W trzydziestym drugim roku życia umarł Wiśniowski, którego dłuższy zawód byłby okazał takim w oczach potomności, jakim był w oczach przyjaciół. Śmierć jego równie wczesna i podobne zalety, dały niektórym powód porównywania go do Wowenarga (Vauvenargues) którego w istocie miał trafność rozsądku, pewność gustu a nadewszystko ślachetność i moc duszy. Życzeniem było wielu, żeby pamięć Wiśniowskiego przyiaciołóm jego tak drogą, i tak chlubną dla Wołynia, wydrzeć zapomnieniu. Szukałem tego zaszczytu dla moiej nieznanej młodości, do czego nie mam innego prawa nad to, że jestem jak on Wołynianiném, że umiém znać całą jego wartość i że czuję w sobie przywiązanie do Nauk [5]w których on jeszcze młody tak wiele postąpił.
Wydając niewielką liczbę pism pozostałych Wiśniowskiego, przyłączám krótką o życiu jego wiadomość, jaką od osób najbliżej go znających powziąłém. Franciszék Salezy Wiśniowski urodził się r. 1775. d. 30. Stycznia we Wsi Lubitowie o dwie mile od miastèczka Kowla, któré dzisiaj iest powiatowém. Ociec jego Dyonizy piastował urzędy Sądownicze, a Matka Katarzyna była z domu Lubienieckich, znanégo oddawna Polakom, ze swoich prao uczonych, talentów i nieszczęść.[1] Młodzieńca oddano do szkół XX. Bazylianow we Włodzimiérzu, których przełożony m był naowczas JX Julian Antonowicz. Przełożony tén, który okazał celujące przymioty w Rzymie, gdzie będąc jeszcze uczniem, uznanym już był za [6]zdolnego zastępować miejsce Professora w Kollegijum della propaganda, znacznie był podniósł Włodzimirskie szkoły, a przez osobliwszą tłumaczenia się łatwość, równie jak przez słodycz postępowania, umiał przywiązać uczniów do siebie i do Nauk. Bystry dowcip Wiśniowskiego stał się celem szczególniejszych starań Antonowicza, który mu oprócz publicznych, prywatne sam lekcye dawał.
Starania te, połączoné z ochotą i zdatnością młodzieńca, w krótkim czasie obfite przyniosły owoce. Wiśniowski, celny uczeń jednego z najlepszych Nauczycielów, ściągnął na siebie uwagę Rządu Edukacyjnego. W gazecie narodowéj i obcéj czytamy o nim te słowa: „Odbiéra Komymissya Edukacyi Narodowej liczne doniesienia o powiększających się znacznych korzyściach, w uczniach szkół publicznych, między tymi celne miejsce otrzymuje P: Franciszek Wiśniowski, Syn Sędziego Grodzkiego Czerniechowskiego, uczeń klassy szóstej w Szkołach Włodzimirskich, mający lat 16cie. Ten młodzian, ze wszystkich Nauk i z siedmiu języków stopniami posiadanych, w przytomności Obywatelów i Wizytatora, z wielką pochwałą popis odprawił. W przeszłych latach medale, wprzód srebrny potem złoty, odebrał z szczodrobliwości N: Pana młodzi edukuiącej się rozdawane. Nie zostało [7]Wizytatorowi jak tylko, raz w zupełném szkół zgromadzeniu, drugi raz w przytomności Obywatelów na ochod imieniem Króla JMoi zebranych, głośną rzeczonemu młodzianowi oddać pochwałę, oraz zalecić szkołóm, aby na wszystkich Aktach publicznych znaczniejsze miejsce i wspomnienie otrzymywał. Rozumiemy że wypis tego rapportu wzbudzi powszechną wdzięczność ku dobroczyńcóm Edúkacyi Obywatelskíey, oraz cnotliwą emulacyą w młodzi narodowéj zaszczepi.“[2] Skończywszy szkoły udał się Wiśniowski do Stolicy, gdzie starając się bliżej poznać piérwszych mówców i pisarzów naszych, chciał wzbogacić swój umysł i gust ukształcić. Światły Lewiński, Biskup Łucki obrzędu Grecko-rzymskiego, umiał ocenić zdatność młodziana, wziął go do swego domu, otworzył mu dobraną bibliotekę, sam się zajmował doskonaleniem go w języku włoskim i następnie, coraz go lepiej poznaiąc, co raz do ścislejszéj z sobą poufałości przypuszczał.
Śmierć dobroczyncy i okoliczności, krajowe wrociły Wiśniowskiego na łono familij, gdzie swój czas dzielił między dopełnianie miłych jego sercu obowiązków dla Rodziców, i między Nauki.
Wzorowe dzieła tak starożytné jako i nowotné [8]były jego roskoszą, lecz szczególniej przypadł mu do smaku Jan Jakób Russo. Czarująca tego pisarza wymowa, najżywszy i prawdziwy zapał do cnoty, głębokie przekonanie się o nieśmiertelności duszy, i o istności karzącego i nagradzającego Boga, podbiły tkliwe, i skłonne do pięknych uczuć młodziana serce; lecz młodziana tego wczesnie dojrzały i trafny rozsądek umiał oddzielić prawdę od tylu zdań mylnych, niebeśpiecznych lub fałszywych, które Russo w dziełach swoich pod postacią tak omamiającą wystawił. — Sławny z pism uczonych, a jeszcze więcej ze swoich zasług. Tadeusz Czacki, mąż który w czystej gorliwości, ciągłém i prawie ślepém poświęceniu się dobru publicznému, nikogo ze współczesnych wyższégo, a może i rownégo nie miał, znając zbliska i szacując Wiśniowskiego chciał go wyrwać z cieniów domowégo ustronia i użytecznym krajowi uczynić. Lecz równie świadóm tak wyższości przymiotów, jak niepodległości jego umysłu, czuł doskonale Czacki jak niewiele było obowiązków któreby Wiśniowskiemu przystały. Czekał więc uiszczenia swoich wielkich zamysłów dla Wołynia, czekał mówię otwarcia Gimnazyum i Kommissyi Edukacyjnej w Krzemieńcu. Niezmordowaną gorliwość Czackiego uwieńczył nakoniec wielkomyślny Alexander i [9]uczynił tych obu ustanowień Naczelnikiem tégo, który naywięcej się do nich przyłożył. Wtenczas Czacki chciał mieć prac swoich pomocnika w Wiśniowskim, lecz wczesna śmierć ostatniego uskutecznienie zamiaru tego uprzedziła. Wiśniowski w poufałém tawarzystwie był bardzo przyjemny, okazywał w niém zawsze trafność rozsądku, często wesołość i dowcip. Lecz w ostatnich osobliwie latach życia, przekonawszy się jak mało iest osób szukaiących szczérzé prawdy i poznać ją zdolnych, unikał starownie wszelkich w rozmowie ogolnéj sporów.
