Podpalaczka/Tom IV-ty/XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | IV-ty |
Część | druga |
Rozdział | XXV |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po owym dniu, pełnym wstrząśnień moralnych, córka Harmanta przepędziła noc straszną, noc cierpień i łez, pełną złorzeczeń dla Łucyi, swojej rywalki. Zaledwie nad ranem zasnęła, a skoro pokojówka o ósmej weszła do pokoju, zerwała się nagle z pośpiechem ubierając.
— Ojciec mój wyjechał? — spytała.
— Tak, pani... przed chwilą.
— Każ, aby zaprzężono konie do powozu.
Pokojówka wyszła spełnić zlecenie. Marya przez ten czas kończyła swą toaletę, włożyła kapelusz, rękawiczki i czekała. Po kwadransie ukazała się służąca, oznajmiając, iż powóz czeka przed domem.
Wsiadłszy weń, córka milionera poleciła woźnicy jechać na ulicę Bourbon.
Harmant zarówno noc spędził bezsennie. Bezustanna walka o zachowanie życia swej córki, które, jak sądził, zależało wyłącznie od pozyskania przez nią miłości Lucyana, wyczerpywała jego siły, pożerając go prawie.
Wyjechał z niewzruszonem postanowieniem ukończenia raz wszystkiego, zniewolenia niejako Lucyana do przyjęcia ręki Maryi.
Przybywszy do Courbevoie, spiesznie załatwił bieżące interesa, przygotował papiery i rozkazał przywołać do siebie młodego dyrektora robót. Po chwili Lucyan ukazał się w gabinecie.
— Usiądź, mój drogi — rzekł doń przemysłowiec. Wypadnie nam mieć z sobą dłuższą rozmowę.
Labroue zajął miejsce.
— Pozwól mi najprzód podziękować sobie — rzekł Harmant.
— Mnie? za co dziękować, panie?
— Za twój sposób zachowania się wczoraj wobec mej córki.
Usłyszawszy to, Lucyan zadrżał, marszcząc czoło pomimowolnie.
— Moje zachowanie się — odrzekł — było całkiem naturalnem, wynikało ono z wdzięczności, jaką żywię tak dla pana, jak i panny Maryi.
— Przekonywa mnie ono — mówił dalej Harmant — że korzystając z oddalenia, rozmyślałeś poważnie.
— Nad czem, panie, rozmyślać miałem? — pytał Labroue.
— Pragnąłem usunąć cię chwilowo z Paryża — mówił przemysłowiec, aby ci dać możność do swobodnego rozmyślenia się w samotności. Lecz otóż wróciłeś, należy nam więc teraz pomówić z sobą otwarcie. Jakże znalazłeś mą córkę? — pytał ze wzruszeniem, które było prawdziwem, ilekroć razy mówił o swem dziecku — powiedz mi szczerze — Uważam, panie, iż nieco zeszczuplała... doktorzy powinniby się zająć na seryo stanem jej zdrowia...
— Nie będąc doktorem, sam stwierdzasz grożące jej niebezpieczeństwo?
— Na nieszczęście, tak panie... jest to widocznem.
Harmant, wsparłszy obie ręce na biurku, ukrył w dłoniach głowę. Przez palce łzy mu przeciekały. Ojcowska ta boleść wstrząsnęła Lucyanem do głębi.
— Zasmuciłem pana pomimowolnie — rzekł.
— Nie... to nie ty mnie zasmucasz, mój drogi — ozwał się Harmant, podnosząc głowę — lecz fakta... zbieg okoliczności. Tak — dodał — wiem dobrze i czuję, że życie mej córki jest silnie zagrożonem... życie mojego jedynego dziecka, które kocham nad wszystko na świecie... dziecka, które jest wszystkiem dla mnie, bez którego żyćbym nie zdołał! Doktorzy powiadomili mnie, iż Maryi zagraża niebezpieczeństwo, nie jest ona wszakże skazaną jeszcze na śmierć bez odwołania. Obok złego, istnieje środek zaradczy, a tym jest dla niej... małżeństwo...
— Małżeństwo... — powtórzył Labroue bezwiednie, torturowany obrotem, jaki przybierała rozmowa.
— Tak — mówił Harmant — małżeństwo, które przyniosłoby jej spokój i szczęście, a zarazem wróciło jej zdrowie. Marya cierpi na dwie choroby: jedną, odziedziczoną po matce, z której może być wyleczoną, a drugą, pochodzącą wprost z serca, której ty jesteś przyczyną. Obie, złączywszy się z sobą, powiodą ją wkrótce do grobu, jeżeli ty jej nie ocalisz.
Labroue zadrżał na te wyrazy. Cel, ku któremu zmierzał przemysłowiec, aż nadto był jawnym.
