Pieśni Petrarki/Rozdział I/§ 3

<<< Dane tekstu >>>
Autor Felicjan Faleński
Tytuł Pieśni Petrarki
Wydawca nakładem tłumacza
Data wyd. 1881
Druk Józef Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Indeks stron
§ 3. Klassyczna działalność Petrarki. — Afryka. — Poezye liryczne i dydaktyczne. — Proza. — Bliższe rozpatrzenie rozprawy o „Pogardzie świata“.

W dalszem studyum niniejszego rozwinięciu, jakbądź właściwie włoska tylko część literackiej działalności Petrarki bliżej nas obchodzi, — że jednak swojego czasu z łacińskich utworów osobliwej używał sławy, nie godzi się tedy prac tych jego, acz dziś już przestarzałych, choćby pobieżną nie uczcić wzmianką.
Przedewszystkiem zapamiętać to musimy, że Petrarka był niewątpliwie najznakomitszym pomiędzy współczesnemi sobie humanistą, — a jednak już ich w tedy liczba była niemała. W tym względzie nawet zasługi jego są do dziś dnia niepożyte. Namiętnie rozkochany w starożytności, onto pierwszy dał popęd do pilnego poszukiwania skarbów, przez ciemnotę średniowieczną zaniedbanych, a w znacznej części bezpowrotnie nawet pozatracanych. Zabiegłością swoją, hojnością niewyczerpaną, a zwłaszcza znawstwem głębokiem, ocalił lub rozpowszechnił mnóstwo najważniejszych zabytków, z których umiłowania prześwieca już w tym wieku odległym jutrzenka Epoki Odrodzenia. O nim to powiadają, że pierwszy odkrył Kwintyliana Institutiones Oratoriae, a także Cycerona listy ad familiares. On też pierwszy, pojąwszy cały pożytek podobnej nici przewodniej, zgromadził poważny Zbiór Medali; on również z wielką ścisłością geograficzne prowadził badania. W licznych a nieustannych swoich podróżach, pozawierał stosunki z największymi uczonymi swego czasu. Listowanie jego z nimi w różnych przedmiotach, stanowi, rzec można, wyczerpujący pamiętnik dziejów myślenia owej epoki. To tedy wszystko gdy zważymy, nie tylko nabierzemy pojęcia o wielkiej Petrarki w tych rzeczach powadze; nie tylko zrozumiemy dziwnie dziś wyglądający powód jego uwieńczenia, — ale może mu łatwiej i jego słabości klasyczne, a oraz wysokie z tych względów o sobie mniemanie. przebaczyć zdołamy.
Bowiem, jak to już wyżej rzeczono. Petrarka głównie z powodu „Afryki“ uwieńczony został. Cóż to tedy jest ta Afryka? Właśnie świeżo w owym czasie (bo około r. 1318), niejaki Poggio, odkrył był w klasztorze Benedyktynów w S. Gallen rękopism poematu Silliusza Italika, „de bello Punico secundo.“ Rzecz ta na młodocianym umyśle Petrarki odrazu tak silne uczyniła wrażenie, (a wskazuje to, ile smak w owym czasie mało był wymagający), że zaraz Mistrzowi temu pierwiastki bohaterskiej Muzy swej ślubował[1]. Jakoż i przedmiot do swojej Afryki z niego wziął, i nawet miejscami żywcem go wypisuje. A tak, skoro tamten, jak wiadomo, Wirgiliuszowym chciał być naśladowcą, stało się tedy, że Petrarka nasz naśladowcę naśladowcy naśladował. A niemniej odwadze tej jego powszechnie przyklaśnięto, podziwiając tam hexametry, jakim podobnych „u Klaudyana chyba szukać“ tak mówiono; z czego zarazem widzi się jasno, że w łacinie owego czasu, nie o poezyę już, tylko o wiersze brzmiące ludziom chodziło. Na obronę jednak estetycznego poczucia Petrarki powiedzieć się godzi, że on przynajmniej nudne Silliuszowe bajanie z ksiąg ośmnastu skrócił do dziewięciu. I oto bodaj czy nie cała Afryki owej zasługa!
