Pisarze polscy (Sten)/Jan Kasprowicz
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pisarze polscy |
Podtytuł | Wrażenia literackie |
Wydawca | Polskie Towarzystwo Nakładowe, Księgarnia Teodora Paprockiego i Ski |
Data wyd. | 1903 |
Druk | Drukarnia narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Lwów - Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Jest to dziwny poeta, który nigdy nie ukochał piękna.
Rzeczywistym, wielkim poetą jest on, — przez swą nieustanną, potężną, świadomą wolę, aby nim być. Są poeci, których natchnienie płynie, jak potężna, szeroka rozlewna rzeka, po której duch żegluje swobodnie, pewny drogi przed sobą i głębi pod sobą — takim jest Mickiewicz; u innych perli się jak kaskada, w której pianach dźwięczących słońce opalowe błyski rozpala; u innych tryska jak źródło, niezasobne może, lecz czyste, jasne, pogodne, uśmiechnięte niebu i łąkom — lub szumne jak potok wartki, ze śniegów górskich strącony: natchnienie Kasprowicza podobne jest zastygłej olbrzymiej żyle lodowej, przez którą z trudem, rąbiąc toporem swą ścieżkę, przesuwa się wytrwały duch poety. Od uderzeń topora sypią się na strony bryły lodowe — to przezroczyste, jak kryształ, to mętne i zbrukane — i znaczą etapy, którymi przeciskał się ten duch potężny. Ciężkie, ponure, chłodne są te pomniki twórczości poety — wieje od nich nieruchoma martwota i groźna, przejmująca cisza. Nie zadzwonią srebrzystą melodyą, nie rozjęczą śpiewaniem i płaczem, ledwie czasem rozsypią się z chrzęstem, jeśli je namiętniejszy, rozpaczliwszy cios toporu od macierzystej bryły odłupał i odtrącił. Czasem zadrga tylko samo żelazo topora czystem metalicznym dźwiękiem i wyrwie się groźna, rozpaczliwa, przeklinająca prawie modlitwa zbyt strudzonego pracownika: »Święty Boże, Święty Mocny« — i nie zmiłowania już błaga, lecz zguby i ostatecznego spoczynku.
Ani jednego z darów, które tworzą wielkich poetów, Kasprowicz nie przyniósł gotowego z sobą.
W mowie jego dziwnie chropawej najpieszczotliwsze słowa twardniały, najgładsze — nabierały ostrości i rysów. Nigdy słowa nie dźwięczały mu w ustach, jak śpiewna melodya, nigdy nie układały się w cudne, grające zda się zwroty. O wszystkie zgrzyty, o wszystkie szorstkości mowy polskiej Kasprowicz otarł się i uderzył. Strofy, które sam stworzył — np. te, które nazwał »z Fauny i Flory naszej« — najeżył kolcami i powyginał tak boleśnie, że każde słowo zdławione jest i nie ma dźwięku: trudno je nawet na głos wymówić. Tajemnica melodyi, którą nieraz najmniejsi nawet poeci odgadnąć potrafią, była dotąd dla Kasprowicza zamknięta i niedostępna. Ani jednego bodaj z jego wierszy nie rzucono pod muzykę. Co więcej, przez dziwne opętanie, szorstkości od mocy nie odróżniając, rozmiłował się w niej; świadomie nadużywać jej począł — i aż do ostatnich prawie czasów brzydotę słowa, nienaturalny układ wiersza i strofy jakby przemocą sobie nadawał. Tak samo jak twardym był język, twarde, ciężkie, prawdziwe, nielotne były myśli, które Kasprowicz niósł za sobą. Z rodu i przekonania demokrata, wielbiciel ludu — z tym sztandarem Kasprowicz wszedł na drogę poetycką i tem hasłem innych za sobą pociągnął. Ale jak tylu innym, nie udało mu się podnieść hasła do godności ideału, nie udało mu się narzucić go słuchaczom.