— Ukochane, jedyne me dziecko — mówił on dalej; — życie tej godnej uwielbienia istoty, tego anioła, posiadającego obok tylu wdzięków, wszelkie ludzkie cnoty, jest w twojem ręku! Wszak już mówiłem ci o tem i dziś powtarzam, rozważ proszę... Ofiarowałem ci połowę majątku wraz z ręką mej córki, dziś oddaję ci go w zupełności, jeśli ocalisz me dziecię. Zazdrość zwiększa jej cierpienie... Umrze, jeżeli ją odepchniesz od siebie! Wspomniawszy na to, że była twą protektorką i użyła na mnie całego wpływu, ażebyś został przyjętym do fabryki, co zapewniło twą przyszłość, czyż nie uczuwasz dla niej choć odrobiny wdzięczności? Nie wzbudzisz w sobie litości? pozwolisz-że jej umrzeć z braku miłości z twej strony?
— Ach! panie — zawołał Lucyan, poruszony do głębi — o! jakże srodze cierpieć mi dajesz! Gdybyś wiedział, jak ciężko boleję od chwili, w której o uczuciach pańskiej corki dla siebie powiadomiony zostałem, ulitowałbyś się nademną, przysięgam! Czyliżem nie postąpił, jak mi obowiązek i honor mój nakazywał? Nie powiedziałżem panu o stanie mego serca?
— To prawda... Postąpiłeś szlachetnie — odparł milioner — sądziłem jednak, iż to jest jeden z owych przemijających kaprysów, jedna z owych ulotnych miłostek, nie pozostawiających po sobie nawet wspomnienia. Czyż każdy z nas nie przechodził w młodości przez coś podobnego? Czyż w owych chwilach nie braliśmy wszyscy złudzenia za rzeczywistość. Nadchodzi jednak zbudzenie i poważna strona życia zwycięża... Że nie uczuwasz owej gwałtownej miłości dla mojej córki, to nic nie znaczy... przyjaźń dorównywa miłości. Małżeństwa zawarte w podobnych okolicznościach, bywają najszczęśliwszemi! Szacunek, jaki masz dla Maryi, wdzięczność, jaką uczuwasz dla niej, wystarczą zrazu; później nadejdzie miłość... I ze mną tak było, gdym zaślubił córkę Mortimera... Nie wahaj się... ocal me dziecię!
— Ja nie waham się, panie — odparł Lucyan poważnie — wąchanie z mej strony byłoby zdradą przeciw tej, którą kocham. Boleję, zmuszonym będąc dać cierpieć panu i wierzaj, ze złamanem sercem odmówić ci muszę... odmawiam!
Harmant rzucił się z gniewem na krześle.
— Przed chwilą opowiadałeś mi pan o sobie — mówił Lucyan dalej — a więc, czyli ty, człowiek uczciwy, którego prawość szeroko po świecie słynie, będąc niegdyś ubogim i przysiągłszy inną zaślubić, zdradziłbyś ją dla pozyskania córki Mortimera, a z nią jego milionów? Proszę, odpowiedz mi na to...
— Cóż chcesz, ażebym ci odpowiedział? — wołał Garaud z rodzajem oszołomienia. — Wiem tylko jedno, że moja córka jest wszystkiem dla mnie... że ona umrze, jeśli jej nie zaślubisz! Przeszłość, świat cały dla mnie prócz niej nie istnieje!
— Uspokój się pan, proszę...
— Czyż mogę się uspokoić? Chodzi tu o życie mojego dziecka, a ty chcesz, ażebym ja był spokojnym? Ach! jesteś bez litości!... Zatem i ja nie waham się dłużej. Ocalę Maryę dla ciebie i mimo twej woli!
— Lecz zechciejże pan zrozumieć — rzekł Labroue — że gdybym się zgodził na ów związek, całe me życie zatrułyby mi wykuty sumienia!
— Wyrzuty sumienia? w jaki sposób? dlaczego?
— Ocalając pańską córkę, zabiłbym tę, którą kocham...
— Eh! — odrzekł milioner — ta, którą kochasz, niegodną jest ciebie...
Lucyan zbladł nagle.
— Niegodną mnie?... — zawołał przerywanym głosem. — ach! nie powtarzaj mi pan tego, jeżeli nie chcesz, ażebym sądził, iż twój a miłość ojcowska przyprawiła cię o utratę rozumu!
— Na szczęście, posiadam go w zupełności, aby was oboje ocalić... aby ocalić twój honor!
— Mój honor... cóż mu zagraża?
— Małżeństwo przez ciebie postanowione.
— To kłamstwo... fałsz!
— Przeciwnie, prawda najczystsza! Miłość moja ku córce dodała mi odwagi; począłem szperać w przeszłości... Podziękujesz mi wkrótce, skoro z niej światło wytryśnie.