Podpalaczka/Tom II-gi/XXXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | II-gi |
Część | pierwsza |
Rozdział | XXXIII |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Co pan żądasz? — zapytał go odźwierny.
— Chcę widzieć się z panną Harmant? — odrzekł Labroue.
— Pani nie przyjmuje nikogo.
Odpowiedź ta zmięszała nieco Lucyana.
— Przybywam od pana Darier, adwokata pana Harmanta — dodał, przypomniawszy sobie polecenie Jerzego.
Na słowa te dumny służalec przybrał w oka mgnieniu uśmiechnięty wyraz twarzy.
— A! to rzecz inna, panie — odpowiedział; — wiem, pani uprzedziła mnie o tem; racz pan przejść dziedziniec i wejść na główne schody pałacu, ja zaraz powiadomię pana Teodora.
I podczas gdy Lucyan zwracał się ku marmurowym schodom, odźwierny zadzwonił. Mężczyzna nader starannie ubrany, w białym krawacie, ukazał się w przysionku. Był to ów pan Teodor, kamerdyner milionera. Stanął w milczeniu przed Lucyanem.
— Chcę widzieć się z panną Harmant w interesie pana Jerzego Barier — odrzekł Labroue na nieme jego zapytanie.
— Racz pan udać się za mną, pani jest w salonie.
I poprzedzając przybyłego, kamerdyner prowadził go przez kilka pokojów, bogato umeblowanych, aż do wspomnianego salonu.
— Pani — rzekł, unosząc nieco aksamitną portierę — osoba przysłana przez pana Darier, przybyła.
— Proś! — odpowiedziała Marya.
Kamerdyner usunął się, aby zostawić wolne przejście. Córka Pawła Harmant siedziała w salonie, w gustowny negliż przybrana. Po nocy spokojniej niż zwykle spędzonej, mniej chorobliwie wyglądała; była piękną, powabną.
Skoro wszedł Lucyan, ukłon jej składając, postąpiła naprzeciw niego; dość było jednego spojrzenia dziewczyny, by spostrzedz jego zręczne i eleganckie obejście, twarz sympatyczną i inteligentną. Podobał się jej widocznie.
— Zostałeś mi pan poleconym gorąco przez pana Jerzego Darier — mówiła z uśmiechem.
— Tak, pani... Jerzy jest moim najlepszym przyjacielem towarzyszem lat młodocianych — rzekł Lucyan.
— Oczekiwałam na pańskie przybycie.
— Głęboko czuję się wzruszonym zaszczytem, jaki mi pani czynisz, przyjmując mnie u siebie — mówił Labroue; — Jerzy mnie powiadomił, iż pani nie odmawiasz łaskawego wstawiennictwa ze swej strony do pana Harmant, do którego list właśnie przynoszę od mego przyjaciela.
Lucyan mówił to poważnie; sposób jego wdrażania się nie zawierał w sobie nic upokarzającego, nic poniżającego; prosił o wyświadczenie przysługi jak człowiek, umiejący cenić swą godność.
Marya pomimowolnie przymknęła powieki pod pieszczotliwem brzmieniem głosu mówiącego.
— Racz pan spocząć — wyrzekła, wskazując krzesło — porozmawiamy chwilkę.
Lucyan zajął miejsce.
Pan Darier mówił mi — zaczęła panna Harmant — iż pan posiadasz wiele talentu i wiele odwagi, że miłujesz pracę, a dotąd z braku stosunków jedynie nie zdołałeś rozwinąć swoich zdolności, oraz że pragniesz znaleźć pomieszczenie w Wielkiej fabryce, którą mój ojciec zamierza otworzyć?
— Tak, pani... miejsce to zapewmiłoby mi przyszłość...
— Powiadomiłam pana Darier — mówiła Marya dalej — iż mimo, że starających się o posadę dyrektora jest nader wielu, będę czyniła wszystko, ażebyś pan otrzymał pierwszeństwo. Do tego jednak potrzeba, ażebyś się widział z mym ojcem. Dotąd nie mięszałam się w interesa fabryki i nie sądziłam, iż kiedyś potrzeba mi będzie mieć jakąś łączność z przemysłem; dla pana jednak, który jesteś przyjacielem pana Darier i zasługujesz na poparcie, użyję całego mego wpływu, jeśli takowy istnieje — dodała żartobliwie — by skłonić ojca do udzielenia ci tego miejsca.
— Dziękuję z głębi serca... — odparł Lucyan wzruszony.
— Były chwile — dodał — gdy opanowywało mnie zniechęcenie; sądziłem, iż zły los do końca życia prześladować mnie nie przestanie. Dzięki pani, odzyskuję nadzieję!...
