<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Staś
Tytuł Podczas wakacyi
Pochodzenie Moje Koraliki
Data wyd. 1921
Druk Kuryer Polski
Miejsce wyd. Milwaukee
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
separator poziomy
PODCZAS WAKACYI.

— Niech mama będzie spokojną! Będziemy grzeczni i powrócimy do domu na szóstą, tak — jak mama chce. Jeszcze raz buzi mamusiu! a niech mi mama zostawi trochę tych dobrych powideł, które dziś będziesz smażyć — tak?
— I mnie też trochę mamo, przecież dziś będę opiekunem Stefy, to chyba na taki przysmak sobie zasłużę. Pocałuj i mnie mamo i życz nam wesołej zabawy.
Powyższe słowa były wypowiedziane przez dziesięcioletnią Stefę i o rok starszego od niej Zygmunsia.
Matka objęła serdecznym uściskiem oboje dzieci a upomniawszy jeszcze raz aby były grzeczne, uważne i powróciły nie później jak o 6-ej, odprowadziła je czułym wzrokiem od progu domu aż do zakrętu ulicy.
— Wiesz Stefa — zagadnął Zygmuś — gdy już usiedli w tramwaju, — nie mogę się doczekać dzisiejszej zabawy. Pójdziemy z Władkiem w krzewy — to ci będzie uciecha! Ja bym chciał mieszkać tak jak Władek za miastem.
— A ja bym się bała napaści Indyan.
— O — Stefa! wstydzę się za ciebie! to ty jeszcze nie wiesz, że tu w naszych okolicach Indyan nie ma? Oni daleko stąd mają wyznaczone swoje grunta i tam mieszkają. Czy w twojej klasie nic jeszcze o tem nie uczą?
— Właśnie przed ukończeniem szkoły Siostra opowiadała ale...
— Aleś pewno spała!
— Przecież, — spała? — Miałam oczy zapłakane, bo mi Franek ściągnął z głowy wstążkę i wrzucił do wody; a co ja się o tę wstążkę mamy naprosiłam, i na taką ładną kokardę była zawiązana, a ten nicpoń tak zmarnował...
— Aha! — rozumiem, więc strata kokardy zakryła historyę Indyan.
— Zygmuś — ty szydzisz! boś ty chłopiec toś też nie lepszy!...
— Ale bo naprawdę, Stefa, ty nic nie wiesz co się gdzie na świecie dzieje.
— Ale za to wiele rzeczy umiem w domu zrobić a ty nie!
— To mi wiadomości! ciekawym co cię najwięcej z historyi domowej zajmuje?
— A nie będziesz się śmiał, to ci powiem — i dasz mi tę szpileczkę czerwoną coś wczoraj znalazł...
— O — nie! szpilkę dam Mańce jak zajedziemy.
— To ja też mój sekret powiem Władkowi.
— W takim razie będę go miał!
— Kto wie? Może i nie!
— Ale patrz jeno Stefa przez okno, jak tu pięknie, domy tylko gdzie niegdzie — drzew wszędzie pełno.
— Mnie się zdaje, że to już tu musimy zejść.
— Jeszcze kawałeczek, o widzisz tam za tem polem kukurydzy.
Wkrótce kara przystanęła i oboje wysiedli.
Szli jeszcze mały kawałek w bok drogą a niebawem zastukali do małego domku otoczonego murawą i drzewami.
Żaden głos im nie odpowiedział, więc mniemając że nikogo w domu nie ma, postanowili posiedzieć chwilę na trawie, a potem zawrócić do domu.
Zygmuś zrzucił z siebie flintę jaką dla zabawy zabrał, a Stefa ułożyła swą lalkę, zdjęła kapelusz i rozsiedli się wygodnie wdychając świeże powietrze i rzucając ciekawym wzrokiem do koła. Zieleń, kwiaty, drzewa tak ich zajęły, że uszło zupełnie ich uwagi poruszenie firanki w oknach i ciche stuknięcie od tyłu domu drzwiami.
Cisza podziałała jakoś lękliwie na nich, szczególniej na Stefę. Radziła więc już zbierać się do domu.
— Wiesz co? — mówiła — mnie by się tu ciągle zdawało, że mnie napadną Indyanie...
