<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom II-gi
Część pierwsza
Rozdział XXV
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

— Pilno mi w samej rzeczy — odrzekła Joanna, czując, iż wypadało jej coś odpowiedzieć — lecz nie na pociąg się spieszę, ale na nabożeństwo. I wziąwszy pakiet wyszła ze sklepu, pozdrowiwszy właścicielkę.
— Kwandrans czasu tylko mi pozostaje — szepnęła — chciałabym zmienić ubranie, lecz gdzie, w jaki sposób?
I wciąż szła dalej.
Nagle ujrzała przed sobą otwarte drzwi jakiegoś domu, a w głębi tegoż ciemny Korytarz, na końcu którego rozeznać można było wschody. W wyższej części budynku głębokie panowało milczenie.
Wdowa przystanąwszy tu, zrzuciła welon, zdjęła z siebie futro, odpięła stanik rozwiązała spódnicę i w oka mgnieniu przywdziała kupione przed chwilą ubranie, okrywszy płóciennym czepkiem swą głowę. Następnie przyodziawszy się chustką wełnianą, zwinęła w pakiet ubranie zakonne, okryła go płótnem, w sklepie kupionem a wsunąwszy pod ramię, podążać zaczęła ku stacyi drogi żelaznej.
Obecny jej ubiór dawał jej pozór wiejskiej robotnicy.
Na kilkanaście kroków przed stacyjnym budynkiem posłyszała uderzenie dzwonu. Trwoga ją ogarnęła.
— Miałżeby to pociąg odchodzić?
Z pośpiechem wbiegła do sali.
— Pociąg do Paryża? — pytała zdyszana pierwszego z napotkanych, wskazując na okienko kasy.
— Tam, spiesz się pani — odrzekł — za chwilę odjeżdża.
Joanna przybiegła do okienka.
— Do Paryża — powtórzyła.
— Której klasy?
— Trzeciej.
— Oto jest, cztery franki, czterdzieści pięć centymów.
Wdowa położywszy sztukę pięciofrankową, zniknęła jak błyskawica, spiesząc ku drzwiom wychodzącym na piani kolejowy.
— Lecz odbierz pani resztę! — wołał urzędnik.
Napróżno jednak, Joanna siedziała już w wagonie obok trzech kobiet i młodego z matką jadącego dziewczęcia. Wsunąwszy się w kąt, umieściła starannie owinięty pakiet z ubraniem zakonnicy obok siebie.
Świsnęła lokomotywa, pociąg wyruszył w drogę.
Siedząc w milczeniu, rozmyślała nad owem zawiniątkiem, które mogło się stać niebezpiecznym dowodem jej ucieczki.
Pozbyć się go należało jaknajprędzej — lecz w jaki sposób to uczynić?
Zrazu chciała go wyrzucić niepostrzeżenie przez okno wagonu, lecz mimo całej ostrożności, mogłoby to na nią zwrócić uwagę, a w razie odnalezienia go przez kogoś, wskazać śledztwu jej ślady. Odniesionoby pakiet do komisarza policyi i w pogoni za uciekającą zatelegrafowano we wszystkich kierunkach dróg żelaznych.
Długo nad tem rozmyślając, ułożyła plan nowy, będąc przekonaną, iż wkrótce jej ucieczka odkrytą zostanie. I nie myliła się w tym względzie.
W szpitalnym więziennym oddziale zdziwiona służba tak długiem nieukazywaniem się dozorczyni, która zwykle bywała obecną przy uprzątaniu sal, sądziła, iż dłużej nieco zaspała.
Dla przekonania się o tem, jeden z nich udał się do stancyjki Joanny. Nie znalazłszy jej tam, przypuszczano, iż w jakim interesie wyszła do ekonomicznego oddziału. Jednocześnie nadeszła przełożona z nabożeństwa wraz z zakonnicami, a zaniepokojona nieobecnością w kościele siostry Filomeny, wydała rozkaz, aby sprawdzono, co się z nią dzieje.
Ujrzano siostrę Filomenę pogrążoną w śnie letargicznym, z którego dobudzić się jej niepodobna było. W jej pokoju, na miejscu zakonnego habitu, leżało ubranie wdowy Fortier.
Odźwierny, badany w tej mierze, zeznał, że otworzył drzwi siostrze Filomenie. Ucieczka Joanny natychmiast stwierdzoną została; powiadomiony o tem dyrektor więzienia, poszedł oznajmić o nastąpionym wypadku gdzie należało, ażeby uciekającą ścigano i przyprowadzono do domu poprawy.
