Panna Maliczewska (Zapolska, 1912)/Akt III/Scena XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Panna Maliczewska |
Podtytuł | Sztuka w 3 aktach |
Wydawca | Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały Akt III Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
SCENA XIV.
DAUM — MICHASIOWA później STEFKA.
MICHASIOWA.
Panienka idzie... nie chciała, ale ja ją namówiłam, teraz się zatrzymała na dole, rozmawia z... paniczem. DAUM (z szezląga).
Zakazać!... zakazać!... niech nie mówi z nim... MICHASIOWA.
Ale ona go nie kocha proszę wielmożnego pana. DAUM (z szezląga).
Nie o nią tu chodzi, nie o nią tu chodzi... (drzwi frontowe się otwierają i wpada Stefka — Daum rzuca się ku niej, jakby ją chciał bić — ona woła).
STEFKA.
A... (chce coś mówić — nagle się cofa pod okna i tak zostaje nieruchoma, z zaciśniętemi pięściami przy ustach — Michasiowa przy niej, jakby ją broniła).
DAUM (po chwili, chrapliwie — cicho).
Ja tu się dowiedziałem... takich rzeczy... takich rzeczy, że aż dreszcz przejmuje na samo wspomnienie... (chwila milczenia). DAUM (j. w.).
Ja nie miałem wysokiego wyobrażenia o jej moralności... ale to przechodzi pojęcie... to już błoto... to już... MICHASIOWA (cicho do Stefki).
Niech mu Stefka powie prawdę, że przecież nic nie było... STEFKA (cicho przez zaciśnięte zęby).
Nie powiem! niech teraz myśli... to sobie pójdzie... napiszę mu jutro... ale niech ze mną zerwie... DAUM (j. w).
Ja odchodzę... na zawsze... z najwyższą pogardą... ze wstrętem... i to jedno... od mego syna wara!... nie dam!... nie dam!... (kieruje się do wyjścia, nagle staje i zwraca się do Michasiowej).
DAUM.
Mój aparat inhalacyjny mi zapakować... zabiorę. (Michasiowa pakuje aparat w papier rzucony od boa — milczenie w czasie tego — wreszcie Daum bierze aparat i wynosi się zgarbiony, zestarzały — przechodząc mówi z goryczą, patrząc na Stefkę).
DAUM.
Za tyle dobrodziejstw!!! STEFKA (do Michasiowej szybko).
Klucz!... niech odda klucz ode drzwi! (Michasiowa wybiega i za chwilę wraca z kluczem). STEFKA (zrywa się jak szalona i zaczyna tańczyć po pokoju).
Poszedł! poszedł! co za radość! co za szczęście. Niema go!... niema go!... już tu nie przyjdzie... nie... (płacze i śmieje się nerwowo, w miarę słów Michasiowej śmiech ten zastyga).
MICHASIOWA (skrzywiona).
Jest czego się cieszyć. STEFKA (śmieje się spazmatycznie).
Pewnie że jest! Och! jak ja go nienawidziłam... jak ja go nienawidziłam... MICHASIOWA (cicho).
Jutro po kwartalne przyjdzie żyd za meble — a jakże... obiady za cały miesiąc — praczka już przeszło dziesięć guldenów — po sklepach Stefka wszędzie wisi — na szesnasty się zlecą jak kruki. Ciekawam co będzie... STEFKA (zgaszona, cicho — siedzi na szezlągu).
Co Bóg da... MICHASIOWA.
Mieszkanie to jeszcze na dwa tygodnie... najgorzej z krawcową — dziś trzy razy była dziewczynka z rachunkiem... już zaczyna na schodach wymyślać... STEFKA (cicho, niepewnie).
To poślij po stróża niech ją wyrzuci.MICHASIOWA.
Stróż też zły, pluje — mówi że Stefka mu za siedem szper winna... a już co do mnie to ja nie mówię, ale niby ta pensya to... STEFKA (Stefka pada na twarz na szesląg).
No — co ja mam robić! co!... MICHASIOWA.
Było załatać!... nie zrywać... (dzwonek)
Może się wraca? STEFKA (zrywa się).
Nie chcę! wolę najgorsze... nie chcę... (zatyka oczy).
|