— Jakbyś się wzięła do tej historyi co to robisz z niej sekret — to byś o Indyanach zapomniała.
W tejże chwili usłyszeli poza plecami jakiś szelest, ale zanim zdołali się obrócić — czarna opaska spadła im na oczy.
— Indyanie! — krzyknęła trwożliwie Stefa.
Zygmuś nie wydał głosu, tylko raptownie choć nie widział, sięgnął po leżącą obok strzelbę.
— Zygmuś! ratuj! — jęknęła Stefa.
— Nie bój się! jestem przy tobie! — odpowiedział dość odważnie chłopczyna, a wyciągnąwszy w jej stronę rękę starał się ją uchwycić.
— Hi — hi — hi — hi! — Zachichotało nad ich głowami, na co oboje wykrzyknęli radośnie: — Władek! Mańka!
Ci zdjęli ręce im z oczu i poczciwa czwórka zaczęła się ściskać przy czem nie obyło się bez koziołków i kulania po trawie.
Gdy pierwsza uciecha minęła, dowiedzieli się goście z miasta, że rodzice ich przyjaciół wybrali się za sprawunkami, a zatem Władek jako starszy miał polecone w razie gdyby kto pukał, nie otwierać nikomu. — I tak się też stało. — Ale jak ujrzeli przez okno, że nie cygany, ani włóczęgi, ale ich najlepsi przyjaciele spoczywają przed domem, umyślili spłatać im figla.
Po wykrzyknikach i wypytywaniach zaczęto radzić, jak spędzić dzień.
Mańka miała przykazane pomyć naczynia, wypadało też przyrządzić mały posiłek, postanowiono zatem, że chłopcy na niejaki czas pójdą niby polować w przyległe obok krzewy, a dziewczęta zajmą się domem.
Poswawolili jeszcze trochę, Zygmuś przymilił się Mańce znalezioną szpilką, poczem się rozdzielili. Napierali przed odejściem Stefę o jej wiadomości z historyi domowej, ale się zawzięła w milczenie — dopiero jak już płot przeskakiwali — zawołała za nimi:
— Jak zająca przyniesiecie, to powiem mój sekret!...
Dziewczęta po odejściu chłopców, zaczęły mówić o lalkach. Stefa podniosła swoją i pokazała wszystkie spódniczki jakie co dopiero uszyła, nawet koronki przy nich były jej własnej roboty.
Mańka zaczęła też opowiadać o swojej lalce, a chcąc się nią pochwalić, zmierzała ku domowi. — Wyglądała jej pociecha trochę opuszczona, więc jęła tłomaczyć, że mama tak ją Mańkę zaprząta do roboty, że ledwie raz na dzień na godzinę może się swej lalusi oddać.
— Mama pod tym względem jest nieubłagana — mówiła rozpacznie. — Ja ze swemi dziećmi będę zupełnie inaczej postępowała.
— Och te mamy! — dodała Stefa, — moja mię znów ciągle napędza do książki — a mnie tak to nudzi.
— Prawda, że te mamy są okrutne! — westchnęła Mańka, — ale jakby to było bez mamy?
— Ja chcę moją! — zaszlochała Stefa.
— Ja moją też! — dorzuciła prędko łkając Mańka.
— Już lepiej niech będą i nas uczą.
— Niech będą!
— To tak okropnie być sierotą.
— Okropnie!
— Mama mi kupiła na nową sukienkę!
— A mnie w niedzielę wzięła do teatru!
— Kochana mama!
— Moja jeszcze kochańsza!
— Nie! bo moja kochańsza.
— A jak tego dowiedziesz?
— Zrobię wszystko, co mama chciała.
— A ja będę grzeczną tak jak mama kazała.
— Wiesz co Stefa? ty usiądź na kolebaczu i zaśpiewaj co do snu naszem lalusiom i ułóż je potem do łóżeczka a ja tym czasem pomyję naczynia.
Zsunęło dziewczątko rękawy za łokcie, napełniło misę ciepłą wodą i omywało jedne po drugich naczynia.
Zaś Stefa usiadła w kolebaczu, przytuliła do siebie lalki i zaczęła najpierw po trosze próbować głosu aż wreszcie zanuciła śmiało.

