Pieśń za Bugiem (Pol, 1921)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pieśń za Bugiem |
Pochodzenie | Pieśni Janusza |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1921 |
Druk | Drukarnia Literacka w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
PIEŚŃ ZA BUGIEM[1]
Grzmi trzykrotne „sława bogu!“ A koń parsknął po raz drugi. Puszczaj cugle! — „sława bogu!“ Krwi wyciekło z niej niemało, Wszak Tyszyckie znacie pola? I niejeden z nich tam w Słuczy[5] |
- ↑ PIEŚŃ ZA BUGIEM ww. 1–2: Powstańcy wołyńscy pod wodzem Karolem Różyckim, omijając w wielu miejscach liczne i silne oddziały piechoty i jazdy moskiewskiej, z któremi rozprawę zaczynać przenikliwość naczelnika nie dozwalała, szybkim a forsownym pochodem o ćwierć mili niżej Dorohuska nad Bugiem we wsi Przewozach stanęli, i zastali tam galary. Pierwszy szwadron przeszedł Bug wpław; a gdy tymczasem galary wpoprzek rzeki ustawiono i drugie dwa szwadrony, wozy z, zdobytą bronią, rannymi, kasą, i piechota przez nie przeszły. Świetna radość zabłysła na zwycięskich Wołyńców czołach, dłonie ich wzajemnie się ściskały, a okrzyki wesołe rozległy się po równinach lewego brzegu Bugu. Galary, na rozkaz Różyckiego rozprzężone, z wodą puszczono, albo poniszczono. (Obj. poety).
- ↑ 2,0 2,1 ww. 19-20. Nie mlekiem, aluzja do Mołoczka, co po rusku tyle, co: mleczko; Różycki jednak zwie miejscowość w liczbie mnogiej Mołoczki.
- ↑ ww. 19-20: Objaśniam to wyjątkiem z książeczki pod napisem: Powstanie na Wołyniu, czyli Pamiętnik Pułku Jazdy Wołyńskiej, uformowanego w czasie wojny Narodowej Polskiej przeciw despotyzmowi tronu rosyjskiego, 1831 roku; pisany przez dowódzcę tegoż pułku Karola Różyckiego P. — Bourges, 1833 stronica 10, 11, 12. — „Pierwszą bitwę życzyłem mieć sobie z niezbyt większą od naszej siłą, żeby niezawodną odnieść korzyść, i stopniami was oswoić. Unikaliśmy więc siły wielkiej, ale postanowiliśmy raczej zginąć naraz wszyscy, jak przed największą nawet uciekać. — 27 maja przeszedłszy Krasnopol, popasaliśmy konie i sami skromnym obozowym obiadem posilali się; tam odebrałem wiadomość od moich wysłanników, że dwa oddziały nieprzyjaciół idą ku nam, jeden, z prawej naszej strony i z tyłu, miał przybyć przez Krasnopol, a drugi z przodu przez Mołoczki. — Na lewo były błota, a na prawo bagnista rzeczka; poznałem się naprędce z naszem położeniem i zaledwie po ukończonym popasie kazałem sieść na koń i być w pogotowiu, kiedy widety nasze za Krasnopolem stojące, które już miały rozkaz wejść na miejsca, przez wystrzały ostrzegły nas o zbliżaniu się nieprzyjaciela. — Wychodziliście w porządku w równiny, a ja obserwowałem nadchodzących przeciwników. Widziałem oddział piechoty, nie mocniejszy nad pół bataljonu, i czterdziestu kozaków, wchodzących do Krasnopola. — Wysłałem podoficera z kilku ludźmi spatrolować Mołoczki, wieś, przez którą była droga naszego dążenia konieczna i dla przeszkód nam stawianych jedyna. — Wkrótce powrócił podoficer i raportował: że piechota stoi pod tą wsią. Zatrzymałem was frontem do Krasnopola, żeby nie ośmielić stamtąd idącego przeciwnika; zatrzymał się i on na widok nas. — A wtenczas, odstępując w schody pół-szwadronami, zbliżaliśmy się ku Mołoczkom, od których chciałem