Pestis perniciosissima/Pius X.
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Pestis perniciosissima | |
Podtytuł | Rzecz o współczesnych kierunkach myśli katolickiej | |
Data wyd. | 1905 | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Cały tekst Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Znamienne stanowisko między dwoma prądami w Kościele, a takbym chciał powiedzieć między dwiema epokami w jego dziejach, zajął, jak widzieliśmy, biskup Bonomelli. Budową i kierunkiem umysłu należy on do scholastyków, hołdujących racyonalizmnowi, ale sercem umiał odczuć najszlachetniejsze drgnienia dusz współczesnych, umiał w nich uczcić głąb nastroju moralnego, w którym świadomość powinności staje się żywem, nierównie żywszem, niż wszelkie wywody rozumowe, świadectwem obecności Boga, Stwórcy i Sędziego — i uznał w tem wskazówkę możliwego w przyszłości pogłębienia życia i pracy w Kościele. Że się nie mylił, że poza wydobywającymi się gdzienegdzie objawami płytkiego nowatorstwa, osnutego na marnych pierwiastkach próżności lub buntu, wznoszą się kwiaty czystych pragnień, płonących świadomością apostolstwa i wytwarzających ów prąd miłości, którego żywym symbolem jest cała praca X. Bonomellego — o tem niech świadczy następujący szczegół z powieści wielkiego misrza włoskiego, którego cała twórczość jest pełnym wdzięku obrazem najwykwintniejszego, jakie może być, uczucia moralnego, skojarzonego z głębią religijnych natchnień. Bezkrzykładna w literaturze tkliwość sumienia wraz z kultem czystości rodzą u Ant. Fogazzaro skłonność do tworzenia sytuacyj, w których uczciwi nawet według pojęć światowych ludzie nie zdolni są widzieć cokolwiekbądź zdrożnego, a w których on dostrzega zło lub jego zarodki pod pozorami wzniosłych uczuć. I z sytuacyi tych wyzwala jego bohaterów moc wiary i to żywe czucie bezpośredniej łączności z Bogiem, które tylko na gruncie katolickim wyrasta. Miłość zaś Kościoła łączy on z polotem idealizmu, marzącego o skupieniu wszystkich wyższych pierwiastków ducha i wlania przez nie świeżej mocy w dzieło Chrystusowe. I to go zbliża tak do X. Bonomellego, jak do całego młodego ruchu w Kościele i czyni wyrazicielem ich kierunku na polu sztuki. Otóż Pietro, bohater ostatniej jego powieści Piecolo mondo moderno (1901), katolik pobożny lecz formalista, wychowany w praktyach bigoteryi i hołdujący im, dochodzi drogą ciężkich doświadczeń, które go wtrącają w grzech, do zwrotu, w którym, nie przestając być katolikiem, zapytuje siebie, dlaczego nie znalazł podpory tam, gdzie jej szukał t. j. w formalizmie pobożności gorącej i szczerej, ale zewnętrznej. Aniołem stróżem, który go wprowadza na drogę pokuty i cnoty jest stary kapłan, surowy w życiu, rozważny w słowach, skromny i cichy, osobą całą jednej tylko sprawie oddany — służbie Bożej, służbie w duchu miłości. Tak on jest niepodobny do tego «pospolitego, ciasnego katolicyzmu, z którym Pietro dotąd się stykał, a który cały był pychą w stosunku da świata i cały zagrzązł w sprawach ziemskich », że Pietro zastanawia się nawet nad tem, czy kapłan ten jest katolikiem. Ale przypomina wtedy rozmowę prowadzoną niegdyś z uczonym a zacnym Francuzem, który w tak śmiały sposób tłómaczył niektóre zasady wiary, że Piętro zapytał go był zdziwiony, czy on jest katolikiem. «Jestem nim — brzmiała odpowiedź — lecz nie w tem znaczeniu, jakie wyrazowi temu nadają w życiu potocznem». Więc dlaczego — rozmyśla Piętro — ten Francuz, i ten kapłan i inni podobni do nich nie wzywają i nie garną koło siebie braci swoich, dlaczego nie czynią prób reformy w Kościele, dlaczego nie powstają, by piętnować wszystko, co tam widzą złego? Dlaczego? O to samo pytał owego Francuza, a ten odpowiedział: Aby na to się odważyć, trzeba być świętym. Per far questo bisogna essere santi.
To wezwanie do świętości jest logicznem zakończeniem młodego ruchu w Kościele i świadczy o jego moralnem zdrowiu i sile.
I myślę, że powyższe rozważania moje nie są w sprzeczności ze wskazaniami udzielanemi obecnie światu katolickiemu z wysokości Stolicy Apostolskiej. I pozwolę sobie to poprzeć wspomnieniem osobistem.