Prócz Afryki, zostawił też Petrarka nie mało Elegij i Sielanek, w których opiewał różne wypadki współczesne, pasterską lub smutną powlekając je barwą. Przynajmniej, że w tych jego Eklogach i Tristiach, poezyi chociaż więcej nieco. Jest też i innych jego wierszy ksiąg sporo, ale same to już prawie Listy, po większej części nawet rymowane — co bardzo osobliwie wygląda, przy niezmiernej zwłaszcza o czystość stylu dbałości. Istotnie bowiem, łacina Petrarki, prześwietnej nawet Augustowej nie powstydzi się epoki. Ale takie to już wtedy było zmiany form wierszowych pragnienie, a przesyt rytmu, czy też na jego muzyczność zobojętnienie, że ten barbaryzm od poezyi ludowej brany, nie umiejąc się obok tego klasycyzmu wyrzec, do hexametrów nawet przyczepiano. Pomówimy jeszcze o tem obszerniej, kiedy z kolei o urabianiu się książkowej Włoszczyzny rozprawiać przyjdzie; tu zaś poprzestaniemy tylko na wzmiance, że wogóle poetyczne utwory łacińskie Petrarki zdawna już całą wartość swoją bezpowrotnie utraciły.
Inaczej się ma z prozą. Tam znaleźć można rzeczy do dziś dnia mające wysoką wartość, i to nie tylko historyczną. Do takich przedewszystkiem zaliczyć się godzi księgę o Prawdziwej mądrości, w której się mieści zupełna niemal encyklopedya wiedzy owoczesnej. Tamto Petrarka śmiało wyzywa do walki Astrologię, Alchemię i rozliczne przesądy wielce wonczas popłatne, a razem silnie bronione przez świegotliwą dialektykę nibyto czerpaną z Arystotelesa, któremu również poeta nie przebacza, wywyższając jego kosztem ulubionego sobie Platona. W innem znów dziele, które jest Zbiorem Listów pisanych niby do Cycerona, Wirgiliusza, Liwiusza, Seneki, dziwnie mądrze rozprawia o sposobie pisania dziejów, o poezyi, filozofii i wymowie. Godnemi też uwagi są dwie księgi mieszczące Pochwałę samotności, kędy porywającym stylem wysławia słodycze życia ustronnego, przeciwstawiając je płonnym wrażeniom upodobania w miejskim gwarze. Te poniekąd pokrewne są co do treści, wspomnianej już wyżej rozprawie o Cichem życiu zakonnem, którą Petrarka przypisał, jak się rzekło, bratu swemu Gerhardowi. Księga Res Memorabites, jest znowu rodzajem ciekawego pamiętnika stosunków i okoliczności, w pośród których żył Petrarka. Dalej jeszcze — czegóż tam niema? — O swojem własnem i drugich nieuctwie, — O skutecznych środkach na dobrą i złą dolę, — Żywoty znakomitych Rzymian od Romula do Tytusa, — O rządzie rzeczypospolitej — nawet O obowiązkach dobrego wodza. Wreszcie, ogromny Zbiór Listów pod najrozmaitszemi nazwy: Familiares, Variae, Senites, — są nawet Sine titulo, a jeden wielki jak księga, Ad posteritaten.
Nie mając zamiaru szczegółowiej się nad tą częścią twórczości Petrarki rozszerzać, dla dania jednak pojęcia jakim on był w całej swej istocie, uważamy za stosowne zwrócić bliższą uwagę na jeden z najdziwniejszych objawów jego myśli, w którym on z całą bezwiedzą nagość duszy swojej odsłania. Tu on widnieje ze wszystkiemi swemi wielkościami i słabostkami, zarozumieniem i skruchą, prostotą myśli i wyszukaniem słowa, wątpliwościami i głęboką wiarą, utęsknieniem do samotności i pokusą rozgłosu. Są to dziwne wyznania — zapewne nie tek wcale chciane jak wyszły; głos duszy mimowolnie szczery — rodzaj umowy ze światowemi względy, które, niby zdradliwie na bok się usunąwszy, tego co się z niemi nazbyt naiwnie liczył, niespodzianie własnemu pozostawiły losowi. Utwór to ostatnich lat jego życia. Dawał mu on rozmaite nazwy: to Dialogus cum Sancto Augustino, — to znowu de Secreto conflictu curarum mearum — aż nareszcie zatrzymał się na napisie: De Contemplu mundi. Ciekawy