Pieśń pokoju
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pieśń pokoju |
Pochodzenie | Pisma zapomniane i niewydane |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Nar. Imienia Ossolińskich |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Zakładu Narodowego Im. Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Lwów, Warszawa, Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały rozdział Cały zbiór pism |
Indeks stron |
Ubiegłe niedawno lata trwałą i smutną pozostawią po sobie pamięć w sercach dzisiejszego pokolenia. Były to lata brzemienne nadzieją, która rozwiała się czczym dymem, a zarazem lata głębokiej rozterki wewnętrznej. Jaskrawe teorje społeczne, zaszczepione na zapuszczonej i zdziczałej naszej glebie, wyrosły chwastem niezgody i rozdzieliły nietylko umysły, ale i uczucia. Rozpaliły się namiętności; powstały różnorodne obozy, wzajem ze sobą walczące. Zapomniano o miłości, jaka się obywatelowi od obywatela, Polakowi od Polaka zawsze należy. Stracono z oczu cel główny, to jest dobro ogólne i odzyskanie praw, zarówno ludzkich, jak narodowych, a zwalczano się tak, jakby najważniejszem zadaniem było zwycięstwo jednych warstw społecznych nad drugiemi. Ręce, z których jeszcze nie opadły więzy, nietylko podnoszono już na się z wyzwaniem i groźbą, ale zaczęto się niemi szarpać. W uniesieniu nie wahano się deptać po religijnych i narodowych ideałach, podstawiając na ich miejsce zapożyczone z Zachodu, a nawet i ze Wschodu, czarne i czerwone szmaty radykalnych doktryn. Na piersiach narodu leżał jakby olbrzymi głaz, gniotący jednakowo wszystkie klasy, a tymczasem głupota i złość, wziąwszy się za ręce, zaczęły wmawiać w lud roboczy, że nie odwalenie głazu przez mądrą pracę, ale wewnętrzna walka klasowa będzie drogą, wiodącą do zbawienia. Walka nie zmieniła się wprawdzie, bo nie mogła się zmienić w wielką i otwartą orężną wojnę domową, ale zawrzała tem silnej w sercach i ujawniła się szeregiem morderstw, które opasły jakby krwawym, piekielnym różańcem cały kraj.
A gdy napaści wywoływały obronę, nienawiść rozlała się jak morze. Człowiek człowiekowi i rodak rodakowi stał się wilkiem. Regulatorem praw uczyniono rewolwer lub nóż. Głowy zaczadziały od krwi. Serca zdziczały. Namiętności społeczne zaczęły się przeradzać poprostu w zbójeckie — i wyłoniły plagę, która trwa do dziś dnia — bandytyzm.
Ale wówczas wśród innych głosów, nawołujących do opamiętania, podniosła się i rozległa nad wrogiemi obozowiskami pieśń dziwna, wysoka, prosta jakąś prostotą pierwotnych chrześcijan, przejęta głęboką miłością dla zbłąkanych, pełna przebaczenia i pełna wiary w to, że zapanuje nad potępieńczemi krzykami i zgrzytem nienawiści — pieśń braterstwa i pokoju, która zaczęła śpiewać:
Nic nie upadla bardziej duszy,
Niż nienawiści wstrętny jad:
Co złe, dłoń Boża sama skruszy,
Co dobre — uczci Bóg i świat. —
Precz ze strzelbami, sztyletami!
Niech zginie gwałt i rzeź i mord!
Chrystusa znamię rządzi nami,
Nie pójdziem śladem dzikich hord!
Takie orędzie od krzyża niosła ta pieśń, dla której wyśpiewania trzeba było zapomnieć o wszelkich egotycznych uczuciach, o sobie samym i, jak powiada Słowacki; nie
Z kochankami, mdlejąc, latać,
Włosy splatać i rozplatać,
Ale twardo, ale jasno
Wśród narodu swego stać...
Trzeba było nie myśleć o ślinie i o ciosach, jakie mogły się zwrócić przeciw takiej pieśni, ale czekać ich „z piersią cichą, choć samotną, choć ją sztyletami rażą“. I tak też uczynił poeta-chrześcijanin w swej Odpowiedzi, która w niektórych ustępach zmienia się wprost w rzewną modlitwę:
Nie o siebie się trwożę,
Cóżem jest? — piasku ziarno...
Lecz, błagam, wybiel, Boże.
Tę noc czerwono-czarną:
Wybiel ją świtem białym,
Wyzłoć ją jutrznią złotą,
Niech nad ludem mym całym
Anieli skrzydła splotą! —
On, tak dzielny wśród trudu,
Tak święte ma wspomnienia.
O! niech nikt tego ludu
W dzikie zwierzę nie zmienia. —
W czasie rozpętanych strajków, które w ostatecznych następstwach pogorszyły dolę ludu, ale podczas których słychać było tylko okrzyki: „więcej pieniędzy, mniej pracy, więcej dosytu!“ — jakąż należało mieć odwagę obywatelską, by rzucić następujące słowa:
Lud łaknie, więc go nakarmić trzeba,
Lecz ja o głodzie ciał tylko słyszę.
Czyż ten lud łaknie jedynie chleba?
Czyż chce brać, kłócąc społeczną ciszę,
Wszystko od ziemi, a nic od nieba? —
Obowiązkiem więc pierwszym i świętym jest lud nakarmić, dać mu pracę i chleb do sytości, ale nie zapominać przytem, że gdy się wyłącznie na tem poprzestaje, to się patrzy na ten lud i traktuje się go jak zwierzę. A tak czyniło wielu przewódców ówczesnego ruchu. Brzmią nam jeszcze w uszach i takie głosy, które mówiły robotnikom: „Jedzcie, pijcie, spoczywajcie i mnóżcie się, gdyż pozatem niemasz nic innego, a Bóg i Ojczyzna to stare przesądy, które powinniście wyrzucić z serc i dusz“.
W odpowiedzi zaś na to poeta przemawia już nietylko jako chrześcijanin, ale i jako Polak:
Nikt z nas się nie wyrzecze
Po przodkach puścizny;
Nikt się z nas nie wyrzecze
Rany, ani blizny.
Nikt nie wypleni z serca
Wieków starych pleśni,
Nikt nie wypleni z serca
Starych wieszczów pieśni.
Zaiste, w tych czasach snobizmu poetyckiego, który się powiada być nadczłowieczeństwem, w tych czasach, w których o wielu śpiewakach możnaby powiedzieć razem ze Słowackim, że „każdy patron sam za sobą“ i że niejeden przychodzi „nie z swym duchem, lecz z osobą“, — te pieśni, przepełnione nie miłością własną, ale miłością bliźnich, patrjotyczne, chrześcijańskie i po obywatelsku odważne, zasługują na najgłębszą uwagę i na większe uznanie, niż wiele innych utworów, w których niemasz nic prócz wybujałego egotyzmu. Nie tracą one bynajmniej znaczenia wśród martwej ciszy, jaka zapadła po wczorajszej społecznej orgji. Jest w nich dowód, że orgja nawet w chwilach największego rozpętania nie stłumiła szlachetnych uczuć i szlachetnych głosów; jest w nich przestroga jasnowidza, jest serce chrześcijańskie i polskie, jest wreszcie otucha głęboko wierzącego człowieka, który nie traci i nie pozwala nikomu tracić nadziei, ponieważ przez łzy widzi jaśniejszą przyszłość i wierzy, że:
Co złe, dłoń Boża skruszy
Co dobre, uczci Bóg i świat.
∗
∗ ∗ |