<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Piekło kobiet
Wydawca „Bibljoteka Boy’a”
Wydanie trzecie pomnożone
Data wyd. 1933
Druk Zakł. Graf. B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Argumenty

W poprzednim feljetonie ośmieliłem się postawić kwestję, która bodaj nigdy dotąd publicznie w naszej prasie nie była poruszana. Trzeba teraz omówić ją bliżej. Zgóry przepraszam, że przyjdzie mi się powtarzać; ale rzecz tak obrosła obłudą i zabobonem, że trzeba ją gruntownie oskrobać. Przepraszam także, że nie będę zabawny, ale nie zawsze można być zabawnym; odbijemy to sobie innym razem.
Dodam jeszcze, iż, jeżeli zdecydowałem się wszcząć tę kwestję, nie uczyniłem tego lekkomyślnie; pytałem wpierw wielu poważnych osób, prawników i innych, aż do samych członków komisji kodyfikacyjnej, czy uważają wytoczenie jej na forum publiczne za właściwe. Odpowiedzieli mi: „Bezwarunkowo. Nietylko za właściwe, ale za bardzo pożądane“.
W istocie, trzeba uświadomić sobie sytuację; wysłuchać zdań; policzyć i zważyć głosy. Kodyfikatorzy nie chcą — sami to mówią — wyprzedzać opinji, a opinja dotąd milczała. Ogół nie zdaje sobie sprawy ze stanu i powagi kwestji. Kiedy przejdziemy do szczegółowej ankiety, zdumienie wywoła, jak jednogłośnie luminarze prawa oświadczają się przeciw paragrafom karalności. Tylko nie trzeba tego fałszywie rozumieć. Przeciwnicy karalności uważają, tak samo jak inni, przerywanie ciąży za smutną ostateczność; ale sądzą, że nie na drodze sankcyj karnych należy przeciwdziałać temu zjawisku, że kodeks karny nie ma tu nic do gadania i że, mieszając się do sprawy, która przechodzi jego siły, — szkodzi zamiast pomagać. Pragnę tedy zestawić argumenty, na jakich opierają się przeciwnicy obecnego stanu rzeczy, to znaczy przeciwnicy represyj karnych; przyczem należy zaznaczyć, że gdy jedni — większość prawników — są poprostu za zniesieniem paragrafu, drudzy są za jego ograniczeniem przez dopuszczenie licznych wyjątków.
Ci, co są za niekaralnością, wytaczają następujące argumenty:
Paragraf naznaczający ciężkie kary za przerwanie ciąży jest martwy. Na setki tysięcy razy, ledwie w kilku lub kilkunastu wypadkach prawo przychodzi do głosu. I wówczas udowodnienie winy jest niezmiernie trudne, najczęściej prawo nie działa. Otóż ustawa, która jest bezsilna, która nie jest wykonywana, jest demoralizująca, uczy lekceważenia prawa, jest jego zaprzeczeniem.
Czemu ustawa nie jest wykonywana? Przedewszystkiem olbrzymia większość wypadków jest nieznana. Następnie dlatego, że przestępstwo jest zbyt częste. W Niemczech np. obliczają roczną ilość przerwanych ciąży na 800,000 — inni mówią miljon, któż to policzy! — a wszelkie statystyki mogą tu być tylko przybliżone i niższe są pewno od rzeczywistości. Jak może prawo działać w tych warunkach?
Ustawa nie może działać i dlatego, że nie ma za sobą moralnego poparcia społeczeństwa, bez którego paragraf będzie zawsze martwą literą.
Sędzia, który ma ustawę wykonywać, wie że społeczeństwo nie jest tu w porządku. Nie istnieje opieka nad matką ani opieka nad dzieckiem; położenie niedoszłej matki było często bez wyjścia. Kodeks cywilny nie jest na wysokości zadania, nie uregulował kwestji alimentacji ani dochodzenia ojcostwa, które zresztą też nie rozwiązałoby tego zagadnienia[1]. Jak można ścigać jedynie matkę, która i tak ponosi wszystkie ciężary? Czy jest wreszcie sędzia, nie znający w najbliższej rodzinie, w najbliższem otoczeniu, wypadków przerwania ciąży, które uważa za zupełnie naturalne, w których może współdziałał? Jak więc — o ile nie jest okrutnym obłudnikiem — ma karać jakąś nieszczęśliwą, godniejszą jeszcze usprawiedliwienia? Czemu ma ścigać jedną, gdy nie ściga tysięcy innych? Sędziowie nie chcą karać, prokuratorzy nie chcą oskarżać, lekarze nie chcą denuncjować: bo i to im prawo nakazuje!