Jlekroć w towarzystwie wprowadzoną była rzecz ważniejsza, powiedział czasém swoje zdanie w kilku słowach, i zamilkł. Z przyiaciołmi jednak, lubił wchodzić w dłuższe rozstrząsánie, i wtenczas tylko dawał dowód jak umiał wszystko zgłębiać. Nie łatwy do zabiérania ściślejszych związków, w zabranych był stałym. W domach sobie miłych, iako to: Tadeusza Czackiego, Ludwika Krópinskiego i innych, chętnie czas dłuższy przepędzał. Często przyjeżdżał wynurzać wdzięczność szanownému Antonowiczowi, a powziętéj dla niektórych osób odSzkółod Szkół przyiaźni dochował do śmierci Straciwszy Ojca, zajął się sam czynnie gospodarstwém, starał się najtroskliwiej o ulepszenie [10]stanu swoich włościan, wiedział o każdym chorym i osładzał każdego cierpienia. Ostatnie dni jego były godné całégo życia. Dla jednej że swoich siostrzenic którą był swoim kosztém oddał na wychowanie, upewnił los po swoim zgonie. Wziął był także na wychowanie ubogiego krewnégo, którego Czacki, iuż po śmierci Wiśniowskiego, umieścił w Krzemieńcu. W ostatniej jego słabości, kilku sąsiadów bardziej sposobem myślenia i czucia do niego zbliżonych nie odstępowało go nigdy. Tych nawet z którymi prawie nie przestawał (jedynie przez bojaźń aby jego sposób myślenia i postępowania, nic udawać i utaić niezdolny, nie stał się dla nich przykrym) a którym jednak nie zaniedbywał czynić przysług jakie od niego zależały, wszystkich niespokojność i troskliwość o jego nzdrowienie, w oddalone jego leczenia się miejsce sprowadzały. Umarł Wiśniowski w Boremlu r: 1807. d: 15. Września ze spokojnością umysłu, która mu pozwoliła być jedynie czułym na łzy bolejących nad jego stratą przyjaciół i krewnych. Co do pism Wiśniowskiego które wydaję, nie do mnie należy o nich sądzić. W przekładaniu Popa widać (podług zdania niektórych osób) że Wiśniowski tłumaczył z Oryginału, i znał gruntownie język Angielski. Moc, naturalność i [11]zwięzłość stylu, które w tém tłumaczeniu męskiém wiernie są zachowané, mniej może czytelnikom dozwolą uważać na lekkie gdzie niegdzie skazy niepoprawności lub zaniedbania. Niewiadomo czy jeszcze nie znayduje się więcéj gdzie ukrytych prac Wiśniowskiego, to pewna że niektóré z nich przed śmiercią spalił, a pozostałych nié miał czasu tak wydoskonalić jak żądał. Poezyą uwazał on tylko za zabawę młodości, i za sposób wprawienia się do trudnéj pisania sztuki; lecz w swojej głowie myślącej, zbierał on bogate zapasy do dzieł ważnych prozą, które mniemał że nie mogą być dojrzałé, chyba pisané po czterdziestym roku życia, na któryto wiek sobie je zachowywał, i do którego niestety! nie doszedł.
W posród zwodniczym blaskiem mamiących przedmiotów
Drobniejsze podłéj dumie zostawmy despotów;
I gdy krótkie zaledwie pozwala nam życie
Rzucić wzrok koło siebie, i skończyć swé bycie;
My w istoty człowieka wejdźmy rozbiór ciemny:
Przebieżmy tén labirynt wielki lecz feremny,
Tę puszczę gdzie chwast z różą rośnie na przemiany;
Lub ogród w którym owoc łudzi zakazany.
Depcmy razem to pole w widoki obfité,
Zwiedźmy co jest otwarte, mińmy co zakryte,
Zobaczmy i co błędné zwolna wlecze kroki
I co się ślepym pędem wzbija pod obłoki,
Sledźmy sciészki natry i głupiej ciemnoty,
Wytknijmy źrodło zasad obyczajów, cnoty,
Badźmy szczerzy gdzie można, śmiejmy się gdzie trzéba,
Zemścijmy się potwarzy miotanéj na Nieba.
Czy myśl naszę do Boga, czy zwrócim do człéka
Z wiadomych ona tylko nieznanych docieka.
Lecz cóż wiémy w człowieku nad stan jégo bycia?
Stąd nasze o nim wnioski, stąd wszystkie odkrycia:
A choć jego wśrzód światów niezlicznych widziémy;
I na własnym go naszym znajdować możemy.
Kto przedarłszy się w bezdnie czczości niezgłębione
Widział ponad światami, światy rozrzuconé,
Kto dociekł do jakiégo przeznaczoné końca
Inne planety, inné obiegaią słońca,
Jacy mieszkańcy, różni każdej wyznaczéni,
Ludnią kule w niezmiernej krążące przestrzeni:
Ten nam może powiedzieć przyczyną dla której
Ręka nas, czém iesteśmy, zrobiła natury.
Lecz czyliż przenikliwa twa dusza człowiecze
Wszystkich sprezyn tej wielkiej budowy dociecze?
Poznaż jej względy, zwiazki, stopniowania, trwałość?
Cyż drobna cząstka może obejmować całość?
Łańcuch co wszystkie spaja, i dzwiga stworzenia
Twegożto trzyma dzielność czy twórcy ramienia?
Chciałbyś dostrzedz przyczyny, o człeku zuchwały!
Czemu jesteś tak słaby, tak ciemny tak mały?
Znajże raczej dla czego tworząca cię siła
Ieszcze ciemniejszym, słabszym, mniejszym nie zrobiła?
Spytaj ziemi dla czego nad drobną krzewiną
Wznoszą się silné dęby, co w obłokach giną,
Lub na srebrzyste niebios wyniesioné szczyty
Pilniejsze wkoło Jowisza krążą Satellity
Jeśli wszystkie spajaiąc w jeden układ ciała
Madrość najwyższa obrać najlepszy musiała,
Gdzie miejsce przyzwoite zajmuiąc odwiecznie
Wszystko być zapełnioném powinno koniecznie;
Między rozumnych jestestw stopniami różnémi
I człek zatém być musiał stworzony na ziemi.
Tak wszystkie próżné spory kończy zapytanie:
Czy źle w własnym nie został umieszczony stanie?
Co złém być się wydaje w swym do człeka względzie,
Dobru może całości służy za narzędzie.
W dziełachto tylko, które ludzka klei praca
Sto sprężyn iedno kółko zaledwie obraca;
W Boskich dość przeznaczeniu jedna czyniąc swému
Wydaje skutek drugi, i służy innemu.
Tak człowiek, który pierwszą gra na ziemi rolę
Działać może jak drugi na stref innych kole,
A na różnyoh użytków przeznaczon rodzaje
Tu bierze jak część tylko, tam całości daje.
Jeżeli kiedy rumak poznać w stanie będzie
Czemu w bystrym od człeka wstrzymany zapędzie,
To znowu z nim w obszerné pola wypuszczony
Przesuwa lekkim skokiém szérokie zagony,
Gdy zgaduie wół, co silnym ciągnie lemiesz rogiem
Czemu raz jest ofiarą, to Egiptu Bogiem;
Naténczas człowiek w swojej ciemnocie i dumie
Swą istność, cel, użytek, swe żądze zrozumie:
Czemu cierpi, porasza, i znów potrącany,
To czczony jest jak Bostwo, to dzwiga kajdany.
Przestańmy więc na wyrok uskarżać się srogi,
Ani głupio o błędy obwiniajmy Bogi,
Wyznajmy że w stosunku potrzeb i zamiarów
Dość nam hojnie swych Niebo udzieliło darów,
Że czasem naszym moment, a punkt miejscem całém,
Że człek ile powinien, dość iest doskonałym.
Krótko czy długo, owdzie czy tu umieszczony
Nikt z nas mniej doskonałym nie będzie z téj strony.
Czyi tén co dzisiaj szczęścia kosztuje słodyczy
Mniej szczęśliwy od tego co lat tysiąc liczy?
Przyszłych Xiega przeznaczeń wszystkim jest zakryta
Każdy w niéj, stan swój tylko terazniejszy czyta.
