Podania i baśni ludu w Mazowszu (z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich)/Ucieczka
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Podania i baśni ludu w Mazowszu | |
Podtytuł | (z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich) | |
Data wyd. | 1852 | |
Druk | Józef Jeżyński | |
Miejsce wyd. | Wrocław | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Cały tekst | |
| ||
Indeks stron |
Przez pola i bory, wieczorną ciemnicą,
Biegł rycérz na koniu z porwaną dziewicą.
Smierć nierozdwoi,
Co miłość spoi.
Młody Stach, strzelec z Puszczy-zielonéj, pokochał się serdeczną miłością z Kasią, dziewuchą gospodarską z Dąbrowy. Rodzice dziéwki mile to widzieli, bo Stach był sobie parobek, jako to mówią, i do Boga i do ludzi; więc, gdy przyszedł w oświadczyny, niezwlekając dali mu swe słowo, i umówiwszy ślub na ostatnią zapustną niedzielę, jęli się krzątać, by sprawić córce przystojne wesele.
Alić, kiedy oni myślą około weselnych godów, do Puszczy przyszło wezwanie na wojnę; więc i Stach, zabrawszy swoją rusznicę, ruszył wraz z drugimi chłopcy. — Kiedy, idąc przez Dąbrowę, mijali chatę Kasiną, pobiegł, raz jeszcze, choć na krótką chwilkę, zobaczyć kochankę drogą i pożegnać — Bóg wié na jak długo!..
Kasia wtedy, z matką starą, niewiedząc jeszcze o niczém, szyły właśnie szaty ślubne. Skoro im Stach opowiedział że oto idzie na wojnę, z żalu załamały ręce, — ale by został namawiać nieśmiały. Rzéwnemi łzami płakały, gdy go ściskając żegnały.
— „Kasiu moja! liljo moja!“ mówił chłopiec, odchodząc już z chaty: „wiem ja, że idę, — niewiem, czy powrócę?.. Powiédz, Kasieńko! jeżeli powrócę, czy ja serca mego przez cię nie zasmucę? Czy, kiedy ja będę na wojnie krew lać, ty tutaj nie będziesz z drugim ślubu brać?.. Powiédz, Kasiuteńko! do roku trzeciego — czy będziesz czekała powrotu mojego?“..
— „Stasiu! życie, słońce moje! co mi ty mówisz o trzech latach?.. Choćby i do śmierci saméj, gotowam czekać za tobą!.. Wrócisz, albo niepowrócisz, niechcę nigdy znać innego.“ Zawołała dziewczyna, rzucając mu się na szyję.
Raz jeszcze przycisnęli piérsi do piérsi, usta do ust — i odszedł Stach, na wojnę, na krwawe mordy; Kasia została w chacie, rzéwnie zapłakana. — Stara matka tuli córkę jak może, ociéra jéj łzy z oczu chustą białą, pociesza dobrą nadzieją.
— „Niepłacz, kochanie! wojna się skończy, — kochanek zdrowy wróci do ciebie! Wróci do ciebie skrzydlatym ptakiem; będziesz się cieszyć sławnym wojakiem.“....
∗ ∗
∗ |
Minela zima. — Wiosna, lato, jesień, przeszły za nią — i znów przyszła zima druga.... Nieszczęśliwa wojna rychło się skończyła: — i do Kasinéj wioski z dziesięciu chłopaków dziarskich, co razem ze Stachem wyszli, powróciło trzech kaléków. Ale jaki jego los spotkał, żaden nie umiał powiedziéć Kasi. Za to w karczmie, drugim ludziom, mówili że pewnie zginął, bo cała rota gdzie służył co do jednéj nogi padła, a od tego dnia i jego nikt już niewidział. —
Biédnéj dziewczynie w oczy nikt tego nieśmiał powiedziéć, — ale domyślne jéj serce ze spojrzeń dobrych ludzi, co na nią spoglądali litośnie, odgadło jaśnie siéroctwo swoje. Jeszcze jednak w głębi duszy nie może się zrzec nadziei, i co dzień zasypiając myśli sobie: „jutro wróci!“.. Co dzień, o białym świcie zrywa się z posłania, siada u okna, patrzy czy miły niewraca — i płacze, jak chmura dżdżysta, wyglądając od poranku do wieczora. A nikt jéj oczu nie obetrze z łez! nikt dobrém słowem nie pocieszy!.. Ta co łzy koiła, co smutną pocieszała — matka staruszka — śpi już w zimnym grobie!