odciągnąć drugi oddział Moskalów, gdyż chciałem, żeby wyszedł w otwarte pole. — Jakoż dostrzegłem, że drogą wysadzoną posuwał się ku nam; dla drzew dużych i fos wzdłuż drogi, nie mogąc go frontem szwadronowym atakować, kazałem z obydwóch stron drogi po trzy plutony ustawić, a dwa plutony stanęły w alejach. Powtórzyłem przestrogę, że wtenczas tylko atak jazdy jest dobry, jest skuteczny, kiedy się całym pędem konia wytęża. — Plutony po bokach drogi ustawione, pod rozkazami komendantów szwadronowych, miały odciąć nieprzyjaciela ode wsi, i zwróciwszy z tyłu uderzyć; z dwoma zaś plutonami Seweryna Pilchowskiego i Michała Czajkowskiego postanowiłem środkiem atakować od czoła. — W tym porządku zbliżaliście się stępo ku niemu, kiedy ujrzałem, że się w czworobok zwinął i stanął. Od stopięćdziesiąt kroków kazano wam iść kłusem, a od ośmdziesiąt usłyszeliście gwiżdżące kule. „Puszczaj cugle!“ zawołałem, i zabrzmiały pierwszy raz słowa „SŁAWA BOGU!“ a konie nasze, całą siłą pędu, wniosły nas w szeregi niewolników, — padają! krzyczą pardon! Pierwszy, który o życie prosił, utracił go od własnego komendanta; wyrwał mu z rąk waleczny kapitan karabin, przebił pardonu wołającego żołdaka, i zawołał: „Bagnetami kłuć, dzieci — sztykami rebiata;“ — ale późno już było, szeregi roztrącone konały na zębach naszych bron. Kapitan jednak nie przestawał być mężnym, chybił celu jego bagnet, bo suknie tylko na piersiach moich przeszył, a szóstą zadając ranę koniowi mojemu, już nie miał w ręku bagneta, bo już życia nie miał. Kilka strzałów i zębów bronowych utonęło razem w jego łonie, padł godzien pamięci, gdyby godniejszej swojego męstwa bronił sprawy. — Pamiętacie, koledzy moi, że kolumna ta mała podpłynęła posoką; litość-by odwracała niewinne oczy wasze od tego widoku, a uszy przeniosłyby szybko do serc waszych błagania, ale młode oczy wasze widziały dużo łez, a uszy słyszały jęki waszych rodzin, które wyciskało bożyszcze tej tłuszczy. Pamiętacie, jak bracia nasi ścisnęli ich i z czworoboku w piramidę zrzucili. — Pamiętacie, kiedy jeźdźce płochliwszych koni pieszo deptali po głowach i siłą obydwóch rak wtłaczali groty po drzewca w swoje ofiary. — Kazałem doboszom bić odbój:,,do nogi bron: żeby drugi oddział, blisko stojący w Krasnopolu, słyszał ten apel. Obydwa te oddziały były z pułku imienia Księcia Wellingtona. — Rozwleczono nakoniec kupę i na jej dnie znaleziono oficera, który klęcząc prosił życia: zostawiono mu go tem chętniej, że utrzymywał: „Za ojczyznę moją całą krew oddam, ale wy z carem naszym wojnę macie. Dogodziło się temu młodemu oficerowi, bo tak na dnie w cudzej krwi wychował się, że swojej ani kropli nie uronił. — Płaszcz mój okrył przemokłe jego ramiona, jednym chlebem żył z nami, a po kilku marszach uwolnionym został. — Stanęliście potem w kolumnę plutonową, a ja drugiego wyglądałem oddziału nieprzyjacielskiego, kiedy nadbiegł i doniósł podoficer plutonu asekuracyjnego przy koniach podwodowych, kasie i broni, że oddział ten nie wychodzi z Krasnopola, i po odboju w bębny, słysząc, że broń złożona, obsadza stodoły, a kozacy na widok ataku unieśli się w stronę, z której przyszli. — Nie naszą więc rzeczą było atakować ich w takiém położeniu, a nadto nam