[63]VI
PORY DNIA — PARYŻ
- Gdy naiwnie słucham Chopina
- chleb poranny chrupiąc
- co niedziela gra trąbka zwołująca wartę
- w przedsionku parlamentu
[64]
Uśmiech na wargach rozkwita róża o sercu z djamentu
jak lśniący miecza błysk aureola
nad głową posągu
- Liryczne opryszki w zaułkach
- wyciągają torebki amerykankom
- a za zwrot żądają pocałunku
- (Dlatego reemigracja
- nie od giełdy zależna od sentymentu
- przekracza wszelkie nadzieje)
- Na głowie Republiki z ślepego kamienia
- stroszą się szare wróble symbol zwinnie brudząc
- Na oknie cień mój w słońcu
- zasłuchany w niebo zielonkawe
- w najczystszy skrzypiec ton posłuszny gwiazdom
- W południe farbą cuchnący murarze
- przechodzą białe ślady stóp na brukach
- jak apostołów
- nałożenie wapna
- każde pociągnięcie pędzla jest wezwaniem do nowego porządku
- Poprzez ekran zachwytu oglądam ludzi
- ich ruchy usta we mnie rewolucjonista się trudzi
- przeszywający cienie płomieniem
- Ptaków lot na powietrzu dżdżystem
- nad Panteonem jest jak głos elegji
- Ciepłe na dłoniach łzy oceany słone
- łez przez źrenice złote zadziwione
- ryby płyną
[65]
na widnokręgu żagle się kołyszą
na błękitnej emalji powleczonej martwem złotem
- W szlafroku różowym na balkonie
- kobieta ponad ubogim ogródkiem W święto
- żółte niebo przedmieść gryzie jak chlor
- Na rozmokłej grudzie urlopowani
- uderzają piłkę rakietkami
- Szybkobiegacze o wysmukłych nogach
- Z za drzew bieleją dziewczęta
- z poza drzew ciemniejących oplecionych w bluszcze
- palce widm
- Zmrok granatowy długo się ociąga
- jak śmierć kropla o migdałowym posmaku
- Zamknięty w mętnem olbrzymiem akwarjum dnia
- wszędzie natykam się na zielonkawych sobowtórów
- każda twarz powleczona fosforem
- gaśnie jak zjawa o sinym świcie
- Nierealności! i ten czar okropny
- który mnie chwyta unosi i dławi
- jak szczęśliwego topielca
- Gdybyż nie samotność
- jak łatwy i mały świat
„PARYŻ” —
Karolowi Szymanowskiemu,
wielkiemu europejczykowi.
-
1928 — 1932