Pokutująca dusza
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pokutująca dusza |
Pochodzenie | Dekameron |
Wydawca | Bibljoteka Arcydzieł Literatury |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Współczesna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Milejby mi było, o królu, gdybyś był komu innemu powierzył zaszczyt rozpoczęcia opowieści na piękną materję, dzisiaj naznaczoną. Ponieważ chcesz jednak, abym ja pierwsza opowiadała, chętnie wolę twoją wypełnię. Pragnę, miłe słuchaczki, abyście z mojej opowieści choćby niewielki pożytek odniosły. Może być, że jesteście równie bojaźliwe, jak ja, i może równą trwogę żywicie przed zjawami, których jednakoż nigdy w życiu nie widziałam. Wysłuchajcie mojej noweli, a nauczycie się zaklęcia, którem każdą zjawę przepłoszycie.
Za dawnych czasów we Florencji przy ulicy San Pancrazio mieszkał pewien tkacz wełny, nazwiskiem Gianni Lotteringhi. Rzemiosło swoje znał nieźle, chocia zbytnio mądrością nie grzeszył. To zresztą nie stanęło na przeszkodzie, że nabożna konfraternja kościoła Santa Maria Novella wybrała go na preceptora śpiewaków i powierzyła mu przełożeństwo nad swemi ćwiczeniami duchownemi. Gianni wielce się z tych zaszczytów chełpił. Ludzie duchowni sprzyjali mu bardzo, ponieważ był człekiem bogatym i mnichom różnych darów nie szczędził. Święci ojcowie wyłudzali od niego pończochy, kołnierze lub szkaplerze, a wzamian za to uczyli go pięknych modlitw, pieśni o świętym Aleksym, Żalów świętego Bernarda, Hymnu dziękczynnego błogosławionej Matyldy i wielu innych jeszcze andronów. Gianni usilnie te wszystkie modlitwy odmawiał, myśląc, że dusza jego, dzięki temu, kiedyś zbawienia dostąpi. Lotteringhi miał piękną żonę, imieniem Tessa, córkę Manuccia z Cucullji, która, dzięki sprytowi, jaki posiadała, poznała się prędko na głupocie swego małżonka. Miłowała ona urodziwego i młodego chłopca, nazwiskiem Federigo di Neri Pegalotti, a on także wzajemnością jej odpłacał. Tessa za pośrednictwem służącej wyznaczyła mu na miejsce spotkań należącą do męża piękną winnicę w Camerata. Przebywała tam zwykle całe lato w samotności, Cianni bowiem przyjeżdżał tylko na obiad i na noc, przepędzając resztę czasu w warsztatach lub w towarzystwie śpiewaków. Federigo, pragnąc zobaczyć się z swoją umiłowaną, przybył do niej o zmroku i zjadł z nią wieczerzę. Później w objęciach młodej białogłowy nauczył się pół tuzina modlitw jej męża. Neri ani Tessa nie chcieli, aby ich pierwsze miłosne spotkanie ostatniem było. Pragnąc jednak uniknąć wszelkiego niebezpieczeństwa i nie potrzebować pośrednictwa służki, postanowili na przyszłość inaczej poczynać sobie.
Federigo posiadał dom, znajdujący się nieco dalej od Florencji, niż willa Tessy. Młoda białogłowa poradziła swemu miłośnikowi, aby zawsze, gdy będzie przechodził koło domu Gianni’ego, spojrzał wgłąb winnicy, a zobaczy oślą głowę, która dla postrachu ptactwa na kiju zatknięta wisiała. Jeżeli ujrzy, że łeb ośli jest pyskiem ku Florencji obrócony, będzie to znakiem, że bez obawy tego dnia o zmroku przybyć może do pani Tessy. Jeśliby przypadkiem drzwi zamknięte znalazł, ma trzy razy zapukać. Jeżeli pysk osła patrzeć będzie ku Fiesole, niechaj się ma na baczności, bowiem Gianni’ego w domu zastanie. Tym sposobem niejedną już schadzkę do skutku doprowadzili. Pewnego razu jednak, gdy pani Tessa zaprosiła Federiga na wieczerzę i gdy, oczekując na niego, dwa tłuste kapłony upiec kazała, zdarzyło się, iż Gianni niespodziewanie do domu powrócił. Niebardzo to pani żonce na rękę było. To też poczęstowała męża swego tylko kawałkiem solonego mięsa, a służce kazała wziąć świeże płótno, zawinąć w nie kapłony, butelkę dobrego wina i pewną ilość świeżych jaj, odnieść to wszystko do ogrodu, i tam złożyć pod śliwą, stojącą na brzegu małej łączki. Do ogrodu, w którym nieraz już wieczerzę z Federigiem jadała, można się było dostać, nie przechodząc przez dom. Pani Tessa, będąc rozdrażniona i srodze gniewna, zapomniała uprzedzić dziewczynę, aby czekała na Federiga i dała mu znać, że Gianni w domu się znajduje. Niechaj zatem nie stara się z nią zobaczyć, a tylko weźmie z pod śliwki wszystko, co dla niego przygotowane zostało.
Małżonkowie i służka wkrótce się do łóżek położyli. Po chwili przybył Federigo i lekko zapukał do drzwi, znajdujących się tak blisko sypialnej komnaty, iż Gianni natychmiast to puknięcie usłyszał. Tessa także słyszała je, nie chcąc jednak wzbudzić w mężu podejrzenia, udawała, że śpi. Po chwili Federigo poraz drugi zastukał. Zdziwiło to Gianni’ego tak, że trącił żonę i zawołał:
— Tesso, czy słyszysz? Wydawało mi się, że ktoś do naszych drzwi zakołatał.