ubiec należało szybko wysokość Cudnowa, osadzonego piechotą i działami, wysokość Zasławia i Žytomierza, i stać się wcześnie panami drogi wielkiej z Nowogrod Wołyńska do Ostroga prowadzącej, żebyśmy nie byli przymuszeni trzymać się prawego brzegu Słuczy, strony bagnistej i coraz odleglejszej od naszego dążenia. — Co prędzej zatem zebrano na wozy dwieście trzydzieści karabinów, tyleż ładownic z ładunkami i pałaszami pieszemi, a oraz bębny, jako naszą zdobycz. A słowa SŁAWA BOGU! na znak wdzięczności po trzykrotnie wykrzyknęliśmy. — Pamiętacie, żeśmy winni szybkości naszego ataku, że tylko jeden Rosołowski od dwóch kul był ranny, bagnetami zaś dziewięciu innych jeźdźców naszych ranionych było i szesnaście koni, między któremi konie Czajkowskiego i Pilchowskiego Seweryna po kilka ran odniosły. Zabraliśmy naszych rannych, a Moskale dostali kilkadziesiąt złotych na wódkę; lecz mało było takich, którzyby z temi pieniędzmi mogli powrócić do karczmy w Mołoczkach, gdyż oprócz zabitych, z całego tego oddziału jeden oficer tylko, dobosz i trzech frontowych nie ranni byli; trzech ostatnich na usilne ich prośby zabraliśmy z sobą i w nasze wcielili szeregi. — W Wiśle dopiero mieli oni spłukać posokę, która ich pałasze zafarbowała.“ (Obj. poety).
- ↑ ww. 30—31. Stronica: 15, 16, 17. „Dnia 1 czerwca szwadrony w tym samym porządku przechodziły przez Bereźno, jak wyszły z Międzyrzyca; a pod wsią Tyszycą, o milę za Bereznem, oficer prowadzący arjergardę raportował mi, że kawalerja rosyjska zbliża się za nami tąż samą drogą, i że on po małym odporze, podług instrukcji, opuścił wozy z furażem, a zasłonił konie podwodowe, rannych, kasę i broń. — Pozycja była leśna. Awangarda nasza wchodziła do wsi Tyszycy, za którą widać pole i na prawo rzekę Słucz, rozkaz mieliście iść kłusem, żeby wcześnie postawić się można było. Wychodząc ze wsi, widziałem zaraz za nią fosę, na prawo w brzeg Słuczy wkopaną, a na lewo wyciągniętą w głąb lasu; mostem przez nią przechodziliśmy, przypatrzyłem się jej, chciałem z niej korzystać. — O sto kroków za tą przeprawą uformowaliście odwrotnie front ku wsi, trzeci szwadron odebrał rozkaz uformować się przy drodze za dwoma pierwszemi, o trzysta kroków z tyłu i na prawo pod lasem, który za niewielkim kwadratem pola znowu się zaczynał, już-to dla asekurowania nas, a równie dlatego był oparty o las, żeby nieprzyjaciel nie mógł sił naszych ocenić. — Za tym szwadronem stała kasa, ranni i broń; my dwoma szwadronami pierwszemi uszliśmy jeszcze ku fosie kroków dwadzieścia, usuwając front w lewo, żeby jego lewe skrzydło oprzeć o rzekę. — Tak przygotowani, widzieliśmy kłusem zbliżających się nieprzyjaciół, wychodzili oni ze wsi, i między wsią a fosą formowali się do frontu. Były to dwa szwadrony strzelców konnych Derbskich, pod komendą Petersa, pułkownika; oficer ten, stojąc na moście w interwalu swojego dywizjonu, kazał rozpocząć ogień karabinkowy, nie mając przeciw sobie ani jednego strzału, gdyż chciałem go ośmielić przez to do przeprawienia się przez fosę. Trwał ogień, pamiętacie, ciągły; broń drżącą ręką niewolnika kierowana o ośmdziesiąt kroków nie niosła nam szkody, lulkiśmy nasze dopalali, a Peters nie śmiał jeszcze przejść fosy, trzeba go było więc