Podróż w czasie/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż w czasie |
Podtytuł | Opowieść fantastyczna |
Wydawca | Bronisław Natanson |
Data wyd. | 1899 |
Druk | P. Laskauera i W. Babickiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Feliks Wermiński |
Tytuł orygin. | The Time Machine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Podróżnik po krainie Czasu trzymał w ręku jakiś przedmiot połyskujący. Był to mechanizm metalowy, niewiele większy od małego zegarka, a wykonany bardzo delikatnie, z kości słoniowej i jakiegoś przezroczystego ciała krystalicznego. Teraz muszę się bardzo jasno tłómaczyć, gdyż to, co następuje — jeżeli wogóle uznamy objaśnienie przyrządu za możliwe — jest czemś, co opowiedzieć się nie da.
Podróżnik w Czasie wziął jeden z ośmiokątnych stolików, jakich kilka było w pokoju, i umieścił go przed ogniskiem, obiema zaś nogami stanął na dywanie przed kominkiem. Na stoliku postawił mechanizm, przysunął krzesło i usiadł.
Na stole, oprócz przyrządu, była tylko niewielka lampa z przyciemką; jasne jej światło oświecało model. Było jeszcze nadto może ze dwanaście świec, z których dwie w bronzowych lichtarzach na kominku, a inne w srebrnych kandelabrach, tak, iż pokój był oświetlony rzęsiście.
Siedziałem w nizkim fotelu, jaknajbliżej ognia, i wysunąłem się naprzód, aby znaleźć się pomiędzy ogniskiem a Podróżnikiem w Czasie. Po za nim siedział Filby, patrząc mu przez ramię. Lekarz i Major z prowincyi widzieli go z profilu ze strony prawej. Psycholog z lewej. Młodzieniec stał za Psychologiem. Byliśmy wszyscy na straży. Wydawało się niepodobnem do uwierzenia, aby można było odegrać przed nami jakąkolwiek sztuczkę, choćby najsubtelniej obmyślaną i wykonaną najzręczniej.
Podróżnik w Czasie spoglądał kolejno na nas i na mechanizm.
— No, cóż? — spytał Psycholog.
— Ten mały przyrząd — odrzekł Podróżnik w Czasie, opierając łokcie na stoliku i ściskając aparat w rękach, jest tylko modelem, pomysłem machiny do podróżowania w czasie. Widzicie, że wygląda dość dziwacznie. Ten drążek ma dziwnie migocącą powierzchnię, jak coś, coby nie miało bytu realnego — wskazał przytem palcem na daną część przyrządu. — Tu znowu jest jedna niewielka dźwignia biała, tam druga.
Lekarz podniósł się z krzesła — i spojrzał na przedmiot.
— Jak to ślicznie wykonane! — zawołał.
— Ten przyrząd zabrał mi dwa lata pracy — odparł Podróżnik w Czasie, a gdyśmy wszyscy poszli za przykładem Lekarza, mówił dalej: — Teraz chciałbym, abyście pojęli jasno, że gdy naciśniemy tę dźwignię, machina zostanie wprawioną w ruch postępujący w przyszłość. Ta druga dźwignia nadaje ruch w kierunku odwrotnym. To siodełko przedstawia siedzenie Podróżnika w Czasie. Obecnie nacisnę sprężynę, i maszyna pójdzie naprzód; zniknie, przejdzie do przyszłości i stanie się niewidzialną. Patrzcie bacznie na przyrząd. Patrzcie również na stolik, i bądźcie pewni, że tu niema żadnych sztuczek. Nie potrzebuję rozmyślnie pozbywać się tego modelu: uchodziłbym potem za szarlatana.
Nastała jednominutowa przerwa. Zdawało się, że Psycholog chciał coś mówić do mnie, lecz zmienił zamiar. Podróżnik w Czasie wyciągnął palec ku dźwigni.
— Nie — rzekł. — Daj rękę — i, zwracając się do Psychologa, wziął jego rękę w swoją i kazał mu wygiąć wskazujący palec tak, iżby Psycholog sam puścił model machiny czasu w nieskończoną podróż. Ujrzeliśmy wszyscy obrót dźwigni. Jestem najzupełniej pewny, że nie było w tem oszustwa. Uczuliśmy powiew wiatru, a płomień lampy wybuchnął w górę.
Zgasła jedna świeca na kominku, a mała machina zaczęła nagle wirować, stała się niewyraźną, w ciągu sekundy było ją widać tylko jak widmo, jako wir połyskującego zlekka bronzu i kości słoniowej, aż wreszcie przepadła — znikła! Na stole nie było nic prócz lampy.
Na chwilę wszyscy oniemieli. Pierwszy Filby uznał się pobitym.
Psycholog ocknął się z podziwu i nagle spojrzał pod stół. Wówczas Podróżnik w Czasie wesoło się roześmiał. — No, cóż? — zapytał, powtarzając słowa Psychologa. Następnie, podniósłszy się, poszedł do pudełka z tytuniem na kominku i, odwrócony tyłem, zaczął nakładać fajkę.