Od zwierząt wieczną rozum nas przegrodą dzieli,
Tajnym znów jest dla człeka, co wiedzą Anieli;
Któż bowiem większym światła obdzielony darem
Nie upadłby pod vyłasnej bytności ciężarém?
Czyż baranek na twoje dziś skazany stoły
Mógłby mając twoj rozum igrać tak wesoły,
Zrywać po łące trawkę swobodnie zieloną
I lizać jeszcze rekę na siebie wzniesioną?
O zasłono przyszłości! Bóg nam cię dać raczył
By każdy przebiegł drogę jaką mu naznaczył,
Bóg którego wzrok równie spokojnie spoziéra
Na wróbla ginącégo, albo bohatéra,
Na gruzy miast, narodów, na proszek niknący
Na listek który spada, lub świat się walący.
On przyszłość ukrywając przed oczyma twemi
Dał nadzieję, by szczęściem twém była na ziemi.
Zawsze ona słodycze w serca ludzkie wlewa.
Człek choć nie jest szczęśliwym, być się nim spodziewa:
Dusza jego więzami swych zmysłów ścieśniona
Wznosi się i przebija do wieczności łona.
Spojrz na Indyanina co w swojej ciemnocie
Widzi Boga wsrzód chmury, lub słyszy go w grzmocie,
Nigdy się tam nie podniósł jego umysł śmiały
Gdzie mleczną drogę gwiazdy bezliczné usłały.
Latwéj jego nadziei skromniejsze widoki
Chcą mieć Niebo za wzgórkiem, który ćmią obłoki.
Jakies ciche ustronie w głębi gajów cieni,
Jakas wyspę szczęśliwszą na morza przestrzeni,
Gdzie mieszkańców niewoli stan nie zmusza srogi
Rzucać ojczystéj ziemi ulubione progi,
Gdzie już ich dręczyć duchy nie będą złośliwe
Ani obdzierać złota chrześcijany chciwe.
Nie wiele szczupła jego żądza zająć zdoła,
Nie pragnie on by skrzydły wzbijał się Anioła,
Lub żeby tam gdzie Cherub swe kolana zgina,
Błyskał iskrzącégo się ogniem Serafina. Myśli tylko
Myśli tylko że w przyszłym szczęścia swégo stanie,
Wierny z nim nieoddzielnie jego pies zostanie.
Idź więc mędrszy nad niego i w głupiéj twéj dumie,
Wyrzucaj że Opatrzność rozrządzać nie umie;
Powiadaj że w bezwględnym swych darów podziele,
Jednym dała zbyt mało, drugim nadto wiele.
Przewróć dla twéj uciechy i gustu świat cały,
I gdy wszystkich na człeka nieba łask nie zlały,
Kiedy tam nieśmiertelnym tu nie iest szczęśliwym,
Wyrzekaj więc że twórca iest niesprawiedliwym,
A wyrwawszy z rąk jego i berło i szalę
Sedzią i Bogiem Bogu uczyń się zuchwale.
Matką wszystkich w nas dziwactw i błędów jest pycha.
Ona do napowietrznych siedlisk zawsze wzdycha:
Wszystko pnie się w obłoki, rzuca własne progi,
Człowiek z Anioły, Anioł równać się chce z Bogi.
Lecz gdy chcąc być Bogami upadli Anieli
Chcąc się wznieść do Aniołów, człek ich zbrodnie dzieli,
A ktokolwiek porządku chce przewrócić prawa,
Przeciw piérwszéj przyczynie występnyn się stawa.
Na co, spytaj, te w górze świécące się ciała,
Na jaki koniec ziemia stworzoną została?
Dla mnie, odpowié pycha, dla mnie twórcza władza
Rozwija każdy kwiatek, każdy liść odmładza,
Dla mnie winna jagoda sączy swe nektary,
Mnie corocznie z swych płodów ziemia niesie dary,
Dla mnie kryją swe skarby podziemne sklepiska,
Dla mego zdrowia źródeł tysiące wytryska,
Na wspaniałych swych falach morze mnie przenosi
Z jednéj do drugiéj świata mieszkalnego osi:
Blaskiem swoich promiéni słońce mi przyswiéca,
Podnóżkiem mojm ziemia, a niebo stolica.
Lecz nie zbaczał z tych pięknych celów przyrodzenie,
Gdy słońca rozognione ślą smierć i zniszczenie,
Kiedy trzęsienia ziemi lub zburzone wody
Pochłoną miasta, całe zatopią narody?
„Nie, mówią nam, przyczyna piérwsza, doskonała,
„Nie przez szczególné prawa, lecz ogólné działa,
„Wyjątki u niéj rzadkie, odmian znajdziem mało,
“Wreście, cóż doskonałość w podziele dostało?
Zacóż więc w człeku tylko chcemy wyłączenia?
Jeśli prawda że szczęście ludzkiego plemienia
Wielkim zamiarém władzy iest rządzącej światem,
Błądzi zatém natura, i człek błądzi zatém;
Równie bowiem do tégo służyć muszą końca
Ciagły bieg żądz człowieka, dżdżów i blasku słońca;
Rownie przyjemnéj wiosny, chwil trzeba pogodnych,
Jak ludzi zawsze skromnych, rozsądnych i zgodnych.
A jeśli wyrok nieba w niczém się nie zmienia,
Czy mor wyplenia ziemię, czy burzą trzęsienia;
Dlaczegoż zniszczyć jego miałyby zamiáry
Rospustné Katyliny lub dumné Cezary?
Ta ręka, co rażącym ogniem w chmurze błyska,
Dmie wichry, burzy morze, i pioruny ciska,
Dziką wściekłością duszę zapala Nerona
Lub śle na chłostę ludów młodego Amona.
Pycha to pycha wprawia w błąd rozum człowieczy:
Sądźmy równie moralać, ich fizyczné rzeczy:
Zacóż w tych uniewinniać, w tamtych skarzyć Nieba?
W obu im skromnie poddać nasz rozum potrzeba.
Lopiéj może w mniemaniu naszém zdać się będzie,
Żeby zgodnosć i cnota panowały wszędzie,
Żeby wiechry powietrza i wód niezwruszały
By żądze spokojności duszy nie mięszały:
Lecz te ognie, trzęsienia, te burze, powodzie
Niezgodą swą, świat cały utrzymują w zgodzie,
A wiecznym przemian czasu toczące się kołem,
Burzliwe żądze, życia są w człeku żywiołém.
Tak powszechny porządek, od początku rzeczy,
Zachowuje natura i rozum człowieczy.
I coż nasycić żadze tego człeka zdoła?
Raz, troche niższy, wyższym chce być od Anioła;
To znow, z w łaściwej sobie zstępując wielkości,
Siły wołóm, niedzwiedzióm ich skóry zazdrości.
Jeśli wszystkie stworzenia poddały mu nieba,
Trzeba mu ich własności, albo ich nietrzeba.
Hojna bez rozrzutności, wszystkim twórcza siła
I organa właściwe i moc odznaczyła.
Jednym w miejscu szybkosci siłę większa dała,
Drugim zręcznościa słabość nagrodziła ciała;
Wszystko jest w doskonałym stosunku z ich staném:
Nic tam być ni ujętém, ni może dodaném.
Szczęściem robaka jej się zatrudnia opieka,
I niebo maż być tylko bezwzględne dla człeka?
Ten co siebie w rozumnych istot kładzie rzędzie
Chcąc mieć wszystko, niczegoż używać nie będzie?
