Podpalaczka/Tom I-szy/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | I-szy |
Część | pierwsza |
Rozdział | XX |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Chcesz na mnie zaczekać tu drogie dziecię? — spytała Joanna, wskazując na drzewa rosnące w pobliżu. — Przyniosę ci śniadanie.
— Dobrze mamo — rzekł chłopiec.
Pani Fortier zgarnąwszy suche opadłe liście, posadziła na nich Jurasia.
— Widzisz, że ci tu będzie dobrze, jak w łóżeczku — rzekła całując chłopczynę.
— Tak mamo — odpowiedziało dziecię, którego oczęta przymykały się ze znużenia, a główka do snu się chyliła. — I tuląc do piersi swego konika zasypiał zwolna na liściach. — Śpi, pomyślała Joanna, tem lepiej, nie dostrzeże mej nieobecności... Zresztą natychmiast powrócę.
Pani Fortier idąc w stronę pobliskiej wioski, spojrzała na swe ubranie.
Suknia jej była pokryta błotem, rozrzucone włosy spadały w nieładzie na jej twarz i ramiona. Oczyściła suknię naprędce, związała włosy i udała się w drogę. W przeciągu kwandransa zdołała dojść do wioski. Pomimo iż był to wczesny poranek, ruch jednak już dostrzedz się dawał; we drzwiach domostw tu i owdzie pojawiali się wieśniacy, przypatrując się jej z ciekawością, co zwiększało pomieszanie i obawę biednej wdowy.
Ze spuszczonemi oczyma przestąpiła próg pierwszego sklepiku, jaki spotkała na drodze, prosząc o tabliczkę czekolady za dziesięć centymów. Właścicielka tegoż przypatrywała się jej z baczną uwagą, jakby sobie przypominając, że ją już gdzieś widziała.
— Nie, to nie tutejsza... to obca! — szepnęła.
Następnie Joanna wstąpiła do piekarni, gdzie za cztery sous kupiła bułkę chleba. Drobne wydatki te wyczerpały jej fundusz zupełnie, tak, iż nic więcej jej nie pozostało. Zabrawszy szczupłe to pożywienie, skierowała się w stronę lasu, śledzona wciąż wzrokiem ciekawych wieśniaków.
Skoro przybyła na wzgórze piaszczyste, pokryte, dzikiemi iglastej drzewami i liśćmi na wpół zwiędłemi, Juraś spał jeszcze. Znużenie i nią zwolna owładać zaczęło, położywszy się obok dziecka, skołatana i wyczerpana na siłach i duchu, zasnęła.
∗
∗ ∗ |
Wyobrazić trudno, z jakim pośpiechem rozbiegają się złe wiadomości.
Wkrótce na kilka mil wokoło wiedziano już o wypadkach, zaszłych poprzedzającej nocy, o pożarze fabryki w Alfortville, o nagłem zniknięciu Joanny Fortier, morderstwie pana Labroue i bohaterskiej śmierci Jakóba Garaud, który stał się ofiarą własnego poświęcenia. Smutne te fakta służyły od rana do nocy za niewyczerpany temat różnorodnym rozmowom w okolicznych wioskach. Ze wszech stron tłumy śpieszyły na miejsce wypadku, aby zobaczyć ruiny i miejsce katastrofy.
Pani Franciszka, właścicielka sklepu w Maisons-Alfort, rozpowiadała każdemu, iż Joanna kupowała u niej petroleum, jakie posłużyło do podpalenia fabryki. Jedna z jej przyjaciółek w Alfortville, której to opowiadała, rzekła do niej:
— Nie wiesz jednakże, kumo, bardzo ważnej rzeczy.
— Czegóż takiego? — spytała Franciszka.
— Oto królewski prokurator przyjeżdża obejrzeć miejsce zbrodni.
— Cóż zatem?
— A więc powinnaś pójść złożyć mu zeznanie, gdyż to, coś mówiła przed chwilą o tej młodej wdowie, może być bardzo ważnem...
— A któż mi przez ten czas dopilnuje sklepu? — spytała Franciszka.
— Ja... jeśli zechcesz. W odkryciu takiej zbrodni sądowi trzeba dopomódz.
— Eh! a co to mnie obchodzi? — odparła kupcowa. — Jak będą mnie potrzebowali, to przyjdą tu sami.
Kumoszka, pożegnawszy panią Franciszkę, udała się drogą ku Alfortville.
Była to żona mechanika, będącego jednym z najpierwszych w niesieniu pomocy i ratunku. Pragnęła jaknajprędzej donieść mężowi posłyszaną wiadomość, by tenże zakomunikował ją corychlej prokuratorowi, który, odebrawszy stosowne zawiadomienie od komisarza policyi i wydawszy odpowiednie rozkazy, bezzwłocznie wraz z sędzią śledczym, naczelnikiem policyi, lekarzem i dwoma agentami, wyjechał do Alfortville.