Wiem ja, bo mi o tem,
Mama powiadała:
Żem dziecię tej ziemi,
Żem jest Polka mała.

I wiem, jak mi Polska
Jest droga i miła,
Bom się w polskiej mowie,
Pacierza uczyła.

Bo przy Bożym tronie,
Polscy święci stoją,
I codzień się modlą,
Za ojczyznę moją.

Więc i ten paciorek,
Polskiego dziewczęcia,
Przyjm o wielki Boże,
W ojcowskie objęcia.

Bo on się z mej duszy,
Wyrywa jak łkanie:
“Ojczyznę i wolność,
Racz nam wrócić Panie!”

Wtórowała jej Mańka, i ktoby tak był zobaczył i usłyszał w oddalonej chacie na obcej ziemi tę polską nutę śpiewaną tak dobitnie przez te dwie dziewczynki, musiałby wynieść przekonanie, że polski duch zmartwychwstaje za morzem.
Po śpiewie, Stefa ułożyła lalusie, okryła je kołderką, popatrzała na nie z troskliwością, spojrzała na Mańkę, a widząc, że ta jeszcze ma dużo roboty przed sobą przypasała fartuszek i jęła ocierać omyte naczynia.
Ukończywszy całą robotę, usiadły na chwilę i zaczęły rozmyślać, bo Mańka frasowała się coby uszykować na przekąskę.
Stefa ofiarowała zrobić paja, który to właśnie był specyalnością z dziedziny jej wiedzy kucharskiej i przedstawić go chłopcom jako ulubiony dział nauki z historyi domowej.
Mańce przypomniało się, że są jeszcze jagody w ogródku, więc wzięły koszyczki i poszły je zbierać. Wracając do domu, zajrzały do kurnika, wybrały kilka jaj i ze świeżą zdobyczą weszły do domu.
Południe się zbliżało — trzeba było kurom rzucić trochę ziarna. Poszły raz jeszcze dziewczęta, zaspokoiły kurze żołądki i dopiero na prawdę zaczęły myśleć o swoich.
Wpadły w kukurydzę, ułamały kilka basiek, następnie wyrwały kilka rzodkiewek i niosąc zdobycz we fartuszkach — jak prawdziwe gospodynie, wesoło wzięły się do roboty — “paja”.
Mańka postawiła na stole stolniczkę, mąkę, smalec, sól i trochę wody w szklance. Sama następnie wzięła się do obierania jagód, a Stefa do ciasta.
Cztery łyżki smalcu zmięszała z mąką, wlała trochę wody, wymieszała, o ile trzeba by się ciasto rozkawałkowało cienko. Położyła połowę na wysmarowaną masłem blaszaną patelkę a podczas gdy rozwałkowywała drugą połowę ciasta, Mańka obrane i opłukane jagody ułożyła na cieście na patelni. Pouczona przez Stefę, posypała je dobrze cukrem, trochę cynamonem, przyniesła ze spiżarni kawałeczek świeżego masła i wielkości orzecha położyła tu i owdzie na jagodach. Brzeg ciasta zwilżyła wodą co pomogło skleić położoną resztę rozwałkowanego ciasta. Zacisnąwszy brzegi, Stefa okroiła ciasto nożem do koła blaszanki. Podniosła potem paluszkiem złączony brzeg ciasta, co wytworzyło falującą ramkę. Końcem noża przebiła w formie gwiazdy wierzch, aby jagody smażąc się, nie wysadziły ciasta i nacieszywszy się z Mańką z wielkiego dzieła — wsadziły go do gorącego piecyka.
Godzina była pierwsza, chłopcy obiecali wrócić na drugą. Pajowi, aby był dobry, trzeba było siedzieć w piecu blisko pół godziny. Kukurydzę można było ugotować we dwadzieścia minut, jaja potrzebowały tylko kilkunastu minut, zostawało więc teraz podczas pieczenia paja, kawał wolnego czasu.
Sprzątnęły zatem wszystko czyściutko ze stołu, zabrały lalusie bo też się już obudziły i wyszły w chłód drzew.
Teraz rozpoczęła się najserdeczniejsza, najpoufniejsza rozmowa jaką tylko dwie szczere przyjaciółki prowadzić mogą, a mianowicie zaczęło się rozpatrywanie dobrych i złych stron lalek.
Mańka bałwochwalczo uwielbiała swoją — ona jej przecież wypełniała długie samotne godziny na odosobnionej farmie. Nawet na ogród, a i w krzewy ją brała.
— Patrz — mówiła — dlatego to ona taka wygnieciona i ubrudzona.
Stefa znów skarżyła się, że swojej wszędzie brać nie może, a tak by się z nią chciała pokazać. Nawet w teatrze nie mogła się bez niej obyć. — Raz też — zgrzeszyły bardzo w kościele. Wpatrzyła się w anioła w ołtarzu który, zdawało się jej, był tak podobny do lali i tak się zapomniała, że ciągle w myśli powtarzała: Moja święta lalusia — módl się za nami. Zwierzyła się potem z tem mamie, bo ją bardzo sumienie dręczyło, a mama modlitwą kazała przeprosić aniołka.
— Ach Mańka! co ja wycierpiałam i cierpię, bo jak w kościele widziałam lalę w aniele, tak teraz w lali widzę anioła.
— Ja nie myślę, żeby to był grzech, przerwała Mania, przecież żebyś wniej widziała dyabła — toby było gorzej. Ale wiesz ty co mnie się raz śniło?


