<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol May
Tytuł Pantera Południa
Pochodzenie cykl Ród Rodriganda
Wydawca Spółka Wydawnicza Orient R. D. Z. East
Data wyd. 1926
Druk Zakł. Druk. „Bristol”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II
POŚCIG

Pedro Arbellez spędził noc, w którą mu porwano córkę, z bratem kapitana Ungera. Gdy poczciwa Marja Hermoyes zbudziła się następnego ranka. była bardzo zdumiona, iż pokój gościnny świeci pustką. Pomyślała sobie, że obie panie i goście udali się na przejażdżkę konną. Gdy jednak minął ranek i południe, a nikt nie wracał, zaniepokoiła się nie na żarty. Na południe Pedro Arbellez i Unger wrócili. Wtedy dopiero uświadomiła sobie; że się stało wielkie nieszczęście. Trudno opisać rozpacz i przerażenie przybyłych, gdy się dowiedzieli, iż ich najbliżsi i najdrożsi zostali porwani. Arbellez biegał z jednego pokoju do drugiego, załamując ręce. Piorunowy Grot byt spokojny. Oczy mu błyszczały; cały się wyprężył. Nie był już słabym rekonwalescentem; nie. Odezwał się w nim dawny westman. W przeciągu kwadransa wywnioskował ze śladów, co zaszło. Nie ubiegło pół godziny, a już w towarzystwie starego Franciszka pędził galopem na zachód. Obydaj mieli ze sobą konie zapasowe, na które naładowali prowiant, oraz nieco odzieży i drobiazgów pierwszej potrzeby dla naszych zaginionych. Piorunowy Grot miał jeszcze kilka godzin dnia do dyspozycji. Był pewien że zbóje opuścili hacjendę po północy, więc zdobyli już dwanaście godzin; miał mimo to nadzieję, że ich stopniowo dogoni. Dotarł jednak wraz ze swym towarzyszem do przeciwległego podnóża gór dopiero wtedy, gdy Verdoja ze swymi czterema jeńcami zapuszczał się we właściwą pustynię Mapimi.
Gdy przybyli na miejsce, w którem obozowali Meksykanie, Francisco z rozkoszą słuchał, jak Piorunowy Grot czyta z dobrze jeszcze zachowanych śladów. Patrzył z podziwem i uwielbieniem na tego człowieka, dla którego każdy ślad nogi, każde zgięte źdźbło trawy było otwartą księgą, z której wyczytywał jedno zdarzenie po drugim i szeregował je z łatwością.
— Ach — mruknął w zadumie nasz trapper. — Co to być może? Tu się odbyła jakaś walka. Widać, jak ktoś pakował stopy w miękki grunt, podczas gdy nogi przeciwnika opuszczały ziemię, zostawiając głębokie ślady. Zwycięzca uciekł. Mam wrażenie, że podniósł tego człowieka i rzucił między innych, aby sobie utorować drogę.
Piorunowy Grot obszedł popioły ogniska i, przeszukawszy je, rzekł
— Tu ustawiono strzelby. Jedną z nich porwał ten, który uciekł. Chyba był to jeden z naszych; prawdopodobnie Sternau.
Unger i Franciszek ruszyli śladami zbiega i swych nieprzyjaciół. Trop prowadził naprzód na zachód, później na południe. Unger odcyfrował bez trudności najważniejsze zdarzenia: śmierć dwóch pierwszych poszukiwaczy zbiega, potem zaś dwóch następnych. Niebawem też odkrył kurhanek kamienny.
— Czy widzisz, Francisco, odciski kopyt trzech koni? Dwa szły luzem, na trzecim ktoś siedział. Sternau zabrał dwa wierzchowce, należące do tych, których zabił, aby dostać się na tyły Meksykan. Okrążył ich, jedzie za nimi. Mamy więc przed sobą i Sternaua, i wrogów.
Po tych słowach natężył wzrok w kierunku zachodnim, jakby w przekonaniu, że ujrzy ściganego, i wykonał kilka skoków naprzód. Stanął teraz przed sporą grudą piasku, której przedtem nie zauważyli. Widać było z pierwszego rzutu oka, że nie jest to dzieło wiatru lub przypadku.
— To z pewnością znak, zostawiony przez Sternaua, rzekł Piorunowy Grot z zadowoleniem. — Musimy przyjrzeć się dokładnie.

Pogrzebał chwilę w piasku i odnalazł zwitek papieru; rozwinąwszy go, odczytał co następuje:
Uciekłem. Reszta jeszcze w niewoli, zdrowa. Mam trzy konie i wystarczającą ilość broni. Verdoja powalił mnie na dziedzińcu. Towarzyszył mu Pardero i jedenastu Meksykan. Weszli przez okno ułana i podstępem obezwładnili wszystkich czworo. Zapomnieli przeszukać moje ubranie. Mam przy sobie papier i ołówek. Dlatego mogę zostawić tą wiadomość. Jeńcy zostaną uwolnieni. Nie należy upadać na duchu. Będę zostawiał wyraźne ślady; idźcie za nimi.

3 września 1849, 9-ta rano.

Sternau.
Uradowani, dosiedli koni i puścili je w błyskawicznem tempie. Konie meksykańskie nie męczą się, o ile idą bez jeźdźca, nawet całodzienną podróżą; wierzchowce Ungera i Franciszka były więc mocne, wypoczęte i gnały z kopyta. Ponieważ Sternau jechał również szybko, więc nie prędko mogli go dogonić.

