Poeta i świat (Kraszewski, 1929)/Część II/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Poeta i świat
Część Część II
Rozdział III
Pochodzenie Poeta i świat
Wydawca Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Data wyd. 1929
Miejsce wyd. Złoczów
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.
Zmiana.

Bóg tylko ludzkie myśli wiedzieć może.
Kochanowski, Fraszki Ks. III.

Jednego ranka przybiegł posłaniec z listem do Gustawa od państwa Werner. Proszono go na wesele Marji, — Marja szła za mąż!
Nie wiele to poruszyło Gustawa, przywykł był do tej myśli, że już tamtej Maryni nie było na świecie, pojechał więc dość obojętnie na wesele. Zgromadzenie już było liczne, choć jeszcze kilka dni do ślubu zostawało. Pan młody, człowiek bardzo dobrze wychowany, przyjemny i miły, nikt mu nic zarzucić nie mógł. Gustaw przygotował się trochę śmiać z niego w duchu i gniewać się nawet, lecz poznawszy go, nie mógł. Pan Aleksander czyli Oleś, jak go, zwyczajnie nazywano, był tak dobrym chłopcem że nie można było choć trochę go nie kochać po kilku godzinach znajomości. Był to jeden z tych ludzi dobrego serca i głowy, którzy na świecie nie wiele robią łoskotu, lecz od wszystkich są kochani, nikomu się nie naprzykrzą, za nic się nie gniewają, z nikogo się nie śmieją, — był to jeden z tych blondynów z wiecznym uśmiechem dobroci na ustach, których wszyscy równo chwalą, którzy umieją zastosować się do każdego towarzystwa, do każdego charakteru, pochlebić każdej słabości, zniżyć się do każdego pojęcia, udając jeszcze wysilone natężenie. Łagodny i dobry Oleś pokochał zaraz Gustawa i on jego nawzajem. Serce młodego zawsze jest dla wszystkich otwarte, a w tej chwili, która mu się niebieskiem szczęściem wydawała, jeszcze było skłonniejsze do przyjaźni. Wesół był, trzpiotał się, swawolił, śmiał się, płakał, nie wiedział co zrobić z sobą. — A Marja była smutna. Widziała ona w Olesiu człowieka, któremu mogła los swój powierzyć, lubiła go nawet; — ale od ostatniego widzenia z Gustawem, odepchnięta od niego...
Kochała go!! Bez nadziei, skrycie, dumnie, nie chcąc po sobie miłości pokazać. — Gustaw trochę się tego domyślał, lecz zdawało mu się, że na zawsze ostygł dla niej, że ona będzie sobie inaczej szczęśliwą. Był wesół z przymusu, lecz razem niespokojny: zdawało mu się, że ten ślub nie powinien był dojść do skutku; — nie chciał się żenić z Marją i nie chciał żeby się z nią kto inny ożenił. W jego sercu była reszta miłości, z gniewem i zazdrością zmięszana, miód, ocet i żółć, jakby powiedział perski poeta: potrawa, której nikomu nie radzę kosztować.
Już jutro miał być ślub. Cały dom pełny był przygotowań do niego, kręcili się wszyscy. Oleś szalał, a Marja była smutna. Każdy inaczej tłumaczył sobie ten smutek, — jeden Gustaw go rozumiał.
Z wieczora, jak zwyczajnie, Oleś odjechał do domu. Wieczór był piękny, i chociaż jesień na drzewach wypłowiła liście, pozrywała kwiaty, pożółciła trawy, niebo jednak było jasne, słońce ciepłe jeszcze, powietrze lekkie. Tylko jakby przeczucie zimy wisiało nad uwiędłym a jeszcze żywym światem.
Wśród powszechnego zajęcia Gustaw zostawiony sam sobie, wyszedł do ogrodu, i jak zawsze kierował się magnetycznym pociągiem do tej ławki pod kasztanem. Szedł powoli — i zdawało mu się, że słyszy szelest sukni. Spojrzał, pod bzami, w ciemności, świeciła biała suknia. Marja siedziała na ławce ze spuszczoną głową, oparta na ręku, z chustką na oczach, — siedziała i płakała. Zadrżał i stanął. — Czegoż ona płacze? pomyślał, wszak sama zerwała ślub naszej młodości? miałażby płakać po mnie? miałażby mnie żałować?
