Panna Maliczewska (Zapolska, 1912)/Akt III/Scena III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Panna Maliczewska
Podtytuł Sztuka w 3 aktach
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Data wyd. 1912
Druk Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Akt III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
SCENA III.
BOGUCKI — STEFKA — MICHASIOWA.
STEFKA.

Cóż tak rano?

BOGUCKI (uprzejmie).

Chciałem pani jak najprędzej przynieść, co pani wie...

STEFKA.

O! o! o!

BOGUCKI.

Proszę!

(podaje jej zawiniątko).
STEFKA (rozpakowuje — boa, papier rzuca na ziemię koło szesląga).

Pycha!

(rzuca mu się na szyję i całuje go — przygląda się.)

Kogucie!

BOGUCKI (zmieszany).

Pani takie chciała...

STEFKA (dobry charakter jej bierze górę).

Ja mówiłam strusie... ale to nic. Śliczne.

BOGUCKI.

A zwłaszcza, że jednej malutkiej osóbce ślicznie...

STEFKA.
Może za duże? Co? Mnie się zdaje, że wyglądam jak pies w chomoncie...
(skacze na sofkę ogląda się w lustrze, nie zdejmując boa)

siupaj pan także...

(Bogucki siada obok niej)

Jak mi się stary zapyta skąd wzięłam, to powiem, że mi pan dał. Niech się wstydzi, że taki skąpy i inni panowie mi prezenta dają.

BOGUCKI.

Ja w ogóle nie rozumiem jak panią można czegoś pozbawiać. Przecież to największem szczęściem jest otoczyć kobietę zbytkiem i przepychem...

STEFKA.

No — proszę pana... a niech pan tylko tu spojrzy...

MICHASIOWA (w głębi).

Mnie się już nawet nie chce kurzów ścierać z tych gratów.

STEFKA (surowo).

Niech Michasiowa pójdzie zobaczyć w kuchni czy mnie tam niema...

(Michasiowa wychodzi).

Panią to należałoby postawić w serwantce jak figurkę z porcelany...

STEFKA (powoli smutniejąc).

To nie. Ale widzi pan ja bym chciała choć w mojej sytuacyi mieć tyle pieniędzy, aby ludziom gardła pozatykać. A tak to mną poniewierają dwa razy tyle i tak mi się zdaje, że każden to ma do mnie żal za to, że ja mam tak mało pieniędzy... Byle kto się nademną znęca i poniewiera. I stróżowa, i lokatorzy, i gospodarz, a ja przecież drożej płacę jak inni.

(po chwili).

Ja panu daję słowo — że to wszystko to dyabła starego nie warte.

BOGUCKI

Ja ciągle powtarzam, panią potrzeba otoczyć zbytkiem.

STEFKA.

Ja Panu powiem, że to znów nie takie konieczne. Ja sobie dużo rzeczy umiem wyperswadować. Niema, no to niema. Ale widzi Pan, ja mam ambicyę...

BOGUCKI.

Co?

STEFKA.

Am-bi-cyę. Żebym ja się tylko dochrapała czego w teatrze, to już ja bym sobie w życiu dała radę...

(po chwili).

A pan... widział dyrektora?

BOGUCKI.

Mam się z nim zobaczyć jutro rano.

STEFKA.

I będzie mu pan mówił o mnie?

BOGUCKI.
Naturalnie.
STEFKA (wstaje i idzie do stołu, siada przy nim).

Bo jak ja będę miała stanowisko — to będzie wolno mi robić wszystko co zechcę — prawda? Już taki świat. Ja to widzę...

(Bogucki idzie za nią, bierze jej rękę i całuje każden palec).
STEFKA.

Tylko Daum widzieć tego nie chce. Panie! on się tak mnie wstydzi, pan nie ma pojęcia. Zresztą każden się mnie wstydzi. Pan także...

BOGUCKI (stoi obok niej).

Cóż znowu? jakby mnie pani kochała, to jabym się tem chwalił — przecież to szczęście.

STEFKA.

Ale...

BOGUCKI.

Daję słowo.

STEFKA.

Chodziłby pan ze mną pod rękę? —

BOGUCKI.

Pod obie.

STEFKA.

W biały dzień?

BOGUCKI.

W najbielszy.

STEFKA (zrywa się).
To chodźmy!
BOGUCKI.

Pardon! jest różnica. Stefka mnie nie kocha...

STEFKA.

E! co panu po mojej miłości.

(idzie do szesląga i siada na swojem miejscu).
BOGUCKI.

Widocznie, że mi „coś” — i to bardzo... bardzo...

(głaszcze ją po włosach)

Moja Stefuś!... a takie to młode, a takie to kochane...

STEFKA (kładzie się jak dziecko i przymyka oczy, tyłem do publiczności, powoli odwraca się i widać jak ma zamknięte oczka).

Niech gada jeszcze...

BOGUCKI (siada obok niej od wewnątrz sceny).

Żeby było moje — to na rękach by ją nosił, dopomagał, czuwał — pielęgnował...

STEFKA (z przymkniętemi oczami).

Niech gada jeszcze...

BOGUCKI.

Opiekował się, kochał...

STEFKA (j. w.).

Miałaby stanowisko.

BOGUCKI.
Pierwszorzędne...
STEFKA (j. w. cichutko, ślicznie).

I długów by nie miała.

BOGUCKI.

I długów by nie miała... Wszystko by to jej dał, gdyby była jego.

STEFKA (otwierając oczy dziecinnym głosem).

To niech ją sobie weźmie...

BOGUCKI (pochyla się ku niej roznamiętniony).

Stefuś...

STEFKA (zrywa się — odtrąca go i po chwili tuli się).

Ale nie... nie... Niech ją sobie weźmie stąd precz... niech ją sobie weźmie na zawsze... na zupełne...

BOGUCKI (stygnąc).

Nad tem, to trzeba się zastanowić.

STEFKA (wzdychając).

Tak!...

BOGUCKI.

Ja przedtem muszę się przekonać, czy Stefka mnie kocha.

STEFKA (patrzy na niego tępo, potem zrywa się).

Ehe!... niema głupich! — (perskie oko).

(biegnie do stołu).
BOGUCKI (wstaje).
A tak nie trzeba mówić, bo to zaraz cały urok psuje.
STEFKA (przy stole).

I mnie też dużo rzeczy urok psuje.

(z wybuchem)

E!... ja już widzę, że ja tak zginę...

BOGUCKI.

O! o! zaraz wielkie słowa...

(chrzęst klucza w zamku — drzwi się uchylają, widać Dauma przez łańcuch, jak usiłuje wejść).



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.