Pokwitowanie o północy/Część druga/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Pokwitowanie o północy
Podtytuł Powieść
Wydawca Noskowski
Data wyd. 1886
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La quittance de minuit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.
Krzyż Ś-go Patryka.

Owen Mac-Diarmid spał w jednej z małych przybudówek przyczepionych do domostwa w folwarku Mamturh. Leżał na łóżku należącym do starego Milesa przed jego uwięzieniem. Pierwsza połowa dnia już minęła.
Było to mniej więcej o tej samej porze, gdy dragoni Jej Królewskiej Mości wpadali w zasadzkę przygotowaną przez sprzysiężonych Molly-Maguires.
Sen Owena był ciężki i niespokojny, twarz jego tak zwykle wesoła, miała na sobie, nawet wśród spoczynku, wyraz smutku i zaniepokojenia.
Katti Neale nie leżała przy nim jak zwykle. Siedziała na drewnianym taborecie, tylko głowa jej, znużona i ociężała, wsparła się na kołdrze. Straszna rozpacz przygniatała ją. Z młodej jej twarzy znikł wyraz łagodności, brwi jej były groźnie zmarszczone, a zaciśniętych ust wyrywały się od czasu do czasu tragiczne groźby.
Niekiedy zjawiała się jeszcze łza i drżała na rzęsach, ale zasychała niezwłocznie, powieki jej były rozpalone.
Minęło tak minut kilka. Owen rzucał się wciąż wśród snu, ale skargi jego nie zdawały się dochodzić aż do uszów Katti.
— Nie mogę tu dłużej pozostać, — wyszeptała złamanym głosem, — muszę dom ten opuścić. Jestem córką Lukassa Neale. Lukass Neale zginął zamordowany.... Owen! mąż mój!... Zdaje mi się, że mnie jeszcze kocha... ale tu przed oczyma... wciąż mi stoi blada postać mojego ojca.
Zamilkła i wyprostowała się na krześle. Włosy sprowadzone na przód głowy, zakryły jej cały policzek.
— Czy mnie kocha jeszcze, — rzekła dalej, — alboż mogę wiedzieć?
Źrenica błysnęła z pod długich rzęs i zatrzymała się na Owenie.
Śpi, — rzekła, — jaki on piękny! Boże mój, Boże! Już o wszystkiem zapomniałam!... zapomniałam za prędko, Panie mój! mnie nie wolno być szczęśliwą!
— Ani kroku dalej! — rzekł Owen szybkim głosem wśród snu, — nie zabijajcie jej! ja ją kocham!
— Czy on o mnie mówi? — wyszeptała młoda kobieta z gorzkim uśmiechem.
Wzrok jej spoczął na Owenie, który leżał wciąż z ustami napół otwartemi, oddychając ciężko. Wstała i stanęła przed łóżkiem. Ręce założyła na piersi. Na twarzy jej malowało się straszne zniechęcenie.
— A chociażby mnie kochał, — rzekła, — czegóż mi się jeszcze wolno spodziewać. Muszę się oddalić, kiedy mnie opuścił by stanąć na wezwanie tego tajemniczego sygnałowego ognia, gorejącego u stóp wieży zamku Diarmida. O mój biedny ojciec! mój ojciec!
Przycisnęła obie ręce do zbolałego serca i wzniosła oczy ku niebu.
— Sił mi brak, — mówił Owen wśród snu, — podnieść jej nie mogę, a tam ci nadchodzą!
Katti nie zrozumiała, była bowiem bez przytomności gdy ją Owen uniósł w swych objęciach. Usiłowała odgadnąć znaczenie słów jego.
Myśl, że Owen, jako członek tajnego stowarzyszenia mógł wziąć udział w morderstwie jej ojca, zabiła by jej szczęście na wieki.
— Ocalona! — zawołał nagle Owen, podniósłszy się napół na łóżku i padł znowu westchnąwszy głęboko.
Katti przyglądała mu się niespokojnie, czekając dalszych słów. Nawał myśli wstrząsał mózgiem biednej kobiety.
Od tej chwili sen Owena był spokojny i cichy.
Katti przyglądała mu się jeszcze uważnie czas jakiś. Oczy się jej zwilżyły.
— To o mnie mówi, — rzekła, — zdaje mi się, że o mnie! Byłam przy nim tej nocy, gdym się obudziła.
Pochyliła się zwolna i złożyła pocałunek na czole śpiącego Owena. Potem uklękła i modliła się za niego. Powstawszy, zarzuciła na plecy ciężki, nie wyschnięty jeszcze burnus czerwony.
