Pisarze polscy (Sten)/Wacław Sieroszewski
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pisarze polscy |
Podtytuł | Wrażenia literackie |
Wydawca | Polskie Towarzystwo Nakładowe, Księgarnia Teodora Paprockiego i Ski |
Data wyd. | 1903 |
Druk | Drukarnia narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Lwów - Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Wśród pisarzy naszego pokolenia dusza to najprostsza, najpogodniejsza, stokroć bardziej od innych spokojna, a więc może i najszczęśliwsza. I zarazem najpierwotniejsza, a więc może i najbardziej poetyczna — w tem znaczeniu, że stosunek jego do przyrody i otoczenia jest niesłychanie bezpośredni i blizki, że w nikim ta nieświadoma, panteistyczna nuta, która każe się czuć cząstką niezupełnie jeszcze oddartą od wszechogarniającej całości, nie dźwięczy tak silnie, jak u niego właśnie. Czując swój związek z resztą świata — czy to będzie chłodna przyroda północy, czy ułus jakucki, czy ludzie bliżsi mu krwią i rasą — Sieroszewski nie przeciwstawia mu się nigdy, nie wyodrębnia się w tragicznym oporze: duch jego ma ów charakterystyczny spokój i majestat natury, którego nie brak nawet w rozszalałym wichrze, lub spienionych falach rzeki. W twórczości Sieroszewskiego niema zupełnie pierwiastków dramatycznych, niema konfliktów: opowieść jego płynie zawsze spokojnym, epickim tokiem. Wyobraźnia jego, niezatruta bólem jest czysta, potężna, i, jak wszystko, co potężne, — jasna, uśmiechnięta, do optymizmu skłonna. Nikt z nowszych autorów naszych nie ma w sobie tak dziwnie kojącej świeżości duchowej, u nikogo nie przebija się tak silnie dziecinne prawie umiłowanie życia »tego cudnego wieńca, przez miliony istot, przez lat miliony splatanego z łez i uśmiechów«. Uwielbienie samego fizycznego faktu istnienia sprawia, że Sieroszewski żyje przeważnie życiem zewnętrznem, niezwykle intensywnem, a zarazem dziecinnie tkliwem.
Niedziwna więc, że świat ludów pierwotnych znalazł w Sieroszewskim niepospolitego malarza: polowania, rybołóstwo, obrady gminne jakutów, zebrania gromadne tunguzów, cała poezya pół-dzikiego, a obcego nam życia przesuwa się w szeregu świetnych, barwnych obrazów. Na świat pierwotny przenosi Sieroszewski część ukochania, które budzi w nim przyroda. Nie rozmiłowany w drobiazgowej psychologii, nie dręczony zagadkami etycznemi, przywykły do czynnego życia wśród przyrody, Sieroszewski niezmiernie żywo odczuwa poezyę życia — w najprostszych właśnie jego objawach. Nie gardzi opisami najzwyklejszych czynności i daje je wyłącznie dla ich plastycznego wdzięku. »Na kresach lasów«, »W Matni«, »Risztau« przepełnione są takimi opisami i im właśnie zawdzięczają swój mocny, świeży czar. Współczesna beletrystyka gardziła aż do przesady opisem t. zw. »przygód«. Sieroszewski wprowadził je na nowo i otworzył tu nowe pole dla swej fantazyi. Oczywiście działanie tego środka przy względnem ubóstwie treści psychicznej tem jest potężniejsze, im bardziej obce, im bardziej niezwyczajne dla nas opisy wprowadza. Dokładna, wprost naukowa znajomość ludów północnych, dała tu Sieroszewskiemu głębokie, choć wyczerpujące się zwolna źródło takich artystycznych obrazów. Ten sam czynnik przygód, przeniesiony do znanego nam otoczenia, a nie poparty i niepogłębiony żadnym innym pomysłem czy środkiem artystycznym, chybić musi wrażenia. W tym kierunku typowa dla Sieroszewskiego nowela »Latorośle« nie jest w stanie wywołać ani artystycznego wrażenia, ani nawet zainteresowania. Wydaje się beztreściwą: zbyt mało jesteśmy i możemy być dziećmi, by razem z nimi bawić się dziecinnie.