Gdy przybył, komisarz przedstawił mu fakta zebrane w tej sprawie. Badanymi byli: kasjer Ricoux, chłopiec do usług Daniel, stangret zamordowanego Labroue, oraz pewna liczba mechaników i robotników fabrycznych. Z odbytego pierwszego tego śledztwa zrodziło się przypuszczenie, pewność prawie, iż wyłączną sprawczynią zbrodni jest dawniejsza odźwierna, Joanna Fortier.
Poszlaki, skierowane przeciw niej, stwierdzały jej winę stanowczo, a ucieczka, przedsięwzięta natychmiast po spełnieniu zbrodni, była ostatnim, najbardziej obciążającym dowodem.
Po ukończonem zeznaniu, kasjer Ricoux udał się z pośpiechem do Charenton, zkąd wysłał telegram do Saint-Gervais, do siostry pana Labroue. Depesza ta, mimo swej lakoniczności, dawała uczuć nieszczęście w całym ogromie spadłe na małego Lucjana, syna właściciela fabryki. Wróciwszy do biura telegrafu, Ricoux wstąpił na chwilę do siebie.
gdzie zmieniwszy ubranie, bez straty czasu udał się do Alfortville, otrzymawszy zawiadomienie, iż jego obecność będzie tam niezbędnie potrzebną.
Kasjer był mężczyzną, około lat pięćdziesiąt mającym; zdziwaczały, nieprzystępny, podejrzliwy, trudny do obcowania z ludźmi. Wogóle nie lubił nikogo, uczuwając szczególny wstręt do biednej wdowy Portier. Tym sposobem zeznanie jego, mimo że najsumienniej złożone, musiało wywrzeć wpływ niekorzystny na dalsze losy Joanny. Przyszedłszy do fabryki, udał się niezwłocznie do sędziego śledczego.
— Dobrze, że pan przybywasz, potrzebuję mu zadać szereg ważnych pytań — rzekł sędzia.
— Czy zarządzono poszukiwania, jak rozkazałem? — zapytał, zwracając się do jednego z policyjnych agentów.
— Tak, panie.
— Jakież, są rezultaty!
— Znaleziono na podwórzu trzy butelki od petroleum.
— Proszę je tu przynieść...
Agent wyszedł po butelki, podrzucone umyślnie, jak wiemy, przez Jakóba Garaud. Po chwili wniesiono je i postawiono przed sędzią śledczym na stole, naprędce zestawionym z desek.
— Panie Ricoux — rzekł sędzia do kasjera, powąchawszy resztki płynu — czy poznajesz pan, że te butelki są istotnie te same, jakie widziałeś u Joanny Fortier w chwili, gdy przelewała w nie petroleum z blaszanki, która widocznie stopiła się w płomieniach.
— Ależ te same — zawołał kasjer — te same! Poznaję je doskonale... pomyłka nie ma tu miejsca... Są to dawne butelki po wodzie mineralnej, patrz pan, panie sędzio... jeszcze noszą na sobie szczątki etykiety...
— Ileż ich było?
— Widziałem ich pięć, stojących w składzie na ziemi.
— Czy wszystkie były napełnionemi?
— Tego nie wiem.
— Teraz, panie Ricoux, chciej sięgnąć pamięcią i staraj się przypomnieć sobie nietylko znaczenie, lecz całe zdanie, zawierające groźbę, rzuconą „rzez wdowę Portier zabitemu inżynierowi, gdy ten oznajmił, że ją wydala...
— Pamiętam je — rzekł Ricoux. — Joanna, zamiast się usprawiedliwić/jak to było jej obowiązkiem, zamiast przeprosić pana Labroue, głosem twmrdym, pełnym zuchwalstwa, jakiego brzmienie zdaje się słyszę jeszcze: Wypędzasz mnie pan — wyrzekła — Strzeż się!... To nie przyniesie ci szczęścia!
Sędzia śledczy zwrócił się teraz do chłopca Daniela.
— Czy te same słowa wdowa Fortier powtórzyła wobec ciebie? — zapytał.
— Tak, panie... te same.
— Więc czy nie jasne jak dzień, że ułożyła plan zemsty — rzekł kasjer — to w oczy uderza.
— Sądzisz pan, że zemsta była jedynym powodem tej zbrodni? — zapytał sędzia.
— Tak mniemam — rzekł Ricoux.
— Ja zaś twierdzę przeciwnie... Pan Labroue był nieobecnym prze dwa dni, wszak prawda?
— Tak; mówił Jakóbowń Garaud i mnie, że na dwa dni wyjeżdża — odparł kasjer.
— O niespodziewanym zatem jego powrocie nie mógł nikt wiedzieć...
— Bezwątpienia, ponieważ i sam się tego nie spodziewał.
— Został ugodzonym śmiertelnie w chwili, gdy tylko wszedł... to jasne — ciągnął dalej sędzia — gdyż obok trupa znaleziono jego podróżną walizę. Osoba zatem, która wymierzyła śmiertelny cios skrytobójczy, była w tym czasie w pawilonie, gdzie znajdować się niepowinna, gdzie nie mogła na niego oczekiwać. Dla jakich więc powodów pan sądzisz, osoba ta znalazła się podówczas w pawilonie?
— Aby go podpalić — rzekł Ricoux.
Sędzia przecząco potrząsnął głową.