Pogadanka o Krakowie
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Pogadanka o Krakowie | |
Wydawca | Bibljoteczka Pogadankowa | |
Data wyd. | 1929 | |
Druk | Sp. Akc. Zakł. Graf „Drukarnia Polska" | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
NAKŁADEM „BIBLJOTECZKI POGADANKOWEJ“
NOWY-SWIAT 40
1929.
Jeszcze „mysza“ wieża nie przeglądała się w wodach Gopła, kiedy blask gwiazdy betleemskiej różowił już wapienne skały Wawelu, sterczące nad puszczami i moczarami górnego biegu Wisły. Spływał on z ramion krzyża, dźwigniętego na zgliszczach pogańskiej kontyny (świątyni). Czyje ręce go tu zatknęły? Czy grecko-bułgarskie śśww. Cyryla i Metodego, czy germańskie Franków i Sasów, czy wreszcie pobratymcze sąsiednich Czechów, któż dziś powie? Zapewne wszystkie trzy zaszczepiały tu kolejno płonkę z winnicy Pańskiej, ale tylko ostatnia pod pieczą Dąbrówki puściła głębiej korzenie i na stałe się przyjęła.
Niedarmo jednak miecz jest podobny do krzyża; zwłaszcza w onych zamierzchłych czasach apostolstwo chadzało często w parze z podbojem. Doświadczyły go na sobie i lewobrzeżne ziemie górnej Wisły i na przeciąg kilkunastu lat dostały się w moc Czechów. Z tych to właśnie czasów pochodzi pierwsza, historycznie ścisła o Krakowie wzmianka. Zawdzięczamy ją arabskiemu geografowi imieniem Al Bekri, który wiadomość o mieście „Kraków“, odległem od Pragi na trzy dni drogi, zaczerpnął z notatek kupca żydowskiego Ibrahim ibn Jakóba. Podróż swą odbył Ibrahim w połowie X wieku.
Bezmała już zatem tysiąc lat trwa zalew Polski przez to plemię, co niezwiązane z ziemią i nie z niej, a z uprawiających ją ludów ciągnąc dla siebie soki żywotne, stało się groźnym pasorzytem, podobnym szarańczy, lecz niebezpieczniejszym od niej, bo wnoszącym w społeczeństwa chrześcijańskie wszędzie i zawsze rozkład religji i etyki, wiary i obyczajów, tradycji i ugruntowanej na nich godności narodowej.
Przynależność Krakowa do Polski datuje się od Bolesława Chrobrego, a stały wzrost jego od połowy XIII wieku. Utwierdzenie swego istnienia i dźwignięcie z ruin po pierwszym napadzie tatarów (1241) zawdzięcza Kraków przywilejom, nadanym mu w Koperni w dniu 5 czerwca 1257 r. przez Bolesława Wstydliwego i żonę jego św. Kingę.
Przywileje te, opisane na pergaminie i dotąd dochowane, zwą się aktem lokacyjnym albo krócej lokatą Krakowa. Nadawała ona mieszkańcom, głównie z Niemiec wezwanym, szeroki samorząd wzorowany na ustawach Magdeburga i ztąd prawem magdeburskiem nazwany, a z nim ulgi w daninach oraz znaczne dochody z młynów, jatek i opłat za towar, przechodzący tędy z zachodu na wschód i z południa na północ. Osadnicy niemieccy byli coprawda żywiołem obcym, strzegącym zazdrośnie swych przywilejów, czasem nawet krnąbszym i buntowniczym ale za to przemyślnym, pracowitym i oszczędnym, a, co najważniejsza, wdzięcznym za gościnę, łatwo łączącym się związkami krwi z ludnością tubylczą.
Prawda też każe przyznać, że tym osadnikom niemieckim Polska owoczesna dużo i przeważnie dobrego zawdzięczyła. Dziś jednak przy zmienionych warunkach ta niemiecka mniejszość narodowa nie jest dla Polski pożądaną i powinniśmy dołożyć usilnych starań, ażeby albo opuściła dobrowolnie naszą ziemię, albo zrosła się z nią szczerze i bezwarunkowo.
Korzystne położenie geograficzne, bogate bo pracowite mieszczaństwo, sprawiedliwe prawa, warowność jego wreszcie sprawiły, że Kraków stał się naczelnym grodem Polski podziałowej i od władania nim zależał prymat czyli przodownictwo książąt krakowskich nad resztą, rozrodzonych licznie Piastowiczów. A kiedy w 1319 roku, trapiony wojnami lecz nieugięty Władysław Łokietek przeniósł odznaki najwyższej władzy z Gniezna do Krakowa i tu się niemi ukoronował, gród podwawelski jako stołeczne i koronacyjne miasto stał się głową Królestwa Polskiego — „caput Regni Poloniae“ — i takim go widzimy w opisach i na rycinie kroniki polskiej Marcina Bielskiego.
