Podpalaczka/Tom II-gi/XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom II-gi
Część pierwsza
Rozdział XXIV
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.

Jerzy Darier, jak mówiliśmy, był człowiekiem zacnego serca. Ciężkie położenie Lucyana wielce go zasmuciło. Znając dobrze swego towarzysza z kolegium, jego inteligencyę, prawość charakteru, uznawał, iż byłoby zbrodnią niejprzyjść mu w tym razie z pomocą.
Opowiadanie o tragicznej śmierci Juliana Labroue zdwoiło chęć Jerzego w wyświadczeniu przysługi synowi zamordowanego. Nie tracąc czasu, nazajutrz rano udał się na ulicę Murillo, dla pomówienia z milionerem o swym protegowanym.
— Zastałem w domu pana Harmant? — pytał otwierającego mu drzwi kamerdynera.
— Nie ma go panie, wyjechał.
— Kiedyś powróci?
— Nie wiem, wszak panna Marya będzie mogła objaśnić pana w tym względzie. Czy mogę oznajmić jej o pańskiem przybyciu?
Jerzy dość często bywając w domu Harmanta, zauważył wpływ wywierany przez dziewczę na ojca, postanowił przeto wtajemniczyć ją w tą sprawę, pewien najlepszego skutku dla Lucyana Labroue.
— Jeżeli nie przeszkodzę pannie Harmant — odrzekł służącemu — chciej jej doręczyć mą kartę.
— Racz pan przejść do salonu, natychmiast oznajmię — odpowiedział sługa, wprowadzając przybyłego do małego saloniku przeznaczonego na codzienne przyjęcia.
Marya po odebraniu biletu, wkrótce się ukazała.
— Witam pana — poczęła uprzejmie, podając rękę Jerzemu — odwiedziny pańskie, mimo, iż jestem przekonany że nie dla mnie były przeznaczonemi, niemniej są mi jednak przyjemne. Spocznij pan, proszę.
— Jakże zdrowie pani? — zapytał Darier.
— Doskonale! nigdy lepiej się nie czułam jak teraz.
Gwałtowny atak kaszlu przerwał jej mowę.
— Ach! ten nieznośny kaszel — szepnęła, uspokoiwszy się nieco — dziwnie to uporczywie i denerwujące cierpienie, gdyby nie to, byłabym zdrową zupełnie...
Przy tych słowach ocierała chustką czoło potem zroszone.
— Winnaś się pani troskliwie pielęgnować — rzekł Jerzy, wiedząc dobrze jakiego rodzaju nieuleczalną chorobą młode dziewczę dotkniętem zostało.
— Czynię to — odpowiedziała — doktorzy okładają mnie lekarstwami, katar, rzecz tak łatwa do pokonania, a pomimo to... Nie mówimy jednak o tem, to fraszka, przeminie. Życzyłeś pan zapewne widzieć się z mym ojcem? — pytała.
— Tak pani.
— Wyjechał na trzy tygodnie, to znaczy, iż nie powróci, aż w początkach przyszłego miesiąca. Celem jego podróży są liczne zakupy dla fabryki, będzie w Belgii, w Mons, w Charleroi. Budynki w Courbevoi są na ukończeniu, ojciec jest pewnym, że w miesiąc po jego powrocie fabryka w ruch wprowadzona zostanie. Obecnie jak pan widzisz, sama tu pozostałam. Są chwile, wierzaj, gdzie ta samotność ciężyć mi poczyna. Cóż jednak sprowadza pana do mojego ojca? — ciągnęła dalej — koresponduję z nim ciągle, ztąd jeśli chodzi o jaką pilną sprawę, mogę mu tę rzecz listownie przedstawić...
— Dość będzie czasu gdy ojciec pani powróci — rzekł Jerzy — cieszę się ze sposobności jaka mi dozwala z panią pomówić, tem więcej, że mam ją prosić o pomoc w pewnym interesie.
— Najchętniej, o cóż chodzi?
— O udzielenie miejsca młodemu człowiekowi w fabryce pana Harmant, uczniowi szkoły Sztuk i Rzemiosł, zdolnemu rysownikowi i mechanikowi.
— Jest to pański przyjaciel zapewne?
— Tak, mój przyjaciel z kolegium. Boleśnie dotkniętym został tragiczną śmiercią swego ojca, któremu ukradziono cały majątek, a razem i śmiercią ciotki, jaką kochał tkliwie, lecz która będąc ubogą nic w spadku mu nie pozostawiła. Obecnie biedny ten chłopiec żyje jedynie z swej pracy.
— Zadość uczynić pańskiej prośbie jest naszym obowiązkiem — odpowiedziało dziewczę — możesz pan liczyć na mnie, użyję całego wpływu, ażeby pański protegowany został przyjętym, i naprzód za skutek poręczam. Mój ojciec powraca w dniu drugim przyszłego miesiąca, przeto ów młody człowiek niech zgłosić się tu zechce 3-go, a zaraz działać zaczniemy.
— Nie mam słów na okazanie pani mojej wdzięczności — rzekł Jerzy.
— Nie dziękuj mi pan, proszę — odpowiedziała po przeminięciu nowego ataku kaszlu, bardziej gwałtownego, niż pierwszy. — Dotąd nic jeszcze nie uczyniłam, zdaje mi się jednak, że pan możesz ztąd wynieść nadzieję. W najpierwszym liście doniosę mojemu ojcu, że widziałam się z panem, i że coś przyrzekłam w jego imieniu.
Jerzy powstawszy, podał rękę pannie Harmant.
— Niepozwalasz mi pani dziękować — rzekł — jestem posłusznym, oddalani się ztąd jednak z sercem przepełnionem wdzięcznością.
Marya uścisnąwszy mu rękę przyjaźnie, wyprowadziła do przedpokoju.
Wróciwszy do swego mieszkania, Darier wysłał list do Lucyana, zawiadamiający go o pomyślnym przebiegu tej sprawy. Synowi więc Juliana Labroue czekać obecnie tylko należało.