Chwiejnym krokiem zbliżyła się ku drzwiom. Przed progiem odwróciła się jeszcze by spojrzeć na Owena. Serce się jej krajało.
Przy drzwiach zatrzymała się jeszcze, walcząc sama z sobą i mówiąc:
— Mogę zaczekać przecie chwilkę, gdy będzie blizkim obudzenia się, odejdę.
Owen poruszył się tak, jakby się miał obudzić. Zebrała się na odwagę i wyszła. Drzwi zamknęły się za nią z łoskotem, który się odbił aż w głębi jej duszy. Ostatni to już raz miała go słyszeć.
Michey i Sam spali jeszcze na wspólnej pościółce ze słomy.
Katti przeszła przez salę niepostrzeżona.
Wydostawszy się na dwór pobiegła na górę.
Czerwcowe słońce rozlewało na około swe ożywcze promienie. Wszystko w przyrodzie było wesołe, spokojne, uśmiechnięte. Katti szła ciężkim krokiem, łkania wznosiły jej piersi, nie mogła płakać, łzy zaschły jej w oczach. Dokąd szła? sama nie wiedziała. Chciała tylko uciec daleko, daleko od utraconego szczęścia.
W chwili gdy odeszła, Owen znajdował się już w tej fazie uśpienia, że za lada szelestem otwierają się oczy. Łoskot zamykających się drzwi zbudził go też. Usiadł na łóżku i obejrzał się na około pokoju.
— Katti, — rzekł, — gdzie jesteś?
Biedna Katti, nie mogła odpowiedzieć. Mijała właśnie w tej chwili ostatnie drzewa dębowego lasku otaczającego folwark Mac-Diarmida. W miarę jak się oddalała od domu, siły jej wracały, postać wyprostowała się, odzyskiwała wolę i szła krokiem szybszym i pewniejszym.
Owen zdziwił się, że wołanie jego pozostało bez odpowiedzi. Zwykle, na głos jego, Katti przybiegła wesoła i uśmiechnięta. Nie zaniepokoił się jednak w pierwszej chwili. Wspomnienie wypadków nocnych nie wróciło mu jeszcze. Zawołał po raz drugi, ale bezskutecznie. Leżał na łóżku w ubraniu, wstał zatem.
Nie znalazł odzieży Katti na zwykłem miejscu i spostrzegł zaraz brak czerwonego burnusa, której młoda kobieta zwykła była nadziewać tylko gdy się udawała w dalszą drogę. Pierwszy raz zaniepokoił się.
— Biedna Katti! — wyszeptał, — co ja jej powiem? jak jej powrócę utracone szczęście?
Rzucił okiem na drzwi od wspólnej sali, pilno mu było ujrzeć Katti i lękał się z nią spotkać. W sali nie było nikogo, prócz dwóch braci śpiących, drzwi wchodowe były otwarte.
— Katti wyszła bezemnie, — rzekł smutnie Owen, — pewnie siedzi w lasku w cieniu drzew.
Westchnął głęboko, zwykle nie przechadzali się nigdy wśród gór jedno bez drugiego.
Wyszedł i postąpił machinalnie kilka kroków. Przenikliwym wzrokiem, w którym się już malowała trwoga, spojrzał ku szczytowi góry. Okrzyk zadowolenia wyrwał mu się z ust i z czoła zniknęły zmarszczki. W dali, aą na krańcu ścieżki idącej wzdłuż góry, spostrzegł czerwony punkt wśród bielących się skał. W takiej odległości tylko oko męża było zdolne dojrzeć poznać. Owen kochał Katti.
Skoczył naprzód zwinny i lekki. W kilku minutach przebiegł drogę, którą młoda kobieta przebyła w ciągu pół godziny.
Na szczycie pierwszego wzniesienia z łańcucha gór Mamturhs, znajduje się małe okrągłe jeziorko, z którego wypływa rzeczka Deala, wpadająca do jeziora Mash.
Wśród opustoszałych brzegów tego zbiornika wód, którego dna jeszcze nigdy zgłębić nie zdołano, wznosi się stary kamienny krzyż, którego rzeźbione ramiona zdołały oprzeć się sile czasu. Jak wszystkie tego rodzaju pomniki, tak i krzyż ten otoczony jest wielką czcią okolicznych mieszkańców. Schodzą się doń pielgrzymki z Tuam, z Galway, a nawet i z dalszych stron. Na początku każdej zimy liczne tłumy otaczają mchem obrosły piedestał, mnogie wota wiszą poprzyczepiane wśród starego bluszczu wijącego się naokoło rzeźbionych ramion.
