— Jesteś łgarz! obrzydliwy łgarz! największy łgarz na świecie![7]
Nastąpił moment ogólnej konsternacji.
Lecz pijany monarcha naraz wybuchnął śmiechem i wszyscy szczerze lub nieszczerze poszli za przykładem Króla Jegomości.
Dusiły ją łzy.
— Jesteście wszyscy pijani! Hańba wam! Uciekam... do Wersalu.
Już była przy koniach. Odwiązała swego od drzewa. Zarżał radośnie na widok swej pani. Wskoczyła na siodło po męsku. Widziała, że książę d‘Aiguillon, otrzeźwiawszy, ruszył ku swemu koniowi. Krzyknęła:
— Niech nikt nie waży się jechać za mną!
Koń uniósł ją galopem po gościńcu. Jeszcze wiatr poniósł za nią śmiech ogólny i słowa króla:
— Niech jedzie sama! Siadaj d‘Aiguillon — bawmy się!



W NAJWYŻSZYM STOPNIU ZAJMUJĄCE
DALSZE LOSY BOHATERKI
Z CYKLU:
OPISANE SĄ W POWIEŚCI
P. T.
PANI DUBARRY





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak cudzysłowu otwierającego lub zbędny zamykający.
  2. Wiele zdań cytowano tu niemal dosłownie z oryginalnego listu hr. Dubarry.
  3. Ów kawaler de M. stworzył później nowy rodzaj beletrystyki w formie kronik obyczajowo-dziejowych. Są to „czarujące mistyfikacje“ ocenione dziś dopiero we Francji jako arcydzieła kunsztu pisarskiego (P. A.)
  4. Por. list Maupeou (P. A.)
  5. Anagram: „grâce“ „garce“, gracja — dziewka. (P. A.)
  6. Zlekka przestylizowany skrót oryginału (P. A.)
  7. Słowa historyczne (P. A.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.