Stefcia i Mańka zwierzają się sobie nawzajem.

— O ja wiem, może pachnące ciastka w niebie.
— A gdzieżtam ciastka; śniłam, że moja lala była wielką poetką. —
Raz, tatuś cały wieczór czytał wiersze tej poetki co to już umarła, a mnie się potem śniło, że całe popołudniu byłam sama w domu i tak cicho było, aż się bałam, więc ciągle patrzałam na moją lalę a ona naraz się odezwała:

Lubię ciastka i cukierki,
I bardzo lubię kotlety
W różowe paski lubię sukienki,
Oto są moje zalety.

— Ach, jak to pięknie! — zawołała w zachwycie Mańka — powtórz jeszcze raz, jak ja bym chciała być poetką; ale mnie nic w szkole nie idzie — kucharką pewno zostanę. — Żebym to ja choć raz takie cuda śniła.
— Jakbyś tu była na farmie, to by ci się różne rzeczy przyśniły.
Zostawmy na chwilę dziewczątka opowiadające sobie sny i sekrety a pójdźmy zobaczyć jak się też chłopcy bawią.
Skoro dostali się w krzewy, krzykiem hu, ha! zaczęli straszyć zwierzynę i ptaki. — Szelest uciekających wprawił ich w znakomity humor. Bo to tak miło widzieć że się nas ktoś boi, tak miło wiedzieć, że się jest wielkim i silnym.
Kilka razy zgubili się, ale donośne hu! ha! złączyło ich znowu. Zygmuś nie mógł się dosyć nacieszyć swobodzie.

Spoceni, pomęczeni, usiedli na pniach prowadząc szczerą gawędkę.

Tratwa Władzia.

