Podróż naokoło świata w ośmdziesiąt dni/Rozdział XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż naokoło świata w ośmdziesiąt dni |
Podtytuł | Zajmująca powieść z życia podróżników |
Wydawca | Wydawnictwo „Argus“ |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Druk. W. Cywińskiego, Nowy Świat 36 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Tour du monde en quatre-vingts jours |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pociąg stanął, Passepartout wyskoczył pierwszy z wagonu, potem pan Fogg, aby podać przy wysiadaniu rękę pani Andzie.
W chwili gdy pan Fogg wyszedł z wagonu, zbliżył się do niego policjant i spytał:
— Czy pan nazywa się Filip Fogg?
— Tak, to ja.
— Czy ten człowiek jest pana służącym? — wołał policjant, wskazując Passepartout.
— Tak.
— Zechce pan wraz ze służącym mi towarzyszyć.
Pan Fogg nie okazał wcale zdziwienia.
Agent ten był przedstawicielem prawa, a dla Anglika prawo jest święte. Passepartout ze swemi obyczajami francuskiemi, chciał oponować, ale policjant dotknął go swą laseczką, a sam pan Fogg nakazał mu posłuszeństwo.
— Czy ta młoda dama może nam towarzyszyć? spytał pan Fogg.
— Może — odpowiedział policjant.
Policjant zaprowadził całą trójkę do powozu, zaprzężonego w dwa konie. Wyruszono. Nie wyrzeczono słowa w czasie jazdy, która trwała dwadzieścia minut.
Powóz przebiegł szybko przez „czarne miasto“ o ulicach szerokich, na których przesuwała się ludność obdarta i brudna, potem przejeżdżał koło europejskiego miasta z dużemi domkami, otoczonemi drzewami kokosowemi.
Gdy powóz zatrzymał się przed bardzo skromnem domostwem, policjant kazał wysiąść swym więźniom i umieścić ich w pokoju z zakratowanemi oknami, mówiąc:
— O wpół do dziewiątej staniecie panowie przed sędzią Obadiah!
Potem wyszedł i zamknął drzwi za sobą.
— Aha! jesteśmy więźniami! — zawołał Passepartout.
Pani Anda, obróciwszy się ku panu Fogg, rzekła głosem, który chciała uczynić spokojnym, aby pokryć wzruszenie.
— Panie, trzeba mnie opuścić! To z mojego powodu jest pan ścigany! To za to, że mnie pan ocalił!
Filip Fogg odpowiedział, że to byłoby niemożliwe. Ścigany za porwanie ofiary! Oskarżyciele nie odważyliby się o to skarżyć. Prawo angielskie zabrania palić żonę wraz mężem.
Dodał przytem na uspokojenie, że nie opuści pani Andy, dopóki nie umieści jej w Hong Kongu.
— Ależ parowiec odchodzi w południe — zauważył Passepartout.
— Przed południem będziemy na brzegu, — odpowiedział spokojnie niewzruszony niczem dżentelmen.
Było to powiedziane tak stanowczym tonem, że Passepartout nie mógł się powstrzymać od wypowiedzenia sobie tych słów.
— Do licha! to jest pewne! Przed południem będziemy na brzegu!
O godzinie wpół do dziewiątej, drzwi przyległego pokoju otwarły się.
Była to sala audjencyjna, do której wprowadził więźniów policjant. Siedziało tam i stało dużo publiczności.
Pan Fogg, pani Anda i Passepartout usiedli na ławce naprzeciwko fotelów sędziego i ławników.
Prawie równocześnie z oskarżonymi wszedł sędzia Obadiah.
Był to człowiek tęgi, nizkiego wzrostu. Wszedłszy zdjął wiszącą na ścianie perukę i włożył ją na głowę.
— Pierwsza sprawa, — zaczął.
Ale, podnosząc rękę do głowy, przerwał.
— He! to nie moja peruka!
— W rzeczywistości, panie Obadiah, to moja, odpowiedział sekretarz.
— Panie Oysterpuf, jakżeż poprowadzę sprawę i wydam dobry wyrok, jeżeli mam na głowie pana perukę?
Nastąpiła zamiana peruk, a tymczasem Passepartout wrzał gniewem i niecierpliwością, gdyż wskazówka na ściennym zegarze zdawała się biedz z najwyższą szybkością.
— Pierwsza sprawa, — powtórzył sędzia.
— Filip Fogg, — odpowiedział pisarz.
— Filip Fogg! — zawezwano.
— Jestem — odpowiedział zawołany.
— Passepartout?
— Obecny! — odpowiedział Passepartout.
— Dobrze! odpowiedział sędzia! — Oto już od dwóch dni gonią was wszystkiemi pociągami z Bombayu.
— Ależ o co nas oskarżają? — zawołał rozzłoszczony Passepartout.
— Będzie pan o tem wiedział, — odpowiedział sędzia.
— Panie, — odezwał się Fogg, — jestem obywatelem angielskim i mam prawo...
— Czy oskarżono pana? — spytał sędzia.
— Bynajmniej.
— A więc dobrze! Proszę wprowadzić oskarżycieli!
Na rozkaz sędziego, drzwi się otwarły i trzech kapłanów wprowadzono na salę.
— To dobrze!— mruczał Passepartout, — to są te łotry, które chciały spalić naszą młodą damę.
Kapłani stanęli przed sędzią a pisarz przeczytał głośno skargę na świętokradców, ułożoną przeciwko panu Filipowi Fogg i jego służącemu, oskarżonym o zniewagę miejsca świętego braminów.
— Czy słyszał pan? — spytał się sędzia, zwracając się do pana Fogga.
— Słyszałem, — odpowiedział zapytany, — i przyznaję się.
