Pierścień i róża/Rozdział dziewiętnasty

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Pierścień i róża
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. The Rose and the Ring
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
WSZYSTKO DOBRE, CO SIĘ DOBRZE KOŃCZY

Nieszczęsne zmiany losu, w jakich wzrastała od kolebki królewna Różyczka, wyrobiły w niej nadzwyczajny hart duszy i siłę panowania nad sobą. Dzięki cudownej esencji, którą Czarna Wróżka natarła jej skronie, królewna wkrótce otrząsnęła się z omdlenia, ale nie zaczęła spazmować ani włosów rwać na głowie ani sukien drzeć na strzępy, jakby uczyniło na jej miejscu bardzo wiele dam; o nie — Różyczka pamiętała o tem, że powinna zawsze przyświecać przykładem męstwa i zaparcia się siebie. Więc choć Lulejka droższym jej był nad życie własne, królewna postanowiła usunąć się, by mu ułatwić dopełnienie danej obietnicy. Biedne dziewczę gotowało się pogrzebać własną dolę i szczęście dla ocalenia honoru ukochanego.
— Wiem, że żoną jego zostać mi nie wolno, ale i to wiem, że nigdy nie przestanę go kochać — mówiła do Czarnej Wróżki. — Pośpieszę do katedry, żeby być świadkiem ślubu Lulejki z hrabiną, i z całej duszy złożę im życzenia szczęścia i pomyślności. Potem wrócę do domu, rozejrzę się w skarbach i klejnotach, bo zapewne znajdzie się niejedno, czembym mogła zrobić przyjemność przyszłej królowej Paflagonji... Pamiętam z lat dziecinnych, że krymtatarskie brylanty koronacyjne uchodziły za najpiękniejsze w świecie, a ja już nigdy nie włożę ich na siebie. Będę żyć i umrę dziewicą, a gdy uczuję, że koniec mego życia nadchodzi, Lulejce tron i koronę przekażę w spuściźnie. Śpieszmy teraz na ślub jego, droga Wróżko, bo chciałabym go zobaczyć po raz ostatni. A potem... potem powrócę do swego państwa, w którem pozostanę już na zawsze.
Czarna Wróżka przycisnęła biedne dziewczątko do swej piersi i ucałowała ją z nieopisaną tkliwością; poczem przemieniła laseczkę swoją w czwórkę prześlicznych koni, zaprzężonych do wspaniałego powozu z siedzącym na koźle stangretem, i w dwóch lokai, odzianych w piękną liberję. Do powozu tego wsiadła wraz z Różyczką, a za niemi wskoczyli zaproszeni przez Czarną Wróżkę Bulbo i Angelika i zajęli miejsca na przedniem siedzeniu.
Poczciwy Bulbo był tak wzruszony niespodziewanem nieszczęściem Różyczki, że szlochał jak dziecko, nie mogąc się w żalu swym utulić.
Różyczkę wzruszył serdecznie ten objaw współczucia zacnego chłopaka, zamianowała go więc na poczekaniu wielkim księciem w państwie Krymtatarskiem i przyrzekła powrócić mu zdobyte przez Lulejkę prowincje i prywatne dobra króla Padelli.
Czwórka Czarnej Wróżki leciała, jak wicher, i wkrótce przywiozła weselnych gości do Blombodyngi.
W Paflagonji istniał zwyczaj, obowiązujący nowożeńców do podpisania intercyzy ślubnej w obecności dwóch urzędników państwowych jeszcze przed zawarciem ślubów kościelnych. Wielki kanclerz, prezydent ministrów, burmistrz Blombodyngi i pierwsi paflagońscy panowie mieli być świadkami ślubu Lulejki.
Jak wiecie już, kapitan Zerwiłebski kazał przed kilku zaledwie dniami przemalować i odświeżyć pałac królewski. W żaden sposób nie dało się w nim odbyć ceremonji ślubnej i trzeba było udać się do zamku, w którym niegdyś mieszkał Walorozo z żoną swoją i małą Angeliką, zanim przywłaszczył sobie tron królewski.
Orszak weselny skierował się więc ku zamkowi. Panowie i panie wysiedli z karoc i powozów i w pozach pełnych szacunku stanęli w dwóch szeregach, tworząc przejście dla pary królewskiej.
Biedna Różyczka wysiadła również i stała teraz bledziutka, jak płatek jaśminu, jedną ręką opierając się na ramieniu Bulby, drugą o poręcz schodów. Biedactwo czekało na ukazanie się Lulejki, by ostatniem pożegnać go spojrzeniem.
Czarna Wróżka niezbadaną jak zwykle mocą wymknęła się przez okienko karocy i, przeleciawszy ponad wszystkimi, stała już u drzwi wchodowych w chwili, gdy Lulejka blady, jakby szedł na stracenie, zaczął wstępować na schody z uwieszoną u swego ramienia siwowłosą panną młodą, hrabiną Gburyą-Furyą. Lulejka spojrzał ponuro na stojącą przed nim Czarną Wróżkę; był do głębi na nią rozżalony i nie mógł darować jej, że jeszcze w tej chwili przyszła szydzić z jego niedoli.
— Precz z drogi! — zawołała Gburya-Furya, mierząc pogardliwem spojrzeniem Czarną Wróżkę. — Szczególniejsze zamiłowanie masz waćpani do wtykania swego nosa tam, gdzie nikt cię o to nie prosi.
— Czy trwasz w zamiarze poślubienia tego nieszczęśliwego młodzieńca? — zapytała Czarna Wróżka.
— Czy trwam? A to mi doskonałe! Pewnie że trwam, a waćpani nic do tego! Wypraszam sobie, żebyś waćpani mówiła do królowej Paflagonji „ty”, jak do jakiej pierwszej lepszej...
— Nie chcesz przyjąć pieniędzy wzamian za zrzeczenie się praw do niego?
— Nie.
— Nie chcesz go uwolnić z umowy, choć wiesz dobrze, że oszukałaś go, dając mu ją do podpisania?
— Ha, bezwstydna! Hej, służba! Wyrzucić precz tę zuchwałą babę! — wrzasnęła rozwścieczona Gburya-Furya. Na skinienie jej dwóch pachołków poskoczyło, by spełnić rozkaz, ale jeden ruch czarnoksięskiej laseczki odrzucił ich daleko i unieruchomił, jakby nagle zamienili się w figury kamienne.
— Więc nie przyjmiesz żadnego odszkodowania, Gburyo-Furyo i nie zwrócisz Lulejce sfałszowanego dokumentu? — wykrzyknęła z nieopisaną mocą Czarna Wróżka. — Strzeż się, bo pytam po raz ostatni!
— Nie zwrócę! — zaskrzeczała Gburya-Furya, tupiąc nogami z wściekłości. — Nie zwrócę! Nie chcę pieniędzy, tylko męża! męża! męża!
— Więc ja ci zwracam twojego męża! — wykrzyknęła Czarna Wróżka i, postąpiwszy o krok, położyła prawą dłoń na nosie metalowej rączki od dzwonka, mówiąc:

