[92]X.
Obiad był gotów; profesor, po długiej przymusowej dyecie, jaką odbył w czasie podróży morskiej, jadł ogromnie, jakby chcąc powetować straconą sposobność. — Jedzenie przyrządzone było więcej na duński niż islandzki sposób; lecz gospodarz nasz przeciwnie bardziej Islandczyk niż Dunczyk, uprzejmością swoją przypomniał mi bohaterów starożytnej gościnności swego kraju: dla nas, zapomniał zupełnie o sobie.
Rozmowa toczyła się w języku krajowym, który stryj przeplatał niekiedy niemczyzną, a p. Fridriksson łaciną, abym i ja mógł cośkolwiek zrozumieć. Uczeni mężowie, zajmowali się kwestyjami naukowemi; zauważyłem jednak, że profesor Lidenbrock bardzo był wstrzemięźliwym i oględnym [93]w mowie, a wzrokiem wciąż mi zalecał milczenie, w przedmiocie naszych projektów.
Pan Fridriksson pytał najprzód stryja o rezultat jego poszukiwań w biblijotoce.
— Wasza biblijoteka! — zawołał tenże — wasza biblijoteka nie posiada ani jednej książki prawdziwie ciekawej.
— Jakto! — odpowiedział p. Fridriksson — mamy przeszło ośm tysięcy tomów, z których wiele szacownych i rzadkich dzieł, pisanych w starym skandynawskim języku, a prócz tego, wszystkie nowości, w jakie corocznie Kopenhaga nas zaopatruje.
— A zkądże u licha pan wziąłeś te ośm tysięcy tomów? bo ja widziałem zaledwie....
— Oh! panie Lidenbrock, rozrzucone są one pocałym kraju; nasza stara lodowa wyspa łaknie nauki i szuka jej wszelkiemi sposobami. Sądzimy, że lepiej jest aby książka zużyła się w ręku czytelników, niż żeby pruchnieć miała bezużytecznie pod pyłem w biblijotecznej szafie, zdala od wzroku ciekawych i chciwych wiedzy. Dla tego też, biblijoteka nasza chętnie rozpożycza swe skarby na każde żądanie. Książki przechodzą, z rąk do rąk, po kilkakroć nieraz czytane, i dopiero po dwóch lub trzech latach, na swe półki powracają.
— Gdy tymczasem — rzekł stryj z pewnym przekąsem i niezadowoleniem — cudzoziemiec ciekawy... [94] — Ależ kochany profesorze, cudzoziemcy mają własne biblijoteki u siebie! trudno, czekając na ich przybycie, dozwolić aby nasz wieśniak pozostawał w ciemnocie, tem więcej, gdy jak mówiłem, zamiłowanie nauki coraz jest widoczniejszem w Islandyi. Dla tego też, w roku 1816 założyliśmy Towarzystwo Literackie, które dotąd w kwitnącym znajduje się stanie, a uczeni wszystkich krajów mają sobie za zaszczyt liczenie się do grona jego członków. Towarzystwo nasze przedewszystkiem zajmuje się wydawnictwem książek przeznaczonych do kształcenia naszych ziomków, i tym sposobem rzetelne krajowi wyświadcza usługi. Gdybyś pan zechciał zostać naszym członkiem korespondentem, panie Lidenbrock, zrobiłbyś nam prawdziwą przyjemność.
Stryj, który już był członkiem może jakich stu uczonych towarzystw, na wielką pociechę p. Fridriksson i tym jeszcze razem przyjął godność sobie ofiarowaną.
— Teraz, powiedz mi pan, jakie książki spodziewałeś się znaleźć w naszej biblijotece, a może potrafię dać ci o nich wiadomość, lub informacyję.
Wlepiłem badawczy wzrok w profesora uważając że waha się z odpowiedzią, jednak po chwilowym namyśle rzekł: [95] — Radbym, panie Fridriksson, wiedzieć, czy w liczbie starych dzieł waszych, nie posiadacie jakich pism znanego mędrca Arne Saknussemm?
— Arne Saknussemm! — odpowiedział profesor islandzki — mówisz pan o tym mędrcu XVI-go stulecia, który sławą napełnił swą epokę, jako znakomity naturalista, chemik i podróżnik?
— Tak jest, o niego właśnie pytam.
— Człowiek ten w równym posiadał stopniu odwagę i genijusz.
— Widzę że go pan znasz doskonale.
Stryj rozpływał się z radości, słysząc taką pochwałę swego bohatera; pożerał wzrokiem pana Fridrikssona.
— Ależ jego dzieła? — spytał nareszcie rozciekawiony.
— Ah! jego dzieła!... niestety! nic z nich nie posiadamy.
— Jakto! w całej Islandyi?
— Nie ma ich ani w Islandyi, ani nigdzie.
— A to dla czego?
— Bo Arne Saknussemm prześladowany był z przyczyny herezyi, a przeto w roku 1573, wszystkie dzieła jego zostały w Kopenhadze spalone ręką kata.
— Bardzo dobrze! wybornie! doskonale! — wołał stryj, a pan Fridriksson zgorszony temi wykrzyknikami, patrzył nań ze zdziwieniem. [96] — Tak! tak! wszystko się wyjaśnia pomaleńku! teraz już rozumiem, dla czego Saknussemm wyklęty i prześladowany, w niezrozumiałym kryptogramie zagrzebał tajemnicę swego odkrycia!