Ale, powiadają przeciwnicy karalności, gdyby nawet „miecz prawa“ działał, nicby to nie pomogło. Kobieta, które chce przerwać ciążę, znajduje się zwykle w położeniu przymusowem, szansa ukrycia czynu jest bardzo znaczna; zawsze tedy przeważy obawa większego zła, jakiem jest dla niej ujawnienie ciąży i urodzenie dziecka. Prawo jest bezsilne.
I oto najgorsze! Prawo jest bezsilne; nie może niczemu zapobiec; ale istnieniem swojem wyrządza wiele złego, nie jest obojętne. Bo, piętnując zabieg przerwania ciąży jako zbrodnię, wzbrania go lekarzom, którzy z kodeksem się liczą, ale nie przeszkadza go uprawiać wszelkiego rodzaju partaczom, a wreszcie i samym matkom nie przeszkadza doświadczać na sobie „domowych“ środków[2]. Nie przerwie lekarz ciąży (poza wskazaniami ściśle lekarskiemi) ani w szpitalu, ani w kasie chorych. Zatem, podczas gdy bogaci znajdą w takim wypadku pomoc lekarską, ubodzy są jej pozbawieni. Ileż z tego powodu wypadków śmierci, ileż ciężkich schorzeń? Prof. Grzywo-Dąbrowski oblicza ilość sekcyj, które wykonywa na zwłokach matek zmarłych w Warszawie na zakażenie krwi z tego powodu, na dwieście rocznie, a to jest z pewnością tylko cząstka. Otóż wszystkie te matki zabija — można powiedzieć — paragraf, broniący im pomocy lekarskiej, a niezdolny wzbronić im samego czynu.
Bo zważmy tu jeszcze jedno. W dawnych czasach, kiedy pisano ustawy prawomocne dotąd, stan medycyny był inny niż dziś. Nie znano ani aseptyki, ani nowoczesnej chirurgji. Między przerwaniem ciąży dokonanem prawidłowo i umiejętnie, a zabiegiem spartaczonym nie było takiej jak dziś różnicy. Istnieje mało znana nowela Balzaka pod tytułem Poronienie, poruszająca ten temat. Lekarz, którego kobieta błaga aby jej przerwał ciążę, odpowiada:

Namawia mnie pani do zbrodni, którą prawo karze śmiercią a panią samą skazanoby na karę straszliwszą niż moja... Ale gdyby prawo nie było tak srogie, i tak nie podjąłbym się podobnej operacji; jest ona prawie zawsze podwójnem morderstwem, bo rzadkie jest, aby matka nie zginęła także. Może pani obrać lepszą drogę... Czemuby pani nie miała uciec?... Niech pani jedzie zagranicę.
— Byłabym shańbiona...

Balzac w owej sprawie widział jedynie dramaty wyższych sfer społecznych. Dziś, tem trudniej byłoby poradzić wszystkim nieszczęśliwym ofiarom, aby... wyjechały za granicę.. Ale także dziś między sztuką lekarską a partactwem jest w tej mierze przepaść. A jeżeli są lekarze, którzy, nawet przy najbardziej umiejętnem wykonaniu, uważają zabieg ten za nie obojętny dla zdrowia a nawet niebezpieczny, o ileż bardziej staje się nim w rękach niepowołanych! I właśnie w te niepowołane ręce pcha dziesiątki i setki tysięcy kobiet bezduszny paragraf.
Przeciwnicy karalności opierają się wreszcie na tem, że płód nie może być uważany za samodzielny organizm, ale za część matki, i że siłą rzeczy ona nim rozporządza. Nie może tu być mowy o zabójstwie. Płód nie jest, przynajmniej w pierwszych miesiącach, samoistnem życiem (sam Kościół czynił rozróżnienia między foetus animatus a inanimatus), dlatego też część zwolenników niekaralności pragnie ją ograniczyć do pierwszych trzech miesięcy.