Hej, Gburiano! woła żonka,
Wstań i wracaj do przedsionka!

I — o dziwo! pod dotknięciem Czarnej Wróżki mosiężny nos rączki zaczął wydłużać się i pęcznieć, szeroka gęba rozwarła się jeszcze szerzej i nagle wydała tak potężny ryk, że wszyscy wstrząsnęli się z przestrachu. Oczy łypały na prawo i lewo, jak żywe, cienkiemi rączkami i nóżkami wstrząsał raz po raz kurcz, i w oczach obecnych zmieniły się one w grube łydki i ogromne, niezgrabne łapy ludzkie. Jeszcze chwila, a rączka od dzwonka nabrzmiała aż do rozmiarów olbrzymiego sługusa, odzianego w żółtą liberję, a mającego najmniej sześć stóp wysokości. Śruby, któremi rączka od dzwonka była przymocowana, z brzękiem padły na kamienne schody, i Antoni Gburiano, odczarowany nareszcie po przeszło dwudziestu latach ciężkiej pokuty, ukazał się na progu zamku we własnej swej okazałej osobie.

— Jaśnie państwa niema w domu! — huknął, jak przed dwudziestu laty, tubalnym gburowatym głosem. Na widok zmartwychwstałego niespodziewanie małżonka hrabina Gburya-Furya zacharczała okropnie: a-a-ah!... i padła zemdlona na ziemię. Ale nikt się nie troszczył o nią, bo wszystkich ogarnął szał radości, słychać było tylko wykrzykniki: „Wiwat! niech żyją!” „niech żyją król i królowa Różyczka!” „wiwat! niech żyje Czarna Wróżka!” „Nie! to był majstersztyk!” „Jak żyję, nic podobnego nie widziałem!” „Wiwat! wiwat! wiwat!”
Wszystkie dzwony biły, strzelano z wszystkich armat i moździerzy, uciecha była, że aż ha!
Bulbo ściskał każdego, kto mu się nawinął pod rękę, Wielki kanclerz wyrzucał w górę perukę swoją, upudrowaną odświętnie, i wyskakiwał, jakby mu piątej klepki brakowało. Książę Zerwiłebski chwycił wpół Jego Eminencję arcybiskupa i z wielkiej radości wywijał z nim dziarskiego oberka. A Lulejka? Lulejka porwał w ramiona Różyczkę i pocałował ją nie jeden, dwa, pięć, dziesięć, ale może z dziesięć tysięcy razy! Wierzcie mi jednak, że nikt mu tego nie wziął za złe.
Jeszcze chwila — i pochylony w kornym ukłonie Antoni Gburiano rozwarł, jak przed dwudziestu laty, drzwi przed królewską parą, i wszyscy weszli do zamku, gdzie spisywano intercyzę ślubną, a potem udali się do kościoła, gdzie odbył się uroczysty ślub króla paflagońskiego Lulejki z królewną krymtatarską Różyczką. A potem Czarna Wróżka uniosła się na czarnoksięskiej laseczce ponad obłoki, i nigdy już nie ujrzano jej w Paflagonji.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: William Makepeace Thackeray.