∗ ∗
∗ |
Tymczasem ojciec jéj stary pojął sobie w drugie małżeństwo młodą wdowę ze sąsiedztwa — a jeden krewniak macoszyn, bogaty kowal, upodobawszy sobie Kasię, mimo że widział srogie jéj strapienie, począł nalegać by mu ją dano za żonę. — Darmo się ona ojcu i macosze do nóg rzucała, prosząc żeby jéj za mąż niedawali; ojciec ją złajal, macocha wybiła. Zalotnikowi kazali dać do kościoła na zapowiedzi, a dziewczynie się do ślubu gotować.
Nieboga Kasia przed złą macochą niemiała czasu cały ten dzień wyjrzéć, jako zwykła, na drogę, zkąd co dnia Stacha czekała jeszcze. Dopiéro kiedy już wszyscy w domu się uśpili, wstawszy z łóżeczka, pobiegła do okna. Miesiąc biały świécił jasno po białéj od śniegu drodze, — ale na drodze nie widać nikogo!.. Dziewczyna z wielkiéj rozpaczy skryła w dłonie oczy obie i płacząc jęła wyrzékać:
— „Stasiu drogi! gdzieś ty? gdzie?
Czyś zapomniał już o mnie?
Jam tobie serce dała jednemu,
Dziś mi ślubować każą drugiemu!
Stasiu, kochanku! martwy czy żywy,
Przybądź na pomoc mnie nieszczęśliwéj!“...
Kiedy tych słów domówiła, zawyły na raz głucho wszystkie psy we wsi całéj, — coś zatętniało, — zaskrzypiał śniég koło chaty — i: sztuk! sztuk! w okieneczko...
— „Otwórz, otwórz, Kasiuleczko!“ — zawołał z dworu głos znany.
Kasia, posłyszawszy, ledwie mogła przytłumić okryk radośnego zadziwienia, z piérsi się wydziérający. Spojrzała: — za oknem, na siwym koniu, siwą sukmanką okryty, stał ukochany jéj serca!
— „Tyżeś to? Stasiu!.. ach, ty!“.. odezwała się z cicha.
— „Ja, Kasieczko! ja, kochanie! Przyjechałem wziąść cię z sobą. Chceszli jechać? to się śpiesz!“ —
— „Stasiu, na dworze mróz taki! pójdź do chaty, ogrzéj się; — ja cichutko drzwi otworzę.“
— „Nie mogę, Kasiu, nie mogę! Mam daleką wracać drogę… Chcesz li ze mną, śpieszże żywo.“
Od niezmiernego wesela od siebie odchodząc, skoczyła dziewczyna: przyodziała się na prędce, — podniosła z cicha u drzwi klamkę, — i wyszła z chaty do kochanka.
— „Siadaj, Kasieńko! siadaj!“ zawołał — i pochwyciwszy za ręce posadził ją na koń przed siebie.
Koń zarżał, poskoczył, — i popędził przez wieś czwałem… Tylko co za wsią, zbił się w bok z drogi, na szérokie puste pola, skrzące się od śniégu jak obrus srébrzysty, — i leciał, jak wiatr, przez zaspy, przez doły i góry, miecąc za sobą śniéżną zawieruchą.
— „Stasiu drogi! koń nas ponosi! Trzymaj go!“ zawołała Kasia strwożona.
— „Nie bój się, miła! Koń świadom drogi. Tęskni za domem, to śpieszy.“ —
— „Gdzież ten dom twój? czy daleko? Czy za długo przed nim staniem?“
— „Za jedną górą, za jedną rzeką. Odpoczniesz w nim przed świtaniem.“ —
Dziewczyna przytuliła się do jeźdźca, — a koń leciał daléj, przez pola, lasy i wioski. Kiedy przez las przejeżdżali, to drzewa szumiąc gięły się koło nich, jak od wichru, i sowy śmiały się głośno po gałęziach. Kiedy jechali środkiem wsi, to wszystkie psy wyły żałośnie, — a kochanek Kasin wołał:
— „Hejże, hej! co się to dzieje!.. Ludzie śpią, kury śpią, — a umarli żywych po świecie wożą!“ —
W niéj ode strachu okropnego zamiérało serce w piersiach; od szybkiego lotu konia zapiérał się oddech w ustach, ćmiło się w oczach i głowie. Z zamkniętemi powiekami, na pół omdlała, wisząc na szyi Stacha, nie wiedziała ani którędy, ani jak długo jechali, kiedy koń zwolniać zaczął biegu.
