Piekło kobiet/W jaskini lwów

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Piekło kobiet
Wydawca „Bibljoteka Boy’a”
Wydanie trzecie pomnożone
Data wyd. 1933
Druk Zakł. Graf. B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W jaskini lwów

Omówiliśmy istotę kwestji, oraz streściliśmy argumenty tych, którzy domagają się zmiany obecnego stanu ustaw w traktowaniu przerwania ciąży; mamy obecnie przedstawić stanowisko naszej komisji kodyfikacyjnej, przygotowującej projekt kodeksu karnego. Mam w ręku materjał drukowany, oraz informacje, których mi udzielili osobiście członkowie komisji, b. prezes Sądu Najwyższego p. Mogilnicki, prof. Makowski i prof. Rappaport. Z tego materjału, zwłaszcza oświetlonego ustnym komentarzem, można sobie wytworzyć pojęcie o ewolucji, jaką kwestja ta przechodziła w łonie komisji kodyfikacyjnej. Oby płód, jaki niebawem wyda to szacowne łono, nie był poroniony...
Bo, gdyby sądzić jedynie z materjału dostępnego w druku, wrażenie prac komisji w tym przedmiocie byłoby niezmiernie przykre. Zważmy tylko. Polska znajduje się obecnie pod względem kodyfikacji w specjalnem położeniu. Zwykle prawa dziedziczy się z dobrodziejstwem inwentarza, prawa zaś odziedziczone mają twarde życie, nie łatwo jest usuwać je i zmieniać, zwłaszcza gdy taka zmiana łączy się z naruszeniem obyczajowych zabobonów. To też pokolenia całe żyją nieraz pod uciskiem prawa będącego tragicznym anachronizmem.
W Polsce inaczej. Ma ona sobie stworzyć swój nowy kodeks, nie obciążony balastem przeszłości, bo dotąd u nas obowiązujące kodeksy b. państw zaborczych[1] nie mogą w nikim budzić szczególnych sentymentów. Jesteśmy w tem wyjątkowem położeniu, że możemy sobie z całą świadomością sporządzić prawa na swoją miarę, dla swoich istotnych i współczesnych potrzeb, będących w harmonji zarówno z pojęciami obywateli jak z dobrem państwa. Wszystkie przeżytki, wszystkie nieużytki możemy cisnąć za płot. Czy komisja kodyfikacyjna zdawała sobie sprawę z tej swojej roli?
Gdyby wnioskować z przebiegu jej posiedzeń w roku 1920 — odnośnie do tego punktu — możnaby myśleć, że niebardzo. Sprawa poronień i ich karalności! Sprawa, jak widzieliśmy, tak złożona, paląca, bolesna, dokoła której skupiło się tyle zabobonów, tyle fałszu, okrucieństwa, tyle nierówności, tyle frazesów! Kwestja, w której spotykają się dziedziny lekarza, społecznika, prawnika, moralisty; kwestja, co do której, w ostatnich czasach zwłaszcza, wyłoniło się tyle sprzecznych zdań, dokoła której rozgorzało wszędzie tyle namiętnych sporów. Punkt stanowiący unikat w kodeksie; kwestja w której poważni prawnicy, światli lekarze, zarzucają kodeksowi wręcz, że jego paragraf jest szkodnikiem, że działa morderczo; w której padło ciężkie słowo, określające paragraf ten jako największą zbrodnię prawa karnego.
Mamy tedy prawo zapytać, czy znajdujemy oddźwięk tego wszystkiego w pracach komisji; czy zdawała ona sobie sprawę, do jak trudnego i odpowiedzialnego przystępuje zadania, decydując o tych artykułach?