∗             ∗

Powróćmy do Joanny Fortier, którą pozostawiliśmy idącą wśród śniegu w ubiorze zakonnicy.
Odźwierny będąc pewnym, że otworzył drzwi więzienia siostrze Filomenie, dążącej na nabożeństwo do parafialnego kościoła, po zamknięciu takowych na rygle, wrócił do swojej stancyjki, by ogrzać się przy żywo płonącem ognisku.
Joanna uszedłszy kilka kroków drogą, wiodącą ku miastu, nagle zachwiała się, przyłożywszy rękę do serca. Poczucie wolności, obezwładniło ją chwilowo; drżała na całem ciele, podczas gdy grube łzy, łzy szczęścia i radości z jej oczu płynęły. Wkrótce jednakże minęło owo wzruszenie; wdowa po Piotrze Fortier zrozumiała, iż nie ma chwili do stracenia, że w ciągu kilku minut spostrzedz mogą jej ucieczkę i wysłać w pogoń za nią żandarmów, a za jaką bądź cenę wolną pozostać pragnęła, aby odnaleść swe dzieci.
Czerpiąc odwagę w tej myśli, skierowała się szybko ku miastu, gdzie zniknęła wśród ciemnych i. ciasnych ulic, przy których położone sklepy zamkniętemi były jeszcze o tak wczesnej porze.
Była odźwierna w Alfortville od dawna plan sobie wytknęli i ułożyła co czynić w razie uwolnienia. Idąc szybko przez kwandrans, zwolniła nieco kroku i spojrzała wokoło siebie.
Mleczarka z blaszanemi naczyniami w ręku zbliżała się ku niej.
— Którędy ztąd droga na stacyę drogi żelaznej, powiedz mi pani? — spytała nadchodzącej.
— Wprost przed siebie siostro — odrzekła zagadniona — staniesz tam w ciągu trzech minut...
— Dziękuję za objaśnienie.
Tu Joanna iść szybko zaczęła.
Przy brzegu ulicy otwierano sklep, który zwrócił jej uwagę. Był to skład bielizny i gotowych kobiecych ubiorów; dwa gazowe płomienie oświecały wnętrze tego sklepu.
Weszła tam.
— Czego żądasz siostro? — zapytała ją właścicielka, układając na półkach towary.
— Chciałabym kupić ciepłe ubranie dla pewnej ubogiej kobiety — odrzekła wdowa. — Jest ona równą mnie tuszą i wzrostem.
— Wyszukam coś odpowiedniego — rzekła kupcowa, przerzucając w ubiorach. — Oto właśnie spódnica miękka i ciepła w szarym kolorze, dodała po chwili, rozkładając takową.
— Kolor dobry, wezmę ją — rzekła Joanna — prosiłabym jeszcze o okrycie w podobnym rodzaju, czepek płócienny i chustkę wełnianą.
Właścicielka sklepu dostarczywszy żądane przedmioty i ugodziwszy się o cenę, zawinęła takowe.
— Widzę, że spieszysz się siostro — mówiła wydając resztę drobną monetą, podążasz być może na pociąg odchodzący do Paryża. Wyrusza on o siódmej minut czterdzieści. Pozostaje ci zatem kwandrans czasu — dodała spojrzawszy na zegar.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.