Tessa, która to kołatanie lepiej od męża słyszała, udała, że się zbudziła z głębokiego snu, i spytała:
— Co się stało?
— Powiadam — rzekł Gianni — że ktoś do drzwi naszych zapukał.
— Ktoś do drzwi kołata? — szepnęła z trwogą żona. — Ach miły Gianni, zali nie wiesz, kto to puka? Jest to duch pokutujący, który mnie w ostatnich czasach nieraz nocami śmiertelnego strachu nabawiał. Słysząc to pukanie, chowałam głowę pod poduszkę i nie śmiałam pierwej wyjrzeć na świat, aż dzień biały się zrobił.
— Uspokój się, żono — odrzekł na to Gianni — i zbądź się wszelkiej trwogi. Nim się spać położyliśmy, odmówiłem: „Te lucis“, „Intemerata“, a krom tego, pobłogosławiłem łóżko całe od krawędzi do krawędzi w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego. Uspokój się zatem, bowiem, gdyby to był nawet jakiś duch najgorszy, to po takich zabiegach przystąpić do nas się nie ośmieli.
Gdy mąż słowa te mówił, pani Tessie przyszło na myśl, że Federigo może jakieś niesłuszne podejrzenie wobec niej powziąć, coby go do kłótni z nią doprowadzić mogło. Postanowiła tedy wstać i dać mu do poznania, że Gianni w domu przebywa. Sprytna białogłowa, namyśliwszy się, rzekła w te słowa:
— Wszystkie te modlitwy i zaklęcia skuteczne są może — rzekła Tessa — to jednak pewne, że nie zaznam snu ani spokoju, dopóki nie wyegzorcyzmujemy tego ducha.
— Jak się to robi? — zapytał Gianni.
— Niedawno nauczyłam się stosownego sposobu — odparła żona. — Kilka dni temu, bawiąc na odpuście w Fiesole, rozmawiałam z jedną z tamtejszych mniszek. Ach, Gianni, jakież to święte istoty! Otóż jedna z nich ulitowała się nade mną i nauczyła mnie pięknego zaklęcia, którego, jak mnie zapewniała, używała nieraz sama, a zawsze z dobrym skutkiem. Dotychczas bałam się przegnać ducha zaklęciem. Teraz jednak ty przy mnie jesteś. Podejdźmy do drzwi!
Gianni oświadczył, że chętnie się na to zgadza. Poczem wstali oboje i przystąpili na palcach do drzwi, za któremi stał Federigo. Pani Tessa, zatrzymawszy się na progu, rzekła do męża:
— Uważaj, abyś splunął, gdy skończę zaklęcie.
— Dobrze — odparł Gianni.
Pani Tessa po chwili milczenia zaczęła w te słowa:
O duchu z zadartym chwostem,
Wróć, skąd idziesz, szlakiem prostym!
Słysz, czuj, słuchaj woli mojej.
Tam, gdzie wielka śliwka stoi,
Znajdziesz dla się zapas wszelki:
Owoc kurzy, tłuszcz i mięso,
Jedz — aż uszy się zatrzęsą,
Sięgnij także do butelki.
Ale opuść w dobry czas
Mnie i mego Gianni wraz.
Tu, urwawszy, zawołała:
— Gianni, spluń!
Gianni splunął.
Federigo, który za drzwiami całą rozmowę słyszał, pozbywszy się wszelkich podejrzeń, o mało się nie rozpukł ze śmiechu. Gdy Gianni splunął, nie mógł się wstrzymać od mruknięcia:
— Bodajbyś i zęby wypluł zarazem!
Pani Tessa po trzykroć jeszcze powtórzyła potężne zaklęcie, a potem wróciła z mężem do łóżka. Federigo zasię, zrozumiawszy dobrze wskazówki, w tajemniczem zaklęciu zawarte, nie omieszkał pospieszyć do ogrodu. Zabrał znalezione kapłony, jaja i wino do domu i tam pożywił się, jak należało. Odwiedziwszy po kilku dniach panią Tessę, naśmiać się nie mógł do syta z jej egzorcyzmów.
Według zdania niektórych, pani Tessa łeb ośli pyskiem ku Fiesole obróciła, aliści robotnik jakiś, przez ulicę przechodząc, uderzył weń kijem, tak, że łeb ten, obróciwszy się kilkakrotnie, pozostał w postawie, ku Florencji wskazującej.
Federigo, w mniemaniu, iż ten znak go przyzywa, do domu pani Tessy zapukał. Ci, co o tej historji opowiadają, twierdzą, że pani Tessa takiego wówczas użyła zaklęcia:
— Idź precz, o duchu, i zważ moją mowę,
Nie ja skręciłam błędnie oślą głowę!
Poczem Federigo miał odejść, nie jedząc wieczerzy i żadnej urazy nie żywiąc. Jednakoż jedna z sąsiadek moich, białogłowa w podeszłym już wieku będąca, zaręczała mi, że obie te historje są prawdziwe, jak o tem już w dzieciństwie słyszała. Ostatnia przygoda przytrafiła się jednak nie Gianni’emu Lotteringhi, ale niejakiemu Gianni di Nello, który mieszkał przy bramie San Pietro i niewięcej od naszego Gianniego rozumu posiadał. Od was tedy zależy, czcigodne damy, które z tych zaklęć w pamięci swojej przechować zechcecie. Widziałyście, że oba są skuteczne. Nauczcie się ich, bowiem kto wie, czy się wam przy podobnej okazji bardzo nie przydadzą!