Ani trochę! Kiedy się czyta protokół komisji z r. 1920, zdawaćby się mogło, że idzie tu o rzecz dość błahą, a przedewszystkiem jasną i prostą, gdzie sama istota jest przesądzona, a chodzi jedynie o sformułowanie szczegółów, o precyzję łacińskiej nomenklatury i o odmierzenie lekką ręką dawek ciężkiego więzienia; pozatem, doprawdy, niema o czem mówić! Czytamy dość molierowskie rozróżnienia czy nasciturus pro nato habetur, czy płód, dopiero poczęty w żywocie matki, jest dobrem, którego chronienie etc. Widzimy wreszcie takie kwiatki, jak: „P. Krzymuski oświadcza się za karalnością matki ze względu na politykę populacyjną“!! Krótko, jasno i po ludzku. Ale czy nieboszczyk Krzymuski, Panie świeć nad jego duszą, zastanowił się, jak się odbija w życiu taki bezmyślny frazes, ilu trupów i nieszczęść, ilu samobójstw i dzieciobójstw stanie się przyczyną polityka populacyjna pana Krzymuskiego?
I tak sobie wszystko załatwili; kilku panów w sile wieku rozstrzygnęło o losach miljonów kobiet i poszli, zadowoleni z siebie, na kolację. Ani słowa o tem co najistotniejsze, o prawach życia, które urąga w oczy tym artykułom kodeksu, o bezmiarze niedoli które z niego płyną, o tem że paragraf ten popiera zbrodnicze partactwo które rzekomo ma tępić, o tem że paragraf ten szkodzi zamiast pomagać, że znaczy się co rok tysiącami śmiertelnych wypadków! Nie pytano się lekarzy, nie pytano społeczników, nie pytano kobiet... Załatwiono od ręki.
Na obronę ówczesnych panów kodyfikatorów możnaby przytoczyć jako okoliczność łagodzącą (niechże i oni raz korzystają z okoliczności łagodzących) nawał pracy, jaki się na nich zwalił z obowiązkiem sformowania całego kodeksu, oraz atmosfera owego roku 1920, kiedy istotnie ziemia paliła się pod stopami i kiedy nawet tak doniosła kwestja mogła nie przedstawiać się w całej ważności.
Wrócili do niej w dziewięć lat potem. Znów od niechcenia, jak do czegoś, co w zasadzie jest załatwione, co odziedziczyli w spadku. I powstały artykuły, zamieszczone w Projekcie części szczegółowej kodeksu karnego (1929).

Kobieta, która swój płód spędza lub pozwala na spędzenie przez inną osobę, ulega karze więzienia do lat 5... (Art. 141).
Kto za zgodą kobiety ciężarnej płód jej spędza lub jej przytem udziela pomocy, ulega karze więzienia do lat 5. (Art. 142, § 1).
Jeżeli sprawca spędzenia uprawia spędzanie płodu zawodowo, albo jeżeli ze spędzenia płodu wynikła śmierć kobiety ciężarnej, ulega karze więzienia do lat 15... (Art. 142, § 3).

Ten sam członek komisji kodyfikacyjnej (ot, takie sobie przypuszczenie!), który, dla swojej przyjaciółeczki, wezwałby, w razie przykrego wypadeczku, najlepszego specjalistę w tym zakresie (tem samem uprawiającego swoją specjalność zawodowo); który ściskałby dłonie operatorowi, dziękując za pomyślną operację, kropi mu z lekkiem sercem 15 lat więzienia! Ale ani mu się śni o tem, aby te jego artykuły miały być wykonane; słowa zatraciły tutaj wszelki realny sens.