Cześć, jaką krzyż jest otoczony jest tak wielką, ze nikt przez długi szereg lat nie śmiał dotknąć świętego kamienia, który coraz bardziej pochylał się nad małem jeziorem.
W oczach cudzoziemca, krzyż ten, poświęcony czci Ś-go Patryka, grozi ruiną, ale poczciwi ludziska z Connaught nie mają pod względem najmniejszej obawy, ręka świętego jest potężną i nigdy on swemu krzyżowi upaść nie pozwoli.
Gdy Owen przybył do szczytu góry, ujrzał Katti klęczącą u stóp krzyża Ś-go Patryka.
Młoda kobieta wsparła się obiema rękami o kamień i schyliła głowę na ręce.
Owen zatrzymał się i usiadł za skałą o pięćdziesiąt kroków od jeziora. Nie chciał przerywać modlitwy Katti.
Modlitwa Katti trwała długo. Klęczała wciąż nieruchoma z głową wspartą na kamieniu. Po kwadransie wyczekiwania wydało się Owenowi, że fałdy czerwonego burnusa poruszyły się i zatrzęsły.
Jednocześnie echo tłumionego łkania doszło uszów jego. Katti pochyliła się i złożyła ręce na kolanach. Chociaż twarz jej pozostała niewidzialną, rozpacz malowała się w całej jej przygnębionej postaci.
Biedna Katti zdawała się padać pod brzemieniem swej boleści.
Owen miał łzy w oczach; nie mogąc już dłużej panować nad sobą, już chciał pobiedz ku żonie, gdy młoda kobieta wstała i zwróciła głowę ku jego kryjówce. Owen ujrzał ją jak nigdy jeszcze, nawet wśród owych bolesnych dni po śmierci Lukassa Neale. Ponury ogień błyszczał w jej oczach.
Z rękami założonemi na piersi, poszła aż nad brzeg wody.
Głowa jej pochyliła się nad przepaścią jakgdyby niewidzialna siła przyciągała ją. Owen ujrzawszy ją tak zawieszoną nad bezdenną tonią, krzyknął i pobiegł naprzód.
Katti odwróciła się, poznała męża i padła na kolana.
Owen nadbiegłszy padł obok niej, siły go opuściły, wzruszenie przygniatało go.
— O Katti! — wyszeptał, — cóżem ci uczynił? Młoda kobieta spojrzała na niego błędnym wzrokiem, na twarzy jej tkwił wciąż tenże sam wyraz niemej rozpaczy. Nie odrzekła ani słowa.
Owen schwycił zimne jej ręce i przycisnął je do serca.
— Chciałaś się zabić! — rzekł.
— Chciałam się zabić, — odpowiedziała zimno.
— I dla czego? — zawołał Owen — dla czego?
— Gdyż cierpię za wiele.
Owen chciał coś powiedzieć, ale głos zamarł mu w gardle. Pozostał czas jakiś nieruchomy i milczący. Potem ukląkł i zapytywał tylko żonę błagalnym spojrzeniem.
Katti pozostała lodowata.
Owen przycisnął jej głowę do piersi. Katti nie stawiała mu oporu, ale twarz jej pozostała niewzruszoną. Owen załamywał ręce i spoglądał zrozpaczonym wzrokiem na nęcące go wody jeziora.
— Och! Katti! Katti! — rzekł, — ja cierpię więcej niż ty!
Młoda kobieta poruszyła zlekka głową, powieki jej zadrżały i usta się poruszyły.
— Nie można cierpieć więcej odemnie, — wyszeptała.
Przelotny rumieniec oblał jej twarz, piersi się wznosiły przyspieszonym ruchem, przytłumiony oddech syczał przez usta. Nagle wybuchła łkaniem i twarz jej zalała się łzami. Zarzuciła ręce naokoło szyi Owena i przytuliła się do niego z niewymowną czułością.
Owen płakał także i uścisną ją serdecznie.
— Ty mnie kochasz, kochasz mnie, — rzekła, jak tylko mogła przemówić. — Wiem o tem, wierzę ci.
— Czyżeś mnie podejrzewała Katti?
— Tak jest... i co się nacierpiałam. Powtórz mnie Owenie, wszak prawda, ty mnie kochasz?
— Kocham cię Katti, wszystkiemi siłami, duszą całą.
— Dzięki ci! Owenie! ja tyle wycierpiałam.
Ale naraz Katti odepchnęła się od męża i zbladła. Utkwiła wzrok swój w wzroku Owena, który spuścił oczy.