Uwielbiany wśród współwyznawców, bez wpływu długo był i pozostał na obojętnych. Zbyt blizkim był rzeczywistości, jego ludowość za mało była przetworzona i wyolbrzymiona potęgą twórczości, aby stać się wspólną dla tych nawet, którzy byli jej wrodzy. Realizm bezwzględny i szczery, owo specyalne umiłowanie brzydoty, szorstkości, nadały całej jego ideowej twórczości cechy niezmiernie mało idealne. Jego demokratyczna poezya jest szczera, silna, nieraz głęboka — ale nie jest piękna. Nigdzie fantazya nie rozwija skrzydeł, nie unosi się nad ziemią, nie nakrywa jej tęczą piękności, nie wyolbrzymia. Kasprowicz pisał później: »Byłeś mi niegdyś bożyszczem, o tłumie« — lecz niewątpliwie określił tutaj źle swój dawny stosunek do »tłumu«, do ideałów demokratycznych. Poetycki demokratyzm Kasprowicza nie miał nigdy cech płomiennej wiary, uwielbienia idealizującego przedmiot swych marzeń. Było to twarde, jędrne przekonanie szlachetnego i świadomego swych myśli człowieka, przekonanie, które wypływało z całej jego natury duchowej, ale jej nie ogarniało, nie przenikało na wskróś; była to szczera wiara rozumu raczej, niż ukochanie roznamiętnionej, niecierpliwej duszy. Demokratyczne wiersze Kasprowicza nie są lirykami — tak jak liryczną twórczością jest np. »Odpowiedź autorowi trzech psalmów« lub »Grób Agamemnona«. I jeśli Kasprowicz zarzucił swą twórczość demokratyczną, ideową — to mimo wszystko, co w owym wierszu: »Byłeś mi niegdyś bożyszczem« napisał — niepodobna tego kłaść na karb zawodów i rozczarowań. Byłoby to bezwątpienia krzywdzić poetę, którego młodzieńcze uniesienia nawet miały cechę dojrzałej rozwagi męża. Gdzież są rozczarowania i zawody, które przyniósł ruch ludowy? Wszak nikt i Kasprowicz sam nie spodziewał się, że lada dzień nastanie błogosławione Millenium... a rezultaty i skutki donioślejsze są raczej, niż wierzyć można było. Ale prawdą jest, że ruch ten nie otworzył i nie otwierał nowej skarbnicy uczuć i wrażeń, nie był tą atmosferą, w której przetopić można było dawne i inne życie rozpocząć. Jeśli odwracając epitaphium Mickiewicza, Kasprowicz w swej działalności poetyckiej napisać mógł: obit Conradus, natus est Gustavus — to nie dlatego, że zraził się do dawnych wiar — bo przecież w czynach swych pozostał im wierny — lecz że zapragnął zejść do głębszej, prawdziwszej twórczości lirycznej. Tej wielkiej liryki ze swego demokratyzmu Kasprowicz wydobyć nie umiał, — i w ogóle nikt z obecnego pokolenia. I zapewne jest to zadanie niemożliwe, dopóki kultura nasza nie stanie się inną, nawskroś demokratyczną. Mickiewicz mógł za jednym zamachem przerodzić i stworzyć nową poezyę, skoro pod wzorami klasyków warszawskich znajdował nieprzejrzane głębie narodowego życia, rozkołysane jeszcze napoleońską burzą. Dziś narodowy wielki poeta na czem się oprze? Nawet jeśli z ludu pochodzi, wsiąka szybko w ogólną, szarą kulturę. Zresztą w najpotężniejszych nawet swych wzlotach nasza poezya romantyczna nie stwarzała swych ideałów, podnosiła tylko istniejące: Boga, Ojczyznę. Dzisiejsza poezya, aby być prawdziwie wielką i nową, musiałaby swój ideał stworzyć — i tego uczynić nie potrafiła i zapewne wogóle uczynić nie może. Złudzeniem jest nowa sztuka, dopóki życie jest stare.
Źródło liryzmu Kasprowicza leży przedewszystkiem w uczuciu miłosnem. Twórczość jego, zakreślona na szeroką miarę, nie rozsypuje się tu w krótkich ulotnych wierszach, lecz przejawia się zawsze w obszerniejszych kompozycyach, w rzadkich dzisiaj poematach. Dziwny jest erotyzm Kasprowicza: niezmysłowy, obcy zupełnie rozkoszom wrażenia, ślepy nawet dla ukochanej postaci, zamknięty w sobie, poważny, rozmodlony, więcej niż w kochance zakochany w kochaniu swojem, które rozpiera mu i uświęca duszę. To nie wybuch żywiołowej potęgi, która pożarem złotych iskier rozpłomienia i uwodzi rozkoszą, nie opętanie bolesne, nieprzytomne, z zamkniętemi oczami lecące ku zgubie — to raczej u Kasprowicza jakaś tajemnicza ofiara, spełniana przy szumie drzew nieznanym bóstwom wiecznej płodności i odrodzenia, siła kosmiczna, podobna tej, co utrzymuje gwiazdy na orbitach i morza w odwiecznych łożyskach. Wiersze miłosne Kasprowicza, ilebądź ich jest — są właściwie jednym tylko hymnem, śpiewanym wyłącznie prawie na jeden ton.