Marya słuchała z rozkoszą słów młodego człowieka; wzrok jej spoczywał z przyjemnością na pogodnem i szczerem obliczu syna Juliana Labroue.
— Będę czyniła wszystko, co odemnie zależy — powtórzyła; — pragnęłam, abyś pan wyszedł ztąd upewnionym, na nieszczęście jednak... jest to niepodobnem...
— Niepodobnem! — powtórzył zaniepokojony.
— Niepodobnem... ponieważ mój ojciec dotąd nie powrócił. Wczoraj odebrałam od niego telegram, w którym oznajmia, iż musiał nieco dłużej zatrzymać się w Belgii i że przybędzie dopiero dziś wieczorem.
Lucyan odetchnął.
— Drobne to opóźnienie — rzekł — nie oznajmia nic złego; dzień dzisiejszy zaliczam do szczęśliwych, gdyż pozwolił on poznać mi panią i wynurzyć się przed nią.
— Dobrze pan poprowadziłeś swą sprawę — odparła Malwa, rumieniąc się zlekka. Wobec mnie wygrałeś ją zupełnie, liczę więc, że pan Darier wraz ze mną wygrać ją również u ojca potrafię; lecz będziesz pan musiał przyjść do nas jutro powtórnie — dodała.
— O którym czasie?
— Między dziewiątą a dziesiątą zrana, ponieważ mój ojciec będzie się śpieszył z wyjazdem do Courbevoie dla obejrzenia robót przy budowaniu fabryki. Chciałabym, abyś pan najpierwszy się z nim zobaczył, dlatego też, tak, jak dziś, będę oczekiwała na pańskie przybycie.
— Zastosuję się ściśle do godziny. Do jutra zatem, pani — rzekł.
— Do jutra! — odpowiedziała Marya, powstając: — Lecz jeszcze słóweczko... nie znam pańskiego nazwiska...
— Lucyan Labroue — odpowiedział młodzieniec.
— Lucyan Labroue... — powtórzyła — będę pamiętała. Bądź pewien, panie Lucyanie, że już niejako należysz do naszego domu...
Młodzieniec, skłoniwszy się, z sercem pełnem radości wyszedł z salonu. Marya, stanąwszy w oknie, śledziła go wzrokiem, gdy przechodził dziedziniec. Przy wejściu po za sztachety żelazne Lucyan odwrócił się i pożegnał ją ukłonem.
Spojrzenia ich się spotkały. Marya odpowiedziała nawzajem gestem pozdrowienia, poczem cofnęła się w głąb salonu.
— Lucyan... — powtórzyła półgłosem — czyni zaszczyt panu Darier — oblicze jego wdraża uczciwość i szczerość... Widziałam go po raz pierwszy, a zdaje mi się, jak gdybyśmy znali się oddawna. Jestem pewna, że on podoba się memu ojcu...
Trzeba, żeby ojciec powierzył mu kierunek robót w fabryce... tak... trzeba... ja tego chcę i tak być musi!
Tu siadła przed ogniem kominka, pogrążając się w zadumie.
Pawreł Harmant powrócił tego wieczora, jak o tem doniósł telegramem. Marya, pragnąc coprędzej z ojcem się zobaczyć, wyjechała naprzeciw niego na stacyę północnej drogi.
Ujrzawszy swą córkę, milioner uderzony został boleśnie zmianą w jej fizyognomji, jaka zaszła podczas jego podróży. Wiemy, iż ów nędznik, pomimo wszystko, uwielbiał swe dziecię. Po raz pierwszy ujrzał niebezpieczeństwo, jakiego dotąd nie spostrzegał. Po gorącem powitaniu, pytał córkę, co zaszło podczas jego nieobecności. Dziewczę objaśniło w kilku słowach, nic jednak nie wspominając o Lucyanie Labroue.
Milczenie to było wynikiem planu, który wkrótce poznamy.
— Mów mi przedewszystkiem o sobie, drogie dziecię — rzekł Harmant — okrywając córkę pieszczotami; widzę, że jesteś więcej cierpiącą niż przed moim wyjazdem...
— Zdaje ci się, mój ojcze — odparła wesoło. — To pewna, że podczas twojej nieobecności czas wlókł mi się nieskończenie wolno, nuda ta jednak nie wywarła na mnie szkodliwego wpływu. Nie jestem cierpiącą, przeciwnie, czuję się być swobodną, uradowaną i zapewniam cię, iż moje zdrowie jest w doskonałym stanie.
Na nieszczęście, nagły atak kaszlu zadał kłam słowom dziewczęcia, napełniwszy Jakóba Garaud boleścią i niepokojem.