Tak sobie uchwalili w roku 1929. To jest wszystko, co mieli w tej sprawie do powiedzenia. Porozdzielali lata kryminału: tej tyle, temu tyle, temu znów tyle, — śliczna zabawa. Jakie to proste być prawodawcą! A tymczasem dokoła tej kwestji wrzały już dyskusje, ujawniające jej bolesną złożoność i jej trudności. Debatowało nad tem warszawskie Towarzystwo ginekologiczne; daleko idące wnioski sformułowało Towarzystwo kryminologiczne; prof. Glaser wydał swoją broszurę, w której wprawdzie nie chciał wyciągnąć jasnych wniosków ze swoich przesłanek, ale gdzie, bądź co bądź, zestawił wszystkie druzgocące argumenty przeciw karalności. Wszędzie wyłania się kwestja conajmniej wskazań społecznych do przerwania ciąży, które domagają się w kodeksie takiego samego miejsca, jakie paragraf o prawie wyższej konieczności przyznaje wskazaniom lekarskim. Już po ogłoszeniu projektu komisji kodyfikacyjnej, prof. Grzywo-Dąbrowski w uwagach swoich nad tym projektem pisze wręcz, że „zdaniem naszem, należałoby się zdecydować znieść karalność przerwania ciąży“. Wreszcie, wrześniowy Zjazd prawników (1929) ogromną większością oświadcza się w duchu niekaralności, wyrażając tem samem dotkliwą krytykę projektu komisji kodyfikacyjnej.
Projekt ten nie jest coprawda projektem ostatecznym. Jest to dopiero pierwsze czytanie. Rzecz jest dalej przedmiotem dyskusji. Krytyka, z jaką spotykają się ich artykuły, wdziera się w zacisze gabinetu prawodawców. I w samem „łonie“ Komisji kodyfikacyjnej są różnice poglądów. Piękna jej jednomyślność jest pozorem, za którym kryją się krańcowe rozbieżności. Niejeden członek Komisji zajmuje dziś w tej sprawie zgoła odmienne stanowisko niż przed kilku laty. Kwestja dojrzewa wreszcie do tego, aby ją zrozumiano. Komisja uświadamia sobie, że rzecz nie jest tak prosta, że więzienie nie goi wszystkich ran społecznych, nie załatwia wszystkich powikłań życia.
Mówię wyraźnie, że komisja uświadamia sobie... Komisja jako ciało. Bo jej członkowie tego uświadomienia chyba nie potrzebowali. Byłoby nie do pomyślenia, aby rzecz, na którą ma jasny pogląd każdy prawnik, była obca jedynie tym, których, z pośród najświatlejszych, powołano do tworzenia praw. Nie, tego nie można przypuszczać. Każdy z nich, jako człowiek prywatny, wie co o tem myśleć; wie, że paragraf, który wprowadza, jest zarazem i bezsilny i morderczy; ale jako kodyfikator zamyka oczy na to, co wie jako człowiek; staje się przedstawicielem obłudy i małoduszności społeczeństwa. Jeden z wybitnych adwokatów mówił mi wręcz: „Jako człowiek, jako prawnik i jako obywatel, jestem przeciw karalności; ale gdybym był prawodawcą, głosowałbym za utrzymaniem kary. Opinja nie dojrzała do tego liberalizmu. Toleruje i praktykuje czyn, ale nie chce sankcjonować go ustawą“. Tak więc opinja oddziaływa na prawodawcę, prawodawca podtrzymuje opinję: Qui trompe-t-on? jak pyta Bazyljo w Cyruliku sewilskim. A życie idzie swoim trybem. Podobnie oświadczył mi jeden z członków komisji kodyfikacyjnej: „Nie jest naszą rolą wyprzedzać opinję, a opinja się w tej mierze nie wypowiedziała“; mówił zachęcając mnie do do przeprowadzenia dyskusji na ten temat w prasie. I tem się dzieje, że ci światli i uczciwi ludzie głosują za utrzymaniem paragrafu, co do którego wiedzą że jest bezsilny z jednej strony, a morderczy z drugiej. Dalej hołdu obłudzie posunąć chyba nie można!
A jednak przesila się i tam coś w ostatnim czasie. Dzięki uprzejmości pana generalnego sekretarza Komisji kodyfikacyjnej, wtajemniczony jestem w ostatnie fazy obrad, których jeszcze nie ujawniono. Tyle można powiedzieć, że dziś, pod koniec roku 1929, większość komisji uważa artykuły sformowane przez siebie z początkiem roku... 1929 za przestarzałe (tak szybko biegnie dziś życie!) i nie dające się utrzymać w tej postaci. Uchwały komisji zapadają jednomyślnie (tylko co do karalności matki zaznaczony jest sprzeciw mniejszości), a oto jeden z jej członków oświadczył się wręcz na zjeździe prawników za absolutną niekaralnością, za skreśleniem poprostu tego paragrafu. Jak to pogodzić?