W godzinę potem całe miasto Clermont wiedziało, że kobieta skazana na dożywotnie więzienie, uciekła przebrana za zakonnicę. Tak mleczarka, którą spotkawszy na drodze, zapytywała Joanna, jako też i właścicielka sklepu, u której kupowała ubranie, posłyszawszy o tem, co zaszło, pośpieszyły złożyć swoje zeznania. Z otrzymanych wskazówek powzięto przekonanie, że wdowa Fortier, zrzuciwszy ubranie zakonnicy, wyjechała drogą żelazną. Od chwili jej ucieczki jeden tylko pociąg odszedł do Paryża, mianowicie o kwadrans na dziewiątą rano; uciekająca znajdować się więc już mogła w bliskości tegoż miasta: Rozesławszy żandarmów na poszukiwania tak w mieście jak w okolicy, zatelegrafowano do Paryża, by nie dozwalać bez ścisłego śledztwa wysiadać tamże z pociągu osobom, posiadającym bilety z Clermont. Było trzy kwadranse na dziesiątą; gdy ta depesza nadeszła.
Pociąg z Clermont przybywał do Paryża o w pół do jedenastej.
Naczelnik policyi w towarzystwie dwóch agentów wsiadł do powozu, rozkazując woźnicy pędzić jaknajszybciej na stację północnej drogi żelaznej. W chwili, gdy wszyscy trzej wysiadali, nadszedł równocześnie pociąg z Clermont.
Na rozkaz naczelnika policyjnego oddziału, wszystkie osoby, posiadające bilety z Clermont do Paryża, zatrzymanemi zostały w oddzielnej sali. Było razem jedenastu podróżnych, między którymi trzy kobiety. Joanna jednak zręcznie uniknęła śledztwa; nie znaleziono jej pomiędzy przybyłemi trzema kobietami. Podróżne te stwierdziły tożsamość swych osobistości, utrzymując, że na stacyi Clermont nie widziały żadnej kobiety, której pozory zdradzićby mogły uciekającą.
Naczelnik policyi zatelegrafował, iż poszukiwania jego na stacyi północnej dróg żelaznych bezskutecznemi się okazały.
Oto w jaki sposób uchroniła się wdowa Fortier przed poszukiwaniem.
Na stacyi w Creteil wysiadły dwie jej towarzyszki podróży i ona w przedziale samą pozostała. W pięć minut później pociąg przebiegał w głębi tunelu. Korzystając z ciemności; wdowa Fortier wyrzuciła oknem wagonu pakunek, zawierający ubranie siostry Filomeny, co uczyniwszy, nasłuchiwała pilnie, ilekroć razy pociąg zatrzymał się na przystanku.
Skoro konduktor wymienił stacyę Saint-Denis, otworzywszy drzwi wagonu, wysiadła, udając się pieszo w drogę do Paryża, dokąd przybyła w ciągu godziny. Wielkie to miasto, całe śniegiem grubo nakryte, dziwnie ponury i smutny miało pozór, mimo, iż to była niedziela. Po ulicach rzadko snuli się przechodnie. Gromady robotników z łopatami w ręku odrzucały gęsty śnieg, oswabadzając trotuary.
Joanna, oddychając pełną piersią wśród odzyskanej wolności, nie czuła zimna, głód jednak dokuczać jej poczynał. Spotkawszy pierwszy zakład restauracyjny, weszła doń, by się pożywić bulionem; podczas czego starała się uporządkować swe myśli, od chwili uwolnienia rozpierzchnięte w nieładzie. Jedna wyłączna idea opanowała jej umysł.
— Niepowinnam zaznać spoczynku — mówiła sobie — dopóki nie odszukam mych dzieci. Dziś zatem pójdę do Chévry.
Po skromnem owem śniadaniu wsiadła do omnibusu, udając się do Vincennes, gdzie w czasie drogi powiadomiono ją, iż pociągi kursują co godzina do Brie-Comte-Robert, zkąd postanowiła dojść pieszo do Chévry.
Wsiadła do wagonu o pierwszej w południe.
— Ach! oby mnie tylko nie poznano — myślała z trwogą.
Biedna kobieta nie miała się czego obawiać. Przez lat dwadzieścia jeden zmieniła się do niepoznania. Włosy jej pobielały, a głębokie zmarszczki wyryły bruzdy na jej gładkiem i pięknem niegdyś obliczu. Niedziw — przecierpiała i przepłakała tyle! Była przez lat dziewięć obłąkaną, a obecnie dosięgała czterdziestego ósmego roku życia. Wystarczało to, by jej zupełnie nie poznano.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.