Jeszcze większego znaczenia nabrał Kraków za panowania Łokietkowego syna Kazimierza Wielkiego. Zastał on go przeważnie drewnianym a kiedy umierał (5.XI.1370 r.), najstarszy dotąd w sąsiedztwie „Kurzej stopki“ dochowany zrąb wawelskiego zamku piętrzył się ciosowym kamieniem, oba Kazimierskie kościoły Bożego Ciała i św. Katarzyny czerwieniły się cegłą, Rynek Główny — jak i dziś, choć w innej szacie — zdobiły Sukiennice, a na Bawole stanęły od 1364 roku pierwsze zabudowania uniwersytetu, co uposażony nanowo przez Kazimierzową po Kądzieli wnuczkę, królową Jadwigę i pozyskanego przez nią dla chrześcijaństwa małżonka, wziął od niego miano Jagiellońskiej wszechnicy (dziś budynek jej mieści Bibljotekę Jagiellońską) wszechnicy zaledwo lat kilka młodszej od pierwszego w środkowej Europie uniwersytetu Karola IV w Pradze.
Zasobny skarb, sprężysty zarząd państwem, troska o mieszczanina i rzemieślnika, piecza nad handlem i drogami, dbałość wreszcie o wymiar sprawiedliwości i oświaty, podniosły Polskę do rzędu wielkich mocarstw. Kraków mimo zagęszczenia ulic i domów, mimo ściśnięcia go obronnymi murami, z których mała część w okolicy Bramy Florjańskiej dotąd się zachowała, staje się miastem pięknem i ludnem. Ściągają do niego nietylko cesarze i królowie na zjazdy rodzinne lub polityczne, nietylko posłowie, dyplomaci, bankierzy i kupcy, ale także artyści i uczeni. Tych ostatnich przynęca z dalekich nieraz krajów światło wszechnicy Jagiellońskiej. Profesorowie jej, zarówno scholastycy dawnego pokroju jak i zakochani w badaniach starożytnej Grecji i Rzymu humaniści, nie ustępują w wiedzy profesorom bonońskim lub paryskim[1], listownie wymieniając z nimi myśli i poglądy, zwodzą uczone dysputy, nierzadko przewodniczą soborom kościelnym. Obok wydziału filozoficznego bardzo wysoko stoi dział nauk przyrodniczych fizyki, matematyki i astronomji i z niego to wychodzi „światło i zaszczyt“ polskiej nauki i polskiego geniuszu: Mikołaj Kopernik, który udowodnił, że ziemia obraca się dokoła słońca a nie naodwrót, jak to mylnie doówczas mniemano, a temsamem stał się jednym ze słupów granicznych między średniowieczem a epoką następną, zwaną Odrodzeniem.
Ten duch nowszych czasów, zrodzony w słonecznej Italji przesiąka przez Alpy ku północy a więc i do Polski i ujawnia się w niej najsilniej za panowania dwu ostatnich Jagiellonów: Zygmunta Starego i Zygmunta Augusta przedewszystkiem. Pierwszemu z nich zawdzięcza swój rozkwit a niemało przyczynia się do tego i królowa Bona Sforza, księżniczka medjolańska, którą pamięć narodu niesłusznie oczerniła jako intrygantkę, chciwą władzy i złota. Choćby bowiem i prawdą było, że owdowiawszy wywiozła z Polski bezcenne klejnoty, to nie mniejszą prawdą jest, że ona głównie zaszczepiła w narodzie głębsze niż było przedtem poszanowanie majestatu i władzy, dbałość o skarb, dostojny ton i wzorową formę pism, wychodzących z kancelarji królewskiej, a nawykła we włoskiej ojczyźnie do towarzyskiego polotu w rozmowie, odzieniu, potrawach, sprzętach, ogrodach, budowlach: skupiała dokoła tronu ludzi nauki i talentu. Bez tych zmian w życiu dworskiem i jego poloru nie da się pomyśleć "złoty wiek“ polskiej literatury z Janem Kochanowskim i Łukaszem Górnickim na czele, ani zaczęty wprawdzie przed jej przybyciem do Polski, ale dla niej i przez nią bezcennymi skarbami sztuki i przemysłu wypełniony zamek królewski na Wawelu, sławny swym podworcem kolumnowym, ani perła architektury Odrodzenia Kaplica Zygmuntowska, z którą żadna prócz włoskich mierzyć się nie może, ani rozkwit sadownictwa i ogrodnictwa (wszak od Bony włoszki jarzyny zwą u nas dotąd jeszcze włoszczyzną) ani wreszcie te liczne w Polsce, na włoskich wzorowane, zamki i pałace jak Baranów, Krasiczyn, Sucha i tuż pod Krakowem położona Wola, od sekretarza Zygmunta Starego, Justa Decjusa, Justowską zwana.
