Piekło kobiet/Lwy ugłaskane

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Piekło kobiet
Wydawca „Bibljoteka Boy’a”
Wydanie trzecie pomnożone
Data wyd. 1933
Druk Zakł. Graf. B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Lwy ugłaskane

Przerwijmy na chwilę nasze maltuzjańskie rozważania, aby wrócić do sprawy przerywania ciąży i do Komisji kodyfikacyjnej: ostatecznie ona, nie kto inny, rozstrzyga o prawnym kształcie całej sprawy. W jednym z poprzednich artykułów porównałem Komisję kodyfikacyjną z jaskinią lwów: istotnie, cóż może być bardziej przerażającego, niż ten gabinet, z którego raz po raz słychać przeciągły ryk: „pięć lat ciężkiego więzienia, dziesięć lat ciężkiego więzienia“... Gabinet ten wydaje się czasem tak szczelnie zizolowany od życia, iż — rzekłbyś — nie przenikają tam jęki ani argumenty; ulubione formuły kodeksu karnego stają się tak odruchowe, że nawet kiedy lew ziewa lub przeciąga się po poobiedniej drzemce, mimowoli wychodzi mu z gardzieli chrapliwy dźwięk: „Pięć lat ciężkiego więzienia“...
I zważcie ten kontrast: osobiście są to zapewne najlepsi ludzie, z których żaden muchyby nie skrzywdził, złodziejowi dałby jeszcze w łapę parę groszy, porzuconą dziewczynę pocieszył, stroskaną matkę poklepał po brzemieniu... Ale biada, kiedy się zejdą razem jako Komisja!
Tak sobie myślałem. Ale w Polsce wszystko jest jakieś dobroduszne. Ta dobroduszność łagodzi nawet najdziksze prawa. Przekonałem się o tem osobiście. Przypadkowo spotkałem gdzieś szanownego członka Komisji kodyfikacyjnej, b. ministra prof. Makowskiego. Przypomniałem sobie moje płoche żarciki i uczułem się trochę nieswój. Ale dygnitarz sam mnie przywołał życzliwem skinieniem i powiedział:
— Miło mi oznajmić panu, że w drugiem czytaniu swego projektu Komisja znacznie zmodyfikowała artykuły, przeciw którym pan walczy. Niech pan zajdzie do mnie, dam panu odpis.
Idę, lecę, i dostaję ten urzędowo sporządzony odpis jeszcze nie ogłoszonego nowego projektu. Czytam:

Art. 141. Kobieta, która płód swój spędza lub pozwala na spędzenie przez inną osobę,
ulegnie karze więzienia do lat 5.
Art. 142. Kto za zgodą kobiety ciężarnej płód jej spędza lub jej przy tem udziela pomocy,
ulega karze więzienia do lat 5...

Patrzę zdumiony na mego gospodarza. Wyraz jego twarzy wydaje mi się okrutny. Lew, wyposzczony lew! Grzywa jeży mu się groźnie. Choć nie jestem kobietą ani jej pomocnikiem, łydki zaczynają się trząść podemną. — Ależ, panie profesorze, bąkam, to wszystko po staremu?...
— Niech pan czyta dalej, uśmiechnął się dostojnik z odcieniem filuterności.
Czytam dalej:

— Art. 142 a. Sprawca czynu z art. 141 i 142 nie ulega karze, jeżeli zabieg był dokonany przez lekarza i przytem był konieczny ze względu na zdrowie matki, dobro rodziny lub ważny interes społeczny[1].

