Pielgrzymka do Ziemi Świętej odbyta w roku 1863/Wyjątki z nowéj podróży Lenoir'a do Fayoum, Synai i Petra

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eustachy Iwanowski
Tytuł Pielgrzymka do Ziemi Świętej odbyta w roku 1863
Podtytuł Roku 1875 opisana z przydaniem różnych o Ziemi Świętéj szczegółów, i o Synai.
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1876
Druk Wincenty Kornecki
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Wyjatki z nowéj podróży Lenoir’a do Fayoum, Synai, i Petra.
Droga z Kairu do Suezu.


Pustynia dzieląca Kair od Suezu szczególniéjszy przedstawia widok, z powodu nadzwyczajnéj ruchomości piasku. Pył biały i subtelny ulega najdziwaczniéjszym przemianom według powiewów kapryśnego wiatru. Wznoszą się góry znacznéj wysokości w kształcie kopuł; dnia następnego zamieniają się w równinę okiem niedoścignioną. Przebycie pustyni jest bardzo utrudzającém dla podróżnych i dla dromaderów, grzeznąc po kolana muszą postępować krokiem najpowolniejszym. Morze ruchomych piasków nieraz pochłaniało karawany i wojska, tworząc niespodziane góry tam, gdzie przebywano równiny okiem nieobjęte. Jednak dla lubowników Wschodu bardzo są zajmujące widoki pustyni. Piaski białości olśniewającéj, przybiérają w sposób nadzwyczajny rozmaite barwy nieba, którémi się ono zdobi w różnych porach dnia. Zrana są różowe, z odcieniami fijołkowémi. W południe światło słońca powraca im białość, złagodzoną odcieniem popielatym i złotawym najświetniejszego efektu. Wieczorem, podczas krótkiego mroku, te piaski odbijają jakby płyty metaliczne, żarzące się promieńmi zachodzącego słońca; wtedy są jakby ogniste. Wiecznie w ruchu, piasek przenosi się z miejsca na miejsce z przerażającą szybkością. Piérwsza część pustyni jest rozpaczliwéj bezpłodności, najmniejszego śladu nié ma wegetacyi.
Półwysep synajski tworzy szczególne skupienie łańcuchów gór, prawie równoległych między sobą, które się wiążą jakby w węzeł na kończynach półwyspu. Między témi ścianami olbrzymiémi, które natura w tak szczególniejszy sposób na przeciw siebie umieściła, znajdują się naturalne łożyska potoków powstałych z dészczu lub topniejących śniegów. Te to doliny wąskie, podobne do prawdziwych korytarzy, Arabowie nazywają Wadis. Idąc po piaskach i krzemieniach widać wspaniałe gór łańcuchy, które jakby się zdawały uciekać; nareszcie z prawdziwą radością jakby przez wyłom rozdzielający te góry na dwie połowy wchodzi się do tych dziwnych korytarzy.
Trzeba nam było na krótko opuścić te wąwozy, aby wzdłuż jego brzegów. Góry poczęły przybiérać barwy czerwone, zielone i czarne. Granit i skały mogły jedynie pod działaniem ognia uledz przewrotom, i tym dziwnym przekształceniom. Żyły pomarańczowe, i żółto cytrynowe przecinają z góry do dołu ściany tych naturalnych murów; a zdaleka naśladują desenie marmurów.
Zaledwieśmy wyszli z Wadi-Sadr; gdy wszystkie nasze dromadery przyspieszyły kroku i weszły do wody po szyję. Zwiérzęta i ludzie nie mogli oprzéć się rozkoszy pluskania się razem. Morze w tém miejscu miało przejrzystość kryształu. Prześliczne konchy różnokolorowe, przeróżnych kształtów, były jedyną niedogodnością, która nie tylko: nam, ale i wielbłądom czuć się dały......
Szliśmy daléj; góry po lewéj stronie wznosiły się piątrząc się jak mur olbrzymi; stopniowania naturalne kamieni zdawały się być umyślnie kute dla ozdoby tych gmachów czarodziejskich; a podstawa ich bezwątpienia wyryta przez dészcz rozszérzała się w kształcie schodów, których regularne stopnie zadziwienie wzbudzały. Im daléj posuwaliśmy się, góry stawały się coraz wyższe, i przybierały barwy bardziéj żywe niż te, jakieśmy dotąd widzieli. Oddaliliśmy się od brzegów morza, i weszli w te straszliwe wąwozy, które wprawne oko Araba zaledwie rozpoznać może, tak są zbliżone ku sobie.