Dwór królewski i nieodłączny od niego pobyt nuncjuszów, posłów i dyplomatów zagranicznych, liczna młodzież garnąca się z dalekich stron do uniwersytetu, przechowywanie na Wawelu koronnych insygniów, skarbca i archiwum, mnóstwo artystów pracujących dla dworu i wielmożów, bogactwo i wygoda wreszcie sprawiają, że Kraków — zrósłszy się stopniowo z przypierającymi do niego gminami jak Stradom, Kazimierz i Kleparz — staje się jednem z najludniejszych miast Europy i liczy wtedy zgórą 100,000 mieszkańców. Ulicami jego przelewa się ustawicznie fala pojazdów i kolas, po bruku, jakiego dziś już miasto nie posiada, tętnią kopyta rycerskich kalwakad, snują się mieszczanie i czeladź, przekupnie, scholary[2] straż miejska, pachoły i kuglarze[3]. A kiedy Tarnowski wraca w tryumfie po bitwie pod Obertynem lub Żółkiewski niesie złożyć w Katedrze zdobyte na Moskwie w Kłuszyńskiej bitwie proporce wówczas Rynkiem i Grodzką ulicą przeciąga wszystko, co w Polsce jest krwią, myślą i kwiatem narodu. Kto chce nabrać pojęcia o barwności i świetności owych festynów i obrzędów, niech przeczyta opis wjazdu Henryka Walezjusza lub weseliska Gryzeldy Batorówny albo wpatrzy się w obraz Jana Matejki „Hołd pruski“ czyli przysięga na wierność Polsce księcia Albrechta Hohenzollerna, siostrzeńca Zygmunta Starego, składana na ewangelję w ręce króla suwerena.
Za następnej dynastji Wazów, do której należą Zygmunt III, Władysław IV i Jan Kazimierz, znaczenie Krakowa maleje a świetność jego gaśnie powoli. Przyczynia się do tego nietyle przeniesienie stolicy Polski do Warszawy, co szereg wyniszczających wojen szwedzkich i kozackich, zamieszki i rokosze i ogólny niemal zanik poczucia, że biada państwu rozdartemu na małoduszne zwalczające się egoizmy nienawistnych sobie partji i stronnictw. Następstwem też egoizmu jednej tylko, u władzy będącej warstwy narodu, był szereg pośpiesznie powziętych i nienależycie przemyślanych uchwał sejmowych, z których może najgorszą bo najgłupszą była ustawa sejmowa w 1565 r., podsunięta do podpisu choremu już i apatycznemu Zygmuntowi Augustowi, ale w całej pełni wprowadzona dopiero w życie za Wazów. Ustawa ta zabroniła rzemieślnikom i kupcom wywozu towarów z Polski, a naodwrót otworzyła wszystkie granice dla obcych wyrobów. Jeżeli dziś, daj Boże chwilowo tylko, przez nierobów i dla nierobów narzucony ośmiogodzinny dzień pracy stał się zachętą do lenistwa i zamącił powojenne życie nasze i Europy, to ustawa sejmowa w 1565 roku była wprost zabójczą dla własnej wytwórczości, od której zależy narodowe bogactwo.
Wartość drzewa wywiezionego bezkształtnym klocem, lub choćby podkładem kolejowym jest żadną w porównaniu z wartością tegoż samego drzewa sprzedanego zagranicą w postaci szafy lub fortepianu; nadmiar niespożytego ziemniaka można jedynie spaść trzodą chlewną, ale tensam ziemniak przerobiony na spirytus lub krochmal, prócz parokrotnie wyższej ceny, da w zysku cały zarobek za robociznę, spotrzebowaną do jego przeróbki.
Ale nietylko z tego powodu ustawa sejmowa w 1565 roku była fatalną; unicestwiwszy wytwórczość podkopała również handel, a w dalszem następstwie sprowadziła upadek mieszczaństwa. Być może, że i tę klęskę byłoby mieszczaństwo polskie przetrzymało i z biegiem czasu znów się dźwignęło, gdyby nie coraz liczniej i natrętniej wciskający się do miast obcy, semicki, żywioł.