Członkowie Komisji rządzą się bezwątpienia i pewnym praktycznym oportunizmem. Ustawa tak liberalna, tak rewolucyjna jak zupełne skasowanie paragrafu, nie ma widoków jednomyślności, nie ma (mówią) widoków aby przeszła w sejmie. Zdaje się, że paraliżuje także Komisję kodyfikacyjną oglądanie się na mityczną „Europę“; żadne państwo (powiadają) nie zniosło kar za przerwanie ciąży, Polska nie może być pierwsza... Na to możnaby odpowiedzieć, że przedewszystkiem inne państwa są w innem od nas położeniu: trudniej jest jakiś przestarzały paragraf usunąć, niż go poprostu nie wprowadzać. Możnaby dalej uspokoić naszych prawodawców, że tego rodzaju liberalizmem Polska wyprzedzała Europę nieraz; kompromitacja nie byłaby pierwsza: wszak Polska rzekomo nie paliła czarownic, nie znała Inkwizycji, nie prześladowała innowierców... Polska pierwsza przyznała kobietom pełne prawa obywatelskie i wyborcze. Świadczyłoby to conajwyżej wobec Europy, że w Polsce uznano poniżej godności kobiet tego rodzaju represje; że u nas nie potrzeba ich zmuszać groźbą więzienia do tego by spełniały zadania macierzyństwa; że wreszcie uznano za najwłaściwsze zostawić im, aby same stanowiły o tem, czy i kiedy zadania te mogą spełniać. To zresztą że paragraf ten będzie prędzej czy później wszędzie zniesiony, jest tak samo pewne, jak to że zniesiono tortury i niewolnictwo; wyprzedzić w tem Europę, byłoby raczej zaszczytne dla Polski i godne stanowiska jakie od chwili jej odbudowy zajęły w niej kobiety. Czyż zresztą takie względy etykiety i pierwszeństwa mogą odgrywać rolę, gdy chodzi o bezmiar ludzkiego nieszczęścia?
Bądź co bądź, jednolity — z pozoru przynajmniej — front Komisji kodyfikacyjnej załamuje się. Tak jak dziś sprawa stoi, chcieliby kodyfikatorzy utrzymać karę — w zasadzie — ale czyniąc w niej klauzule i wyjątki, aby, o ile możności, złagodzić lub usunąć szkody płynące z tego paragrafu, który prześladuje jedynie ubogich, który pochłania tysiące ofiar, odbierając im możność pomocy lekarskiej. Jak to uczynić, to kwestja kazuistyki prawniczej. Kręcą też nasi prawodawcy skłopotanemi główkami, może co i wykręcą. Próbują przywołać na pomoc część ogólną kodeksu i jej artykuł o prawie wyższej konieczności, mimo że strasznie trzebaby go naciągać w obecnem brzmieniu („nie ulega karze, kto działa dla uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa, grożącego dobru własnemu lub cudzemu, o ile niebezpieczeństwa nie może inaczej uniknąć“). To wązkie ucho igielne chcieliby rozszerzyć, tak aby mogły się przez nie przecisnąć wskazania społeczne przerwania ciąży. Przeszkadza w tem to słówko bezpośrednie, które trzebaby chyba wyrzucić... Dodajmy, że owo zapewnienie warunkowe, że „nie ulega karze, kto“ etc., nie uśmiecha się lekarzom i że ci nie okazują zbytniej ochoty, aby podjąć brzemię obłudy społecznej, które chcieliby na nich przerzucić pp. prawnicy. Ale o lekarzach i ich stanowisku pomówimy następnym razem.