Patrzyliśmy w osłupieniu, jedni na drugich.
— Spójrz — rzekł Lekarz — czy mówisz seryo? czy istotnie sądzisz, że maszynka rozpoczęła już podróż w Czasie?
— Z pewnością — odpowiedział Podróżnik, nachylając się dla zapalenia drewienka przy ogniu. Następnie obrócił się, zapalając fajkę, i spojrzał w twarz Psychologowi. (Psycholog dla okazania, że się nie czuje wcale wytrąconym z równowagi, szukał ratunku w cygarze i miał już je zapalić, zapomniał tylko obciąć).
— Co więcej, mam dużą machinę na ukończeniu, tam — tu wskazał w stronę laboratoryum. — Gdy ją złożę w całość, sądzę, że będę mógł odbyć podróż już sam we własnej osobie.
— Sądzisz pan, że machina powędrowała w przyszłość? — spytał Filby.
— W przyszłość lub przeszłość — nie wiem z pewnością w którym kierunku.
Po chwili Psycholog wpadł na nowy pomysł. — Musiała powędrować w przeszłość, jeżeli wogóle dokądkolwiek poszła — rzekł.
— Dlaczego? — zagadnął Podróżnik w Czasie.
— Ponieważ przypuszczam, że nie poruszyła się w przestrzeni, a gdyby powędrowała w przyszłość, to byłaby tutaj ciągle przez cały czas, gdyż musiałaby przejść ten czas.
— Lecz — rzekłem — gdyby pomknęła w przeszłość, musiałaby być widoczną wtedy, gdyśmy po raz pierwszy weszli do tego pokoju, i w ostatni czwartek, gdyśmy tu byli, i w przedpokoju, i tak dalej!
— Poważne zarzuty — zauważył Major z prowincyi, z miną bezinteresowną, zwracając się do Podróżnika w Czasie.
— Ani na źdźbło — odparł Podróżnik, a następnie zwróciwszy się do Psychologa, dodał: — Pomyśl pan. Pan możesz to objaśnić. Jest to wyobrażenie z przed proga świadomości, wyobrażenie rozcieńczone (diluted presentation).
— W samej rzeczy — rzekł Psycholog i wrócił nam pewność — jest to kwestya prosta w psychologii. Powinienem był o tem pomyśleć. To wystarcza i przepysznie podpiera paradoks. Nie możemy widzieć, nie możemy rozpoznać machiny, zarówno jak nie możemy zauważyć szprychy kręcącego się koła lub pocisku przebiegającego powietrze. Jeżeli ta machina przebiega czas pięćdziesiąt lub sto razy szybciej niż my, jeżeli w naszą sekundę przebywa minutę, to wrażenie, jakie może wywołać, będzie z pewnością jedną pięćdziesiątą lub jedną setną tego, jakieby wywołała, gdyby nie przebiegała czasu. To dość jasne.
Przesunął ręką przez to miejsce, w którem przedtem stała machina.
— Czy widzicie? — zapytał, uśmiechając się.
Siedzieliśmy może minutę, patrząc na pusty stół. Następnie Podróżnik zapytał nas: co myślimy o tem wszystkiem?
— Łatwo w to uwierzyć wieczorem — powiedział Lekarz — lecz poczekajmy do jutra. Poczekajmy na zdrowy rozsądek poranku.
— A czy nie chcielibyście zobaczyć samej machiny czasu? — zapytał Podróżnik. Następnie, wziąwszy lampę do rąk, poprowadził nas długim, ciemnym korytarzem do swego laboratoryum. Żywo przypominam sobie drżące światło, sylwetkę jego oryginalnej, dużej głowy, tańczące po ścianach cienie. Pamiętam jak szliśmy za nim, zakłopotani, pełni nieufności, i jak w laboratoryum ujrzeliśmy większe wydanie tego samego małego mechanizmu, który rozwiał się nam był w oczach. Jedne części były z niklu, inne z kości słoniowej, inne znowu niezawodnie wypiłowane z kryształu górnego. Wogóle przyrząd był już gotowy, tylko pookręcane pałeczki kryształowe leżały na ławce jeszcze niewykończone obok kilku arkuszy rysunków; wziąłem jedne z nich do rąk, aby się lepiej przyjrzeć.
— Tak, zdaje się, że to kwarc.
— Spójrz — rzekł Lekarz — czy mówisz naprawdę, poważnie? Czy też jest to tylko sztuczka, podobna do tego ducha, którego nam pokazywałeś w ostatnie święta Bożego Narodzenia?
— Na tej machinie — rzekł Podróżnik, podnosząc do góry lampę, — zamierzam zwiedzić Czas. Rozumiecie? Nigdy w życiu nie mówiłem z większą powagą.
Nikt z nas nie wiedział co o tem trzymać.