Podpalaczka/Tom I-szy/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | I-szy |
Część | pierwsza |
Rozdział | XVIII |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Czytelnicy nasi zapytają bezwątpienia, jakim sposobem Jakób Garaud znalazł się w liczbie ratujących fabrykę, którą sam podpalił?
Nędznik ów nie chciał, ażeby zeznanie Joanny zostało wysłuchanem i znalazło wiarę.
Pozostawiwszy wdowę na polu, począł uciekać z całą szybkością, jak gdyby pchany szaleństwem. Przyszła mu jednak rozwaga wraz ze wspomnieniem listu, jaki napisał.
— Za jakąbądź cenę muszę odnaleść ten list! — rzek sam do siebie. I zamiast uciekać, połączył się z ludźmi biegnącemi z okrzykiem: „Gore! do ognia!“ Plan jego był prostym. Mniemał, iż pośród zamięszania będzie mógł wejść niepostrzeżony do mieszkania Joanny, a odnalazłszy tam list, złączyć się z grupą ratujących. Wszedłszy na podwórze spostrzegł stancyjkę wdowy w płomieniach i z ulgą odetchnął.
— Otóż i sprawa skończona za nim ją rozpocząłem — wyszepnął; — ów kompromitujący mnie skrawek papieru nie istnieje Więcej. Należy mi się teraz odznaczyć gorliwością, poświęceniem, odwagą, ażeby to było tryumfującą odpowiedzią na oskarżenia Joanny, gdyby się poważyła wystąpić z niemi!
Szatańska myśl przyszła mu do głowy w chwili, gdy zawołał: „Ocalmy kassę!“ Płomienie podniesione podmuchami wichru, wytryskiwały wszystkiemi otworami pawilonu.
— Ależ tam wejść niepodobna! — zawołał kasyer Ricoux.
— Pozwól mnie pan działać! — rzekł Jakób.
— Cóż chcesz uczynić?
— Zobaczysz pan!
I mówiąc te słowa skoczył przez szerokość ognia w korytarz, gdzie leżało ciało pana Labroue.
— Trup, trup! — zawołał.
Następnie podniósłszy swoją ofiarę, wyskoczył z pawilonu i złożył ją na bruku dziedzińca. Kasyer cofnął się bełkocząc:
— Co widzę to nasz pryncypał, pan Labroue, cały zbroczony krwią. Zamordowany!
Jakób nie słuchał już więcej. Skoczył powtórnie w płomienie i zniknął. Dwie sekundy upłynęły za nim głos jego dobiegł z wnętrza, słaby, zmieniony:
— Jestem w gabinecie, przy kassie, duszę się, umieram!...
Chciano pośpieszyć na ratunek. Nieprzebyty mur ognia wzniósł się między ratującemi, a wejściem do korytarza. Nagle, dał się słyszeć trzask przerażający. Dach zapadł się z pierwszego piętra w antresolę. Zebrany tłum ludzi wydał okrzyk grozy.
— Jakób zagrzebanym został pod szczątkami murów w płomieniach, zgubiony! — zewsząd wołano, usiłując wedrzeć się do wnętrza, lecz bezskutecznie.
Szerokie ognisko bardziej palące niżeli piec w kuźni, nie pozwalało zbliżyć się do pawilonu. Mury zapadły się nagle. W chwili tej przybyli pompierzy z Maisons-Alfort i Charenton. Niestety było zapóźno! Cała fabryka przedstawiała wielką masę gruzów. Kasyer Ricous biegał tu i tam wśród tłumu, gestykulując żywo.
— To ta nikczemna — powtarzał — podłożyła ogień, to ona! Ona to zamordowała pana Labroue; ona jest przyczyną śmierci Jakóba!
Komisarz policyi z Charenton przybył jednocześnie z pompierami. Usłyszawszy słowa wyrzeczone przez kasyera, podszedł ku niemu pytając:
— Kto pan jesteś?
— Jestem, czyli raczej byłem kasyerem w fabryce.
— Oskarżasz pan kogoś o podłożenie ognia?
— Tak panie!
— Mówisz o spełnionym morderstwie?
— Tak jest. — Pójdź pan zemną.
To mówiąc, zaprowadził Ricoux komisarza na koniec podwórza, gdzie złożony był trup inżyniera.
— Oto ofiara! — rzekł — uderzenie nożem w pierś. Przypatrz się pan.
— Pan Labroux! — zawołał komisarz poznawczy właściciela fabryki.