Język jego nabiera tu nieraz wspaniałej rozlewności hymnu, nabrzmiewa tysiącem odgłosów, pełnieje, rozszerza się. Posiada wtedy jakąś własną harmonię, podobną harmonii głosów przyrody, które nie powtarzają się jak melodya, lecz zlewają się i zestrajają w ciągle zmienne przepływające akordy. W tem religijnem pojęciu miłości znika zupełnie cała gra namiętności, różnobarwna tkanka radości i zawodów, przelotnego szczęścia i równie przelotnej boleści. Rozkosz przedzierzga się w potężny krzyk wszystko ogarniającej siły i potęgi, ból i męczarnia zawodu okrywa kirem nietylko własne krwawiące serce, ale świat cały, i grobowe wizye szatańskiego sabatu otwiera. Woła śmierci, aby nie tylko nad nim, lecz nad wszystkiem, co żyje i żyjąc cierpi, dokonała dzieła wszechzniszczenia. Jeśli zawód miłości jest naruszeniem odwiecznych praw bytu, pogwałceniem sił, które światy wiążą ze sobą, to jakież zniszczenie może dostatecznie spopielić ślady i ofiary tej zbrodni?! W tych wykrzykach bezpośredniego bólu osięga Kasprowicz apogeum swej poetyckiej mocy; tu wszystkie cechy jego twórczości współdziałają, aby podnieść nastrój całości: cierpienie, wyłamujące się z granic jednostki i rozlewające się naokół nie dziwi lecz przeraża, chropowatość mowy przestaje drażnić, a obrazy, jakby z granitu ciosane, przytłaczają ogromem swych kształtów. Zda się, jakgdyby z natury tak silnej, potężnej, a przez to właśnie mniej wrażliwej i czułej, dopiero wielkie okrutne cierpienie wyrwać mogło głęboki, silny i niepowstrzymany niczem głos. I stąd wszystkie inne utwory Kasprowicza bledną i wydają się przy tych sztuczne i chłodne. Jego rzeczy opisowe (Tatrzańskie, Alpejskie) rozbijają się o brak silnego, oryginalnego postrzegania zmysłowego; w utworach refleksyjnych razi brutalność języka i poetyckich środków, w dramatycznym »Buncie Napierskiego« niestopione dokładnie składniki dramatu dają całość niejednolitą, kruchą, która po doskonałej ekspozycyi aktu pierwszego sama na wszystkie strony się rozprzęga. Wszystkie te utwory zamierzone są tak szeroko, że prześliczne nieraz szczegóły giną, zatracają się w ogólnem wrażeniu, które zdumiewa nieraz ogromem pracy twórczej, ale rzadko kiedy przykuwa pięknem. Słusznie zauważył jeden z krytyków Kasprowicza o tej wielkiej i licznej twórczości, że Kasprowicz nie bywa, ale jest poetą. Twórczość jego wysilona ciągle, nie omdlewa nigdy; jego tworzenie nie odbywa się sporadycznie. Ale być poetą ciągle jest coraz bardziej zadaniem niemożliwem. Rozwój stosunków dzisiejszych ogranicza coraz bardziej sferę poezyi, odbiera jej wpływ na zewnątrz, w duszy poety zasypuje jej źródła. Stale wzrastający i rozpowszechniony obszar wiedzy narzuca coraz szerszym sferom naukowy sposób myślenia, który jest zaprzeczeniem dróg poetyckiej twórczości. Być poetą w tem znaczeniu, jestto niewątpliwie nadać swemu dziełu rozmiary granitowych kolosów; lecz może równie skazać je na martwotę i bezpłodność głazu. I tylko krzyk wielkiego cierpienia może u Kasprowicza rozbudzić je do życia i echo z nich wyrwać.