— „Kasiu, kochanie! otwórz oczęta, — otóżeśmy już przed domem!“ szepnął jéj kochanek do ucha.
Kasia, podniósłszy powieki, pojrzała przed siebie. Nie opodal widać było, czerniejącą wśród śniégu, wieś, z wysoką kościelną wieżą; przy kościele, w jednéj chacie migało się jasne światełko.
— „To pewnie dom twój, gdzie się tak świéci? — Kto tam czeka na nas? Stasiu!“ —
— „Nie, Kasieczko! mój dom tutaj,“ odpowiedział jéj Stach, wskazując krągły przy drodze pagórek, — a koń, trzéma skokami, stanął z niemi na jego wierzchołku.
Na pagórku tym gdzie niegdzie rósł karłowaty jałowiec, a między krzakami, śniégiem przypruszone, stérczały mnogie mogiły. Jedna z nich stała otworem, jak gdyby tylko co wykopana.
Jeździec zeskoczył z konia i zsadził Kasię na ziemię. Z niezmiernym strachem spostrzegła ona wtedy, że zamiast białego konia stał przed nią biały koński szkiélet, na chwiejących się suchych nogach, — który z piérwszym wichru powiéwem runął i cały w drobne rozsypał się kostki....
Stach, ująwszy Kasię za rękę, stanął z nią u brzega rozwartéj mogiły.
— „Kasiu! patrz: oto mój dom, oto moje łoże. — Tęskniłaś za mną, płakałaś za mną, jeździłaś ze mną, — chodźże teraz ze mną spać!“
— „Stasiu najdroższy!“ Kasia mu odpowié: „za żywota i po śmierci jam zawsze twoją być rada! — ale żywo do grobu bardzo straszno iść.... Puśćże mnie, puść między ludzi, niech dożyję jeszcze z niemi, do téj chwili aż mnie żal srogi zabije.
Nie długo ci za mną przyjdzie czekać!” —
— „Kasiu, kochanie! nie po tom cię woził, żeby puszczać znów od siebie. — Tęskniłaś za mną, płakałaś za mną, wolałaś za mną — teraz musisz ze mną spać.“ —
— „Ha! toć bądźże wreście wola twoja, mój miły! — Ale w grobie ziemia zmarzla tak twardo!.. naści oto chustę moją, zaściél nią dół, żeby miękciéj było,“ rzekła chytrze Kasia, podając mu zwiniętą żółtą chustkę swoją z głowy.
Upiór, odebrawszy ją, wszedł w dół i począł ją na ziemi rozściéľać. Kasia, korzystając z chwili, odwróciwszy się ku wiosce, poczęła biédz co sił stało, — wprost ku owéj chacie gdzie światło z okna migało. Strach jakby jéj skrzydeł dodał, w moment krótki przybiegła pod wieś, — przelazła przez płot wysoki, — wpadła do chaty i drzwi sobą zaparła…
Alić, gdy odetchnąwszy obejrzała się po izbie, nowa padła na nią trwoga. — Chata ta, była to kostnica. Na środku, na czarnym całunie, w odkrytéj trumnie, leżał trup, a w głowach jego świéciła się posępna gromnica… Kasia, zobaczywszy to, sama nie wiedziała czy zostać, czy uciekać? — aż tu we drzwi któś kołacze.
— „Bracie umarły! otwórz umarłemu!“ zawołał z dworu głos Stacha.
Trup w trumnie drgnął, — odetchnął ciężko, — i począł zwolna dźwigać się z posłania. — Wyjął z trumny prawą nogę i postawił ją na ziemi; zanim lewą zdążył wyjąć, niecierpliwy głos ozwał się znowu:
— „Bracie umarły! otwórz umarłemu!“ —
— „Zaraz, zaraz; tylko jeszcze wyjmę z trumny lewą nogę,“ odpowiedział ponuro wstający.
Dziewczyna, patrząc i słysząc te straszne dziwy, struchlała, poczęła się modlić gorąco do Maryi Panny Przenajświętszéj, by ją od zguby uratowała. I wnet, jakby w nią cóś tchnęło — sama niewiedząc czemu tak robi, zerwała nitkę u swego różańca, zwlokła z niego jedno ziarnko i rzuciła niém na trupa, co już właśnie tylko co z trumny cały miał wstać.... Umarły jęknął, — i padł na wznak w trumnę.