Postąpił kilka kroków i stanął. — Marja obudzona podniosła głowę.
— Zawsze się tu spotykamy — rzekł po cichu. — Jest to nałóg dzieciństwa. Serce prowadzi zawsze w jedną stronę!
— Zapewne to raz ostatni — odpowiedziała Marja. — Serca nasze dawno się nie znają, a i my rozstrzeleni po świecie, już się pewno nie spotkamy więcej!
— Tu się jeszcze może spotkają wspomnienia — rzekł Gustaw.
— Wątpię — odpowiedziała Marja. — Kiedy się nic wrócić nie może, na cóż nosić wspomnienie, na co? kiedy przyszłości świecić nie będzie, zabić je trzeba. — I westchnęła.
— Ono jest nieśmiertelne — odpowiedział Gustaw — żyje z człowiekiem, uwinięte koło serca. Z śmiercią jego umierają dopiero wspomnienia młodości. Wprzódy — nigdy.
— Zabiją go nowe obowiązki i życie — rzekła Marja. — Co za dziwny wypadek, żebyśmy się tu dziś zeszli, pożegnać na progu drugiego życia!
Serce Gustawa biło mocno i żal go przejął. Miałże ją stracić! W tej chwili ujrzał bzy rozkwitłe i dawną Marję swoją — smutny spuścił głowę.
— Drugie to już będzie pożegnanie — rzekł po chwili — lecz nie takie jak pierwsze.
— Smutniejsze! bo na zawsze — odpowiedziała Marja ze łzami.
— Pozwól się przynajmniej pożegnać dawnem imieniem.
— Zawsześ mnie Marją nazywał.
— Nazwij mnie Gustawem jak dawniej.
— Bądź zdrów, — Gustawie!
— Bądź zdrowa Marjo! — I zbliżyli się do siebie, spojrzeli. A w oczach biednej dziewczyny świeciły dwie łzy i drugie dwie toczyły się po bladej twarzy. Oboje byli poruszeni, wszystko dawne przypomniało się. Gustaw schylił się ku niej, porwał ją, uścisnął ze łzami i nowy pocałunek złączył ich — na wieki.
Obudzeni z tego odurzenia, jakiem ich uścisk obwinął, spojrzeli i zawstydzili się.
— Marjo — rzekł Gustaw — jesteś moją, do nikogo już należeć nie możesz. Dwa razy związał nas święty ślub serca w oczach nieba, — od dzieciństwa byliśmy dla siebie przeznaczeni sercami. — Nie oddam cię nikomu!
— Jestem twoją — odpowiedziała Marja, schylając głowę na jego ramię. — Tak, — na zawsze. Chodź, uciekajmy stąd! Bo jutro — włożą mi suknię ślubną i każą mi iść do ołtarza! Chodź, uciekajmy!
— Dobrze! — rzekł Gustaw bez namysłu. — Idź, przygotuj się, za dwie godziny konie moje będą za ogrodem. Znajdziesz mnie tutaj.
I rozbiegli się prędko. Gustaw wszedł do pokojów. Tu wszystko czuć było jutrzejszem weselem, kosztowne materje, stroje, bukiety, suknie porozrzucane były wszędzie. Przygotowywano świece w żyrandolach, woskowano posadzki, znoszono kwiaty. Pani Werner prezydowała w kuchni, wszystko się ruszało i gotowało na wielki dzień jutrzejszy.
— A jutro — pomyślał poeta, biorąc kapelusz — jutro będzie tu tylko zamieszanie i smutek, na miejscu tego wesela. Jutro będą płakać i załamywać ręce, jutro będą mnie przeklinać, — jutro, biedny Oleś, który dziś w rozkosznych marzeniach zasypia, będzie rozpaczał! O życie ludzkie! o serce ludzi! — pomyślał — jechałem na cudze wesele, a żonę przywiozę do domu, Marję! pierwszą gwiazdę mojej młodości! — Marję, którą jedna chwila z martwych wskrzesiła!...
W parę godzin po gościńcu pędził pojazd cwałem, a pani Werner mówiła pacierze, a pan Werner szedł spać spokojnie, a Oleś zasypiał kołysany marzeniami! Biedne dziecię!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.