Pojata córka Lizdejki/XIV
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Pojata córka Lizdejki |
Podtytuł | opowiadanie historyczne |
Wydawca | Wydawnictwo Mińskiego Towarzystwa „Oświata“ |
Data wyd. | 1908 |
Druk | J. Blumowicz |
Miejsce wyd. | Mińsk |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wkrótce po bitwie ponarskiej i zupełnem ustąpieniu krzyżaków z ziem Litwy, ruszyli oboje królestwo z niezwykle okazałym i licznym dworem do Wilna.
Więc szły bogate poczty pańskie, a w ich liczbie wojewody Firleja, żądnego wieści o synu, a obok nich biskup z licznym orszakiem dostojników kościoła i żarliwych w pracy młodszych kapłanów, a na przodku wszystkich żwawo pomykał tłum mięszany żebraków i pątników wszelkiego rodzaju, który się wylał na wszystkie strony Litwy i na długo zachował u miejscowego ludu pamięć o sobie.
A wszyscy radzi byli poznać nowy kraj i lud, kędy nie znano jeszcze świętego krzyża, ten i ów zaś szukał wygód i korzyści dla siebie, zasługując się nadobnej Jadwidze i łaskawemu Władysławowi.
Lud zaś litewski wylęgał na drogi i stał cichy i trwożny, bo wieść głucha niosła, iż przyszedł koniec na jego bóstwa, na jego święte gaje.
Lecz napróżno się obawiano, gdyż oboje królestwo byli nad miarę łagodni i łaskawi, choć szczerze oddani sprawie zaprowadzenia chrześcijaństwa.
Gdy cały pochód stanął w Wilnie, możniejsi panowie litewscy i ziemianie szli wnet z hołdem i przysięgą, a mniej przywiązani do pogańskiej religii, chętnie brali chrzest św., pragnąc tem przypodobać się królestwu. Lecz nikt się nie spodziewał, że zaraz potem wślad pójdą młodzi kapłani litewscy, a stało się to łatwo, dzięki uprzedniej pracy młodego Firleja.
Lizdejko, również przytomny na zamku, z tego powodu, jak również z niepewności o losie córki, popadł w stan niemocy i zupełnego upadku ducha. Więc też z wolna zapomniano o nim zupełnie, a wkrótce rozmnożona już znacznie drużyna nowochrzczeńców, zachęcona przez duchowieństwo, wpadła do głównej świątyni przy zamku i na Antokolu.
W jednym dniu zburzono to, na co wieki się składały. Zagasł Znicz wieczny, zburzono ołtarze, zrąbano posągi, strąciwszy je do Wilji i wycięto święte gaje. A one bóstwa pogańskie snać przeżyły już swój czas, bo tarzały się bezsilne i szły na coraz większą poniewierkę.
Gdy tak tryumfuje nowa religja i jej wyznawcy, zbolały Lizdejko uszedł niepostrzeżony ze świątyni, unosząc z sobą kilka bóstw mniejszych i pełen skrytej żałości, ruszył pieszo do swego Kiernowa.
Daremnie królowa na wieść o tem posłała swój pojazd, a wysłańcy Władysława zapewniali mu bezpieczeństwo i opiekę: dumny i niedolą obłąkany starzec odrzucił wszelkie ofiary i puścił się w drogę z kilku wiernymi sługami.
Gdy przybył na miejsce, legł wnet strudzony i zbolały na łożu boleści, a nawet popadł w beznadziejny stan nieprzytomności.
Troskała się tem najwięcej dobra Jadwiga, a powodowana litością, postanowiła osobiście nawiedzić Lizdejkę.
I stała się rzecz dziwna. Oto starzec, uwiedziony podobieństwem lica, przez czas jakiś cieszył się, jak dziecię, że ma swoją córkę przy sobie.
Gdy poznał swoją omyłkę, wpadł w gniew okrutny i żałość:
Na to królowa:
— Bądź dobrej myśli, starcze, córkę odnajdziesz, a ja i król zapewniamy ci naszą łaskę królewską i swobodę wyznawania religji, której byłeś naczelnikiem.
— Nie rychło, dobra pani, gdy mię niedola do reszty zdusiła i dziś pomrę, nie pożegnawszy ukochanego dziecięcia.
— Jakże żałuję, iż nie chcesz znać naszej religji, która niesie pociechę i ulgę w każdem strapieniu.
Starzec przez czas jakiś zastanowił się nad słowami dobrotliwej królowej, lecz w końcu odparł niechętnie:
— A cóż mi dać może ta wasza religja? jej to zawdzięczam stratę dziecięcia.
— Bluźnisz, nieszczęsny! A jednak, gdybyś się nawrócił.... kto wie, nasz Bóg jest miłosierny i czasem czyni cuda.
Drgnął nieszczęsny ojciec i wykrzyknął z zapałem:
— On byłby mi Bogiem jedynym, gdybym za jego pomocą Pojatę odzyskał!
W tej chwili u drzwi izby dały się słyszeć głosy zmieszane, drzwi się rozwarły i hoża a radośna Pojata przypadła do kolan ojcowskich.
Za nią szedł rycerz z błękitną przepaską i, ujrzawszy Jadwigę, schylił kolano przed majestatem królewskim.
— Boże chrześcijan! ja Ciebie czczę i uwielbiam! — śród łez i z pogodnym uśmiechem cicho szepnął Lizdejko, poczem złożył dłonie na głowach Pojaty i Firleja, błogosławiąc im z całej duszy.
Lecz wszystko to zbyt wyczerpało schorzałego starca, więc w parę godzin później zasnął spokojnie na wieczność, niby dziecię niewinne, chrztem św. co tylko wzmocnione.