Przeszło przedpołudnie, większa część popołudnia; wreszcie ujrzeli wśród dalekiej równiny trzy małe, czarne punkty.
— To on, to on; obok niego konie idą luzem — rzekł Piorunowy Grot. — Musimy Sternaua dopędzić zanim noc zapadnie.
Spięli konie ostrogami i pognali w zawrotnym galopie. Małe punkty zaczęły się powiększać; można było już rozróżnić jeźdźca na koniu i dwa wierzchowce, idące luzem. Po pewnym czasie zauważyli, że jeździec podniósł strzelbę i zaczął nią machać ponad głową.
— Obrócił się i zobaczył nas — rzekł Unger.
— Ale uważa za wrogów — dodał Franciszek. — Inaczej zatrzymałby się i czekał na nas.
— Mój poczciwy Francisco, jesteś dzielnym vaquerem, ale prerjowcem nietęgim. Gdyby na nas chciał czekać, straciłby na czasie, a przecież każda chwila droga. Noc ukryje przed nami ślady tych zbójów, zostaniemy więc wtyle, gdyż oni z pewnością będą jechali bez przerwy. A więc musimy korzystać ze światła do ostatniej chwili. Dlatego Sternau nie osadził konia, aby na nas czekać.
— Ale on przecież nie może wiedzieć z pewnością, czy to my.
— W takim razie byłoby jeszcze nierozsądniej czekać na nas choćby przez jedną chwilę. Jestem jednak pewien, że przeczuwa, kim jesteśmy. Patrz, znowu daje znak.
Teraz Piorunowy Grot podniósł strzelbę i okręcił dokoła głowy. To wystarczyło, by się Sternau zorjentował, że jadą za nim znajomi.
— Mimo wszystko zbliżamy się do niego — zauważył Francisco.
— Rzecz oczywista — rzekł Piorunowy Grot. — Musiał wziąć konie, jakie mu się nadarzyły, wszystko jedno, dobre, czy złe, podczas gdy myśmy mogli sobie dobrać. Ponadto wzięliśmy je przecież z pastwiska. Sternau zresztą waży o wiele więcej, aniżeli każdy z nas. Patrz, zmienia właśnie konia.
Zobaczyli, jak Sternau w pełnym galopie przeskoczył z jednego siodła na drugie.
— Nie traci nawet czasu przy zmianie wierzchowców i mądrze robi — rzekł Piorunowy Grot. — Zobaczysz, że nie zmniejszy szybkości nawet wtedy, gdy dotrzemy do niego i gdy się z nami przywita.
Odległość między jeźdźcami zmniejszała się coraz bardziej; mogli już porozumieć się zapomocą głosu.
— Sennor Sternau! — zawołał Piorunowy Grot.
Zawołany odwrócił głowę i rzekł:
— Poznałem pana już dawno, sennor Unger.
— Po czem?
— Tak jeździć konno potrafi tylko westman, a pan był jedynym westmanem w całej hacjendzie del Erina. Niechże się sennor zbliży.
— Zaraz, zaraz.
Aby koniowi ulżyć, Piorunowy Grot stanął w siodle; po chwili wydał przenikliwy okrzyk. Koń jego skoczył jak strzała; tak samo przyśpieszył biegu koń Franciszka; po chwili obydwaj jechali u boku Sternaua.
— Witajcie, Bogu niechaj będą dzięki — rzekł Sternau, podając obu rękę. — Dlaczego konie, idące luzem, tak mocno obładowaliście?
Piorunowy Grot się uśmiechnął.
— Przypuszczałem, że stan tych, których oswobodzę, będzie bardzo opłakany, dlatego zabrałem sporo rzeczy. Mam tu ze sobą pański ubiór traperski i całą broń.
— Ach, naprawdę? — zapytał Sternau uradowany.
— Tak, mam wszystko. Zabrałem również broń Mariana i mego brata.
— Dziękuję panu. Postąpił sennor bardzo przezornie. Co słychać w hacjendzie? Kiedy dowiedziano się tam o napadzie?
Piorunowy Grot opowiedział, co zaszło po porwaniu; Sternau słuchał z uwagą.
Podczas tego opowiadania nie zwolnili biegu; gnali tak na swych wytrzymałych koniach aż do nastania nocy. Teraz mrok nie pozwalał ścigać rabusiów po śladach; musieli, chcąc nie chcąc, przerwać pogoń. Na szczęście, w miejscu, w którem się zatrzymali, rosło nieco trawy; konie więc miały paszę. Nie było drzewa do rozpalenia ogniska; spędzili noc w ciemnościach.
Rozmawiali niewiele. Trzeba było przedewszystkiem odpocząć. Dopiero o świcie rzekł Piorunowy Grot:
— Te łotry jechały przez noc całą.
— Z pewnością — potwierdził Sternau. — Wiedzą, że ktoś następuje im na pięty. Ale zatrzymają się teraz, nad ranem, na krótki odpoczynek, musimy więc wykorzystać ten czas dla nadrobienia tego, cośmy stracili w nocy. —
Na równinach meksykańskich niema długich świtów i zmierzchów. Dzień i noc następują po sobie niemal bezpośrednio. Sternau wypowiedział swe ostatnie słowa jeszcze w ciemnościach; w pięć minut potem jasny pogodny dzień stał już niemal w pełni i nasi trzej jeźdźcy pędzili, co koń wyskoczy, przez pustynię, Mapimi. — —



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol May i tłumacza: anonimowy.