jest rodowód pomysłu do tego utworu. Jak wiadomo, Życie nowe (La vita nuova) Dan tego, jest pierwszym przykładem pewnego rodzaju romansu mistycznego, w którym poeta, w sposobie pamiętnikowym, na tle mglistych Platońskich światłości, opowiada narodziny swego uczucia, postęp jego i rozliczne przejścia, — a to w takiej mierze, jakby mówił o kimś drugim. W ślad za nim, bez namysłu poszedł Wawrzyniec Wspaniały (ów Michała Anioła „Penseroso“), w tak zwanej swojej Teorica d’amore, i ten go nawet miejscami dosłownie wypisuje, — aż wreszcie niejaki Colonna, mnich z Trewizy, który w przystępie miłości porwawszy z klasztoru pewną zakonnicę, gada już o tem tak ciemne a niestworzone rzeczy, że przy nich, transcendentalne spekulacye Dantejskie, wydają się jeszcze czemś niezmiernie trzeźwem[2]. Tedy, jak widzimy, stało się tu z Dantem to samo co z Michałem Aniołem, który nadmiarem swej potęgi nadmierne też pobudził wysilenia; że zaś do tych nie dorastali późniejsi, więc chętniej brali z niego to, co słabszem będąc, już przez to samo łatwiej się im nastręczało, — wzorem zaś mistrza potęgować rzecz każdą, wydawało im się zaciągniętym z góry obowiązkiem sumienia. Bądź co bądź, nie oparł się tej żądzy i Petrarka, wogóle, jak to wkrótce ujrzymy, nie zbyt jasno świadomy tego, z czego właściwie sam miał nabyć sławy; i w tem właśnie prześwieca Nemezys osobliwsza, że on, który powagi Dantego nie uznawał, mimowiednie jednak z pomysłu jego skorzystał. Choć znowu nie należy mniemać, żeby trop w trop szedł za nim — owszem, jak powiedzieliśmy, więcej może niż gdzieindziej, jest on tu sobą. Przekonamy się o tem pokrótce. Układ owego utworu przedstawia się jak następuje: Wśród nocy cichej, zjawia się poecie istota świetlanaJ,w której on nadprzyrodzoną poznaje Dziewicę. Jestto Prawda. Prawda ta. jak się wyżej rzekło, wypowiada mu prosto w oczy rzeczy o nim tak podchlebne, że ktoś drugi powtórzyćby się je zawahał. Petrarka się nie waha. Ale za to w dalszym ciągu, przyznać to trzeba, tego przez Prawdę uwieńczonego człowieka tylu zarzutami obarcza, tak go zawstydza i tak ku ziemi zgina, że może istotnie mniejby było zasługi, gdyby upokorzenie podobne zwykłemu zgotowano śmiertelnikowi. Dzieje się zaś to za wpływem Ś-go Augustyna, który się zjawia w celu wysłuchania wyznań Petrarki, — on, co pierwszy dał z siebie przykład głośnej a szczerej spowiedzi. Rozpoczyna się tedy dziwnie świetna rozprawa, nie bez udziału ukochanych klasyków, a zawsze z wielką poprawnością stylu i staraniem o brzmiące zaokrąglenia okresów — dziwna mięszanina chłodnych rozumowań z niekłamanemi wybuchami uczucia, popisów naukowych, trzeźwości pojęć i upadków ducha, platonizmu i teologii, wykrętnej sofistyki i szczerości przekonań. Ś-ty Augustyn uosabia tu niby zaniepokojone sumienie: Petrarka zaś, pychę ziemską, szukającą wybiegów, sposobu obchodzenia zarzutów, łagodzenia win, a zwłaszcza stawiania się ile można w obronie zagrożonego majestatu miłości własnej. Kończy się wszystko skruchą, przyznaniem błędów i błaganiem o łaskę, — ale więcej to wygląda na zaokrąglenie retoryczne, niżeli na głęboki żal za grzechy i obietnicę poprawy. — Taką jest treść sucha. Powtarzamy jednak, — właściwa spowiedź leży tu nie w tem co wypowiedziano, ale w sposobie w jaki to wypowiedziano; wtem co zapewne ukryć chciano, a co samo się zdradziło; w tych tysiącznych naiwnościach, niedopowiedzeniach, przemilczeniach, — nie bronieniu tego co samo słabością własną się pobiją, bronieniu zaś rzeczy, które i bez tego silnie stoją. Jednem słowem, szczerość, wygląda tu jakby jakoś nazbyt obmyślana.