Pozbawiony z natury swej rasy wszelkiej twórczości, zarówno technicznej, jak artystycznej, wieczny tylko pośrednik i faktor, ale za to tembardziej uzdolniony do kalkulacji — wszak ćwiczył się w niej przez średnie wieki, na jemu tylko, za cenę hańby, dozwolonej lichwie! — rozciągnął chciwe swe macki poprzez granice celne i zdusił niemal doszczętnie mieszczaństwo. Wprawdzie opatrzyła się Polska, jak niebacznie sama sobie podkopała fundament ekonomicznego rozwoju; w szeregu też ustaw, wydanych w połowie XVIII wieku, postanowiła błąd swój naprawić. Ale przyszło to nierychło, bo tuż przed rozbiorem Polski, a chytrzy zaborcy nie myśleli bynajmniej leczyć naszych miast, przeciwnie popierali i wzmacniali obcy ten żywioł, wyrzucając żydów od siebie, a przeszczepiając ich z całym cynizmem, jak to uczynił Aleksander III, cesarz rosyjski, z głębi swych państw nad Wisłę i Niemen. Wskutek tej nikczemnej polityki zaborców przesycali nasze miasta ludnością odmiennej rasy, która oblepiła je zabobonną masą i niemal niemi owładnęła. Nie ulega jednak wątpliwości, że się z tej naszej społecznej bolączki wyleczymy. Najskuteczniejszym lekiem na liszaje jest słońce i wzmożony obieg krwi w organizmie. Rzeczą naszą rozpalić to zbawcze słońce przez miłość Boga i ziemi, przez czystość ogniska domowego, przez oświatę i umiłowanie języka Skargów i Mickiewiczów, przez cześć bohaterów narodowych i hart woli; żywszy zaś obieg krwi w wątłym jeszcze organizmie Polski wzmacniajmy i przyśpieszajmy wytężoną pracą, mozołem głowy i rąk, zgodnem pożyciem w rodzinie i sejmie, uprzejmością i oszczędnością w domu, a karnością i hojnością na ulicy, a doszedłszy tak do zdrowego ducha w zdrowem ciele nietylko nie uronimy nic z naszych łanów, ale odzyskamy, odzyskać musimy i nasze miasta. Dom po domu, placówkę po placówce — trzeba tylko chcieć!
Z przeniesieniem stolicy do Warszawy, zubożeniem a wreszcie zanikiem rodzinnego mieszczaństwa, z najazdami Szwedów, Kozaków, Tatarów, Moskali, Austryjaków i Prusaków, wśród zamętu w Sejmie, wojsku i skarbowości, częstych rokoszów i ustawicznych sporów wewnętrznych w ciągu 200-tu lat Polski elekcyjnej, Ojczyzna nasza szła ku niechybnej zgubie. Wraz z nią i Kraków przechodził smutne koleje, staczał się na dno nędzy. Ludność jego spadła do 10 tysięcy, opustoszałe domy waliły się w gruzy, nie było komu i dla kogo ich odnawiać. Ale nad nędzą tą, jakby na straży, stała smukła, nieugięta marjacka wieżyca, hejnałem swoim grała co wiosna pieśń wiary i nadziei, a sponiewierany majestat miasta i narodu uniosła na złotej koronie w obłoki i czuwała i strzegła tych prochów, co się pod stopą zrastają, by oblec się w kształt nowego życia. Ona była świadkiem przysięgi, którą 24 marca 1794 roku składał na Rynku bohater dwóch światów, Tadeusz Kościuszko pod hasłem Polski ludowej, dziś już zjawionej, spełnionej i wolnej. Ta sama wieża Marjacka przytuliła do swych stóp resztki swobody, przez obłudnych zaborców nazwane „wolnem i ściśle niepodległem miastem Krakowem“, — ona witała przed swym głównym ołtarzem, arcydziełem Wita Stwosza, wyłowione z Elstery i powrócone Ojczyźnie zwłoki Księcia Józefa, ostatniego rycerza Polski i marszałka dziś tak nam drogiej, siostrzanej Francji, — ona wstrząsnęła się grozą na odgłos armatniej salwy, danej w „wiosnę ludów“ 1848 roku do bezbronnych mieszkańców, — ona wraz z drugą samotnicą Rynku krakowskiego, średniowieczną wieżą ratuszową, nasłuchiwała ku północy przez cały 1863 rok, czy z lasów za kordonem rosyjskich siepaczy zabrzmi ku niej pieśń tryumfu czy klęski. A kiedy w 1869 r., po nadaniu autonomji byłej Galicji, wrócił macierzysty język do szkół i urzędów, kiedy duch narodu zaczął się budzić i krzepić, badać przeszłość i zgadywać jutro, ona razem z wawelskim „Zygmuntem“ kołysała się śpiżową modlitwą swych dzwonów nad prochami Kazimierza Wielkiego, co przełożone ze skrytki w murze spoczęły w przepysznym grobowcu obok ojca Łokietka i wnuki Jadwigi.