Dla szczęścia, do którego człowiek prawo rości,
Czyż ma myśleć i działać nad zakres ludzkości,
Wynosić się nad zmysłów i duszy swej siły?
Nieba mu w stanie jego szczęście odznaczyły.
Czemu nie przenikliwszym wzrokiem obdarzony?
Temu właśnie że człekiem, nie muchą stworzony,
Gdyby on mógł był drobny proszek dojrzéć okiem,
Piękność niebios przed jego znikłaby widokiem;
Żywszy w nim zmysł dotknięcia albo powonienia
Zwiększałby jego czułość, i jego cierpienia;
Zbyt tkliwy z naymniejszém drżałby potrąceniem,
Albo mdlał wonnéj róży osłabiony tchnieniem.
Gdyby krążąc ogromne ciał niebieskich bryły
Przerażającym hukiem słuch jego głuszyły,
Gdyby w swym pędzie chmury starłszy się o skały
W uszach jego warczącym swym głosem trzaskały;
Jakby wténczas żałował że mu przyrodzenie
Odjęło szmer wietrzyków, strumyków mruczenie!
Ktoż nie zna, że opatrzność względna, doskonała,
I w tém co udzieliła i czégo nie dała!
Z bezlicznym tłumem stworzeń co świat zaludniły
Wznoszą się władz zmysłowych, i umysłu siły.
Patrz jak cne od robactw zdrobniałego płodu,
Do wszystkiém władnącego idą człeka rodu!
Co za różność w widzeniu między kreta wzrokiem
A bystrém błyszczącego ostrowidza okiem!
Jaka znów w powonieniu między lwicą srogą
I psem co wiétrzy zwiérza ślad znaczony nogą!
Jak mieszkańcy wód zmysłém dalecy słyszenia
Od ptasząt co po gajach swe rozwodzą pienia!
Jaka czułość w pająku, co siéć zdradną wije!
On w nitce którą snuje, zda się że sam żyje:
Lub jak pewną skłonnością kierowana pszczoła
Zamienia w zdrowy napój jadowite zioła!
Zmyślnosść, ta władza dla nas nigdy niepojęta,
Co pewną zawsze drogą prowadzi zwiérzęta,
Patrz jak, słaba w przeczuciu leniwego osła,
W słoniu się do rozumu prawie twego wzniosła!
Ten boski jednak promień który cię oświéca
Bliska lecz nieprzestępna dzieli z nią granica.
Patrz iak uwaga obok chodzi z przypomnieniem,
Jak lekkim myśl i czucie odróżnioné cieniem,
I jak pośrédnie władze do siebie zbliżoné
Łączyć się zawsze zdaią, nigdy nie złączoné!
Tak w doskonałym stopniów urządzoné względzie
Służąc za podległości wzajemnéj narzędzie,
Gdy wszystko jest twéj silnej poddané przewadze,
Twoj rozum wszystkie razem obejmuje władze.
Rzuć wzrokiem wposród ziemi, powietrza i wody,
Na rozsiané żywotnéj materyi płody,
Spojrz jak czułych ród stworzeń wznosi się wysoko,
Rosprzestrzenia w około i spada głęboko!
Ten niezliczonych jestestw łańcuch nieprzerwany
Zaczyna się od Boga, zajmuje niebiany,
Ludzi, zwiérzęta, ryby, ptastwo i owady,
I okiem niedojrzane robactwa gromady;
A od nieskończoności przeszedłszy do ciebie,
Od ciebie znowu w bezdnie nicestwa się grzebie.
Gdybyśmy władze od nas naciskali wyższe,
Władze na nas podobnie ciężyłyby niższe.
Zerwijmy jedno kółko, zróbmy przerwę małą,
A łańcuch i budowę świata zniszczym całą.
Tak gdy wszystko, w porządnéj mieszcząc się zgodności,
Istotnie jest do związku potrzebném całości;
Najdrobniejsza więc zmiana w cudnym jej układzie
W wiecznymby pogrążyła świat cały nieładnie.
Niech równowagę sobie straciwszy właściwą
Ziemia obwodu swego schybi drogę krzywą:
Słońca, gwiazdy, planety z miejsc swoich ruszone
Każde w jnną przestrzéni rospierzchna się stronę:
Zachwiane gmachu niebios wstrzęsie się sklepienie
I aż u tronu Twórcy zadrży przyrodzenie.
I niebażby dla siebie świat przewrócić miały....?
O! bezbożny, szalony, o człeku zuchwały!
Gdyby ręka do pracy, noga do chodzenia
Przeznaczoné, żądały mieć władzę myślenia,
Lub żeby, głowa, oczy, uszy zbuntowane
Niecheiały być roskazóm umysłu poddane;
Tak właśnie jest dziwaczném w człowieku żądanie
Być w jnnym nit jesteśmy umieszczonym stanie,
I płakać na tén ciężar, który na nas wkłada
Tén cọ wszystko utworzył, i-co wszystkiém włada.
Wszystko jest cząstka jakaś w tym ogóle całym,
Którego Bóg jest duszą, a natura ciałém,
Zawsze jednaki, wszystho Bóg urozmajca;
On ochładza w wietrzykach, on w słońcu przyswiéca,
Błyszczy w gwiazdach, kwiatami przyozdabia drzewa,
Wcałéj się rozciągłości przestrzeni rozlewa,
Wszystko ożywia, kształci, mieni niezmieniony,
Napełnia niepodzielny, działa niewzruszony;
Oświeca naszę duszę, czuje w naszem ciele,
Równie w małém, iak wielkiém niepojęty dziele;
Równie w nędznym, znikomym człeku doskonały,
Jak w duchach co tron jego otaczają chwały:
Dla niego wyżéj, niżéj, mniéj, ni więcéj niéma,
On wszystko spaja, równa, ogranicza trzyma.
Niech zatém człek, porzadku wadą nie nazywa:
Nasza szczęśliwość z tego co ganim wypływa.
Ten stopień przyzwoity słabości, ciemnoty,
Dobroczynnej dla niego jest darem istoty:
Poddàny jéj wyrokóm, badz pewny że wszędzie
Szczęście, ileć należy, towarzyszyć będzie:
Spokojny złóż swe losy w ręku przeznaczenia
Czy w chwili twégo życia, czy w chwili zniszczénia.
Ciemną przed twoim wzrokiem okryta zasłoną
Cała natura sztuką jest niedocieczoną.
Każde zdarzenie, trafém mniemane przez ciebie,
Zamiarem jest, powszechnéj służącym potrzebie,
Każda niezgodność zródłém nieznanéj zgodności,
Każde złe cząstki, dobrem ogólném całości,
A pomimo błąd, pychę, potwarze zuchwałe,
Cokolwiek jest w naturze, wszystko doskonałe.
Niech się w poznanie Bóstwa myśl twa nie zacieka:
Człowiek jest najwłaściwszą nauką człowieka:
Na tym jstmie srzedniego stanu umieszczony,
Nieokrzesanie — wielki, ciemno — oświecony;
Na sceptyka przy swoim zbyt światły rozumie,
Zbyt słaby, by stoickiéj mógł wyrównać dumie;
Między jedném i drugiém waha się — nieświadom
Czy się ma sądzić Bogiem, czy li równać gadom,
Czy zostawać w spoczynku, czyli ma bydź czynny,
Czy w nim dusza czy zmysły piérwszeństwo mieć winny;
Rodzi się by umiérał, by się mylił, sądzi;
Sam siebie wyprowadza z błędu, i sam błądzi;
Zawsze on niewiadomość ma tylko w podziele
Czy myśli nadto mało, albo nadto wiele:
Namiętności, rozsądku dziwne pomięszanie!