— Jaką tajemnicę? jakiego odkrycia? — pochwycił p. Fridriksson.
— To jest, nie tajemnicę... nie odkrycie... bąkał stryj.
— Posiadałżebyś pan jaki dokument?...
— Oh! nie... broń Boże! ja tylko tak..., robiłem przypuszczenia...
P. Fridriksson, widząc pomięszanie swego gościa, przez delikatność nie nalegał dłużej, a zwracając rozmowę do innego przedmiotu, rzekł:
— Spodziewam się, że pan nic opuścisz naszej wyspy, przed obejrzeniem i zbadaniem wszystkich jej bogactw mineralogicznych.
— Zapewne — odrzekł stryj — szkoda tylko, że tak późno przybywam; przedemną było tu już wielu uczonych naturalistów.
— Tak jest, panie Lidenbrock; uczone prace pp.
Olafsen i Povelsen, dokonane z rozkazu króla; badania uczonego Troil; missya naukowa pp. Gaimard i Robert, na francuskiej korwecie la Recherche; i niedawno jeszcze dokonane badania uczonych, przybyłych tu na fregacie la Reine-Hortense, dzielnie przyłożyły się do poznania Islandyi. Lecz wierzaj mi pan, że wiele jeszcze jest do zrobienia. [97] — Tak pan sądzisz — rzekł stryj z udaną dobrodusznością, tając zapał błyszczący w jego oczach.
— Ależ zapewne. Ileż to tu jeszcze gór, lodowisk i wulkanów całkiem nieznanych; ot, nie szukając nawet daleko, widzisz pan tę górę ogromną, daleki horyzont zalegającą, — to Sneffels.
— Ah! — rzekł stryj — Sneffels!
— Jeden z najciekawszych wulkanów, którego krater najmniej dotąd był zwiedzanym.
— Czy to jest krater wygasły?
— Oh! najzupełniej i to już od lat pięciuset.
Stryj gwałtownym ruchem założył nogi jedna na drugą, obawiając się wyskoczyć z radości do góry, a udając krew zimną, powiedział: otóż, radbym rozpocząć moje badania geologiczne od tej góry Seffel... Fessel... czy jak ją tam pan nazywasz.
— Sneffels — poprawił go nieoceniony p. Fridriksson.
Cała ta część rozmowy toczyła się po łacinie; rozumiałem więc wszystko i zaledwie utrzymać potrafiłem moję powagę, patrząc na stryja, któremu radość z ócz tryskała, a udawał niewiniątko, robiąc najkomiczniejsze grymasy.
— Tak, pańskie słowa zachęcają mnie do tego; poprobujemy dostać się na Sneffels, a może nawet zbadać jego krater. [98]
— Żałuję mocno, rzekł p. Fridriksson, że zajęcia moje nie pozwalają, mi oddalić się ani na chwilę; towarzyszyłbym panom z przyjemnością i pewnym dla siebie pożytkiem.
— Oh! nie, oh! nic — żywo odpowiedział stryj — nie radzibyśmy przeszkadzać nikomu... zapewne, że obecność tak uczonego jak pan jesteś człowieka, bardzobybybardzoby dla nas była korzystną, ależ pańskie lekcye.
Zdaje mi się, że poczciwy Islandczyk, w prostocie ducha nie poznał się na złośliwości i fałszu mego stryja.
— O! radzę panu, szanowny profesorze Lidenbrock, zacząć badania od tego wulkanu; znajdziesz pan tam obfite żniwo dla ciekawych i nieznanych spostrzeżeń. Lecz powiedz mi pan, jak myślisz dostać się na półwysep Sneffels?
— Morzem, przez zatokę. Zdaje mi się że to najkrótsza droga.
— Zapewne, byłby to projekt najlepszy, szkoda tylko że do wykonania niepodobny.
— A toż dla czego?
— Dla bardzo prostej przyczyny, że w całem mieście ani jednego czółna nie mamy.
— Tam do licha!
— Trzeba będzie iść lądem, wciąż trzymając się wybrzeża morskiego; droga to wprawdzie dłuższa, ale też bardziej interesująca. [99] — To w takim razie wypada postarać się o przewodnika.
— Mam go już właśnie na myśli.
— Człowieka pewnego i roztropnego?
— Tak jest, jednego z mieszkańców półwyspu.
Trudni się on polowaniem na edredony, jest bardzo zręczny i będziecie panowie z niego zadowoleni z pewnością. Po duńsku mówi doskonale.
— A kiedyż mógłbym się z nim rozmówić?
— Choćby jutro, jeśli pan żądasz.
— Czemuż nie dziś jeszcze?
— Bo dopiero jutro tu przybędzie.
— Ha! to trzeba do jutra poczekać, rzekł stryj z tajonem westchnieniem!
Ważna ta i zajmująca rozmowa zakończyła się gorącemi podziękowaniami profesora Niemca, proserowiprofesorowi Islandczykowi. Podczas tego obiadu stryj dowiedział się ważnych dla siebie rzeczy o Saknussemmie i jego rękopismach, a co najważniejsza, to że p. Fridriksson nie mógł nam towarzyszyć dla braku czasu i że jutro będzie już miał przewodnika na swoje rozkazy.