Ten dziecinny, naiwny, nieskomplikowany sposób odczuwania świata przejawia się u Sieroszewskiego i w jego stosunku do przyrody: przyroda bawi go, czaruje, odurza. Malując przyrodę, Sieroszewski traktuje ją zawsze uczuciowo, sentymentalnie we właściwem tego słowa znaczeniu. Przyroda z całej duszy jego przedewszystkiem rozbudza uczucie. Nawet na skrzepłej ziemi sybirskiej jest ona dlań zawsze przedmiotem miłosnego podziwu, a dopiero następnie potęgą przyjazną, z której korzystać, lub wrogą — z którą walczyć trzeba. Jego zachwyt jest zachwytem kochanka, który nie zastanawia się, jakie bogactwa ma jego ukochana. Skąpa ziemia jakucka nie wydaje mu się ani obcą, ani nienawistną. Krajobrazy syberyjskie, owiane ciepłem tchnieniem uczucia, nie dosięgają też nigdy u Sieroszewskiego przeraźliwej grozy, którą tak wstrząsnął przed laty Szymański. Ich groza jest osłonięta rzewnością, tą miękką tajemniczą siłą, której kunszt Sieroszewski najwięcej jeszcze ze wszystkich posiada. Rzewność nie znosi krytyki ani refleksyi — trucizn, które młodość naszą do szpiku przeżarły; jest to delikatna, srebrzysta mgła, którą jeden podmuch auto-analizy bez śladu rozpędza. Zarazem jednak wymaga znacznej subtelności duchowej, i będąc cząstką miłości wymaga odwagi. Nie każdy śmie powiedzieć, że jest szlachetny. Sieroszewski łączy w sobie te warunki: w ocenie świata i ludzi jest krańcowym idealistą, na wszystko zlewa promienie swej kojącej, rzewnej miłości; bodaj że samo istnienie złego wydaje mu się czasem niemożliwością. Rzecz charakterystyczna: w tylu utworach, których tłem jest Syberya, niema ani jednego poświęconego analizie zbrodni lub występku. W jedynym »Chajłachu« występuje zbrodnia, ale i tu autor uczynił swego zbrodniarza obłąkanym, a więc zdjął zeń odpowiedzialność moralną. Sieroszewski w opisach ludzi własnej rasy lubuje się w przedstawieniu istot miękkich, tkliwych, wytrwałych w niemem cierpieniu i bezgranicznej, nieświadomej zda się rezygnacyi. Anielski altruizm tarczą osłania im serca i nie zawodzi w chwilach najrozpaczliwszych i najbardziej beznadziejnych. Paweł Szczerbina (»Na kresach lasów«) sam ginący wśród umarłej na pół wsi jakuckiej, podnieca swe słabnące siły myślą, że pomoc jego może być potrzebna starej, konającej od ospy jakutce; w »Matni« Aleksander znosi bez szemrania wszystkie udręczenia od sąsiadów jakutów, choć zagrażają one nietylko jemu, ale i jego dziecku. Jeden i drugi spokojnie znosząc tęsknotę i własne cierpienie, nie mogą patrzeć na ćwiartowanie upolowanych renów. Taksamo, jak zbrodnia, te brutalne przejawy walki o byt pośród stworzeń, wstrząsają zbyt silnie pogodnym, idealnym światem marzeń Sieroszewskiego. Odwraca więc od nich oczy, aby ich nie widzieć.
Życie pierwotne pociąga Sieroszewskiego przedewszystkiem nie barwnością swoją i odrębnością, lecz tą serdeczną, braterską sympatyą, którą w nim budzi łagodne, melancholijne plemię jakuckie. Różnica rasy, kultury, wierzeń, zdaje się dlań nie istnieć: bohaterowie jego opowiadań starają się zżyć z jakutami i traktować ich jak równych sobie. Egzotyczność w istocie rzeczy stoi u Sieroszewskiego na bardzo podrzędnym planie: świat jakucki lub tunguski przykuwa naszą uwagę więcej może tem nawet, czem jest podobny do nas, niż tem, czem się od nas różni. Jak my, żyją, walczą, kochają się i nienawidzą. Mniej żywi od nas, spokojniej też umierają. Ci pogardliwie zwani »inorodcy« są dla Sieroszewskiego tylko cząstką, taksamo jak całość czci i uwielbienia godną — wielkiej, nieśmiertelnej, wszechpotężnej może kiedyś ludzkości.