„Nie jest dzieciobójczynią ta, która sprowadza poronienie, zanim dusza wstąpi w ciało“ (Non est homicida qui abortum procurat, antequam anima corpori sit infusa), powiada św. Augustyn[3].
A teraz ważny wzgląd, wygrywany niejednokrotnie; kwestja przyrostu ludności, t. zw. polityka populacyjna. Argument efektowny napozór, ale złudny. Znała go już starożytność, ale, wedle potrzeb tej polityki, zabraniała, tolerowała, lub nakazywała przerywanie ciąży. Podłożem tego argumentu dziś jest powszechny militaryzm. Ale przyszła wojna, do której wszyscy mają nadzieję nie dopuścić, i tak nietyle polegałaby na ilości ludzi, ile na wynalazkach, na środkach technicznych, chemji etc. Przy ogólnej — teoretycznej bodaj — tendencji do rozbrojenia, czyż nie możnaby i w zakresie nadprodukcji ludzi uznać wspólnej demobilizacji?
A wreszcie, czy istnieje związek między przyrostem ludności a przerywaniem ciąży? Wcale to nie jest udowodnione. W krajach, gdzie przerywanie ciąży jest najbardziej rozpowszechnione (Ameryka), przyrost ludności jest mimo to olbrzymi (prof. Glaser: Kilka uwag o spędzaniu płodu). Następnie: skoro prawo

nie ma żadnego skutku, skoro nie działa, skoro wszyscy stwierdzają jego bezsilność, jak może ono wpływać tak czy owak na przyrost? A choćby nawet ciemnota lub apatja skłoniły, dajmy na to, biedną służącą lub wyrobnicę do urodzenia nieślubnego dziecka, co się z tem dzieckiem stanie? Statystyka dzieciobójstwa w tych warstwach daje na to straszliwą odpowiedź. Tym dzieciobójstwom też winien jest tępy paragraf. A dziecko, które ujdzie tego losu? Pójdzie do fabrykantki aniołków, pójdzie na garnuszek, gdzie przeważnie zginie. A te, co nie wyginęły, chowane w rynsztoku, powiększą element szumowin społecznych, pomnożą statystykę zbrodni. To można powiedzieć o dzieciach nieślubnych, bez ojca.
A ślubne? Czytaliśmy niedawno w feljetonie Widza przerażającą statystykę mieszkań robotniczych. Czy przy gnieżdżeniu się rodzin — czasem paru — w jednej izbie lub kątem, może być mowa o nieograniczonem rozradzaniu się? A gdyby nawet się rodziły, czy ten nadmiar dzieci wyżyje? I co jest lepsze: czy rodzina, gdzie rodzi się, dajmy na to, siedmioro dzieci chowanych w głodzie i zaduchu, z których kilkoro umrze, a reszta będzie nędzna i chorowita, czy ograniczona ilość urodzeń a zdrowe wychowanie dzieci które przyjdą na świat? Cóż za trwonienie energji, to nieograniczone rodzenie jedynie dla śmierci! Wszak z punktu widzenia populacji nie ilość dzieci urodzonych rozstrzyga, ale ilość dzieci odchowanych i to zdrowo odchowanych. To łączy się z niezmiernie doniosłą sprawą t. zw. regulacji urodzeń, do której wrócimy.
A wreszcie, gdy mowa o polityce populacyjnej, inna ona będzie w krajach mających niedobór ludności, a w tych, które nie wiedzą co począć ze swoim nadmiarem. U nas, ten nadmiar ludzi stale odpływał przez emigrację. I jakich ludzi: najtęższy, najbardziej rzutki i wartościowy materjał. Więc tracić przez emigrację tęgi materjał ludzki, a zastępować go dziećmi nędzy i choroby, to ma być polityka populacyjna? Słusznie też powiada niemiecki uczony: „Prawo nie może chronić korzyści, o której zgoła nie wiadomo czy istnieje“. Nie jest rzeczą kodeksu karnego robić wątpliwą politykę populacyjną.
A wreszcie czyż ta ilość matek, które utrupia lub wpędza w ciężkie choroby zakażenie krwi, czy to nie jest czynnik depopulacyjny?
