Pierścień i róża/Rozdział dziewiętnasty
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Pierścień i róża |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Zofia Rogoszówna |
Tytuł orygin. | The Rose and the Ring |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nieszczęsne zmiany losu, w jakich wzrastała od kolebki królewna Różyczka, wyrobiły w niej nadzwyczajny hart duszy i siłę panowania nad sobą. Dzięki cudownej esencji, którą Czarna Wróżka natarła jej skronie, królewna wkrótce otrząsnęła się z omdlenia, ale nie zaczęła spazmować ani włosów rwać na głowie ani sukien drzeć na strzępy, jakby uczyniło na jej miejscu bardzo wiele dam; o nie — Różyczka pamiętała o tem, że powinna zawsze przyświecać przykładem męstwa i zaparcia się siebie. Więc choć Lulejka droższym jej był nad życie własne, królewna postanowiła usunąć się, by mu ułatwić dopełnienie danej obietnicy. Biedne dziewczę gotowało się pogrzebać własną dolę i szczęście dla ocalenia honoru ukochanego.
— Wiem, że żoną jego zostać mi nie wolno, ale i to wiem, że nigdy nie przestanę go kochać — mówiła do Czarnej Wróżki. — Pośpieszę do katedry, żeby być świadkiem ślubu Lulejki z hrabiną, i z całej duszy złożę im życzenia szczęścia i pomyślności. Potem wrócę do domu, rozejrzę się w skarbach i klejnotach, bo zapewne znajdzie się niejedno, czembym mogła zrobić przyjemność przyszłej królowej Paflagonji... Pamiętam z lat dziecinnych, że krymtatarskie brylanty koronacyjne uchodziły za najpiękniejsze w świecie, a ja już nigdy nie włożę ich na siebie. Będę żyć i umrę dziewicą, a gdy uczuję, że koniec mego życia nadchodzi, Lulejce tron i koronę przekażę w spuściźnie. Śpieszmy teraz na ślub jego, droga Wróżko, bo chciałabym go zobaczyć po raz ostatni. A potem... potem powrócę do swego państwa, w którem pozostanę już na zawsze.
Czarna Wróżka przycisnęła biedne dziewczątko do swej piersi i ucałowała ją z nieopisaną tkliwością; poczem przemieniła laseczkę swoją w czwórkę prześlicznych koni, zaprzężonych do wspaniałego powozu z siedzącym na koźle stangretem, i w dwóch lokai, odzianych w piękną liberję. Do powozu tego wsiadła wraz z Różyczką, a za niemi wskoczyli zaproszeni przez Czarną Wróżkę Bulbo i Angelika i zajęli miejsca na przedniem siedzeniu.
Poczciwy Bulbo był tak wzruszony niespodziewanem nieszczęściem Różyczki, że szlochał jak dziecko, nie mogąc się w żalu swym utulić.
Różyczkę wzruszył serdecznie ten objaw współczucia zacnego chłopaka, zamianowała go więc na poczekaniu wielkim księciem w państwie Krymtatarskiem i przyrzekła powrócić mu zdobyte przez Lulejkę prowincje i prywatne dobra króla Padelli.
Czwórka Czarnej Wróżki leciała, jak wicher, i wkrótce przywiozła weselnych gości do Blombodyngi.
W Paflagonji istniał zwyczaj, obowiązujący nowożeńców do podpisania intercyzy ślubnej w obecności dwóch urzędników państwowych jeszcze przed zawarciem ślubów kościelnych. Wielki kanclerz, prezydent ministrów, burmistrz Blombodyngi i pierwsi paflagońscy panowie mieli być świadkami ślubu Lulejki.
Jak wiecie już, kapitan Zerwiłebski kazał przed kilku zaledwie dniami przemalować i odświeżyć pałac królewski. W żaden sposób nie dało się w nim odbyć ceremonji ślubnej i trzeba było udać się do zamku, w którym niegdyś mieszkał Walorozo z żoną swoją i małą Angeliką, zanim przywłaszczył sobie tron królewski.
Orszak weselny skierował się więc ku zamkowi. Panowie i panie wysiedli z karoc i powozów i w pozach pełnych szacunku stanęli w dwóch szeregach, tworząc przejście dla pary królewskiej.
Biedna Różyczka wysiadła również i stała teraz bledziutka, jak płatek jaśminu, jedną ręką opierając się na ramieniu Bulby, drugą o poręcz schodów. Biedactwo czekało na ukazanie się Lulejki, by ostatniem pożegnać go spojrzeniem.
Czarna Wróżka niezbadaną jak zwykle mocą wymknęła się przez okienko karocy i, przeleciawszy ponad wszystkimi, stała już u drzwi wchodowych w chwili, gdy Lulejka blady, jakby szedł na stracenie, zaczął wstępować na schody z uwieszoną u swego ramienia siwowłosą panną młodą, hrabiną Gburyą-Furyą. Lulejka spojrzał ponuro na stojącą przed nim Czarną Wróżkę; był do głębi na nią rozżalony i nie mógł darować jej, że jeszcze w tej chwili przyszła szydzić z jego niedoli.
