<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Pilot św. Teresy
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1934
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
WOJNA

Po odbyciu służby wojskowej Bourjade wrócił do Fryburga, do nowicjatu, pewien, iż teraz już bez przeszkód będzie się mógł oddać praktykom religijnym, pracy i nauce. Pracował pilnie i z zapałem, wiedząc, że każdy dzień zbliża go do chwili, kiedy otworzą się przed nim morza południowe i zalśni nad nim konstelacja Krzyża — gwiazda jego pracy apostolskiej, światło opromieniające olbrzymi teren walk o imię Chrystusowe. Los jednak chciał inaczej.
Właśnie Bourjade przyjechał do swego domu rodzinnego w Cos na ośmiodniowy urlop, a właściwie na wesele jednego z braci. Było to w lipcu 1914 roku. I otóż pewnego pięknego wieczora padł nagle grom.
Wojna!
Bourjade zrywa się.
— Jadę — oświadcza rodzinie.
Proszą go, aby pozostał na weselu, tłumaczą mu, że jako zamieszkały we Fryburgu, może tam wrócić i wojny w ten sposób uniknąć, ale młody nowicjusz potrząsa przecząco głową i mówi:
— Nie jestem we Fryburgu, tylko w Cos.
Zmieniwszy sutannę na ubranie cywilne, w kilka godzin później wsiadł do pociągu, aby się udać do pułku.
Nie będziemy opisywali wrażenia, jakie wywołał wybuch wojny; nie będziemy rozwodzili się nad tragicznemi uczuciami, jakie przeżywały owej ciężkiej chwili prawie wszystkie narody europejskie. Przechodziliśmy to samo i pamiętamy. Pułk artylerji, w którym służył Bourjade, poszedł nad Sommę. Bourjade'a, który był wówczas podoficerem, mianowano komendantem baterji dział okopowych, tak zwanych po francusku „crapouillots”, umieszczanych stale w pierwszej linji. Baterje te były bezustannie ostrzeliwane przez ciężkie 105” działa niemieckie, których pociski rąbały ziemię jak ogromne topory, przez miauczące pociski austrjackich 88” i przez szybkostrzelne niemieckie 77”. Niejednokrotnie zdarzało się też, że do pierwszej linji padały pociski źle celowanych francuskich 155”.
Dwa razy Bourjade omal nie zginął od ognia własnej artylerji. Huk tak straszny, że pod hełmem głowa pęka, co chwila słupy ziemi, wyrzucane przez nieprzyjacielskie pociski, zasypują baterję dział okopowych, bezustanku trzeszczy strzelanina karabinowa, to systematyczna i spokojna, to znów nerwowa, nierówna. W nocy iluminacja rakiet, patrole do „kraju niczyjego” w celu przekonania się o skuteczności ognia, systematyczne ostrzeliwanie przez działa coraz cięższego kalibru albo też cisza ponura i pełna grozy, na wszystkie strony dysząca mdłym, na długo przywierającym do munduru, odorem płytko pochowanych trupów.
O czem myśli w okopach Bourjade?
Z listów, pisywanych do rodziny, niewiele możemy się o jego przejściach wojennych dowiedzieć. O wojnie nie pisze w nich zupełnie. Podobnie jak jego sławni poprzednicy św. Franciszek Ksawery i nasz bł. Wojciech Męciński nie opisywali egzotycznych krajów, w których pracowali, lecz pisali o duszach, tak i ten przyszły misjonarz nie kreśli obrazów wojny, lecz raczej opowiada o swoich stanach duchowych. Listy te tchną pokojem i pogodą wyrzeczenia się. Dopiero później po śmierci Bourjade'a w Nowej Gwinei ojcowie misjonarze znaleźli jego notatki z czasów wojennych i ogłosili je.
Z zapisków tych wynika, że Bourjade żył w okopach bardzo silnie duchowo. W jego komórce okopowej znajdowały się nieodstępne „Dzieje Duszy”, a oprócz tego broszura pod tytułem „Księża-żołnierze Francji”, w której na wstępie umieszczona była modlitwa, zatytułowana: „Pragnę umrzeć”. Modlitwa ta jest tak głęboka, a zarazem tak dobrze maluje stan umysłów księży-żołnierzy francuskich, a zatem i Bourjade'a, iż musimy ją przytoczyć.
Oto ona w przekładzie:
„Panie Jezu! Od tej chwili chętnie przyjmuję śmierć z Twych rąk boskich. Pragnę umrzeć, aby przez śmierć swą dać Ci zadośćuczynienie za wszystkie swoje grzechy.
Pragnę umrzeć, aby złożyć Ci ofiarę najcenniejszą.
Pragnę umrzeć, aby być zupełnie pozbawionym wolności i stać się w ten sposób w całości Twą rzeczą.