sprowadzić na jedną z nami stronę i dlatego kazałem kłusem szwadronowi drugiemu, Michała Grudzińskiego, zajść plutonami w koło, aby rozumiał, że zaczynamy rejteradę; jakoż w tym samym momencie usłyszeliście moskiewskie hurra! a mostem i wąskiemi kilką ścieżkami przeprawiali się Moskale, i stawali do frontu; czekaliśmy aż się przeprawią wszyscy, hurra trwało; szwadron drugi galopem plutonami do frontu powrócił, las powtórzył nasze sława bogu! ucichło hurra, a lance nasze już tłoczyły wrogów w fosę. — „Ratujcie się dzieci — Spasajtieś rebiata!“ — zakomenderował Peters, przebił się na most przez swój front ściśniony, i ucieczką ocalał. — Ofiary niewoli, jedne zaległy fosę i pola Tyszycy, kilkunastu w głębi Słuczy wieczne znalazło schronienie, czterdziestu ośmiu z dwoma szwadronowymi wachmistrzami w niewoli naszej było, a oficerowie za pomocą swoich koni wiernie Petersa spełnili komendę, oprócz jednego kapitana zabitego. Nic łatwiejszego nie było, jak ścigając małą resztę, z przestrachem uciekającą w lasach pobić, albo zabrać w niewolę, i w każdym innym czasie opuszczać taką sposobność byłoby nieroztropnością, występkiem byłoby komendanta; ale my, goniąc za wylękłym Petersem, cofnęlibyśmy nasz marsz, zamiast go kontynuować; z miłych pól Wołynia, zalanych wrogiem, wydrzeć się nam potrzeba było, a nie szukać w samych nawet zwycięstwach korzyści. — Rozrządzenie Chruścikowskiego w takim nas stanie postawiło. Goniony jednak był Peters kilkaset sążni za wieś, i cały prawie furaż dostał się nam napowrót. — Pamiętacie, koledzy! że na odbitych wozach znaleźliśmy powiązanych młodych naszych ochotników Międzyrzyckich, których omijając Peters w swojej ucieczce w takim stanie dopuścił rąbać, a może i sam rąbał; bo żołnierz, który na placu lęka się zajrzeć w oczy swojemu przeciwnikowi, bezbronnemu nie przebacza, i na bezbronnym bez strachu wywiera całą swą srogość, bo innych laurów nie godzien. Prócz odebranych z jego mocy sześciu, zabrał on jeszcze goniących za nami dziesięcioro dzieci, cnotą tylko i chęcią dojrzałych, a oraz podoficera Porczyńskiego z dwoma ludźmi, któremu pozwolono było na moment zostać się w Bereźnem. Pamiętacie dwóch młodych studentów? Goniąc Moskalów zastaliśmy ich we wsi, w ciasnem przejściu między budynkami a smętarzem; tam oni, z wozów zsiadłszy, bronili się Moskalom, kilku z karabinów swoich ranili, nakoniec jeden z nich ranny, a drugi obok swojego towarzysza spał snem wiecznym, snem cnoty i miłości Ojczyzny; przeniesiony za ścianę, pod którą walczył i krwią swoją oblał, spoczywa pod nią, pałaszami zagrzebany. Było jeszcze z naszej strony pałaszami rannych sześciu i Adolf Pilchowski. — Tam pod Stanisławem Duninem, komendantem pierwszego szwadronu, padł także koń od kuli. — Siedmdziesiąt ośm koni, sto trzydzieści karabinków, kilkadziesiąt pałaszów i pistoletów, było naszą zdobyczą. Peters, tłumacząc się z swojej straty i ucieczki, rozniósł wiadomość, że nas znalazł dziesięć tysięcy, i tem na później usłużył nam bardzo.“ (Obj. poety).
- ↑ w. 34 Słucz, rzeka na Wołyniu.
- ↑ w. 41. Aluzja do gościnnych dworków w Lubelskiem, gdzie radzi ujrzą lance jazdy polsko-wołyńskiej, oblepione krwią wroga.
- ↑ w. 43 gość z Huty Różycki; ob. str. 113.