Podpalaczka/Tom II-gi/XXXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | II-gi |
Część | pierwsza |
Rozdział | XXXII |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przez gałą drogę, wracając do piekarni na ulicę Delfinatu, roznosicielka chleba myślała o pięknem dziewczęciu.
— Łucya! — powtaczała z cicha — ona nazywa się Łucya, jak moja córka! Ach! ileż wspomnień bolesnych obudzą we mnie to imię! Widok tej młodej szwaczki dziwę sprawia na mnie wrażenie... Dźwięk jej głosu, spojrzenie, przyśpieszają — bicie mojego serca... Córka moja byłaby w jej wieku obecnie, i równie piękną jak ona... Czyż ja ją kiedy zobaczę? Co się z nią stało? Gdybym choć wiedzieć mogła, czy żyje? Jakież straszne męki ja znoszę, nie mogąc bez narażenia się zwrócić ku tym, którzyby mnie objaśnić zdołali w tym względzie. Badanoby mnie, dlaczego pytam o to, w jakim celu? Przytrzymanoby mnie niechybnie, a wówczas na zawsze, bez odwołania! Nie, nie!... na siebie samą tylko i traf szczęśliwy liczyć mi należy. Będę odwiedzała, wszelako to młode dziewczę, codziennie jej chleb jej przynosząc, sprawi mi to ulgę; ach! ona mi tak przypomina mą córkę!...
Tak rozmyślając, wdowa Fortier przybyła do piekarni, gdzie właścicielka nie szczędziła jej pochwał za okazaną punktualność i gorliwość, ciesząc się, iż odnalazła nareszcie kobietę, godną zaufania. Nazajutrz, jak i dni następnych, Joanna, zamiast zostawiać chleb u odźwiernej przy ulicy de Bourbon, wchodziła na szóste piętro, aby go osobiście Łucyi doręczyć.
Dziewczę czuło się być coraz więcej pociąganem dziwną, niewytłumaczoną sympatyą ku tej kobiecie, wykonywującej z taką odwagą ciężką swą pracę.
Zwykle na tym domu kończyła roznosicielka swój obchód, starając się choć przez kilka minut pozostać w pokoju szwaczki. Widząc Łucyę siedzącą przy pracy, pochłaniała ją oczyma, odchodząc z sercem, pełnem radości. Biedna kobieta zadawalniała się tem niemem uwielbieniem, nie ośmieliwszy się pytać dziewczyny o jej przeszłość. Na cóż bo wreszcie przydać jej się to mogło, w jakim celu by ją zapytywała? Szwaczka nosiła wprawdzie imię jej córki, lecz ileż młodych dziewcząt tak się nazywa?... Czynić przypuszczenia, iż Łucya była jej córką, równałoby się szaleństwu. Często w czasie swego przybycia Joanna widywała Lucyana u jego narzeczonej: ani pomyślała jednakże, że ów młody, nieznany jej człowiek był synem Juliana Labroue, o którego zamordowanie niewinnie oskarżona, tyle wycierpiała!
∗
∗ ∗ |
Zbliżał się oznaczony dzień powrotu mniemanego Pawła Harmant, którego Lucyan oczekiwał z łatwą do pojęcia niecierpliwością, czując, iż chwila ta rozstrzygnie o jego przyszłości. Przybycia milionera oczekiwano w drugim dniu noworozpoczętego miesiąca.
Przypomnij my sobie, iż Marya przy widzeniu się z Jerzym Darier powiedziała:
— Niech pański protegowany przyjdzie przedstawić się memu ojcu trzeciego.
W dniu pierwszym Lucyan otrzymał list od swego przyjaciela, w którym młody adwokat zapraszał go nazajutrz do siebie na śniadanie. Labroue przybył doń o oznaczonej godzinie.
— Wczoraj odebrałem list od panny Harmant — rzekł Jerzy, witając wchodzącego.
— W którym oznajmia, być może, iż nic zdziałać nie zdoła w tej sprawie? — przerwał Lucyan z niepokojem.
— Przeciwnie, donosi mi, iż mnóstwo silnie popieranych żądań względem otrzymania miejsca, o jakie ty się starasz, napływa ze wszech stron; córka pana Harmant przyrzeka mi jednak gorąco wstawić się za tobą, obok czego żąda, bym napisał od siebie list protekcyjny; pójdziesz więc w dniu jutrzejszym około dziesiątej rano na ulicę Murillo i zażądasz osobistego widzenia się z panną Maryą, która wydała już rozkazy, aby cię wpuszczono, poczem sama zaprowadzi cię do swego ojca.
— Dziękuję ci z całego serca, mój Jerzy — rzekł Labroue — ty jesteś opiekuńczym mym duchem.
— Przygotowałem już list do panny Harmant — rzekł Darier — oto jest.
— Niezapieczętowany?
— Umyślnie. Chcę, ażebyś go przeczytał i przekonał się o prawdzie słów moich.
— Ależ ja ci wierzę w zupełności.
— Przepytaj, proszę! Lucyan, otworzywszy list, czytał co następuje.