Naogół rysują się w Komisji kodyfikacyjnej (o ile jestem w jej sekrety wtajemniczony), trzy tendencje. Jedna nieprzejednana: karać, więzić, straszyć. To stanowisko nie ma za sobą nawet aksjomatu pereat mundus fiat justitia, bo ta justitia jest doprawdy bardzo z pod ciemnej gwiazdy. Tutaj odgrywa niemałą rolę polityka populacyjna kleru: lepiej czworo dzieci ochrzcić i tych samych czworo dzieci rychło potem pochować, niż żeby żadne z nich się nie urodziło. To jest też polityka populacyjna... Ale to jest raczej „obrót“ niż dochód...
Podejrzewam, że ta polityka obrotowa naszego kleru jest również przyczyną jego żywiołowej niechęci do ruchu mającego za hasło zapobieganie niepożądanej ciąży.
Naprzeciw — drugi radykalny punkt widzenia: zupełna niekaralność. To stanowisko reprezentuje w Komisji znikoma mniejszość, poza Komisją zaś olbrzymia większość najtęższych prawników. Na razie, jest to „muzyka przyszłości“. Bardziej kompromisowa, tem samem więcej szans mająca, jest niekaralność matki, a karalność pomocników, mimo że taka różnica w traktowaniu jednego i tego samego czynu ma swoje poważne strony ujemne, do których jeszcze wrócimy. Bądź co bądź, zdaje się pewne, że Komisja kodyfikacyjna wyrzeka się karania matki. Zawsze to krok naprzód.
Trzeci pogląd kompromisowy, to niekaralność matki i niekaralność lekarza; przyczem ocena wskazań — w najszerszym pojęciu — do przerwania ciąży byłaby zadaniem lekarza, rękojmią zaś byłaby poprostu jego ogólna przysięga lekarska. Mógłby więc ten lekarz rozstrzygać o wskazaniach zarówno lekarskich jak społecznych i eugenicznych. Wówczas możnaby szerzej stosować przerwanie ciąży w razie życiowej konieczności w szpitalach i kasach chorych. Karalność tyczyłaby tylko partactwa, które i tak podpada pod inne paragrafy karzące partactwo lekarskie i nieuprawnioną fuszerkę. Toby już było bardzo daleko idące posunięcie; chodzi tylko o to, jak patrzyliby lekarze na przerzucenie na ich barki tak szerokich atrybucyj?
W każdym razie widzimy, że coś tam w Komisji kodyfikacyjnej świta, że członkowie jej zrozumieli nareszcie, nietylko jako ludzie (i może jako klienci?), ale jako prawodawcy, że rzecz jest trudna, ważna, i że zbyć jej kopjowaniem przestarzałych paragrafów nie wolno. Nie chce im przejść przez gardło skasowanie szkodliwego artykułu, ale chcą stworzyć stosunki, w których karalność pozostałaby fikcją, jaką jest ostatecznie i dziś, ale fikcją mniej morderczą. Jak z tego wybrną, dowiemy się; niebawem ma być projekt ustalony w ostatniem czytaniu. Czy te wszystkie kompromisowe kombinacje okażą się wykonalne czy nie, to życie rozstrzygnie. To pewna, że można to wszystko uważać tylko za stan przejściowy, za przygotowanie opinji społecznej; że, prędzej czy później, musi przyjść do skreślenia tego paragrafu, to, powtarzam, nie ulega wątpliwości. Na razie, nie mają nasi kodyfikatorzy odwagi tego zrobić, a szkoda: łatwiej niedorzecznego prawa nie wprowadzać, niż je potem usuwać. A już zaczynać, wbrew swemu ludzkiemu przekonaniu, od tworzenia praw nietylko niedorzecznych ale niewykonalnych i szkodliwych, byłoby naprawdę pokłonem oddanym obłudzie zbyt głębokim i niegodnym naszych światłych prawodawców.





  1. Pisane w r. 1929.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.