Wszystko zgłębia, niczego poznać nie jest w stanie;
Pan wszechwładny, każdému za pastwę służący;
Sędzia prawdy, w bezliczne błędy wpadający;
Raz wzbija się wysoko, znow upada nisko;
Zaszczyt świata, zagadka, dziw, i pośmiewisko!
Wznieś się na szczyt twych nauk, idź, dziwiący tworze!
Mierz ziemię, waż powietrze, i poskramiaj morze;
Wskaż planetóm po jakich biédz mają obwodach,
Kieruj słońcem, czas w świata poprawiaj przygodach,
Idź, wznieś się w nadzmysłowe z Platonem przestwory,
Szczęścia, doskonałości, piękności śledź wzory,
Lub z następcanmi jego ciemne depcąc drogi,
Mniemaj że karcąc zmysły nasladujesz Bogi:
Podobny wschódnim mnichóm, co kręcac swe głowy,
Naśladować mniemają słońca obieg dniowy:
Ucz, jak ma rządzić światém, przedwieczną Istotę,
Wnidź potém w siebie — poznaj twe głupstwo, ślepotę,
Kiedy wyższe Istoty poglądały z góry,
Jak jeden człowiek prawa ódkrywał Natury:
Tyle rozumu w ziemskiém ujrzawszy stworzeniu,
Na Newtona, iak małpę, patrzały w zdumieniu.
On, który szybkich Komet zakréślił obroty,
Objąłże swéj początek, i koniec Istoty?
Co ich ognióm, tu spadek, tam wskazał wzniesienie,
Mógłże jedno swéj duszy zatrzymać wzruszenie?
Niestety! co za podziw! wyższa część człowieka
Wznosi się, i z sztuk jednych drugich sztuk docieka,
Lecz gdy poznania siebie dziełem się zajmuje,
Niszczą to namiętności, co rozum zbuduje.
Skromnie zatem naukę bierz za przewodnika:
Niech śmiesznéj nadętości rozum twój unika;
Oddziel co w niėj próżnością lub zwierzchnią przysadą,
Co uczonym jest zbytkiem, co niedbalstwa wadą,
Co zbyt zaciekłèm mózgu ludzkiego zgłębieniem,
Co samą ciekawościa, dowcipném marzeniem,
Zważ wszystko, lub z tych oczyść części bez użytku,
Co je sztuki naszego utworzyły zbytku,
A ujrzysz jak ci mała reszta pozostanie,
Co się przeszłym dostała, i przyszłym dostanie!
Dwa w naturze człowieka początki panuje;
Miłość — własna potrąca, a rozum wstrzymuje;
Ni złém piérwsze, ni drugie dobrém mamy sądzić.
Jch celem jest całością poruszać lub rządzić:
Lecz z jch przyzwoitégo lub złego użycia
Całe dobro naszego lub złe płynie życia.
Miłość — własna być czynną duszy roskazuje,
Rozum waży, rozbiéra, sądzi i kieruje;
Tym człowiek do działania nigdyby skłoniony,
Tamtą w różné bez celu miotany był strony:
Jak latorośl co w koło swych podpór się wije,
Wznosi się, ciągnie soki, wyrasta, i gnije;
Lub błądzący niesfornie meteor po niebie,
Wszystko, co tknie, niszczący, zniszczony przez siebie.
Ta, co potraca, działa, i ruch w nas zaczyna,
Dzielniejsza swoją siłą musi byt sprężyna;
Powolna i spokojna, nadana jest władza
Téj co rozważa, zgłębia, obiéra, doradza.
Tamta tęższa, im przedmiot bliższy jest jéj wzroku;
Ten go zawsze w odległym dosięga widoku;
Miłość — własna w obecnym dobro chwyta względzie,
Rozum waży następstwa, przeziéra co będzie, -
Jej natchnienia od wniosków i uwag silniejsze
Pilniéj śledzą co lepszém, lecz tamte pewniejsze.
Byś potężniejszéj władzy osłabił działanie,
Czekaj, coć doradzoné rozumem zostanie;
Uwagi, doświadczenie i nałóg nadają,
Te karcą miłość własną, a rozum wzmacniają,
Niech kłócą tych przyjaciół półmędrkowie szkolni,
Cząstkować raczéj rzeczy, niźli łączyć zdolni,
Niech zręczmemi głów próżnych dowcipu obroty
Dzielą rozum od czucia, a łaskę od cnoty:
Mędrcy, zacięte spory o słowa wiodący,
Niezrozumiani wzajem, lub jedno myślący!
Tenże cél jest rozumu, co własnej miłości,
Szukać zawsze roskoszy, unikać przykrości:
Lecz ta chciwsza , pochłonać przedmiot usiłuje,
Ten z kwiatu miód wysysa, lecz kwiatu nie psuje,
Zrozumienie roskoszy porządne, fałszywe,
Jest naywiększe złe nasze, lub dobro prawdziwe.
Żądze, którym passyi dajemy imiona,
Miłość jest własna, w różné kształty ubarwjona,
Rzetelné lub mniemané dobro włada niemi:
I jeśli doń środkami dążą uczciwemi,
Rozum, co własnych szukać korzyści nie wzbrania,
Pochwala, i swe z niemi jednoczy starania:
Lecz jeśli, szlachetniejszym celem uniesione,
Dobro, za którym gonią, chca mieć podzieloné ,
Wówczas, zaszczytem ludzkiéj stając się jstoty,
Piękne imie na siebie przybiérają cnoty.
Tłumiąc wszystkie skłonności, Stoik w swojej dumie
Niech bezczynna oziębłość, bydź cnotą rozumie,
I boski ogień czucia gasi w duszy swoi.
Nie spoczynek umysłu, lecz ruch siły dwoi.
Dusza wśród burz gwałtownych czynniejszą się staje;
Części mogą ucierpiéć, lecz całość zostaje.
Płyniem po morzu życia różmémi drogami,
Rozum nazwiém Stérnikiém, passye wiatrami;
Nie jest w spoczynku wiecznym twórcza nawet władza; Bóg spuszcza się wsrzód gromów, wsrzód wichrów przechadza.
Passye, jak żywioły, choć do walk stworzoné
Działają zgodnie, wzajémi sobą złagodzoné:
Umieć one powściągnąć, i jch użyć sztuka;
Lecz zniszczyć, co go składa, człek na próżno szuka,
Dość że rozum natury celóm odpowiada,
Dopełnia zamiar Twórcy, podbija i włada.
Miłość, nadzieja, radość, są roskoszy dworem,
Smutek, bojaźń, nienawiść, sług boleści zbiorem.
Zmięszane, i w swych karbach ścieśnioné jch władze
Utrzymują w spokojnéj umysł równowadze:
Światła i cienie, których przyjemné odbicia
I mocą i okrasą naszego są życia.
Roskosze zawsze w ręku lub w oczach są człeka,
I gdy działać przestają, snują się zdaleka;
Obecnych nam użycie, przyszłych wyśledzanie,
Zajmują całe duszy i ciała staranie.
Wszystkie powab, nie wszystkie w równym stopniu mają:
Na różné zmysły różné przedmioty działają,
A stąd, jak władze czucia mniéj lub więcéj czynne,
Passye, te są słabsze, a mocniejsze inné;
I stąd owa namiętność duszy panującą,
Wszystkie, jak wąż Arona, swą siłą niszcząca.