— „Bracie umarły! czemu nieotwiérasz?“ ozwał się głos z za drzwi.
— „Dostałem kamieniem w łeb, — upadłem w trumnę jak długi,“ odpowiedział umarły w izbie.
— „Wstawaj, wstawaj, drzwi otwiéraj co prędzéj!“ wołał Stach, tłukąc pięściami.
Trup na to znowu począł się podnosić — przełożył jedną nogę — kiedy drugą chciał przełożyć, Kasia drugiém rzuciła nań ziarnem, i znów upadł, jako pierwéj, w trumnę. —
Było tak nie raz, nie dwa, nie trzy razy — aż wreście Kasia cały już swój wyrzucała różaniec; a oto zmarły podnosi się znowu!.. Postawił prawą nogę na ziemi, — postawił lewą, — poszedł pomału do drzwi, — uchwycił ręką zaporę, — gdy w tém we wsi koguty chrypliwie zapiały. Umarły, jakby piorunem rażony, zawlókł się i padł martwy w trumnę, a kołatanie ucichło… Kasia, kiedy tak cicho chwilę trwało, ochłódłszy z trwogi, znużona na duszy i ciele, jako się klęcząc modliła, padła zmorzona twarzą na ziemię i spała twardo aż do dnia. —
Rano ksiądz z ludźmi przyszedłszy grześć umarłego, zadziwili się znajdując drzwi wewnątrz zaparte; w tém Kasia, zbudzona łoskotem, odsunęła im zaporę. Zdziwieni tém bardziéj, wszyscy ciekawie pytać jéj poczęli: zkądby się wzięła i co tutaj robiła? Opowiedziała im zatém wszystko, co się z nią nocy téj działo. — Jedni wierzyli jéj, niewierzyli drudzy i chwiali milcząc głowami; ale wszyscy, po pogrzebie nieboszczyka, poszli na wzgórek wskazany po za wsią, gdzie były mogiły poległych w niedawnéj bitwie.
Gdy zaszedłszy tam, znaleźli jeden grób świéżo ruszony, ksiądz kazał go aż do dna samego rozkopać; co gdy uczyniono, ujrzano z wielkim dziwem rozpostartą żółtą chustę pod ciałem poległego wojaka. — Nikt już wtedy niewątpił o prawdzie Kasinéj powieści, i wszyscy, biorąc do serca złą jéj dolą, pytać poczęli coby chciała? mają li ją do dom odwieść, albo czy zostanie z niemi?
Kasia dowiedzieć się chciała, jakby daleko było do jéj domu; ale tu nawet o nazwisku takiéj wioski jako żywo nikt niezasłyszał. Wzięli ją zatém do siebie miłosierni jedni gospodarstwo i opiekowali się jako córką rodzoną. —
Kasia co wieczór chodziła po za wioskę, na mogiłę swego kochanka, prosić Boga o zbawienie jego duszy, a dla siebie o rychłe z nim połączenie; dnie zaś całe trawiąc we łzach i tęsknościach, rychle zbliżała się ku końcowi swojemu. — Nim jeszcze pół roku wyszło, poczuła nadchodzącą śmierć; konając zaś gorąco zaklinała księdza i ludzi, żeby ją w Stacha pochowali grobie. —
Nie zdało się to przecież księdzu proboszczowi w nieświęconéj wyspowiadaną chować ziemi; więc gdy umarła, pochowana została na smetarzu, przy kościele. — Ale tu dopiéro pokazała się moc wielka prawdziwéj miłości, ktoréj i śmierć nie może końca położyć!… Co wieczór, widzieli ludzie, jak z mogilnika na pagórku wychodziła postać biała, — a z smetarza kościelnego druga szła naprzeciw niéj: i złączywszy się wśród pola, od zmroku aż do świtania błądziły razem po błoniach, jako dwa mgliste, wiatrem pędzane obłoki. — Daremnie nad obudwoma grobami odprawiano msze i modlitwy; dziwy te trwały dopóty, aż ludzie, widząc je, uznali że takiéj wiernéj miłości nie godzi się stawać na wstręcie, i ksiądz, wyjąwszy trumnę Kasiną z smętarza, pogrzebł ją w kochanka grobie. —
Na pamiątkę zaś wieczystą téj wiernéj miłości, ludzie dobrzy na mogile rzeźbiony położyli kamień. A kto tam przyjdzie, albo przyjedzie, przeczyta sobie:
Miłość prawdziwa
Tutaj spoczywa
Złączona w grobie. —