Pod sztandarami Sobieskiego/XII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Pod sztandarami Sobieskiego |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Wydawnictwo „Pobudka“ |
Data wyd. | 1938 |
Druk | J. Jankowski i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tego samego dnia rotmistrz wpadł do namiotu pana strażnika Zbrożka i padł przed nim na kolana, wołając:
— Druhu, ratuj!
— Co ci się przydarzyło? — spytał zaniepokojony rycerz.
— Słysz, jasyr będą odbierać od pogańców, a ci z Tyśmienicy, Nadwornej i Pniowa w Jassach są u hospodara. Wstaw się, bracie, za mną i króla proś, by mnie tam z komisarzami posłał. Muszę swoją dziewczynę co rychlej odnaleźć! Nikomu innemu tej sprawy powierzyć nie mogę!
— Pojmuję! — westchnął pan Zbrożek. — Zbieraj się tedy i bądź gotów. Tak myślę, że za godzinę już pismo do komisarzy dostaniesz, bo słysz, ponoć już wyjechali! Śpieszy się król jegomość do Wilanowa...
Pan Jerzy też się pośpieszył i w godzinę po tej rozmowie siedział już na koniu a za nim gotowi do drogi Olko Czarnecki, pan Hieronim Spólnicki i Wawrzyniec Skowroński z zaścianka szlacheckiego w Nadwornej. Niedługo czekali, gdyż przybiegł pachołek Zbrożkowy, pismo z kancelarii polowej rycerzowi doręczył i drugie z pieczęciami tureckimi.
Pan Jerzy w drogę ruszył niezwłocznie i gnał tak, jak gdyby niefortunnego dlań Gałgę raz jeszcze dogonić zamierzał.
Pędzili tak szybko, że przed Łomnicą jeszcze spotkali się na przeprawie z komisarzami królewskimi, a dalej już razem z nimi jechali i, jak się zdawało panu Jerzemu, strasznie powolnie.
Jednak tak się tylko zdawało niecierpliwemu rycerzowi, gdyż w sercu jego po uniesieniach bojowych znowu zapanowała niepodzielnie tęsknota miłosna, a obawy o umiłowaną dziewczynę z nową siłą trapić go poczęły.
W Kołomyi jak burza wpadł rotmistrz do pana Macieja Januszewskiego, zakomunikował mu wieść o pokoju, a potem szepnął:
— Bacz, druhu, by ksiądz był zawsze w pogotowiu, gdyż albo ślub będzie mi dawał, albo... egzekwie śpiewał!
— Hej, Bóg litościwy! — odpowiedział pan oboźny. — Tak mi się widzi, że weselisko raczej, i to rychło już mieć będziemy zacne w naszej stolicy wierchowinnej!
— Oby Bóg dał! — westchnął z otuchą pan Jerzy i już wymknął się z kwatery, by komisarzy do odjazdu przynaglić.
Dojechali wreszcie do Czerniowiec i tu właśnie jasyr agi Kasima znaleźli.
Okazało się, że hospodar Duka, by króla polskiego nie pogniewać, sam na własną rękę, o zawartym dowiedziawszy się pokoju, postanowił zagarniętych na Wierchowinie jeńców do Śniatynia przerzucić, by bliżej byli rubieży polskiej.
W Czerniowcach ze dwa tysiące jasyru zgromadził już Duka.
Wielka radość zapanowała wśród jeńców, gdy komisarze oznajmili im, że są wolni i bez zwłoki do ojczystych powrócą pieleszy, gdyż taki między jego królewską mością królem Janem III a sułtanem zapadł układ.
Pan Jerzy blady ze wzruszenia i nieprzytomny ze strachu szukał w tłumie zebranym na rynku swojej bogdanki.
— Anielko! Anielko Kolankowska! — wołał wielkim głosem, przeciskając się w tłumie płaczących i śmiejących się z radości ludzi.
Znalazł ją wreszcie.
Siedziała w podcieniu rynku murowanego, otoczona dziećmi, którymi się opiekowała troskliwie, gdyż były to sieroty.
Któż opisze radość tego spotkania?
Zbyt proste i gorące były te serca, żeby móc zrozumieć całą głębię ich szczęścia i potęgę radości bezmiernej.
Rycerz i dziewczyna długo stali trzymając się za ręce i w milczeniu wpatrując się sobie w oczy, pełne łez i błysków rzewnych.
Wreszcie rotmistrz wyszeptał jedno tylko słowo:
— Moja?
— Twoja do ostatniego tchu!... — jak echo padła natychmiast odpowiedź.
Pan Jerzy, nie zwlekając, zabrał dziewczynę i gromadkę przygarniętych przez nią dzieci do kwatery komisarzy i tego samego dnia, nabywszy wygodny wóz i konie, wyjechał na trakt biegnący do Śniatynia i dalej — na Kołomyję, Stanisławów, Lwów...
Marzył tylko o Kołomyi, gdzie w kościele miał czekać na młodą parę ksiądz w srebrnej kapie i wierny druh, oboźny Maciej Januszewski.
Tak się też stało.
Świadkami pana młodego była szlachta górska — panowie Januszewski i Olko Czarnecki, a ze strony panny Anieli Kolankowskiej wystąpili jej krewniacy — pan Wawrzyniec Skowroński i pan Hieronim Spólnicki, chorąży wierchowinnej chorągwi szlacheckiej.
Śpieszył się pan Jerzy ze ślubem, że aż dziw brał!
Nie dowierzał już rycerz żadnej godzinie. Bo któż by mógł zaręczyć, że król-wódz Jan III, który życie swoje poświęcił na zgniecenie Półksiężyca i obronę przed nim świata chrześcijańskiego, nie powoła znów do roboty bojowej całej szlachty polskiej, a więc i tej, co od dziada pradziada, od czasów bodaj Bolesławowych a już co najmniej Jagiełłowych trzebiła puszczę, karczowała poręby pod pola orne; ścigała niedźwiedzie, jelenie i dziki; na wysokich połoninach podniebnych wypasała woły i owce; waliła świerki i limby strzeliste; Czeremoszem spływała na darabach mknących w bryzgach i pianie; wypalała węgiel; smołę pędziła z pniaków żywicznych i warzyła maź kołową z oleju skalnego.
Któż by z tej szlachty szczerej, starodawnej i bitnej został głuchy na wołanie króla, którego głos powtarzało tysiąc i po raz wtóry tysiąc razy echo po izworach, berdach i spychach, aż podchwytywały je wierchy ośnieżone i ciskały hen pod samo niebo jak grom?!
Wtedy to niebo własnym już głosem nakazywało:
— Idź bronić ojczyzny, honoru, idź spełnić powinność rycerską!
A więc cóż by się stało wtedy ze ślubem i weseliskiem?
Dlatego pan Jerzy Berezowski, rotmistrz łanowy i komendant „krzyżaków półpancernych“, śpieszył się tak gwałtownie i do Berezowa Wyżnego z młodą już przybył małżonką.
Za nimi biegła sława pogromcy tatarskich czambułów, druha znamienitego zagończyka Zbrożka, sława rycerza, którego nazwisko pamiętał sam król jegomość, „lew Lechistanu“, przesławny wódz i wojownik Jan III Sobieski, zwycięzca potęgi tureckiej i tatarskiej, wzór cnót rycerstwa polskiego i zbawca świata chrześcijańskiego.