— On sam! — nasz nieszczęśliwy, nieodżałowany pryncypał.
Urzędnik stwierdziwszy śmierć inżyniera, zapytał:
— Kogo pan oskarżasz o zbrodnię?
— Odźwierną fabryki.
— Jej nazwisko?
— Joanna Fortier.
— Na czem pan opierasz swoje oskarżenie?
— Szukano jej wszędzie, zniknęła bez śladu, co dowodzi, że uciekła podłożywszy ogień. Zresztą kupiła petroleum, ażeby popełnić naprzód ułożoną zbrodnię.
— Jakież były powody tej zbrodni?
— Onegdaj pan Labroue niezadowolony z wypełnianych przez nią obowiązku, uwolnił ją. Miała ztąd odejść za tydzień.
Komisarz spisywał powyższe szczegóły przy świetle pożaru.
— Mówisz pan że jest i druga ofiara? — zapytał.
— Tak panie.
— Któż jest tą ofiarą?
— Nadzorca i zarazem zarządzający fabryką. Dobry, dzielny chłopiec pełen zasługi, Jakób Garaud. Przybiegł tu jak my wszyscy dla niesienia ratunku. Chcąc ocalić kasę z narażeniem własnego życia, zagrzebanym został pod palącemi się zwaliskami. Ach! niegodna kobieta!
— Czy nie pozostała wcałości jaka część budynku, w której możnaby było złożyć ciało pana Labroue.
Daniel ukazał się na tę chwilę.
— Stajnie i remizy nienaruszone zostały — rzekł.
— A więc niech tam ciało zaniosą.
Kilku robotników podniósłszy zwłoki inżyniera, zanieśli je do budynku, jaki skutkiem kierunku wiatru od pożaru ocalał.
Komisarz policyi zwrócił się do pana Ricoux.
— Śledztwo bezzwłocznie wyprowadzonem zostanie, ja je rozpocznę i tej nocy jeszcze zawiadomię o tem jeneralnego prokuratora. Udziel mi więc pan proszę ustnych objaśnień dla spisania protokółu.
— Jestem na pańskie rozkazy — rzekł kasyer.
— Przedewszystkiem jedno słowo. Pan Labroue nie był żonatym, wszak prawda?
— Był wdowcem, miał dziecię.
— Czy miał rodzinę w Paryżu?
— W Paryżu, nie sądzę. Pan Labroue miał syna i siostrę wdowę, panią Bertin, zamieszkującą na wsi, w okolicach Blois. Dziecię jego chowa się przy siostrze zmarłego, od której pan Labroue odebrał w dniu onegdajszym telegram powiadamiający, że jego mały Lucyan zachorował. Wyjechał przeto natychmiast i miał powrócić jutro wieczorem, lub pojutrze z rana.
— Jak więc wytłumaczysz pan jego przybycie tej nocy?
— W sposób bardzo prosty.
— Jaki?
— Inżynier miał wiele robót, wymagających jego osobistego nadzoru. Widząc niewątpliwie, iż słabość dziecka nie przedstawiała niebezpieczeństwa, przyśpieszył swój przyjazd.
— Czy pan znasz dokładny adres siostry pana Labroue?
— Znam panie.
— Chciej wiec powiadomić ją o wydarzonym nieszczęściu.
— Dobrze.
— Nie pisz pan listu, ponieważby to zwłokę zrobiło W czasie, lecz wyślij depeszę.
— Wysyłam ją jutro równo ze świtem.
— To dobrze.
Umieszczono zakrwawione zwłoki pana Labroue w kącie remizy, na pęku słomy, przykryte kołdrą wełnianą.
Komisarz skreśliwszy naprędce kilka wierszy do prokuratora departamentu Sekwanny, wysłał je do Paryża do pałacu Sprawiedliwości przez swego sekretarza. W liście upraszał naczelnika wydziału, ażeby przybył bezzwłocznie na miejsce zbrodni, lub przysłał sędziego śledczego z agentami. Po odjeździe sekretarza, prosił kasyera Ricoux, ażeby mu wyszukał w tłumie przybyłych na ratunek ludzi, należących do fabryki i żeby mu takowych przyprowadził. Ricoux podjął się najchętniej tego zlecenia, szczęśliwym się czując, iż w czemkolwiek przydatnym być może. Komisarz rozpoczął więc ogólne badanie, mające poprzedzić czynność sędziego śledczego.