W Wadi-el-Amarah spotkaliśmy piérwsze źródła gorzkie zwyczajne w tych okolicach górzystych. Źródła gorzkie El-Amarah znalezione były przez Hebrajczyków w ich przejściu. Wielbłądy zwiedzione przejrzystością wód, skosztowały, lecz wykrzywiająe się nie piły więcéj. Co do smaku wielkie mają podobieństwo z wodami morza Martwego. Sprobowaliśmy umyć się tą wodą, ale jéj działanie gryzące pokryło skórę bąblami, i przesyciło solą, któréj pozbyliśmy się z trudnością.
W Wadi-Schilla góry przeszły w swéj koloryzacyi wszystko, cośmy pod tym względem wyobrazić sobie mogli. W najżywszych i najdziwaczniéjszych barwach, od czerwoności cynobru, do żółtego koloru na poszarpanych bokach różne pokłady geologiczne zielone, błękitne, i fijoletowe rysowały arabeski, niepodobne do opisania.
Wadi-Mokatteb (la Vallée Ecrite) była na naszéj drodze; boki góry jakby umyślnie wyszlifowane; tablice marmurowe są okryte napisami synaityekiémi ciągnącémi się na przestrzeni trzech kilometrów. Te hieroglify były przedmiotem wielu sporów między uczonymi. Ta dolina prowadziła do szérokiéj równiny, jakby rozdroża zbiegających się gór ze wszystkich stron.....
Z tego miejsca jest jeden z najpiękniejszych widoków pustyni. Góra Serbal piętrzyła się po nad innémi górami; dolina pochyło staczała się ku morzu, powyżéj miasta Thor, a gwałtowna spadzistość gruntu, pooranego przerwami i sterczącemi zaookrąglonémi skałami, wskazują wyraźnie gwałtowność niezmierną wód, w czasach, gdy dészcze zamieniały tę dolinę w szalony potok. Weszliśmy przez nowe szczeliny w góry, i przygotowywaliśmy się iść daléj wąwozami; gdy nagle natura gruntu zmieniła się, ziemia roślinna zaczęła się przejawiać w krzewach i krzakach o srébrzystych liściach, jakie nas już gdzieindziéj zachwycały swémi pięknémi kształty. Ujrzeliśmy potém liczne drzewa palmowe, które jakby usiłowały usunąć skały, chcąc się rozrosnąć swobodniéj.
To Oazis jest jedynym wąwozem żyznym na półwyspie synajtyckiém. Wadi-Faran miły na wstępie, o ileż jest przyjemniejszym w głębi kraju, mając las najpyszniejszych palm, skrapiany prześlicznym strumykiem. Wśród tych palm ukrywa się wioska.
Wadi Solaf, czyli wąwóz wiatrów był ostatnim punktem na téj drodze. Droga szła rozpadlinami skał, musieliśmy więc zsiąść z wielbłądów, które z wielkim trudem szły po skalistych ścieżkach; lecz trudy nasze jakże sowicie wynagrodzone zostały widokiem, który nas u wyjścia z wąwozu uderzył. Synai piętrzyła się wcałéj swéj wspaniałości. Jéj zarys odbijał się na innych górach. Po prawéj stronie na wysokości nadzwyczajnéj są białe budowy, szczątki pałacu Abbas-baszy, który dla fantazyi wzniósł gmach ten w miejsowości niedostępnéj.
Wdarłszy się na urwiska mniéj więcéj strome, przebyliśmy pole, zarosłe wysokiém zielskiem barwy jasno żółtéj z rodzaju trzciny, do któréj giętkością i mocą były podobne. Była to uczta dla naszych wielbłądów, lecz że nam było pilno przybyć na miejsce, nie daliśmy im długo popasać. Okrążywszy Diebel-Catherine, znaleźliśmy się w dolinie rozciągającéj się aż do stóp Synai i Horeb. Jakby mała forteczka, klasztór naczepiony na Górze Świętéj, wśród drzew kwitnących, przedstawiał najprzyjemniejszy widok, a całkiem nowy w téj okolicy, wypałonéj promieniami słońca, pełnéj groźnych wspomnień.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eustachy Iwanowski.