Podpalaczka/Tom IV-ty/XXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podpalaczka |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | IV-ty |
Część | druga |
Rozdział | XXVI |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La porteuse de pain |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Harmant działał zręcznie, z wyrachowaniem; opóźniał cios stanowczy, aby go tem silniej wymierzyć.
— Mów pan, mów! — wołał Lucyan, zrywając się jak obłąkany. — Słuchając cię, zdaje mi się, iż zostaję pod wpływem jakiegoś snu strasznego! Czemu mnie tak dręczysz? co chcesz odemnie?
— Chcę cię powstrzymać od zniesławienia pamięci twojego ojca — odrzekł Garaud. — Chcę wyrwać ci z serca tę miłość hańbiącą... zbrodniczą!
Lucyan stał jak skamieniały.
— Czy to o mojej miłości dla Łucyi pan mówisz? — zawołał przytłumionym głosem.
— Tak — odrzekł Harmant — o tej twojej miłości dla niej.
— I ta miłość to, powiadasz, mogłaby zniesławić pamięć mojego ojca?
— Tak — odrzekł milioner.
— Wytłumacz mi pan natychmiast... Ja tego chcę... żądam!... Jeśli opóźnisz się jedną minutę z odpowiedzią, będę przekonanym, iż uknułeś potwarz, aby mnie odsunąć od tej, którą kocham!...
— Smiałżebyś mnie o to posądzać? — wykrzyknął Garaud.
— O potwarz i kłamstwo, tak!... dopóki nie otrzymam dowodów! Jeżeli pan je posiadasz, dostarcz mi takowe bezzwłocznie.
— Mam je.
— Proszę o nie.
— Czy wiesz, kto jest ta Łucya, której chcesz nadać swoje nazwisko?
— Wiem... jest to uczciwa dziewczyna.
— Sierota, oddana przed dwudziestu jeden laty do przytułku dla opuszczonych dzieci, zapisana w księgach szpitala pod numerem dziewiątym.
— Wiem o tem i nie zważam na to wcale. Nie przynosi to hańby dziecku, ale występnym rodzicom.
— Niech i tak będzie — odparł milioner z ironicznym uśmiechem. Jak widzę, chcesz rządzić się szlachetnemi uczuciami. Nie powiadomiłeś się jednak chociażby dla własnego przekonania, kto byli rodzice tej dziewczyny i jaka krew płynie w jej żyłach?
— Raz jeszcze powtarzam panu, że to mnie nie obchodzi. Przypuszczając, iż jej rodzice byli niegodnymi ludźmi, ani jedna odrobina z ich występku w niej nie istnieje.
— Doprawdy?... Zaślepia cię miłość!...
— Być może, iż szaleństwo... Nie chcę się jednak z niego wyleczyć.
— A jednak będziesz musiał, skoro ci powiem, jaką kobietę pragniesz poślubić.
— Słucham... racz pan powiedzieć...
— Łucya jest córką Joanny Fortier, morderczyni twojego ojca — mówił Garaud — a jeśli nie zechcesz uwierzyć mym słowom, przekonam cię dowodami.
Głuchy krzyk wybiegł z piersi Lucyana. Upadł na krzesło z błędnem spojrzeniem, podczas gdy konwulsyjne drżenie wstrząsało nim całym.
∗
∗ ∗ |
W chwili, gdy powyższa scena odbywała się w Courbevoie, w gabinecie przemysłowca, elegancki powóz zatrzymał się na ulicy Bourbon, przed domem, gdzie Łucya zamieszkiwała. Marya, wysiadłszy, przeszła podwórze, poczem zwróciła się ku okienku odźwiernej.
— Czy panna Łucya jest w domu? — spytała.
Po otrzymaniu potwierdzającej odpowiedzi, udała się na schody, pukając do drzwi robotnicy.
Łucya, jak zwykle, pracowała. Położywszy robotę na stole, zbliżyła się ku drzwiom, aby takowe otworzyć. Ujrzawszy Maryę, której ubliżającego sobie przyjęcia dotąd nie zapomniała, cofnęła się zdumiona, z obawą.
— Ty, pani, tu... u mnie? — zapytała zcicha.
Marya postąpiła naprzód. Zdawała się być spokojną, oblicze jej wyrażało stanowczość niezachwianą.
— Przybywasz pani zapewne dla dowiedzenia się, czy wykończyłam kostyumy? — mówiła.
Marya potrząsnęła głową przecząco.
— Nie — odpowiedziała — przychodzę pomówić z tobą w nader ważnym przedmiocie.
— W ważnym przedmiocie?... — powtórzyła Łucya ze wzrastającą obawą.
— Tak, pozwolisz, że usiądę.
— Och! przebacz mi pani — zawołało dziewczę, podając jej krzesło. — Zdjęta zdumieniem, zapomniałam o najprostszych regułach grzeczności.
— Usprawiedliwiam cię zupełnie w tym razie — odparła, siadając, milionerka. — Mówiłaś mi, że jesteś sierotą? — zaczęła, patrząc śmiało w oczy młodej dziewczynie.
— Tak, pani.
— Bez majątku, bez innych źródeł dochodu, prócz tych, jakie ci daje twa praca?
— Tak, w rzeczy samej... lecz mimo to, jestem szczęśliwą.