— Jeżeli mnie kochasz, — rzekła, — to powiedz gdzie byłeś tej nocy?
Uśmiech, zlodowaciał na ustach Owena, radość; jego znikła.
— Gdzie byłeś? — powtórzyła.
Owen nie mógł odpowiedzieć, ale był Irlandczykiem, a któryż Irlandczyk nadaremnie wzywa na pomoc swej wyobraźni. Czoło mu się rozjaśniło.
— Milczysz? — rzekła Katti. — Nie przedemną zaprawdę możesz wyznać tak straszną, tajemnicę. Ja jestem córką, Łukasza Neale Owenie.... Łukasz Neale, którego sprzysiężeni Molly-Maguire zamordowali.
Owen milczał wciąż. Namyślał się.
— Milczysz, — powtórzyła Katti, — nie chcesz mi wyznać, że ogień na szczycie Ranach-Dead, zaprowadził cię tej nocy do galeryi Olbrzyma.
— Nie mogę rzeczywiście wyznać ci tego Katti, — rzekł Owen łagodnie, — gdyż skłamałbym.
Młoda kobieta spojrzała na niego podejrzliwie, ale z gwałtowną chęcią uwierzenia mu.
— Czemuż nie spytałaś mnie wcześniej o powód mej nieobecności, moja droga! — mówił dalej Owen, wieleż łez oszczędziłabyś sobie, wiele nadaremnej trwogi!
Katti nie śmiała się jeszcze radować, ale nadzieja zabłysła na jej twarzy.
Owen przycisnął ją znów do serca.
— Czyż nic nie słyszałaś o wyborach w Galway? — zawołał z okcentem, któremu gwałtowna chęć przekonania żony, nadawała wszelkie pozory szczerości.
— Owszem, — odparła młoda kobieta niecierpliwie.
— I czy nie wiesz, — zapytał jeszcze Owen, jak wielce Miles nasz ojciec, jest oddany sprawie O’Conella.
— Owszem, — powtórzyła Katti, której serce zaczynało się już uśmiechać radością i która pragnęła być przekonaną.
— A więc moja droga, — mówił dalej Owen, rumieniąc się zlekka, — mieliśmy meeting nocny po drugiej stronie przylądka Ranach, po za parkiem Monirath.
— Czy to tylko prawda? — zawołała młoda kobieta.
Owen już był pewnym zwycięztwa.
— Ależ prawda! — odpowiedział, zapalając się. — Ach! moja kochana, co za piękny meeting! Jakie oni mieli wspaniałe mowy! ile pięknych rzeczy powiedzieli o Wilhelmie Derry, zacnym chłopcu, którego proteguje O’Conell!
Katti zsunęła się wzdłuż piersi Owena i padła na kolana, złożyła ręce a wzrok jej dziękczynny wzniósł się ku niebu. Owen mówił jeszcze, ale już go nie słuchała. Uwierzyła mu i serce jej napełniło się radością.
Po kilku chwilach wyraz jej twarzy zmienił się, nie było już podejrzenia w jej wzroku, ale poważne i śmiałe postanowienie.
— Przepraszam cię Owen i dziękuję ci, gdyż zasłużyłam na srogie wymówki. Zlitowałeś się nademną.
Radość Owena przygłuszała w nim wyrzuty sumienia.
— Jeszcze słówko, — mówiła dalej Katti, któej głos coraz bardziej mężniał i poważniał. Czy wszyscy nasi bracia byli na tym meetingu.
Wszyscy! — odpowiedział Owen bez wahania.
— Żaden z nich nie należy do tajnych stowarzyszeń?
— Żaden!
— Zaręczasz mi?
— Na mój honor! — zawołał Owen, zapalając się, — synowie starego Milesa są wszyscy tacy jak ich ojciec.
Katti wsunęła mu rękę pod ramie, zeszli razem z góry wolnym krokiem. Owena radość wybuchała głośnemi słowy, ale Katti była milcząca i zamyślona. Dziwny uśmiech igrał na jej zlekka zmarszczonych ustach.
I podczas gdy Owen prawił jej błahostki, Katti z głębi serca dziękowała Bogu mówiąc:
— Ojcze mój! ojcze! będziesz wreszcie pomszczony!
Gdyż znała teraz schronienie sprzysiężonych Molly-Maguires, a Owen pod przysięgą zapewnił ją, że ani on, ani żaden z jego braci do spiskowców nie należy.
Słowom Owena dała wiarę.
Postanowienie jej było niezłomne.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.