W ćwierć wieku później rozśpiewała się znowu hejnałem nad hejnałami. Witała nim najjaśniejszego ducha, jakiego naród polski wydał, ducha, co rozpoczynając swe arcydzieło poetyckie słowami:
Panno Święta, co jasnej bronisz Częstochowy
I w Ostrej świecisz Bramie
uprosił Ją hymnem swej rozmodlonej duszy, że go wróciła na Ojczyzny łono, prochem wprawdzie, w małej ołowianej trumience wprawdzie, ale pomazańcem z ducha i jako arkę przymierza między dawnymi a nowymi laty położyła Go między koronowane głowy Wawelu, a na ukrzepienie serc przytuliła do Swych stóp spiżowy Jego pomnik[4].
Można bez przesady powiedzieć, że nie minął jeden dzień stuletniego letargu Polski, aby z Krakowa nie szedł na Nią jakiś ożywczy dreszcz. Zwolna, ale coraz żwawiej budził się z dwuwiekowej śpiączki krakowski uniwersytet, aby po kilkunastu latach skupionej pracy wyłonić z siebie zrazu Towarzystwo przyjaciół nauk, a następnie Akademję Umiejętności. W ślad za Uniwersytetem poczęło się rozwijać szkolnictwo niższe i średnie; dzięki działalności Jana Matejki stworzono szkołę, a z niej dzisiejszą Akademję sztuk pięknych. Natchniona pieśń Władysława Żeleńskiego powołała do życia Konserwatorjum muzyczne, rozmiłowanie mieszkańców w sztukach pięknych znalazło wyraz w czasowych i stałych wystawach obrazów i rzeźb, z których najcenniejsze przeszły do Muzeum Narodowego w Sukiennicach. Równocześnie niemal do złomków średniowiecznych fortyfikacji Krakowa przytuliły się, przewiezione z Puław, zbiory XX. Czartoryskich i lata długie nad Newą gromadzone „monumenta Patriae naufragio erepta“ — szczątki z rozbicia nawy Ojczyzny uratowane przez Emeryka hr. Hutten-Czapskiego.
Nie ograniczył się jednak Kraków do roli stróża w narodowych pamiątek kościele; także życie bieżące, jego potrzeby i pragnienia znajdowały w nim swe zaspokojenie i wyraz. Od 1870 r. począwszy zaczęło się miasto rozbudowywać po za swe pierwotne granice, zaznaczające się dotąd na miejscu dawnych fos założonemi plantacjami. Założono bruki i kanalizację, zaprowadzono wodociągi i nowożytne oświetlenie. Stan zdrowotny miasta począł się podnosić, tętno życia przyśpieszać. Dla ułatwienia rozrostu stworzono t. zw. „wielki Kraków“ przez przyłączenie do gminy i objęcie jego statutem szeregu wsi okolicznych. Zwiększony obszar i dochody miasta podniosły jego zasoby materjalne, a te znowu ułatwiły spełnienie wyjątkowej roli, jaka wskutek ucisku narodowego w Poznańskiem i b. Królestwie Krakowowi przypadła. Była to rola Soplicowa, gdzie każdy z rodaków, wpadłszy przejazdem, mógł się „nałykać swojszczyzny“, gdzie nie zakładano knebla ojczystej mowie, nie brano na tortury narodowego ducha, gdzie — przeważnie pozornie — można się było czuć wolnym Polakiem, po polsku myśleć i po polsku czuć. Ta przyjazna dla krzewienia uczuć narodowych atmosfera sprawiła, że z krakowskiej sceny mógł St. Wyspiański zawołać: „Polska to jest wielka rzecz!“, że tu przybrała realny kształt myśl odzyskania swobody z bronią w ręku, że stąd — po krętych ścieżkach ale w szlachetnym celu — wyszła 6 sierpnia 1914 roku garść legjonowych karabinów, co po czterech latach walk miała wrócić w aureoli zwycięzców, że nie kto inny jeno Kraków, pierwszy z pośród miast Polski, odłamał szpony dwugłowemu orłowi austryjackiemu, aby przypaść miłośnie pod skrzydła białego orła!