Piętnastoletni kapitan (Verne, tł. Tarnowski)/Część 2/10

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Piętnastoletni kapitan
Wydawca Nowe Wydawnictwo
Data wyd. 1930
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ 10.

Dzień targowy.

Gdy widzowie tej krótkiej walki, która przeminęła błyskawicą i uderzyła jak piorun, opamiętali się, pierwszym odruchem ich było — rzucić się na Dicka i byłby on zapewne zginął w męczarniach, gdyby w tej samej chwili nie ukazał się na placu Negoro. Rozkazujący gest portugalczyka powstrzymał rozwścieczonych krajowców i zmusił do tego, że odstąpili od Dicka.
Alvez i Coimbra byli bardzo postępkiem Dicka wzburzeni i domagali się natychmiastowej śmierci młodego chłopca, lecz Negoro tajemniczo coś im szepnął do ucha i Dick, na rozkaz Alveza został odprowadzony do więzienia i oddany pod nadzór bardzo surowy.
Pragnienie Dicka Sanda ujrzenia Negora — stało się więc ciałem. Zobaczył go. I doskonale zdawał sobie z tego sprawę, że był on postokroć winniejszy od Harrisa.
Harris powiedział, że pani Weldon i jej synek — umarli. Wobec tego faktu obojętnym mu się stał zupełnie jego własny los.
Dicka, okutego, do ciasnej wtrącono izdebki, bardzo ciemnej, bo bez okna. Tym sposobem nie mógł on komunikować się już z nikim i znajdował się teraz w absolutnej władzy Negora.
W dwa dni potem, dn. 28 czerwca, na wielkim targowym placu w Kassando, odbył się wielki jarmark doroczny, na który zjeżdżali się stale najpoważniejsi kupcy i przemysłowcy Afryki centralnej. Na targ dostawiono około 4000 niewolników. Większość ich prezentowała się wcale dobrze, ponieważ od paru miesięcy przebywali oni w barakach; dzięki podobnie długiemu odpoczynkowi i pożywnej, w obfitości podawanej strawie, mieli możność oni poprawienia się po trudach podróży.
Razem z innymi i stary Tom wraz z towarzyszami swymi został na targ zapędzony.
Gdy się na nim ujrzeli, pierwszy odezwał się Baty:
— Nie widzę tutaj pana Dicka, na szczęście.
— Niema go — odpowiedział Akteon — nie będzie on najwidoczniej sprzedawany.
Z nim być może gorzej — odezwał się stary Tom — jego zabiją najprawdopodobniej, jeżeli już nie zabili. Co się zaś nas tyczy, to tego tylko pragnąć winniśmy, aby nas nabył jakiś jeden kupiec.
Baty zapłakał gorzko.
— Ojcze — zawołał — nie mogę wprost wyobrazić sobie tego, byś ty mógł być zmuszany do ciężkiej pracy niewolniczej w plantacjach.
— Oh!... gdyby tutaj był z nami Herkules! — zawołał Austyn — może wtedy byśmy się jakoś wydostali na wolność!
Rozpoczęła się sprzedaż. Niewolników dzielono na małe partje, które przeprowadzano przed kupcami. Mężczyzn co silniejszych nabywano do kolonji hiszpańskich przeważnie, dokąd i przyjaciele nasi dostać się pragnęli, a to z przyczyny, iż tam najłatwiej, przypuszczalnie, udałoby się im, być może, wnieść skargę do władz, powołując się na swe amerykańskie obywatelstwo.
Wszyscy czterej stanowili jedną partję, o którą zaczęli się dobijać poszczególni kupcy, coraz wyższe proponując ceny.
Aż nakoniec ich los został zdecydowany; kupił ich wszystkich razom, pewien bardzo bogaty arab i mieli być oni wysłani do Zanzibaru.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.