Władziu był o nie cały rok starszy od Zygmusia i wogóle poważniejszy. Marzył tylko o mieście — o fabrykach. Zaprowadził Zygmusia w krzaczyste miejsce gdzie miał ukrytą tratwę swej roboty. Pokazał mu też cały warsztat, jakiego się dorobił. Zwierzył się, że gdy liście szumią, albo ptaki świergocą, to jemu się zdaje, że słyszy rozpęd i świst maszyn. — Ja będę mechanikiem — zobaczysz.
— A ja, pędziwiatrem — rzucił wesoło Zygmuś — lubię pole, zboże, drzewa.
— To jedź na zachód i bądź “cow boy’em”.
— Kto wie? może i pojadę.
— Wiesz co Władek? zbuduj balon, pojedziemy wtedy wysoko na daleką przestrzeń. Ach, to bym chciał.
— To jest dobra myśl! Zobaczysz, naprawdę zacznę budować.
W czasie, gdy dziewczęta unosiły się na skrzydłach poezyi, chłopcy budowali balon i wznosili się w górę.
Gawędzili tak jeszcze chwilę a potem umyślili narwać leśnych kwiatów i z ozdobą tą wrócić do domu.
Zaledwie weszli w zarośla, gdy Władek położywszy na ustach palec na znak milczenia zdjął z siebie szybko bluzkę i rzucił rozpostartą pod krzew.
— Zygmuś, tu jest żywy zając! — zawołał radośnie. Chodź, dotknij się!
Zygmuś dotknął przez bluzkę i rzeczywiście coś żywego pod nią się ruszało.
Przycisnęli brzegi bluzki do ziemi, a następnie omotanego w bluzkę zająca Władek wziął na ramię.
Radość, podwójnemi krokami gnała ich do domu; przystanęli jednak raz, rozmyślając coby też zrobili, gdyby to był wielki skarb w miejsce owego zająca, a zbójcy zabiegli im drogę.
Bronilibyśmy do ostatniego tchu — zadecydowali równocześnie.
— Naprzykład gdyby to był skarb którym by można odbudować Polskę — zauważył więcej oczytany Zygmunt, — a nieprzyjaciel chciałby go nam wydrzeć.
— Niechby jeno tak ze mną zaczął — ale wiesz co? — spróbujemy, ja niby niosę skarb na odbudowanie Polski — a ty jako nieprzyjaciel będziesz mi go chciał odebrać. Jeżeli ci się uda — Polska straci dobrobyt, a jeżeli nie — Polska będzie wielką! — Próbujmy sił naprawdę.
Rozradowani z pomysłu — z figlarnym zachwytem spojrzeli sobie w oczy — i rozbiegli się.
Po chwili Władek wyszedł na ścieżkę prowadzącą do domu i oglądał się ostrożnie na wszystkie strony. Dochodził już do skraju gąszczu i nieomal że już wyszedł pomiędzy zboża, gdy Zygmunt zabiegł mu drogę i po krótkiej walce odebrał skarb. Puścił się żywo ku domowi, śmiejąc się na całe gardło.
Władek chwilę się namyślił i zapalił się naprawdę — raz ze wstydu, a powtóre choć to była gra, ale zabolało go aż w piersiach, bo przecież porażka jego miała oznaczać — Polski stratę.
Wskoczył w żyto, i nie dbając o łamiące się za nim kłosy, — co tam kłosy — o Polskę chodziło, — cichutko dogonił Zygmusia.
Ten, pewny, że Władek, zawstydzony pozostał w krzewach, sam pośpieszył do domu, aby przed dziewczętami pochwalić się czemprędzej zdobyczą.
Nucił sobie głośno, gdy najniespodziewaniej Władek zaskoczył z tyłu i bez wysiłku drogocenny skarb odebrał.
— A widzisz! Polska będzie wielka!
— Będzie wielka! krzyknął Zygmuś choć mu trochę było markotno, że tak łatwo dał sobie zająca odebrać.
Ale ze względu na Polskę i na zająca, którego trzeba było ochraniać, poprzestali dalszej próby, zresztą blisko też już było domu.
Dziewczęta zauważyły ich powrót i wiewały na znak powitania chusteczkami.
Chłopcy, do urzniętych poprzednio w lesie prętów przywiązali także swoje chusteczki co miało oznaczać sztandary i tak odznaczeni, wracali jak prawdziwi zwycięzcy.
Dziewczęta rzuciły się teraz do domu przysposobić stół. Nakryły pręciutko, ustawiły talerze, wrzuciły kukurydzę na wrzącą osoloną wodę, jajka także, a na stole postawiły masło, ser, obraną rzodkiewkę pokrajaną w talarki i osoloną, a na samem środku paj, ale przykryły go serwetką — chcąc chłopcom zrobić niespodziankę.
Tymczasem chłopcy wpuściwszy zająca w próżne zagrodzenie, gdzie zwykle trzymano małe kurczęta — weszli do domu.