Nie potrafię wypowiedzieć, jak głębokie wywarła na mnie wrażenie pierwsza encyklika Piusa X. Znalazłem w niej ujęte w słowa krótkie i silne to, co istotę samą stanowi dzisiejszego z Bogiem wojującego wieku i co zarazem od czasu dłuższego pochłaniało moją uwagę całą, było przedmiotem rozmyślań moich, rozmów i wykładów uniwersyteckich. Wiek XIX-ty rozwijał się pod znakiem indywidualizmu. Zacząwszy od ogłoszenia praw człowieka i protestu przeciw więzom, które społeczność nakłada na jednostkę, dochodził krokiem szybkim do pomysłu zepchnięcia Boga z nieba i wydarcia obrazu Jego z serc ludzkich. Już w filozofii Hegla pycha rozumu, nadająca myśli swojej imię Boga, tworzyła sobie najbardziej wykończony wyraz, jaki kiedykolwiek miała. Odtąd szałem samoubóstwień ogarnięta, spadała w coraz głębsze otchłanie nienawiści, aż wkońcu złość swoją wy mierzyła przeciwko osobie Chrystusa, którą ze czcią dotąd omijali najzawziętsi wrogowie Chrześcijaństwa i złożywszy hołd Antychrystowi (Nietzsche), stanęła u kresu, poza którym roztaczało się piekło ostatecznego upadku i nieuleczalnej nizkości moralnej. Stopniowe etapy tej wojny człowieka z Bogiem i tych ciągłych opadań ducha stanowiły dziedzinę mej myśli i badania, aż oto natrafiałem w encyklice na słowa dźwięczące odczuciem całej grozy przesilenia, w które duch wieku wszedł obecnie — a obok tego majestatem niezachwianej wiary namaszczone. «Wzburzyły się narody przeciw Bogu — czytałem tam[1] — i jednogłośnie wołają nieprzyjaciele Boga: Odstąp od nas...» «zatarli oni w sobie cześć dla Boga...» «i dążą do tego, ażeby zaginęła pamięć o Nim...» «Natomiast w nadmiarze zuchwałości swojej postawił się człowiek na miejscu Boga...» «a to jest, według Apostoła piętnem rzeczywistem Antychrysta...» «wyniósł on się nad to wszystko, co zowią Bogiem...» «i przywłaszczył sobie cały świat, jakoby świątynię, w której chce cześć odbierać...» «W Kościele Bożym usiadł, okazując się, jakoby był Bogiem...» — I w grozie przeświadczenia tego poczęte, przeistaczały się słowa encykliki w wołanie psalmisty: Powstań Panie, niech się nie wzmacnia człowiek, a w wołaniu tem wyjaśniała się w całej swej pełni świadomość konieczności skupienia sił wszystkich ku odbudowywaniu wszystkiego w Chrystusie (Instaurare omnia in Christo). Głębokość zaś wejrzenia tego w odmęt upadku człowieka łączyła się z miłością ojcowską w stosunku do błądzących. Miłość zalecał ten kochający Ojciec chrześcijanskiego świata, jako jedyny sposób do kształtowania dusz według Chrystusa (nihil omnino charitate esse efficacius), miłość cierpliwa i łaskawa «udzieloną być powinna i tym, którzy nam są wrogo usposobieni, albo nas z nienawiści prześladują...» «Płomień miłości rozproszy pomrok ducha i zapali Boże światło i spokój». I jaka słodycz, jaka niezmierzona tkliwość wiała z duszy Najwyższego Pasterza, gdy w zakończeniu uwag tych, jako obraz serca Chrystusa i wieczysty dla sług Jego wzór postępowania wobec błądzących i wobec wrogów, przytaczał słowa Izajasza: «Dałem ducha mego nań, nie będzie wołał, nie będzie słyszan głos jego; trzciny nadłamanej nie skruszy, a lnu kurzącego się nie zgasi».
Objął mię urok tej myśli miłosnej, która za jaśniała u wyżyny Kościoła; drogą stała mi się i blizką postać namiestnika Chrystusowego, o jednem odtąd marzyłem: o ujrzeniu jego, o wyspowładaniu się przed nim z moich nieśmiałych prób w zakresie naukowej obrony Chrześcijaństwa i Kościoła i nastręczających się przytem wątpliwości, o zaczerpnięciu otuchy w słowach jego. Zamiar ten udało mi się wkrótce urzeczywistnić.