— Więc pan się przyznaje?
— Przyznaję się i oczekuję zarazem, żeby ci trzej kapłani przyznali się też do tego, co chcieli zrobić w pagodzie Pillaji.
Kapłani spojrzeli na siebie, zdając się tego nie rozumieć.
— Bezwątpienia! — zawołał gwałtownie Passepartout — w tej pagodzie, przed którą chcieli spalić swoją ofiarę!
Nastąpiło nowe osłupienie kapłanów i głęboki podziw sędziego.
— Jaką ofiarę? — spytał. — Kogo spalić? W mieście Bombayu?
— W Bombayu! — wykrzyknął Passepartout.
— Tu nie chodzi o pagodę w Pillaji, ale o pagodę w Malebar Hill, w Bombayu, — odpowiedział sędzia.
— A jako dowód winy, oto buciki przestępcy! — rzekł pisarz, unosząc do góry buciki Passepartout.
— Moje buciki! — zawołał uradowany Passepartout, nie mogąc powstrzymać okrzyku.
Można sobie wyobrazić zamieszanie, jakie powstało w umyśle pana i służącego.
Zapomnieli już o przygodzie w Bombayu, a tymczasem oto stoją za to przed sądem.
Agent Fix zrozumiał całą korzyść, jaką mógł wyciągnąć z okazji przyaresztowania Fogga, i w ten sposób zatrzymania go dłużej.
Obiecawszy kapłanom wysokie wynagrodzenie, zabrał ich ze sobą i przywiózł do Kalkuty.
Jeśliby Passepartout nie był tak bardzo przejęty całą sprawą, spostrzegłby w kącie ukrywającego się detektywa, który z zaciekawieniem przysłuchiwał się całemu przebiegowi sprawy, gdyż nie otrzymał on jeszcze rozkazu aresztowania Fogga, a każda zwłoka zbliżała go do urzeczywistnienia planu.
Sędzia zwrócił się do Passepartout, mówiąc:
— A więc do rzeczy, przyznaje się pan?
— Tak, przyznaje się! — odpowiedziano.
— A więc proszę posłuchać, — rzekł sędzia. — Prawo angielskie surowo karze przestępstwa, polegające na znieważeniu czyichś wierzeń.
Wina jest dowiedziona i stwierdzona. Wobec tego skazuję Passepartout na piętnaście dni więzienia i karę 7,500 franków.
— Co? Mam dać 7,500 franków? — wykrzyknął Passepartout, który najdotkliwiej odczuł karę pieniężną!
— Cicho! — zawołał pisarz, donośnym głosem!
— I, — ciągnął dalej sędzia, — uważając, że pan winien odpowiadać za czyny swego służącego, skazuje się Filipa Fogga na ośm dni aresztu i sto pięćdziesiąt funtów kary pieniężnej.
Fix w swem ukryciu nie posiadał się z radości. Filip Fogg zatrzymany będzie ośm dni w Kalkucie, to wystarczy aby, nadszedł rozkaz aresztowania.
Passepartout był zgnębiony tym wyrokiem. Filip Fogg, zatrzymany przez ośm dni w Kalkucie, to znaczyło zrujnowanie. Zakład będzie przegrany, dwadzieścia tysięcy funtów straconych, a wszystko to z jego winy, wszystko przez jego nieposkromioną ciekawość.
Filip Fogg, zawsze panujący nad sobą, nawet nie zmarszczył brwi na ten wyrok. Ale w chwili, gdy pisarz miał wywołać drugą sprawę, podniósł się z miejsca i rzekł:
— Ofiaruję kaucję.
— To pańskie prawo, — rzekł sędzia.
Fixowi zrobiło się zimno, ale uspokoił się na chwilę, gdy sędzia naznaczył kaucję za Fogga i służącego w kwocie olbrzymiej: tysiąca funtów, t. j. dwudziestu pięciu tysięcy franków za każdego zosobna.
A więc dwa tysiące funtów kosztowałaby ta sprawa pana Fogga — nie zapłaci tego chyba! — myślał detektyw.
— Płacę, — rzekł dżentelmen.
I z worka, trzymanego przez Passepartout wyciągnął paczkę banknotów, które położył na biurku pisarza.
— Suma ta zostanie panu zwrócona po wyjściu z więzienia, — powiedział sędzia. — W tej chwili jesteście panowie wolni za kaucją.
— Chodź! — powiedział Fogg służącemu.
— Ale przynajmniej niechże oddadzą mi moje buciki — krzyknął Passepartout z wściekłością.
Oddano mu buciki.
— Oto jakie kosztowne buciki! — wykrzyknął. — Jeden kosztuje tysiąc funtów. Nie bacząc na to, że mi wstyd przynoszą!!!
Passepartout, niezmiernie zmartwiony, szedł za panem, który podał ramię pani Andzie. Fix rzucił się w ich ślady...
Pan Fogg wziął powóz, Fix biegł za nim, aż zatrzymał się na jednym z rogów ulicy.
O godzinie dwunastej detektyw ujrzał naszych podróżnych, wsiadających do statku.
— Nikczemny! — zawołał — odjeżdża! Dwa tysiące funtów poświęca! Rozrzutny, jak każdy złodziej! Ach! muszę go złapać, chociażby na krańce świata uciekał. Nie ujdzie rąk moich, złoczyńca! Ale tymczasem wszystkie ukradzione z banku pieniądze roztrwoni!
I rzeczywiście Fix, obliczając wydatki szalone, jakie robił Fogg, doszedł do wniosku, że tenże wydał już tysiące funtów na takie sprawunki, jak kupno słonia, kaucję... Co mu tedy pozostało?