— Precz z drogi! — zawołała Gburya-Furya, mierząc pogardliwem spojrzeniem Czarną Wróżkę. — Szczególniejsze zamiłowanie masz waćpani do wtykania swego nosa tam, gdzie nikt cię o to nie prosi.
— Czy trwasz w zamiarze poślubienia tego nieszczęśliwego młodzieńca? — zapytała Czarna Wróżka.
— Czy trwam? A to mi doskonałe! Pewnie że trwam, a waćpani nic do tego! Wypraszam sobie, żebyś waćpani mówiła do królowej Paflagonji „ty”, jak do jakiej pierwszej lepszej...
— Nie chcesz przyjąć pieniędzy wzamian za zrzeczenie się praw do niego?
— Nie.
— Nie chcesz go uwolnić z umowy, choć wiesz dobrze, że oszukałaś go, dając mu ją do podpisania?
— Ha, bezwstydna! Hej, służba! Wyrzucić precz tę zuchwałą babę! — wrzasnęła rozwścieczona Gburya-Furya. Na skinienie jej dwóch pachołków poskoczyło, by spełnić rozkaz, ale jeden ruch czarnoksięskiej laseczki odrzucił ich daleko i unieruchomił, jakby nagle zamienili się w figury kamienne.
— Więc nie przyjmiesz żadnego odszkodowania, Gburyo-Furyo i nie zwrócisz Lulejce sfałszowanego dokumentu? — wykrzyknęła z nieopisaną mocą Czarna Wróżka. — Strzeż się, bo pytam po raz ostatni!
— Nie zwrócę! — zaskrzeczała Gburya-Furya, tupiąc nogami z wściekłości. — Nie zwrócę! Nie chcę pieniędzy, tylko męża! męża! męża!
— Więc ja ci zwracam twojego męża! — wykrzyknęła Czarna Wróżka i, postąpiwszy o krok, położyła prawą dłoń na nosie metalowej rączki od dzwonka, mówiąc:
Hej, Gburiano! woła żonka,
Wstań i wracaj do przedsionka!
I — o dziwo! pod dotknięciem Czarnej Wróżki mosiężny nos rączki zaczął wydłużać się i pęcznieć, szeroka gęba rozwarła się jeszcze szerzej i nagle wydała tak potężny ryk, że wszyscy wstrząsnęli się z przestrachu. Oczy łypały na prawo i lewo, jak żywe, cienkiemi rączkami i nóżkami wstrząsał raz po raz kurcz, i w oczach obecnych zmieniły się one w grube łydki i ogromne, niezgrabne łapy ludzkie. Jeszcze chwila, a rączka od dzwonka nabrzmiała aż do rozmiarów olbrzymiego sługusa, odzianego w żółtą liberję, a mającego najmniej sześć stóp wysokości. Śruby, któremi rączka od dzwonka była przymocowana, z brzękiem padły na kamienne schody, i Antoni Gburiano, odczarowany nareszcie po przeszło dwudziestu latach ciężkiej pokuty, ukazał się na progu zamku we własnej swej okazałej osobie.
— Jaśnie państwa niema w domu! — huknął, jak przed dwudziestu laty, tubalnym gburowatym głosem. Na widok zmartwychwstałego niespodziewanie małżonka hrabina Gburya-Furya zacharczała okropnie: a-a-ah!... i padła zemdlona na ziemię. Ale nikt się nie troszczył o nią, bo wszystkich ogarnął szał radości, słychać było tylko wykrzykniki: „Wiwat! niech żyją!” „niech żyją król i królowa Różyczka!” „wiwat! niech żyje Czarna Wróżka!” „Nie! to był majstersztyk!” „Jak żyję, nic podobnego nie widziałem!” „Wiwat! wiwat! wiwat!”
Wszystkie dzwony biły, strzelano z wszystkich armat i moździerzy, uciecha była, że aż ha!
Bulbo ściskał każdego, kto mu się nawinął pod rękę, Wielki kanclerz wyrzucał w górę perukę swoją, upudrowaną odświętnie, i wyskakiwał, jakby mu piątej klepki brakowało. Książę Zerwiłebski chwycił wpół Jego Eminencję arcybiskupa i z wielkiej radości wywijał z nim dziarskiego oberka. A Lulejka? Lulejka porwał w ramiona Różyczkę i pocałował ją nie jeden, dwa, pięć, dziesięć, ale może z dziesięć tysięcy razy! Wierzcie mi jednak, że nikt mu tego nie wziął za złe.
Jeszcze chwila — i pochylony w kornym ukłonie Antoni Gburiano rozwarł, jak przed dwudziestu laty, drzwi przed królewską parą, i wszyscy weszli do zamku, gdzie spisywano intercyzę ślubną, a potem udali się do kościoła, gdzie odbył się uroczysty ślub króla paflagońskiego Lulejki z królewną krymtatarską Różyczką. A potem Czarna Wróżka uniosła się na czarnoksięskiej laseczce ponad obłoki, i nigdy już nie ujrzano jej w Paflagonji.