„Niejednokrotnie wspominałeś mi pan, iż życzyłbyś sobie znaleźć sposobność do wyświadczenia mi jakiej przysługi. Sposobność ta nadarza się obecnie, wskutek czego zwracam się do ciebie z mą prośbą. List ten zostanie ci wręczonym przez jednego z moich przyjaciół z kolegium, byłego ucznia szkoły rzemiosł, znakomitego mechanika i rysownika zarazem. Gdy jednak zdolność sama przez się nie popłaca wiele, przyjaciel mój, skutkiem przebytych wielkich nieszczęść rodzinnych, znajduje się obecnie bez miejsca, w położeniu, z którego przez wzgląd na jego zdolność wyswobodzić go nam należy. Upraszam przeto, chciej pan powierzyć memu szkolnemu koledze, Lucyanowi Labroue, obowiązek dyrektora robót w swojej fabryce, a upewniam, iż będziesz z niego zadowolonym. Mając nadzieję, iż nie odmówisz mej prośbie, z wyrazem wdzięczności łączę zapewnienie mego
— Dziękuję, stokroć dziękuję — rzekł wzruszonym głosem.
— Podziękujesz mi, gdy rzecz dokonaną; zostanie — odpowiedział młody adwokat. — Włóż teraz list w kopertę, następnie schowaj go do pugilaresu i jutro o dziesiątej zrana zadzwoń do pałacu przy ulicy Murillo.
Nazajutrz Labroue ubrał się nadzwyczaj starannie, chcąc jaknajkorzystniej przedstawić się córce milionera. Nie czynił tego skutkiem lekkomyślnej chęci podobania się jej, lecz dla zyskania względów dziewczęcia, które mu tak potrzebnemi były.
Przed wyjściem wstąpił na chwilę do Łucyi. Dziewczę siedziało pogrążone w smutnej zadumie.
— Odchodzisz? — spytała.
— Tak, ukochana...
— Gorące moje życzenia towarzyszyć ci będą.
— Wiem o tem. Lecz powiedz mi, dlaczego tak smutną cię widzę?
— Miałam przerażający sen tej nocy.
— Sen? — powtórzył z uśmiechem młodzieniec.
— Tak... dręczą mnie żałobne jakieś przeczucia, jestem prawie pewną, iż to się nie uda...
— Czemu się zmieniasz w złowrogie ptaszę, me dziecię? — mówił Labroue — i to wówczas, gdy idę pełen nadziei... idę, ażeby otrzymać sposobność do pracy, która ma zapewnić wspólne nasze szczęście? Powodując się snami, wątpisz o skutku, któremu tyle znaczenia nadać powinnaś! To źle... źle, ukochana!
— Nie moja wina — odparło dziewczę, usiłując się uśmiechnąć — silniejsze to od mojej woli. Chciałam wszystko ukryć przed tobą, niepodobna mi jednak. Wyczekiwałam z upragnieniem tej chwili, w której miałeś zostać przedstawionym właścicielowi fabryki, a skoro nadszedł ów moment, drżę cała...
lękam się czegoś! Zdaje mi się, iż z tego wszystkiego wyniknie dla nas obojga jakieś straszne nieszczęście.
— Skutkiem snu twego, nieprawdaż?
— Tak.
— Wszak nie masz innych powodów obawy?
— Nie, nie mam.
— Uspokój się więc, proszę, twój sen zwodzi cię w tym razie. Jakim sposobem mogłoby wyniknąć coś złego z mojej wizyty u przemysłowca, milionera, mającego otworzyć we Francyi wielkie warsztaty, które go zbogaciły w Ameryce i nazwisko jego okryły sławą w całym świecie...
— Jak on się nazywa? — spytała.
— Jerzy prosił mnie o zachowanie tajemnicy — rzekł Lucyan — przed tobą jednak mieć jej nie chcę. Nazywa się Paweł Harmant...
Łucya spojrzała na mówiącego ze zdumieniem, zasępiona jej twarz nagle się rozjaśniła.
— Co? Paweł Harmant, mieszkający w pałacu przy ulicy Murillo?
— Tak, lecz zkąd wiesz te wszystkie szczegóły?
— Znam jego córkę, pannę Maryę Harmant; dla niej to wykończyłam ostatnio tę suknię balową, która ci się tak podobała.
I dziewczę ze smutku przeszło nagle do radości prawie.
— O! teraz nie obawiam się już! — wołała — mój sen bredził, widzę to jasno. Skoro poznasz pannę Maryę, przekonasz się, jak jest dobrą, miłosierną i tkliwą. Posiada wszelkie najwyższe przymioty charakteru, ojciec takiej córki musi być również zacnym człowiekiem. Nie... nie... nie obawiam się już niczego — powtarzała; — idź, idź i nie myśl wcale o mych przeczuciach dziecinnych.
Lucyan, ucałowawszy narzeczoną, udał się w arystokratyczną stronę miasta, przez park Monceau. Przybywszy na ulicę Murillo, zadrżał pomimowolnie, przykładając rękę do dzwonka, umieszczonego przy kratach żelaznych, otaczających pałac.
Na dźwięk ten otworzyły się drzwi, umieszczone w pobliżu okrętowania i Lucyan wszedł na dziedziniec.