— Szczęśliwą? — powtórzyła Marya z szyderczym uśmiechem, pozwól powiedzieć, iż nie wierzę temu.
— Zapewniam panią...
— Och! nie zaprzeczaj daremnie... Nie zmienisz moich przekonań w tym względzie.
Łucya chciała coś odpowiedzieć.
— Pozwól, że ci wyjaśnię cel mego przybycia — przerwała córka Jakóba Garaud. — Jestem bogatą... bardzo bogatą... pragnę zapewnić twą przyszłość.
Narzeczona Lucyana Labroue zdawała się coraz mniej rozumieć, o co chodzi.
— Zapewnić mą przyszłość? — powtórzyła zcicha.
— Tak.
— W jaki sposób?
— Najprostszy w świecie... Ofiaruję ci kapitał trzystu tysięcy franków.
Łucya spojrzała na mówiącą z osłupieniem. — Czyżby ona zmysły postradała? — pomyślała sobie.
— Słyszałaś, co powiedziałam? — mówiła panna Harmant.
— Słyszałam, lecz nie rozumiem, nie pojmuję tego...
— Nie rozumiesz, zkąd i dlaczego ofiaruję ci taki majątek?
— Tak... nie rozumiem.
— I sądzisz, iż mówiąc to, nie jestem, być może, w pełni przytomności.
Łucya, widząc, iż odgadnięto jej myśli, zarumieniwszy się, milczała.
— Otóż mylisz się w twem przypuszczeniu — mówiła Marya dalej. — Posiadam w obecnej chwili zupełną przytomność umysłu, wiedz jednak o tem, iż tu nie o wspaniałomyślność bynajmniej chodzi z mej strony, ale o prostą zamianę, jaką pragnę ci zaproponować.
— O zamianę?
— Na twoją korzyść... ponieważ dzięki jej, możesz stać się bogatą. Trzysta tysięcy franków dla takiej, która nic nie posiada, to znaczy majątek.
— Wytłumacz mi pani jaśniej rzecz całą — poczęła Łucya, owładnięta nerwowem rozdrażnieniem. Przemawiasz do mnie zagadkami... ofiarujesz mi ogromną sumę, wzamian za jakąś przysługę... Cóż to za zamiana nastąpić ma pomiędzy nami?
— Przedewszystkiem po otrzymaniu tej ogromnej, jak ją nazwałaś sumy, opuścisz natychmiast nietylko Paryż, lecz Francyę na zawsze.
— Opuścić Paryż! opuścić Francyę!... — wołała z osłupieniem robotnica — ależ dlaczego?
Marya zmarszczyła czoło, przygryzając usta.
— Dlatego, ażebym cię nie widziała więcej! — zawołała z zawiścią, zrywając się z krzesła.
Łucyę ogarnął przestrach. Bardziej niż kiedykolwiek przekonaną była, iż przybyłą dotknęło pomięszanie zmysłów.
— Ażebym cię nie widziała więcej około siebie! — wołała z gwałtownością milionerka — tu, w tem samem mieście... ażebym cię nie spotykała na swojej drodze co chwila... ażeby gasnące me życie ożywiło się nareszcie... ażebym mogła zakosztować szczęścia i spokoju!...
Łucya cofnęła się z obawą.
— Ach! — zawołała, przykładając rękę do czoła — teraz rozjaśniłaś mi pani powód zmiany swego postępowania, twych słów, raniących mnie głęboko... twego spojrzenia, pełnego nienawiści... ty jesteś o mnie zazdrosną!...
— Tak... jestem zazdrosną! — odrzekła, rzucając spojrzenie, pałające gniewem.
— Kochasz Lucyana?
— Kocham go!
— Liczysz, iż ja usunę się od niego... i przysięgnę, iż nie zobaczę go więcej!
— Tak... liczę na to...
— I ofiarujesz mi trzysta tysięcy franków wynagrodzenia za tę ofiarę...
— Podwoję sumę, jeśli potrzeba.
— Sądzisz, że ja przyjmę ów dar haniebny?
— Dlaczego miałabyś odmówić?..
— Dlaczego.. Ponieważ kocham Lucyana... Kocham go całą mą duszą... ze wszystkich sił moich... kocham go miłością, trwającą, dopóki serce moje bić będzie! I ty...
ty pani sądziłaś, że moje serce, jak towar kupisz za pieniądz? ach! jakże głęboko pogardzać mną musisz, mając podobne o mnie wyobrażenie! Lecz dowiedz się, iż ja nie zasługuję na podobną wzgardę! Odrzucam ze wstrętem, z oburzeniem twoją haniebną propozycyę! Kocham Lucyana i ty go kochasz... niechaj on zatem wybiera. Pewna jego prawości charakteru, będę oczekiwała na wybór ten bez obawy! A teraz — dodała, spojrzeniem na drzwi wskazując — zdaje mi się, iż nie mamy z sobą nic więcej do mówienia!..
Zamiast wyjść jednak, córka milionera wybuchnęła łkaniem. Padła na kolana, a wznosząc ku Łucyi załamane ręce, wyszepnęła głosem, jaki z poza łez zaledwie przecisnąć się zdołał:
— Ubóstwiam go i umrę, jeśli mnie kochać nie będzie! Miej litość nademną... pozwól mi żyć!... nie zabieraj mi go... nie zabieraj!..