Przejęta szczerem współczuciem, Jadwiga zabrała Pojatę na swój dwór, a zrobiła to tem chętniej, skoro Firlej ją uwiadomił, że już jest chrześcijanką i nosi imię Jadwigi.
Młodziuchna królowa uśmiechnęła się łagodnie i, dając młodzianowi swą rękę do ucałowania, odrzekła życzliwie:
— Więc ciesz się, rycerzu waleczny i stały, bo Jadwiga pewnie szczerze cię miłuje.
Stary wojewoda, rad niewymownie z odzyskania syna, udzielił swego pozwolenia bardzo chętnie, więc wkrótce młoda para stanęła przed ołtarzem i wnet potem odjechała do Polski.
Królestwo jeszcze zostali, gorliwi o krzewienie nowej religji i dobre urządzenie Litwy, przed odjazdem do Krakowa.
Więc jeździli dworno po całym kraju, wszędy przemawiając do ludu i zachęcając do chrztu, dzięki też temu, ilość ochotników rosła z dniem każdym, tak, iż ich chrzczono całemi gromadami.
Odtąd zostały liczne nazwy świętych dla rzek wielu na Litwie.
Być jednak może, że zrazu, kiedy trudno było wymagać, aby całe te tłumy już znały artykuły nowej wiary i przyjmowały chrzest z przekonania, niemałą zachętą była odzież biała i obuwie, któremi królestwo obdarzali nowochrzczeńców.
Zdarzyło się raz, że orszak królewski, w którym był również i Habdank z córką, spotkał w ustronnym zakątku wielką ciżbę ludu, słuchającą jakiegoś mówcy, z pozoru wyglądającego na pielgrzyma i szczelnie kapturem okrytego.
Że mówca prawił o religji chrześcijańskiej i usiłował pobożnie go słuchający tłum nawrócić od błędów pogańskich, zastanowiło to wszystkich i sam król posłał spytać, ktoby był ów mówca.
— Ojciec Eljasz! ojciec Eljasz! — rozległy się głosy w tłumie.
Jedna Helena ruszyła głową niedowierzająco i zwróciła się do ojca:
— Zali nie poznajesz, ojcze, że to mój Dowojna?
Stary Habdank odparł z niecierpliwością:
— Przywidziało ci się! dziś tyś rada wszędzie widzieć Dowojnę i nazywasz go swoim, a pędziłaś go precz, gdy cię chciał wieść do ołtarza.
Dziewica umilkła zawstydzona. A prawdę rzekł stary Habdank, bo już przy dworze wiedziano o zalotach Sundsteina w samotnej baszcie i śmiano się prawie otwarcie z niej, iż ją Dowojna opuścił bezpowrotnie. Nie miłem to było pannie, ile że i cała przyszłość jej mogła na tem ucierpieć.
Więc zmogła się i wraz z ojcem zbliżyła się do mówcy, który jeszcze więcej osłonił się kapturem.
— Daremnie się kryjesz pod tym kapturem, waleczny rycerzu, bośmy cię poznali — tyś to Dowojna, który mię miałeś wieść przed ołtarz, a dziś przybrałeś się w strój zakonny.
— Mylisz się, niewiasto, jam daleki od uciech światowych i wiodę żywot pustelniczy.
— Porzuć te żarty, Dowojna! czyż tobie, tak dzielnemu rycerzowi, przystoi ta postać z kijem pielgrzymim, zamiast miecza u boku, — łagodnie przekładała Helena.
Jeszcze raz mówię, żeś w błędzie, ja stronię od niewiast i miecza nigdy w dłoni nie miałem.
Wtedy już wdał się gniewny Habdank:
— Co widzę? Tyś przecie Dowojna, któremu przyrzekłem rękę mej córki? jakiż los każe ci tak długo kryć się przed nami i przed spełnieniem najświętszego obowiązku, poślubienia zaręczonej ci dziewicy?
Na to mówca całkiem już opryskliwie:
— Niech kto inny tego szczęścia sprobuje, jam go nie łaknący, i wolę ciszę pustelni.
Dokoła powstał śmiech, a królestwo nawet zbliżyli się i słuchali całej opowieści o miłości i długiem wysługiwaniu się Dowojny.
Biedna Helena, lubo słusznie ukarana, radaby pod ziemię iść ze wstydu.
To widząc, ulitowała się nad nią łaskawa Jadwiga i poszeptawszy z przytomnym biskupem Bodzantą, wezwała wnet przed siebie dziwacznego pielgrzyma.
— Jestżeś pewien, że nie masz już w sercu żadnego uczucia dla tej oto panny? — spytała go łagodnie.
Dowojna żachnął się gwałtownie i zajęknął w odpowiedzi:
— Dość mię już dręczyła, czas mi poszukać spokoju.
— Lecz za cóż ja mam cię stracić, dzielny mój Dowojna, wszak ci jeszcze nie jedną bitwę wypadnie nam stoczyć z chytrym zakonem i dzikimi tatarami? — wtrącił łaskawie król.
Na to już okazał się bezsilnym w swem postanowieniu przyszły mnich, i zerwawszy kaptur, macał przy boku, czy aby nie dosięgnie rękojeści miecza.
A lica mu przytem płonęły zapałem niekłamanym i silnym.
— Dowojna! tyś mój! — szepnęła cichutko Helena, gdy orszak królewski poruszył się do dalszego pochodu.
Tak upadło pogaństwo na Litwie, a oba sąsiednie narody, niedawno jeszcze wrogie sobie, odtąd przez szczęśliwe małżeństwa coraz silniej zaciskały węzeł wzajemnej zgody i przyjaźni.