Prawodawca zerka na mnie z uśmiechem, jakby mówił: „A co?“.
W istocie, maleńka klauzula, nawet nie osobny artykuł, tylko wstydliwe „a“, paragrafik nie stwierdzający prawa do niczego, tylko mówiący półgębkiem że ten i ów nie ulega karze — snać taka redakcja była potrzebna dla zamaskowania tak rewolucyjnej zmiany — ale w istocie ta maleńka klauzula otwiera szerokie horyzonty. To, co dotychczas było bezwzględną zbrodnią, od czego nawet pewni lekarze się odżegnywali, nie uznając możliwości żadnych wskazań społecznych, to staje się obowiązującem prawem!
(Wspomnieć należy, że i wewnętrzny układ sił w Komisji kodyfikacyjnej zmienił się obecnie. Gdy wprzód odosobniony był b. prezes Sądu Najwyższego p. Mogilnicki, który w swoim radykalizmie uchodził w oczach innych członków za „bolszewika“, obecnie odosobniony został ze swojem votum separatum klerykalny prof. Makarewicz).
Patrzę na mojego lwa z podziwem. To pięknie, tak przezwyciężyć wiekowe krwiożercze nałogi!
Ale mam jeszcze pewne wątpliwości.
— Ślicznie, powiadam, o nic innego nie chodzi; ale jak to będzie wyglądało w praktyce? Kto będzie orzekał o tem dobru rodziny lub interesie społecznym?
— Ha, to się pokaże, odpowiada prof. Makowski. To nie jest rzeczą kodeksu karnego. Kodeks daje ramę; rzeczą społeczeństwa będzie stworzyć odpowiednie urządzenia, nadać temu artykułowi właściwą interpretację. Zapewne dojrzałe narady odpowiednich czynników zdecydują, czy do rozstrzygania powołany będzie lekarz, czy sędzia, czy — jak chcą inni — jakaś mieszana komisja...
Wszystko to, w istocie, nie jest tak proste. Prawo winno być jasne i stanowcze. Tymczasem tu wisi na włosku, czy ktoś jest zbrodniarzem, czy uczciwym i użytecznie działającym człowiekiem. A kto ma o tem rozstrzygać? Sędzia, który będzie sądził? To trochę zapóźno, gdyż w tej delikatnej sprawie sam fakt włóczenia po sądach jest najdotkliwszą karą, bez względu na zasądzenie czy uwolnienie. Może rzeczoznawca? Ale jakże tu mogą być rozbieżne zapatrywania, jak trudna to kwestja! Jeden uzna, że matka sześciorga dzieci, żona bezrobotnego nie bardzo mająca co do ust włożyć, nie powinna rodzić siódmego dziecka; inny, zahipnotyzowany polityką populacyjną, świętością macierzyństwa, nie uzna tego poglądu. Miecz prawa nie może wisieć na tak cienkiej nitce względności sądów ludzkich! Aparat jakichś mieszanych komisyj też nie wiadomo czy okaże się skuteczny w działaniu...
Ogółem sądzę, że ten nowy projekt jest raczej czemś przejściowem. Jest bardzo postępowy, jak na to że grunt był u nas zupełnie w tej kwestji nieprzygowany, a społeczeństwo bardziej nieśmiałe od samych prawodawców; ale w gruncie redakcja ta z pewnością jest tylko przejściem do zupełnego usunięcia szkodliwego paragrafu, ku czemu prze życie wszędzie. Zwierzam się z tych moich myśli szanownemu prawodawcy. Mam wrażenie, że jest mojego zdania, że uważa to również za twór przejściowy. Bądź co bądź, w tej nowej postaci, kodeks zostawiałby społeczeństwu niemal pełną swobodę regulowania tej sprawy, gdy dotąd artykuły i paragrafy waliły się jak kłoda pod nogi wszelkim usiłowaniom w tej mierze.
Jest to tem godniejsze uznania, że prawie nikt tego od Komisji kodyfikacyjnej nie żądał! Opinja milczy. Kobiety zwłaszcza okazują zadziwiającą obojętność, w chwili gdy się rozstrzyga, czy połowa ich będzie ogłoszona za zbrodniarki. I ta nasza bierność budzi dziwne refleksje, zwłaszcza jeśli ją porównać naprzykład z zaciętą walką, jaka się toczy między opinją a ustawą w Niemczech, gdzie publiczność urządza owacje skazanym lekarzom! W pewnym takim wypadku, kiedy lekarz, po odsiedzeniu kilkoletniej kary, wracał do domu, już na parę stacyj przed miejscem zamieszkania urządzono mu kwiatową owację, miasto było iluminowane, a wieczorem odbył się uroczysty bankiet[2]. Setki zgromadzeń, mów, broszur, książek, cała literatura propagandowa i uświadamiająca przeciwstawia się obecnemu stanowi rzeczy i żąda jego zmiany. Tam osławiony § 218 jest przedmiotem ciągłego buntu. U nas, kobiety ze sfer ubogich, mimo że tak samo mordowane i dziesiątkowane analogicznym paragrafem, milczą: nie mają śmiałości mówić. I Komisja kodyfikacyjna, trzeba to podnieść, robi to, czego żadna prawie kobieta od niej nie żądała!
Wogóle nikt niczego od niej nie żąda! Komisja kodyfikacyjna sama jest zdziwiona tą apatją ogółu, która do pewnego stopnia utrudnia jej pracę. Umyślnie ogłasza Komisja kodyfikacyjna drukiem każdorazową redakcję swego projektu, aby wywołać opinje, sądy, krytyki, i wedle nich się orjentować: otóż nie wywołuje nic; ogół bezmyślnie czeka, jakiemi prawami obdarzy go tych kilku panów. Dość powiedzieć, że w chwili gdy tworzy się nasz nowy kodeks, tak zasadnicza rzecz jak kara śmierci, tak pasjonująca dla całego cywilizowanego świata, u nas nie wywołała żadnej akcji, żadnych dyskusyj! I doczekaliśmy się tego niezwykłego widowiska, że — jak słyszę — Komisja kodyfikacyjna sama z siebie usuwa[3] karę śmierci, mimo, że też nikt tego od niej nie żądał! Przynosi to zaszczyt Komisji kodyfikacyjnej, ale nie przynosi zaszczytu społeczeństwu...