Na widok zastawionego stołu zrobiło im się nad wyraz przyjemnie, bo wylatawszy się — byli głodni aż strach.
Podczas gdy Mańka wykładała z garnków kukurydzę i jajka, Stefa, nalała na dwie miednice wody, w której obydwaj chłopcy obmyli się z kurzu. Podała im ręcznik, a tymczasem i Mańka oznajmiła, że przekąska gotowa.
— A my myśleli — ozwał się żartobliwie Władek, — że to Stefa uraczy nas sekretem swej wiedzy.
— Powiedziałam przecież — odparła komiczno-poważnie, że odkryję moją tajemnicę, jeżeli przyniesiecie zająca.
— Trzymamy cię za słowo! — zawołali żywo obaj chłopcy razem.
— Nie cofnę go! wyrzekła z przeświadczeniem.
— Będziesz miała zająca — chodź! Schwycili ją, jeden za fartuch, drugi za ręce i zanim się spostrzegła już byli za drzwiami. Mańka zaciekawiona biegła pędem za niemi.
Wystraszone zajączysko, które przed chwilą rozstrzygało dobrobyt Polski, siedziało skulone w kąciku i musieli chłopcy postraszyć go, aby się wreszcie przedstawił jako prawdziwy żywy zając.
Zając! naprawdę zając! wykrzyknęły dziewczęta.
— Zając! zając! wtórowali chłopcy.
— A ty Stefa co nato? śmieli się łobuzy.
— Kto wie, może mam niespodziankę za niespodziankę, i przybrawszy tajemniczą minę wzięły się z Mańką za ręce i zawróciły do domu.
Chłopcy śmiejąc się, szli za niemi.
Mańka krzywiła się, że kukurydza ostygnie, więc czemprędzej zasiedli do stołu.
Gdy już wszystkiego po trochu podjedli, a chłopcy ciągle dręczyli Stefę pytaniami — o jej sekret, zciągnęła naraz serwetkę i wskazała jako najulubieńszy przedmiot jej badań — “paj”.
— Paj! paj! wołali chłopcy, a to będzie używanie. Stefa tyś jest znakomita, tyś wielka.
— Kucharka — wiem — wiem nie kończcie.
— No tak, ale widzisz jaką nam to robi przyjemność.
— Aleś wymyślał mi dziś, że nic o świecie nie wiem. A przecież jakbym myślą latała za indyanami i bohaterami, to bym w domu nic nie umiała zrobić.
— No, nie gniewaj się siostrzyczko, ty jesteś dzielna gospodyni i bardzo cię za to kocham.
Mańka podczas tych przemówek rozkroiła paj na cztery części i na małych płaskich talerzykach podała każdemu. — Za chwilę nawet okruchów z paja nie było. — W miejsce kawy napili się mleka i wielce zadowoleni wstali od stołu. — Chłopcy wyszli zajrzeć do zająca, a dziewczęta tymczasem sprzątały. Naczynia zostawiły, bo Mańka stanowczo oświadczyła, że wieczorem sama pomyje, a teraz, pragnęła by się we czworo zabawili.
Gdy wyszły do sadu, zastały chłopców strojących w zieleń chuśtawkę. — Chłopcy mówili żartując, że przygotowują balon do wzniesienia się w górę i pytali, ażali dziewczęta chcą im towarzyszyć.
Nie czekając powtórnego zaproszenia wskoczyły wesołe do chuśtawki.
Dziewczęta były trochę znużone pracą, chłopcy zaś, upojeni świeżem powietrzem. Niedługo też trwało chuśtanie, bo niebawem, cała czwórka zasnęła.
I oto, pod wrażeniem rzuconej przez chłopców myśli — balonu, szybowali we śnie pod niebotyczne obłoki i sięgali tajemnic nieba. Ale naraz ciemna chmura ich okryła. W śmiertelnej trwodze oczekiwali śmierci, bo nie widzieli gdzie ster pokierować. Czuli, że opuszczają się na dół i już dochodziły ich jakieś wrzaski i hałas. — Balon spuścił się szczęśliwie, wyskoczyli na ziemię i wszyscy razem pobiegli w stronę wzmagającego się hałasu. Dochodził on z zagrody, w której był zając.
O — zgrozo!
Zając leżał nie żywy, a psisko, które właśnie wróciło z gospodarzami, dostawało cięgi za morderczy napad.
Łzy stanęły w oczach przyjacielskiej czwórki, ale rodzice uspokoili ich, mówiąc, że nie ma na świecie przyjemności bez zawodów i bólu; poddali się więc pokornie przeznaczeniu.
Zjedli potem wszyscy razem smaczny podwieczorek przyrządzony przez Mamę Mańki, poczem Stefa i Zygmuś odprowadzeni przez wszystkich do tramwaju — pojechali, aby o oznaczonej szóstej godzinie być w domu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Staś.