Równie jak człowiek z matki wychodzący łona,
Przynosi rázem z życiem swej śmierci nasiona,
Chorobę która w końcu zniszczyć jego mając,
Wzrasta z latami, z siłą jégo się wzmacniając:
Tak słabość duszy, jego właściwa istności,
Zarodkiem panujacej jest w nim namiętności:
Humory, któré naszą zasilają całość,
Chorób duszy i ciała uwieczniaj, trwałość;
I co zapala głowę, co serce podniéca,
Co umysł rosprzestrzenia, otwiéra, oświéca,
Wszystko to niebeśpieczna władza wyobrażni,
Zwraca na części słabe, rozjątrza i drażni.
Passye nasze sama Natura w nas wzniéca:
Nałóg je utrzymuje, karmi, i zasyca,
Talent i dowcip żywy, jej dzielność sposobi,
Rozum ją nawet wzmacnia i silniejszą robi.
Podobnie jako słońca promień dobroczynny
Zamienia w hwaśny ocet słodki napój winny.
Posłuszni prawéj władzy, lecz zbyt słabéj Pani
Nędzni jéj faworytów jesteśmy poddani:
Cóż stąd że głupstwa nasze wyrzuca nam wiecznie,
Jeśli ni rządzić zdoła, ni bronić skutecznie?
Cóż stąd że łzy wyciska, lub przeraża trwoga,
Jeśli jej siły złégo odjąć nam nie mogą?
Niedołeżny Przyjaciel, Sędzia zbyt surowy!
Częściéj obrońca naszę wziąć stronę gotowy!
To sam skłania do tego, cobyśmy żądali,
To, gdyśmy już zrobili pochlebia i chwali;
Dumny z łacnégo słabych passyi zwalczenia,
Kiedy wszystkie tém samém w gwałtowną zamienia.
Tak doktor, chlubny z dzielnéj lekarstw swoich cnoty,
Czyści kréw i humory a wpędza w suchoty.
Tak jest: za Przyrodzeniem iść zawsze wypada;
Lecz tu rozum nas tylko strzeże, a nie włada;
Passya on nie niszczyć, lecz winien prostować,
I przyjazni, nie gwałtu drogą postępować.
Wyższato władza skłonność silniejszą w nas budzi,
I do różnych swych celów, różnych wiedzie ludzi;
Człek, jak wichry, żądz tłumem w różne miotan strony,
Panującą jest stale do brzegu pędzony.
Czyby się komu złoto, nauka i chwała,
Czy swoboda (nad wszystko milsza) podobała,
Całe się za tém życie ugania i wzdycha.
Zakonnika pokora, bohatéra pycha,
Kupca zabiegi, mędrca spokojné ustronie,
Wszystko, wszystko na zawsze rozum po swéj stronie.
Wieczna, co dobro z złego wyprowadza, siła
Z passyi najpiękniejszą zasadę zrobiła;
Poskramiając nią człeka burzliwą niestałość
Cnót, któré wzrost w nim biorą, zapewniła trwałość,
A ostrzejszém wzmocniwszy, co jest zbyt powolném,
Ciało i duszę dobrem zjednoczyła wspólném,
Jak dzika płonka, zręcznym sposobem szczepienia,
Cierpki wprzódy swój owoc w przyjemny zamienia:
Tak widzim, moc swą w dzikiéj Naturze biorące,
Z passyi najpiękniejsze cnoty wzrastające.
Jakiejżto uczciwości, dowcipu sprężyny
Nieraz są bojazń, niechęć, upor albo spliny?
lleż razy złość wzniéca męstwo i gorliwość?
Lenistwo robi mędrcem, a rostropnym chciwość?
W delikatnych chuć karbach roskoszy ścieśniona
Miłość jest tkliwa, pięknej płci tak ulubiona,
Zazdrość, która swym jadem podłych dręczy ludzi,
Slachetnego zawodu chęć w uczonych budzi;
I jakąż znajdziem cnotę, jaki rodzaj chwały,
Do których wstyd lub duma w znieśćby niezdołały?
Natura (niech to naszę dumę upokorzy)
Scisły z sobą występków i cnot związek tworzy;
Rozum zlepsza skłonnosci, co na złe unoszą;
I Nero mógł, jak Tytus, być świata roskoszą.
Taż samą chęcią sławy pałająca dusza
Syllę czyni obrzydłym, boskim Kurcyusza:
Ténże duch wyniosłości niszczy, i ocala,
Robi zdrajcę, lub kraju miłością zapala.
Ktoż rospędzi to chaos światła i ciemnoty? Bóg, co sam do myślącej przemawia Istoty.
Wszystkie ostateczności jeden skutek mają:
W człeku one się z sobą nieznacznie mięszają,
Jak w obrazie malarza doskónałym cienie
Schodzą niedostrzeżoné na światła promienie;
Trudno zgadnąć (tak mały często odcień łączy)
Gdzie się cnota zaczyna, gdzie występek kończy.
Głupi! który tém wsparty postrzeżeniem mniema,
Że nigdzie już ni cnoty, ni występku niema:
Czyż dlatégo, że z czarnym pomięsza się biały,
Wniesiem, że te kolory nigdy nie bywały?
Spytaj serca, a o téj prawdzie cię przekona:
Trzeba pracy i czasu nim będzie przyćmiona.
Zbrodnią jest tak szkaradną z swojego wejrzenia
Iż zobaczyć ją tylko dość do jej zbrzydzenia,
Ale widziana zbytnie i często i zbliska
Oswaja się, przymila, i do duszy wciska.
Gdzież zbrodni kres ostatni? Nikt się z nas nie dowié
Spytaj w Jorku gdzie północ? W Tuid któś odpowie,
Tej Grenlandya, tamtej Nowa Zemla strony,
Szkoryi są Orkady, Szwecyi Lapony:
Žaden z nas być najgorszym, siebie nie powiada,
Lecz zawsze gorszym swego znajduje sąsiada;
Ci, co pod strefą zbrodni właściwą mieszkają,
Nie czuja jej wsciekłości, lub ją zaprzeczają,
A na co z wstrętém dusza wzdryga się cnotliwa,
To śmiały jeszcze zbrodzień być dobrem nazywa.
Każdy człowiek wziął cnoty i zbrodnie w podziele,
Wszyscy w jakimści stopniu, w najwyższym niewiele;
Zły dobrym, mądry głupim być umié nawiasem,
I najlepszym wykroczyć przytrafi się czasem:
Miłość własna kieruje cnotą i zbrodniami,
Popełniamy więc piérwszą i drugie cześciami:
Różne cele ma każdy człowiek w szczególności.
Bóg ma jeden: tym zawsze jest dobro całości.
On to okropne skutki występku odwraca,
On głupstwa, i kaprysu zapędy przykraca,
On szczęśliwé słabości daje wszystkim stanóm,
Wstyd Pannóm, Matkóm dumę, zuchwałość Hetmanóm,
Radcóm stanu lękliwóść i niedowierzenie,
Łatwowierność pospólstwu, Królóm uprzedzenie;
Z próżności, co nie zysków lecz oklasków chciwa,
Najpiękniejsze on cnoty często wydobywa,
A z słabości umysłu, z wad władzy myślenia,
Radość, spokojność, szczęście ludzkiego plemienía.
Wszystko jest podległością wzajemną związaném:
Czyli kto przyjacielem, sługa, czy jest panem,
Każdy wzajem pomocy udziela i wzywa;
Tak z słabości jednégo moc wszystkich wypływa.