Ludzkość! Człowiek i poeta korzy się w Sieroszewskim przed tym bożyszczem. Głosu mu brak ze wzruszenia, gdy marzy o »rozwoju, postępującym w miarę gromadzenia bogactw i zespolenia sił, którego granic oznaczyć niepodobna, chyba, że niebieskie słońce prędzej zagaśnie, niż ludzkość zdoła swoje zapalić«. Gdy Szczerbina zmarznięty, zasypany śniegiem ginąć ma wśród lasu samotnie, przed śmiercią straszną i nieuchronną żal za ludzkością jeszcze mu się z duszy odzywa. »Mogli być potężni, mogli światy kłaść sobie pod nogi, a życie jednostek przewidywaniem ducha w nieśmiertelność przeciągnąć, gdy tymczasem zginęli, umarli na wieki i bez nadziei odrodzenia się w owocach swych dążeń«. Jak dalekie widnokręgi, lecz jak wątła nieśmiertelność!
Wiara w ludzkość, w to bóstwo nieokreślone i bezosobowe jest wielką krynicą spokoju i szczęścia. Tworzy fanatyków, ale łagodnych, cichych i pozbawionych dzikości. Nie daje się łatwo zachwiać, gdyż będąc bezosobową, tem samem nie odpowiada za krzywy bieg świata. Może się zmieniać wraz ze swym wyznawcą — nigdy nie stanie z nim w kolizyi. Nigdy nie wzniesie się nad nim, jak sroga i wszechmocna potęga, którą uwielbiać trzeba nawet wtedy, gdy się z nią walczy i gdy się ją przeklina.
Postacie Sieroszewskiego dla udręczeń swych znikąd nie wzywają pomocy, za nieszczęścia swoje nikogo nie winią i znikąd nie żądają ratunku. Może dlatego ich spokój wewnętrzny, przy całej miękkości, hart ich duszy tak jest niezłomny. Zwątpienie nie ma przystępu do nich: są oni zbyt prości duchowo, ich szczera uczuciowość jest zbyt powierzchowna, aby mogli, poświęciwszy się za ludzkość, drwić jednocześnie z nędzy jej i nikczemności, drwić z daremnych poświęceń własnych. Postacie Żeromskiego cierpią bez wiary w jakikolwiek pożytek cierpienia; bohaterowie Sieroszewskiego zdają się często nie wiedzieć nawet, że cierpią. Gdy Aleksandrowi (»W Matni«) w izbie jakuckiej umiera żona, nie przechodzi mu przez myśl nawet, że idea, którą pchnął może naprzód o ćwierć kroku, jego własną ręką zabiła żywą a drogą mu istotę. Czy nie za wielka cena? Aleksander umie kochać, ale nie umie zastanawiać się nad swemi uczuciami; nie wie więc, co stracił, a ile zyskał on i inni. Jest on więc z tych, którzy dają swe trupy na nawóz idei.
Ten brak refleksyi, brak rozdwojenia wewnętrznego, brak bolesnej moralnej świadomości sprawia, że po dłuższej chwili postacie Sieroszewskiego wydają się nam zbyt proste, zbyt ubogie duchowo — zbyt naiwne. Pociągają silnym niezaprzeczenie czarem, ale nużą prostotą. Ostatnie utwory Sieroszewskiego wywołały mniejszy znacznie zapał, choć na równi z pierwszemi jego dziełami zawierają te same artystyczne pierwiastki. Ale czar tak prostej sztuki wyczerpuje się rychło, wobec stokroć potężniejszych i boleśniejszych konfliktów duszy. Na chwilę z rozkoszą wracamy do uczuć dziecka, ale stale znowu być dziećmi nigdybyśmy nie zechcieli. A twórczość Sieroszewskiego w zasadniczych swych liniach jest twórczością dobrego a genialnego dziecka, które wróciło z dalekich, czarodziejskich krain i przez łzy rozrzewnienia opowiada o cudach i przygodach, których zaznało po drodze. Ale czy powie nam kiedy o tem, co pośród nas spostrzegła? Zdaje się, że dotąd nie ujrzała nas jeszcze wcale…