Pragnę umrzeć, aby Cię naśladować w Twej śmierci.
Pragnę umrzeć, ponieważ mam do Ciebie ufność bez granic.
Ale, o Jezu, należę do Ciebie. Gotów jestem pracować dla Ciebie jeszcze długo, jeśli użyczysz mi sił. Nie pragnę śmierci poto, aby uniknąć cierpień.
Panie Jezu! Uczyń ze mną, co zechcesz, dziś i w wieki wieków.”
„Bardzo piękna modlitwa — pisze Bourjade w czarnym notatniku. — Jutro umieszczę ją po powtórnem przeczytaniu na pierwszej stronie tego zeszyciku.”
I istotnie po latach znaleziono ją w tym zeszyciku po drugiej stronie globu ziemskiego. W wojnie o dusze misjonarz aż do śmierci odczytywał i rozważał tę inwokację, która go krzepiła w czasach walki orężnej.
Zeszycik ten zaczyna się od wezwania do św. Teresy:
„Ofiaruję Ci kilka wierszy ze swej tęsknoty... Spraw, abym uczuł głęboką potrzebę umartwiania się, zamiast tego poszukiwania wygody, które mnie tak prześladuje”.
Wygody — w okopach! Żądza umartwień jest osią życia moralnego tego żołnierza. Jest to anachoreta i asceta zarazem. Wciąż się oskarża, wini się z opieszałości i lenistwa, wszystkie zaś czyny wojenne przypisuje św. Teresie i jej wstawiennictwu. Mimo że modli się o śmierć, ma zupełną pewność, że nie zginie. Pisze też w jednym liście do rodziny:
„O los mój w armji bądźcie spokojni, Kalwarję znajdę jako misjonarz.”
Wierzył, że czuwa nad nim św. Teresa, i ta wiara go nie zawiodła.
Pewnego dnia siedział na okopie w pierwszej linji. Wtem Niemcy wyrzucili kilka min, czego Bourjade nie zauważył. Żołnierze krzyknęli nań. Bourjade zerwał się i szybko wpadł do schroniska, a prawie równocześnie mina padła na miejsce, gdzie przed chwilą siedział. Drugim razem celny ogień nieprzyjacielski chwycił jego baterję tak, że cała obsługa wyginęła, wyjąwszy jego tylko i dwóch żołnierzy. To znów o kilka metrów za nim padł pocisk wielkokalibrowego działa niemieckiego. Bourjade padł, ogłuszony i napół przysypany ziemią, ale cały. Kiedyindziej znów zmasakrował obsługę baterji pocisk z ciężkiego działa francuskiego: jeden jedyny Bourjade uszedł z życiem.
Innym razem pocisk niemiecki padł w odległości kilku metrów od niego. Zdawało się, że tym razem śmierć jest nieuchronna, bo Bourjade, wówczas już porucznik, był konno — lecz pocisk nie wybuchł.
Podczas wywiadu nocnego ku frontowi niemieckiemu nieprzyjaciel odkrył jego patrol w odległości dziesięciu metrów od swych okopów. Bourjade zaczął pod ogniem zmykać ku swoim, ale naraz stracił świadomość, gdzie się znajduje, i nie mógł się zorjentować, w którą stronę ma uciekać. W tej chwili tuż przed nim zapłonęła rakieta niemiecka, która mu tak dobrze oświetliła najbliższą okolicę, że bez trudu dostał się do okopów francuskich.
Zbieg okoliczności?
Bourjade ten „zbieg okoliczności” przypisuje stanowczo wstawiennictwu i opiece św. Teresy.
Czy można mu wierzyć?
Sądzę, że tak. Takie rzeczy się czuje.
Gdy wojna, przybrawszy charakter wojny iortecznej, unieruchomiła miljony ludzi w okopach, oczy wszystkich zwróciły się ku niebu, gdzie toczyły się walki napowietrzne. Wtedy Bourjade'owi przyszło na myśl, że jednak dobrze byłoby zostać pilotem i nauczyć się latać. Na dalekich wyspach Oceanji, w okolicach niedostępnych, w krajach pozbawionych dróg, aeroplan mógłby oddać misjonarzom nieocenione usługi. Niewątpliwie znudziła mu się też wojna okopowa. Przy całym pociągu do kontemplacji Bourjade był człowiekiem żądnym czynu i potrzebował ruchu. Inaczej zostałby mnichem, a nie misjonarzem.
Tedy po krótkim namyśle napisał podanie z prośbą o przeniesienie go do lotnictwa i mimo poważnych trudności pozwolenie na przeniesienie uzyskał. Zrazu chciano go wykształcić na obserwatora, potem jednak przyjęto go do szkoły w Avord w charakterze elewa-pilota.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.