Passyi, ułomności, potrzeb związek wspólny
Ściśléj spaja z twym własnym interes ogólny;
Im to najczulszą miłość, im przyjazń prawdziwą,
Im każdą chwilę życia winniśmy szczęśliwą:
Oné uczą przy schyłku zwątlonéj starości,
Opuszczać te przyjaźni, roskosze, miłości;
A gdy zwolna gasnące w nas siły czujemy,
Poglądamy spokojnie na śmierć i nikniemy.
Bogactw, sławy, czy Nauk żądza nami włada,
Nikt siebie mieniać nie chce na swego sąsiada:
Mędrzec, gdy mu głębokie marzenia się roją;
Głupiec niewiadomością szczęśliwy jest swoją
Kontént bogacz z swych włości, przepychów, piéniędzy,
Kontent opieką Niebios żebrak wsród swéj nędzy;
Patrzaj! tu skacze ślepy, tam śpiéwa kulawy,
Lunatyk sięga tronu, a fanfaron sławy,
Chciwy Chemik, dławiącym okopcony dymem,
Szczęśliwy swojém złotem, Poeta swym rymèm.
Patrz, jak stan każdy licznė ma źródła wesela;
Spójrz na pychę, wiecznego wszystkich przyjaciela;
Wiek każdy, stosownemi miotany żądzami;
I nadzieję do grobu zstępującą z nami!
Widzisz to dziecko: względném prawem przyrodzenia
Słómka, błyskotka, jego napełnia życzenia;
Żywsze zabawy, oklask, wiek zajmują młody;
Dojrzalszy hafty, wstęgi, złoto, i nagrody;
A gdy słabnać poczyna i dusza i ciało,
Klepać pacierz starości jest roskoszą całą.
Tak tą lub ową cacką przyjemmie bawiony,
Przebiega drogę życia, aż uśnie strudzony.
Tymczasem, rozsiéwając świetné swé promienie,
Złoci dni naszych pasmo wdzięczne omamienie;
Niedostatki rozsądku, albo szczęścia straty,
Skarb pychy nadziei nagradzá bogaty;
To, co rozum obala, wznoszą namiętności;
Głupstwo nawet, Wesołéj jest matką radości;
Trácąc widok, wraz drugim łudzim się przyjemnie,
I sama próżność nie jest daną nadaremnie, A dziełém
A dziełém Boskiej mocy podła miłość — siebie
Uczy nas sądzić z własnej o drugich potrzebie:
Tak się wszędzie ta prawda wydaje statecznie,
Iż choć człek zawsze głupim, Bóg jest mądrym wiecznie.
Cóż to za nieład w górze, mój Panie Ludwiku!
Czy słońce z swej zbłądziło drogi na równiku?
Czy w przeciwne się znowu oddalając strony
Chce półokrąg nasz drugą zimą mieć zmrożony?
Już dość tych śniegów, “ dobrze mówi twój Horacy:
Czas by się do wiośnianej wziąć nam w polu pracy.
Głupstwa mówią na ziemi robi ród człowieczy:
Co za dziw? i na niebie widzę niedorzeczy.
Nie wiém do kogo wydział zmjan roku należy;
Lecz mniemam, że to musi być któreni z młodzieży:
On się tam może bawi, kocha; my cierpimy.
Cóż robić? trzeba cierpiéc; a gdy końca zimy
Doczekać się nie možna, uległszy potrzebie
Grzejąc się u komina piszę wiersz do ciebie
Nie mniemaj żebym górné przybierając tony
Drugi Pop wchodził w rozbiór człeka niezgłębiony;
Bym się po mniemań mędrców błąkając przestworze
Pierwszéj przyczyny w świata dociekał utworze;
Śledził pierwiastków rzeczy nieznanych ciekawie,
Rosprawiał o odwieczném przyradzenia prawie,
O tej Xiędze gdzie tylu od wieków czytało,
którą każdy tłumaczył, rozumiał kto mało;
Lub żebym Sokratesa ważąc z Pitagorem
Niedościgłym się duszy zajmował rozbiorem,
I badał czy trwa wiecznie, ginie: czy się zmienia,
Zbyt to na mnie. Ja moje opiszęć marzenia.
Już ci to może wprawdzie na jedno wychodzi;
Marzymy wszyscy. Marzą i starzy i młodzi;
Mędrzec i głupiec marzy: rzecz wziąwszy na szalę,
Drobnaby się różnica okazała wcale;
Błąd, prawda, to co wielkiém lub małém cenimy,
Nie w istocie jest takiém, lecz że tak widzimy,
I wielki rozum, prawdę mówiąc między nami,
Chodzi obok z wielkiemi częstokroć głupstwani;
Żeby jednak nie gorszyć, miéjmy to w sekrecie.
Myśląc raz o dziwacznych wypadkach na Świecie,
Jakie raf nieprzejrzany i dziś widzieć zdarza,
Robiac z Króla tułacza, z kadeta Cesarza,
Przyszło i mnie do głowy, że zdarzenia cudem
Nad obszernych gdzieś Krajów panowałem ludem:
Więc ty piérwszym Ministrem Króla Jego Mości,
A co rzadsza, Ministrem z cnoty i zdolności!
Niech ci to jednak bardzo nie będzie nicmiłém,
Że ci drugi po sobie stopień wvyznaczyłém,
Znam żeś godniejszy berła posiadać i kraje;
Lecz któż sobie pierwszeństwa w tym razie nie daje?
Wreście wiém że los ślepy okrył mnie tą władzą:
Rzadko na tron zasługi lub wartość prowadzą.
Podobały się piérwsze chwile panowania,
Mogłem wszystkie bez przeszkód ułatwiać żądania,
Tyś radził, jam cię słuchał, a wszyscy zajęci,
Pełnieniem mych roskazów, uprzedzaniem chęci.
Stolica moja pyszna, pałac był wspaniały,
Sklniły się wszędzie złoto, kamienie, kryształy,
Gienijusz zdał się praca trudnić tej budowy,
Zdobił pęzel Rafara i dłóto Kanowy.
Tu roskoszne ogrody, od zabaw mieszkania,
Skarby których mi użyć dobrze nic nie wzbrania.
Piękné kobiéty, same podobać się chcące,
Wznoszących mnie pod nieba poetów tysiące,
A do mych uciech, zbytku, przepychu, wygody
Dań z cztérech części Świata niosące mi płody.
Poczatek marzeń piekny, lecz konieç nie taki:
Ma tron małe roskosze, ma większe niesmaki.
Te pięknosci co zrazu tak mnie zadziwiały,
Pospolitym mi wkrótce widokiem się stały;
Żądze me bez trudnosci żadnych nasycone,
Zbytkiém samym roskoszy zostały znudzone;
Na wszystko oziębłości okiem poglądałem,
Nie mając czego pragnąć spodziewać nie miałem;
Serce moje czuć miłość mogące prawdziwą,
Chciało słodycz kochania podzielić z kim tkliwą,
W słodkiém mém omamieniu zwiedziony poznałém;
Że nie serce, lecz próżność kobiét zajmowałem,
A względy, uprzędzenja, usługi, oklaski
Dawane nie z szacunku, lecz z potrzeby łaski,
Nie mogły mi pochlébiać, ni bydz przyjemnémi.
Otoczony twarzami zawsze fałszywemi,
Nie śmiéjąc się roskoszy poddać zaufania
Ciężar tylko nie słodycz czułém z panowania.