Dziwneż bywają spowiedzi podobnych koleje! Mniema człowiek pomnik sobie gotować, choćby niekoniecznie marmurowy albo brązowy, ale zawsze taki, na jaki w przekonaniu swojem zasłużył. Więc stawa do niego jak może najkorzystniej. Przyjrzał się sobie bacznie, zda się o niczem nie zapomniał; uwydatnił nawet niektóre braki, bo któż jest bez ale, — i tak uspokojony, sądzi, że przekazuje potomnym klucz od skarbów swego serca. Na nieszczęście, życie nie jest ubiorem od święta, i tak jak człowiek nagim wyszedł z matki łona, tak i w nagości Hiobowej do ziemi wraca, — mniejsza już: w mogiłę czy w grobowiec...
Niechciałbym ubliżyć pamięci Petrarki, zestawieniem tych niby tajemnych jego zwierzeń, z owym cudownym głosem duszy rozkochanej w Bogu, który tak szczerze nosi nazwę „Wyznań świętego Augustyna.“ Wolę w tem raczej przypuścić pokusę wystąpienia w zapasy z Dantem, w chęci pokazania potomnym: co to za rzecz piękną zrobić było można z jego pomysłu, przybrawszy go przyzwoicie w szatę klasycyzmu. Tymczasem, w obec zdrowego sądu, przegrali oni oba na stanowisku prostoty; Dante jednak, włoszczyzną swoją, stanowczo łacinę przeciwnika przegadał. A jednak, wtedy jak i długo jeszcze potem, ona to znamiona wyższości rozdawała, i Dante sam swoją Komedyę hexametrami rozpoczął, — ale na szczęście wczas się opatrzył, trafnie osądziwszy, że przecię: pomiędzy głuchym rozgłosem wśród garstki wybranych, a niepożytą chwałą narodową — nie warto wahać się w wyborze.
Czy i o Petrarce toż samo powiemy? czy on także chciał tego, z czego istotnie zasłynął? Niepodobna zataić: że się to stało mimo jego chęci. On przecię do klasycyzmu swego takie żywił uprzedzenie, że zachwycony Dekameronem, próbował go w Cycerońskiej mowie rozpowszechnić, i to właśnie wtedy, kiedy Bokkaczio włoskie jego poezye przeczytawszy, swoje własne z rozpaczy w ogień rzucił.

Tak więc, bez żalu pożegnawszy uwieńczonego uroczyście Petrarkę, z całą bacznością zwróćmy się teraz ku temu powszedniemu, który wśród sielskich zaciszy, mniemając lekkie rzeczy stwarzać, w istocie niepożyte dzieło spełnił, sobie zaś wieniec z wiecznie kwitnącego lauru, nie wiedząc o tem, sam zgotował.







  1. Wspomina o tem z chlubą niemałą, starannie zapisując nawet dzień ów szczęśliwy, w którym powziął to postanowienie. Stać się to miało w Wielki piątek, — jak wogóle wszystkie ważniejsze życia jego wypadki, — o czem będzie na swojem miejscu.
  2. Nazywało się to „Sen Polifila, czyli przedziwne walki z miłością.“ Do jakiego stopnia czułostkowość owemi czasy coraz popłatniejszą się stawała, dość powiedzieć, że te niedorzeczne mnisze majaczenia, wprędce w dwóch wydaniach wyczerpane, niebawem, nie tylko we Włoszech, ale w Europie całej takiego nabrały rozgłosu, że je przetłumaczono na różne języki, odbijano Bóg wie ile razy, a zawsze z bardzo ozdobnemi rycinami w dodatku. Powodzenie to dziwne, trwało przez dwa wieki. I próżnobyśmy, wraz z Filaretem Chaslem, koniecznie symbolistyki politycznej dopatrywać wtem chcieli, — wątpliwości nie ulega, że scholastycyzm wszelaki był jedną z najuporczywszych słabości owej epoki, i że od Snu Polifila szło się prosto w nudny Romans o Róży, ztąd w ckliwszy jeszcze Opis krajów Miłości, wreszcie w najckliwsze z tego wszystkiego cudactwa Buduaru Artemsy, — aż póki śmieszny ten pęcherz, do ostatecznych granic czczością wzdęty, nie pękł przekłóty ostrem piórem Moliera.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Felicjan Faleński.