Najłaskawiej dopuszczony do posłuchania prywatnego, stanąwszy przed Ojcem św. wypowiedziałem na wstępie uczucia, które w chwili takiej cisną się do serca każdego myślącego członka społeczeństwa naszego, zaznaczając, że niezbędne dla wszystkich narodów, dla nas jest jeszcze niezbędniejsze pogłębienie życia religijnego, jako gruntu, na którym rosną charaktery większej miary. W tym duchu — były słowa moje — staram się na stanowisku mojem pracować w miarę słabych sił moich; staram się zwracać młodzież ku religii i Kościołowi; kreśląc z katedry uniwersyteckiej dzieje kierunków ducha; usiłuję przedstawiać je tak, aby wypływała z nich apologia idei chrześcijańskiej, urzeczywistniającej się w Kościele... «...I pragnieniem tem przejęty — mówiłem dalej — przyszedłem złożyć u nóg Waszej Świętobliwości prośbę o wskazanie w zakresie metod apologetycznych. Wiem dobrze, że najsilniejszym dowodem apologetyki, wobec którego bledną wszystkie inne, jest świętość Kościoła i jego sług. Przez rozmaite przechodziłem wpływy i przez rozmaite wątpienia w moich latach młodzieńczych, żadna jednak filozofia antychrześcijańska nie wywarła nigdy na mnie szczególnie silnego wrażenia, natomiast zachwiewałem się nieraz, gdy w dziejach Kościoła czytałem o faktach niezgodnych z jego posłannictwem». — To mówiąc wiedziałem, że trafiam w ulubioną myśl Ojca św., którą on przy każdej sposobności zaznacza. Wszak niedługo przedtem, w przemówieniu do alumnów Kolegium Polskiego w Rzymie o ich przyszłych pracach wyraził się był, że wszystkie słowa, choćby najwymowniejsze, wejdą u ich przyszłych słuchaczy w jedno ucho, aby wyjść przez drugie, natomiast życie tylko i czyny wyryją się w pamięci.
I teraz, gorąco i z energią potwierdził Ojciec św. słowa moje, wypowiadając kilka uwag w duchu tego, co skreślił w encyklice o tych prawdziwych bojownikach Chrystusowych, których żywe przykłady daleko więcej przyczyniają się do poruszenia i porywania dusz, niż najwyszukańsze rozprawy. «Ale — ciągnąłem dalej — jeśli tej świętości brak wśród kapłanów i członków Kościoła, lub jeśli z niedostateczną objawia się siłą, to może być w pewnej mierze zastąpioną przez ducha miłości w traktowaniu przeciwników i ich myśli i dążeń; ale, niestety, nader liczni są apologeci, którzy ujęci będąc kuszącą myślą nadawania wywodom swoim ścisłości matematycznej, przedstawiają je, niby matematykę jakąś, a tych co matematyki tej nie rozumieją lub przyjąć nie chcą, ogłaszają za głupców, czy szaleńców». Wyznaję, że słowa te ostatnie wymawiałem z obawą, jak przyjęte będą, ale rozwiał ją potakujący gest Papieża. Nabrawszy odwagi, streściłem wtedy pokrótce wyłożoną wyżej w niniejszem studyum myśl, że w systemach myślicieli, zostających poza Kościołem, lub nawet wrogo względem niego usposobionych, nietylko dają się odszukać ziarna prawdy, ale możemy w nich znaleźć, bliżej je badając, materyał do głębszego uzasadnienia prawdy Chrześcijańskiej: «Wszak Brunetière, który przez tyle lat był wyznawcą pozytywizmu, głośno dziś mówi o «utylizacyi» nauki tej dla celów apologetycznych...» Tu przerwał mi Ojciec św., aby podnieść w kilku słowach znaczenie i zasługi znakomitego pisarza francuskiego. «Podobnież — kończyłem — mogą być utylizowane inne systemy; co do mnie, to przez czas dłuższy czułem na sobie wpływ filozofii pessymistycznej i uznaję wpływ ten za dobroczynny. Wchodząc bowiem przy świetle tej filozofii w głąb nierozłącznie z życiem wiążącego się cierpienia, żywiej uczymy się czuć istotę chrześcijańskiego poglądu na świat, którą wyrażamy w codziennej modlitwie, nazywając ziemię padołem płaczu, a siebie — wygnańcami, synami Ewy i utrwalamy się w boskości i prawdzie wiary, która, ucząc nas o Wcielonem Słowie Bożem, daje zupełne a jedyne rozwiązanie tajemnicy cierpienia...» Na to, powtarzając moje własne słowa o filozofii cierpienia, wprowadzającej w świat wiary, Ojciec św. powstał, w kilku słowach utwierdził mię w mej myśli i na znak skończonej audyencyi, łaskawie udzielił błogosławieństwa osobie mojej i pracy.
Przejęty czarem tej rzewnej, odblaskiem obcowań z Niebem świecącej dobroci, której poddaje się każdy, kto widział Ojca św., uszczęśliwiony do głębi duszy pobudką do pracy ur obranym przeze mnie kierunku, którą znalazłem w słowach Jego i błogosławieństwie apostolskiem, wracałem do zajęć i codziennego trybu życia. Ale dotkliwiej teraz, niż kiedykolwiekbądź dawniej, czuję ogrom ciężaru, spadającego na tych, co dzieło Boże prowadzić pragną, wyraźniej widzę nędzę swoją i bezskuteczność wszelkich słów pięknych, wszelkich rozumowań i nawoływań, gdy ten, co je głosi nie ma siły w sobie do spełniania tej pierwszej powinności, do której wzywa Pius X., a która na tem polega, by przez naśladowanie uczynków wyobrażał Chrystusa w sobie (ut imitatione factorum expressam in se Christi imaginem praeferat).