Wreszcie nie mniej ważki argument przeciwników karalności, to szczęście obywateli, które wszak jest celem państwa, a które ustawa ta jakże często niweczy dla rzekomych korzyści społecznych. Krzywdy i niedole są tu faktyczne i namacalne, — korzyści urojone.
Bo jakież są kontrargumenty? Pomówimy jeszcze o nich. Prawie ich niema, a przynajmniej nie takie, któreby mogły przekonać. Mówi się o mętnej polityce populacyjnej, o rozluźnieniu moralności etc. Ale czy te problematyczne dedukcje przeważą wymowę trupów, które wyrzuca co rok stan obecny, liczbę nieszczęść i schorzeń, które się kryją w cieniu? Czy którykolwiek z ustawodawców ma złudzenie że ten paragraf zacznie działać? Ani trochę; chcą tylko aby był, po staremu, dla formy, na papierze.
Dość wreszcie znamienny jest artykulik pewnego pisemka w odpowiedzi na mój poprzedni feljeton, gdzie podałem wnioski Zjazdu prawników. Czy wiecie, jak tam wytłumaczono stanowisko zajęte przez olbrzymią większość naszych prawników? To masoni, którym solą w oku jest przyrost naszej ludności i przewaga, jaką ma przez to Polska nad innemi krajami! Skoro wychodzi na plac słowo „masoni“, można być pewnym, że bezmyślność i głupota są za węgłem.
Streszczając całą rzecz, przeciwnicy karalności rozumują tak: skoro prawo karne jest bezsilne, skoro nie umie pomóc a umie szkodzić, nie powinno się w to mieszać. Zostawić sprawę matkom, licząc na ich instynkt macierzyński. Mało która matka przerwie ciążę bez ważnych pobudek. Starać się stworzyć na drodze ustawodawstwa cywilnego i opieki społecznej takie warunki, aby przerywać ciąży nie potrzebowała. Rozszerzyć bodaj prawo do przerwania ciąży na t. zw. wskazania społeczne. Uświadamiać ewentualnie co do sposobów zapobiegania niepożądanej ciąży; ale to jest osobny, jakże doniosły temat! I — wciąż to trzeba powtarzać — o ile się nie może pomóc, nie szkodzić. Medycyna ma swoje godło, które wypisane jest w salach klinicznych: primum non nocere, przedewszystkiem nie szkodzić. Czyż ta sama zasada nie powinna by obowiązywać i w prawie? — tak mówił w rozmowie ze mną o tej kwestji pewien wybitny prawnik.





  1. W ostatnim czasie p. H. Krahelska podniosła połowiczność tego upokarzającego dla kobiet środka, jakim jest dochodzenie ojcostwa, które raczej — jej zdaniem — należałoby zastąpić powszechnym podatkiem na rzecz macierzyństwa.
  2. Rubryki naszych klerykalnych pism pełne są anonsów, zachwalających w przejrzysty sposób środki na spędzenie płodu (Patrz Boy: Nasi okupanci).
  3. Jeden z naszych uczonych przesłał mi dwa starożytne orzeczenia, świadczące że poglądy Kościoła w tej mierze były niegdyś o wiele bardziej tolerancyjne niż dziś. Jedno z tych orzeczeń brzmi:
    „Cnotliwa dziewica, która wbrew swojej woli została zgwałcona przez młodzieńca, może, jak wielu sądzi, usunąć płód przed wstąpieniem weń duszy, iżby nie postradała czci, która jest czemś więcej niż życie“ (Airault, Propositions dictées au collège à Paris, 1644, str. 322).
    A drugie:
    „Kiedy niewiasta zamierza podnieść na siebie rękę, aby ujść hańbie ciąży, czy wolno jej wówczas doradzać poronienie? Kardynał de Lugo powiada: Tak, jeśli w żaden inny sposób nie da się jej odwieść od zamiaru, gdyż nie znaczy to wówczas przywieść do grzechu, tylko skłonić do wybrania mniejszego zła“. (Escobar, Liber theologiae moralis, Ljon 1656, str. 155. 46-te wydanie książki, aprobowanej przez władzę kościelną).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.