Widzac brata w człowieku, a w bracie słabości
Rządy moje miéć chciałem znané z łaskawości,
I na wzór tégo który był roskoszą świata,
Dzień moj uszczęśliwieniem znaczyć mégo brata;
Lecz krótko się tém słodkiém marzeniem łudziłém,
Chciałèm robić szczęśliwych, niewdzięcznych zrobiłém.
Pomniejszym wykroczeniom przebacząc łagodnie
Dobroć moja zuchwałe ośmieliła zbrodnie.
Smutnym się zbyt widokiem przékonałem wtedy
Że i dobroć w rządzącym jest wadą niekiedy;
Że mimo własné serce, przymus nieraz srogi
Każe mu z łagodności występować drogi,
A może i przez równé władzy nadużycie
Występnému, lecz człeku, odejmować życie.
Zawiśłe od méj władzy miliony ludu
Wyciagały ustawnych prac, czuwania, trudu.
Trzymając się prawideł mnièj Monarchóm znanych
Myślałém jakby szczęściem trudnić się poddanych.
Trzeba było poprawić dawné rządu wady,
Zagęszczoné pieniactwa wykorzeniać zwady,
Mających rząd zwierzchników, wstrzymać od łupiéży,
Bronić lud od ucisku, a skarb od kradzieży.
Wprowadzić karność w woysku, w sądach sprawiedliwość,
Zuchwałą karcić przemoc, lub bezczelną chciwość,
Pod doskonałe prawa poddać wielkie kraje,
Złe przykładem i władzą zlepszyć obyczaje,
A tracąc własné szczęście, spokojność, swobodę:
Niechęć, zazdrość, niewdzięczność, odbiérać w nagrodę.
Tak niemiłemi zewsząd widoki zrażony
W marzéniu nawet ciężar znajdując korony,
I poprawiając ogień gasnący komina
Do twojegom się myślą przeniosł Woronczyna.
Tam gdy spędzoné z toba pamięć chwile kryśli
Roskośniejsze marzenia snuły się po myśli:
Widziałem, albo widzieć przynajmniej mniemałém
Jak czasem równym oba przejęci zapałém,
Nad dobremi przyjemnie trawiąc czas dziełami
Dziwimy się pięknościóm niestartym wiekami;
Jak udziałem wzajemnych mniemań, nie uporem,
Pożytecznéj się pravwdy zajmujem rozbiorem,
Lub nad poziomé myślą wzbiwszy się granice
Chcemy skryte natury zgłębiać tajemnice,
A błądząc po tych ciemnic naprożno otchłani,
I drugich i przykładem własnym przekonani
Że znać jch, rozum ludzki niedostał w podziele,
Wolim używać życia, niż myśleć zbyt wiele.
Albo jak, przebiegając smutną dawniej stronę
Dziś miejsca twém staraniem, gustem upieknioné,
Przyjemne w towarzystwie spędzamy godziny
Czułéj, skromnj, rozsądnej, i grzecznej-Malwiny.
Gdy się pola bujnemi kłosami złocieją
Rolnicy żniw obfitych cieszym się nadzieją,
A w gustach naszych prości, w żądzach nie zbyteczni,
Nie wymyślni w zabawach, w przyjaźni stateczni,
Szczęśliwi tém co niebioś darzy nam opieka
Śmiejemy się z mniemanych wielkości człowieka.
Widziałém jak znow oba w milczeniu głębokiém
Bacznym nieprzyjacielskie kroki mierząc okiem
I śmiało na plac bitwy wiodạc wojska swoje
Zacięte, choć nie krwawe, toczym w szachy boje.
Tom się z tobą do twego przenosił ogrodu
Gdzie miłégo w skwar letni używając chłodu
Paląc lulki, besczynne spędzając godziny,
Zabawne drobnych rzeczy ciągniem gadaniny.
Zawszeż ważnémi pocić marzeniami czoła?
Zawszeż umysł to tylko zająć godnie zdoła
Co wielkie lub głębokie, gorne lub uczoné?
Máją i drobne rzeczy przyjemną swą stronę.
Przyjaźń umié wszystkiemu dodawać ważności.
Ileż to razy fraszki, jedno nic, drobności
Które swym wdziękiem dowcip uprzyjemnia mile,
Najpiekniejsze nam życia sprowadzają chwile!
Ileż niewinnych uciech dostarczyć nam mogą!
I teraz jch pamiątkę odnawiając drogą,
Których na próżno wprzódy szukałem na tronie,
Roskosz, szczęście, znalazłem na przýjazni łonie.
Nie, nie zerwie tych związków los, ni czasu siła,
Któremi miłość serca nasze połączyła.
Žadna inna, jakkolwiek piękność doskonała,
Nie mniemaj, żeby zmienić me czucia zdołała;
Ty sama wszystkie moje napełniasz żądania:
Nie, świat nié ma nad ciebie godniejszéj kochania.
Ach! ciebie samej tylko bedąc wielbicielem
Obym stał się jedynym uczuć twoich celem.
Robić zazdrosnych, żądza nie łudzi mię płocha:
Nie ma miejsca chęć chwały w sercu które kocha.
Jakby mi droższem było odludne ustronie,
Gdziebym roskoszą na twém upojony tonie,
Czy noc rzuca swe cienie, czy dzień blask swóy sieje,
W tobie znajdował szczęście, i szczęścia nadzieje;
A zapomniawszy ludzi, i ludziém nieznany
Od ciebie jednéj tylko był zawsze kochany!
Tam poświęcająe wszystkie dni tobie jedynie
Nad świetnybym zgiełk świata, przenosił pustynie;
Tam miłością dla ciebie przejęty naytkliwszą,
Coraz cię robić tylko pragnąłbym szczęśliwszą;
Tam, dzielac los mój, troski, roskosze, zapały,
Ty byś mi jedna za świat wystarczyła cały!
Gdyby miłosć doświadczać chcąc moiej stałości,
Przybrała inną zbiorem cnót, wdzięków, piękności,
Wierz mi, cała jej władza bezsilną byłaby:
Żadne już serca mego nie dotkną powaby:
Drogim kochania ciebie szczęśliwe nałogiem
Ono cię swoim czciło, i czcić będzie bogiem.
Lecz niechaj, władzy twojej we wszystkiém poddany,
Nie czuję na twe więzy wolności zamiany;
Panuj, lecz jak kochana, tak i równie tkliwa:
Niech szczęście na me życie twa ręka rozliwa;
Niech Miłość co te prawa daje ci nademną,
Serce twoje czułością napełnia wzajemną;
Sypiąc wraz z twym kochankiem kwiat na jej ołtarze
Pomnij, że wiernym sprzyja, a niestałych karze.
KONIEC.
↑Stanisiaw Labieniecki starszym zwany Autor pieśni nabożnych i dozoroa zboru w Tropieniu, w Rakowie, nakoniec w Luklawicach umarł Roku 1633. Stanisław Lubieniecki młodszym zwany bratunek poprzedzáiącégo Autor dzieła ważnégo Historya Reformacyi w Polsce drugiégo dzieła o Kometach i innych pism krótszych urodził się w Rakowie 1623 r. Dla zaburzeń krajowych za Iana Kazimierza, opuściwszy Ojczyznę udał się do Danii, skąd przeniósł się do Hamburga. Lecz wszędzie od Teologów osobliwie Luterskich i Kalwińskich prześladowany umarł r: 1675. w Hamburgu z trucizny którą także jego żonie, i dwóm córkóm zadano. — Historya Literatury Polskiéj.