Społeczeństwo nasze ma dość naiwny stosunek do prawa. Może dlatego, że nie mieliśmy tak długo własnych praw, że rządziły nami prawa obce, narzucane nam, tworzone daleko gdzieś w obcych stolicach, nawykliśmy uważać prawo za jakiś dopust boży, czy za jakiś święty dekalog, gdy to są poprostu ustawy, które my, ludzie, tworzymy sobie dla naszego ziemskiego porządku, które można dyskutować, starać się je zmieniać, krytykować je. Zwłaszcza dziś, i zwłaszcza u nas.
Stary Montaigne, zastanawiając się nad względnością pojęć prawnych, czyni słynną uwagę, że to, co jest „zbrodnią z jednej strony rzeki, może być prawem po drugiej stronie rzeki“. Ale nigdy to tak bardzo nie było prawdą jak dziś, w zakresie ustawodawstwa regulującego sprawy seksualne. Dosłownie zbrodnia po jednej stronie rzeki staje się prawem lub cnotą po drugiej. Wskazaliśmy, że to samo, co jest we Francji ścigane więzieniem — propaganda środków zapobiegających ciąży — to samo jest w Anglji zalecone przez rząd, w Holandji uznane za rzecz użyteczności publicznej. I nietylko w przestrzeni istnieją te kontrasty, ale i w czasie. To, co było zbrodnią w zeszłym roku, przestaje nią być w roku następnym; tem samem ci, których dosięgnął wczoraj miecz prawa, stają się wedle dzisiejszych pojęć ofiarami zabobonu. Tak naprzykład projekt Komisji kodyfikacyjnej usunął już artykuły tyczące homoseksualizmu. Z dnia na dzień zbrodnia przestanie być zbrodnią...
Ale tutaj maleńka uwaga. I pod tym względem spotyka się dziwne nieporozumienia. To, że kodeks usuwa jakiś paragraf, nie znaczy bynajmniej, że jakąś rzecz pochwala lub broń Boże zaleca. Uznaje tylko poprostu swoją ingerencję za bezsilną, lub — co więcej — za szkodliwą; albo też uznaje, że uganianie się za pewnemi przestępstwami — np. sodomja — jest poniżej godności prawa. Tak samo zniknął z nowego projektu paragraf o cudzołóstwie, które jeszcze w pierwszej redakcji było karane rokiem więzienia!!! Kodeks zostawia regulowanie tych spraw religji, opinji, obyczajom, delikatniejszym od paragrafu czynnikom. Dlatego wydaje mi się dziecinne rozumowanie pewnego wiceprezesa Sądu apelacyjnego, który utożsamia ewentualną niekaralność przerywania ciąży z zachętą do tego czynu, i obawia się, że to się odbije katastrofalnie na moralności. Cóż za dzieciństwo! Czyż to, że nowy kodeks usuwa np. kary za sodomję, znaczy, że wszyscy tylko czekamy tego momentu, aby się do niej rzucić? Czy to znaczy, że wtedy p. wiceprezes Apelacji natychmiast pobiegnie za miasto, uklęknie przed pierwszą spotkaną krówką albo kózką i przysięgnie jej wieczną miłość? Fe, panie wiceprezesie...
Co do nas, sądzimy, że w tych sprawach obyczajowych kodeks nie ma wpływu na życie. Czy paragraf karzący przerywanie ciąży będzie istniał czy nie, nie zmieni to w niczem biegu rzeczy; o tyle chyba, że obecnie istnienie paragrafu śmiertelnie pogarsza warunki, w jakich przerywanie ciąży się praktykuje. W Niemczech, gdzie te paragrafy nietylko istnieją, ale gdzie się je — przy równoczesnem srożeniu się denuncjacji — bezwzględnie wykonywa, obliczają lekko roczną ilość sztucznych poronień na miljon, przyczem do czterdziestu tysięcy kobiet rocznie ginie w rękach partaczy. Czy to się owemu p. sędziemu wydaje tak idealne i godne naśladowania?
Jesteśmy zatem świadkami dziwnych rzeczy. Istne trzęsienie ziemi w pojęciach prawnych. Walą się wiekowe mury zabobonu i okrucieństwa. I niech mi nikt nie gada, że to upada moralność; to nie ma nic wspólnego z moralnością; padają tylko kanony przekazywane sobie z pokolenia w pokolenie przez bezmyślność i obłudę. Nigdy nie dostaliśmy ostrzejszej lekcji na temat względności prawa. A zważmy: my jesteśmy w położeniu wyjątkowem, jak nikt inny możemy korzystać z tych lekcyj: my właściwie nie mamy jeszcze ustaw, żyjemy w prowizorjum prawnem, dopiero tworzymy nasze prawo; kiedyż jak nie teraz mamy o tem wszystkiem mówić? To też dla przyszłego historyka obyczajów ciekawe zaiste będzie przejrzeć np. numery pism kobiecych i sprawdzić czem się zajmowały kobiety, wówczas gdy się toczyła walka o ich śmierć i życie, o ich cześć i hańbę.
A oto jeszcze jeden przyczynek do prawniczej teorji względności. W chwili gdy piszę te słowa, otrzymuję list z Tallina, stolicy Estonji. Pisze mi pani ministrowa Libicka, małżonka naszego posła w Estonji:

„Śledząc z zainteresowaniem pańską akcję o zmianę ustawodawstwa karnego w sprawie przerywania ciąży, śpieszę podać panu do wiadomości, że prawodawstwo Estonji, kraju w którym obecnie przebywam, reguluje to zagadnienie od marca 1929 w sposób zbliżony do pańskiego stanowiska.
W kodeksie karnym, ogłoszonym w Dzienniku Ustaw Nr. 56, z dnia 20 czerwca 1929, § 193 mówi:
Matkę winną umyślnego przerwania ciąży po upływie więcej niż trzech miesięcy od chwili poczęcia, karze się aresztem nie powyżej sześciu miesięcy.
Zabieg ten do trzech miesięcy jest prawnie dozwolony i szeroko stosowany, przyczem prawodawstwo przewiduje wykonywanie zabiegu przez osoby uprawnione i karze surowo nadużycia“.


Widzimy zatem, że maleńka Estonja (a Norwegja, o ile przejdzie wniosek lekarzy norweskich, przyłączy się do niej) nie oglądała się na to, czy jej ustawy zgodne są z zabobonami „Europy“. Tworzy swoje prawa dla siebie, i nie chce poświęcać życia i zdrowia swoich obywatelek dla chimery beznadziejnie ściganej przez obłudne europejskie kodeksy. W każdym razie, wytrąca ona ten ulubiony argument, że żadne państwo europejskie etc. To też przekonany jestem, że omówiona tu przeze mnie zmiana w projekcie naszej Komisji kodyfikacyjnej wiedzie nas ku temu, czego oddawna domagają się rozum i ludzkość.





  1. W trzeciem czytaniu artykuł ten (jako art. 231), zmieniony jeszcze, brzmiał: „... konieczny ze względu na zdrowie kobiety ciężarnej, jej ciężkie położenie materjalne, dobro rodziny, lub ważny interes społeczny“.
  2. Do szczególnego roznamiętnienia doszło w sprawie dr. Wolfa, autora sztuki Cjankali, a zarazem lekarza uwięzionego pod zarzutem wykonywania „niedozwolonych zabiegów“. Sztuka teatralna, film, przygotowały grunt. Uwięzienie dr. Wolfa, wraz z innemi osobami wmieszanemi w ten proces, wywołało nieoczekiwaną reakcję: tysiące kobiet składało na siebie doniesienie do sądów, żądając aby je aresztowano: w liczbie tych kobiet żona pastora, dziekana wydziału teologicznego! Wielu lekarzy czyniło to samo. Gdyby sądy brały rzecz ściśle, całe Niemcy zmieniłyby się w jedno wielkie więzienie. Asystentka dr. Wolfa, dr. Else Kienle zastosowała w więzieniu głodówkę. Dyskutowano najszerzej proces dr. Wolfa, komentując go w sensie nieprzychylnym dla znienawidzonego paragrafu. Sam incydent uważała zresztą opinja za korzystny, wróżąc że par. 218 musi na nim kark skręcić. Ale paragrafy mają twarde życie!
  3. Istotnie usunięto karę śmierci w drugiem czytaniu projektu, aby ją przywrócić w trzeciem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.