Pollyanna dorasta/Rozdział XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eleanor H. Porter
Tytuł Pollyanna dorasta
Podtytuł Powieść dla dziewcząt
Wydawca Nowe Wydawnictwo
Data wyd. 1936
Druk F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Pollyanna grows up
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXVI.
John Pendleton.

Na tydzień przed Bożym Narodzeniem Pollyanna wysłała do redakcji nowelę, pięknie przepisaną na maszynie. Nazwiska zdobywców nagród miały być ogłoszone dopiero w kwietniu, jak podawał miesięcznik, to też Pollyanna postanowiła czekać cierpliwie.
— Nie wiem dlaczego, ale zadowolona jestem, że to jeszcze tak daleko, — myślała, — bo przez całą zimę będzie mi się zdawało, że zdobędę pierwszą nagrodę, a nie ostatnią. Jeżeli ją istotnie zdobędę, to będzie cudownie, a jeżeli jej nie zdobędę, to nie będę miała chociaż przed sobą wielu, wielu tygodni przykrości i smutku. Zresztą zadowolnię się z pewnością nawet nagrodą najmniejszą. — O tym, że może nie zdobyć żadnej nagrody, Pollyanna nawet nie myślała. Nowela, pięknie przepisana przez Milly Snow, wyglądała tak imponująco, jakby już była co najmniej wydrukowana.
Boże Narodzenie tego roku nie było zbytnio przyjemne w dworze Harringtonów, mimo wszelkich możliwych wysiłków Pollyanny. Ciotka Polly nie zezwoliła tego dnia na żadne uroczystości i zachowywała się tak dziwnie, że Pollyanna nie miała odwagi zaofiarować jej najdrobniejszego nawet gwiazdkowego upominku.
W wieczór wigilijny przyszedł John Pendleton. Pani Chilton wytłumaczyła się bólem głowy, natomiast Pollyanna, zmęczona całodziennym przebywaniem z ciotką, powitała gościa radośnie. Lecz i tym razem spotkała ją przykrość, bowiem John Pendleton przywiózł list od Jimmy, w którym nie było nic, oprócz wspólnych planów jego i pani Carew na urządzenie wspaniałej uroczystości świątecznej w Domu dla Pracujących Dziewcząt. Pollyanna była w takim nastroju, że nie mogła po prostu słyszeć o żadnych świątecznych uroczystościach, a tym bardziej o uroczystościach projektowanych przez Jimmy.
John Pendleton jednak nie przestawał o tym mówić, chociaż list Jimmy dawno został przeczytany.
— Wielkie dzieło! — zawołał, chowając list do kieszeni.
— Tak, rzeczywiście wspaniałe! — wyszeptała Pollyanna, siląc się na entuzjazm.
— I to ma być dzisiaj, dziś wieczorem? Strasznie bym chciał wpaść tam choć na chwilę.
— Tak, — wyszeptała znowu Pollyanna, udając zainteresowanie.
— Pani Carew odrazu domyślała się, że będzie miała dużą pomoc w Jimmy, — uśmiechnął się pan Pendleton. — Ja jednak nie przypuszczałem, że chłopak będzie miał ochotę grać rolę świętego Mikołaja przed audytorium, złożonym ze stu młodych kobiet!
— Widocznie czuje się w tym towarzystwie doskonale! — zauważyła Pollyanna, unosząc w górę głowę.
— Możliwe. Ale musisz przyznać, że istnieje pewna różnica między budową mostów i takim zajęciem.
— O tak, naturalnie.
— Podziwiam Jimmy i przypuszczam, że te dziewczęta nigdy chyba nie miały w życiu takich uroczystych świąt.
— Tak, rzeczywiście, — wybąkała Pollyanna, siląc się na zupełny spokój i wmawiając sobie, że wieczór wigilijny, spędzony w towarzystwie Johna Pendletona powinien jej się wydać bardzo miły i interesujący.
Nastała chwila ciszy, podczas której John Pendleton sennym wzrokiem śledził skaczące płomienie na kominku.
— Nadzwyczajna kobieta z tej pani Carew, — oznajmił w pewnej chwili.
— O, tak, zupełnie niezwykła! — tym razem entuzjazm, brzmiący w głosie Pollyanny, był najzupełniej szczery.
— Jimmy pisał mi niedawno, ile ta kobieta robi dla tych biednych dziewcząt, — ciągnął dalej pan Pendleton, mając ustawicznie wzrok utkwiony w kominku. — W ostatnim liście bardzo obszernie rozpisywał się na ten temat. Twierdzi, że zawsze miał dla niej wiele szacunku, lecz teraz dopiero przekonał się, jakie pani Carew posiada złote serce.
— Jest naprawdę kochana, ta nasza pani Carew, — zawołała Pollyanna z zapałem. — Zawsze na niej można polegać. Kocham ją serdecznie.
John Pendleton drgnął nieoczekiwanie. Zwrócił się teraz do Pollyanny, patrząc na nią pytająco.
— Wiem o tym, moja droga. Jeżeli o to idzie, to przypuszczam, że i inni także ją kochają.
Serce w piersi Pollyanny zabiło mocno. Nagła myśl poczęła ją jeszcze bardziej dręczyć. Jimmy! Czyż pan Pendleton sądził, że i Jimmy kocha się w pani Carew?
— Chce pan powiedzieć...? — wyszeptała. Nie miała siły dokończyć.
Dziwnie zdenerwowany John Pendleton podniósł się z fotela.
— Myślałem... o tych dziewczętach oczywiście, — odparł swobodnie, jeszcze ciągle się uśmiechając. — Czyż nie wierzysz w to, że te jej pupilki darzą ją również serdecznym uczuciem?
Pollyanna bąknęła „tak, oczywiście“, po czym dopowiedziała kilka niewyraźnych słów, nie chcąc zignorować milczeniem uwagi pana Pendletona. Przez głowę jej przebiegały bezładne myśli i przez resztę wieczoru milczała, nie słuchając tego, co mówił jej towarzysz.
John Pendleton także nie miał jakoś ochoty do rozmowy. Kilkakrotnie przeszedł przez pokój i usiadł wreszcie na swym dawnym miejscu. Ale gdy zaczął znowu mówić, mówił oczywiście i tym razem wyłącznie o pani Carew.
— Ciekawa jest historia tego jej Jamie, nieprawdaż? Ja tam nie wierzę, że on jest siostrzeńcem.
Gdy Pollyanna zbyła to milczeniem, pan Pendleton ciągnął dalej po chwili ciszy.
— W gruncie rzeczy, to bardzo miły chłopiec. Ja osobiście ogromnie go lubię. Posiada dużo dystynkcji i wrodzonego taktu. Ona świata za nim nie widzi. Ciekawe, co z tego będzie w przyszłości.
Znowu nastało milczenie i nagle John Pendleton odezwał się zmienionym głosem:
— Dziwne jest także, że po raz drugi nie wyszła za mąż. Przecież to bardzo piękna kobieta, nie uważasz?
— Tak, naturalnie, — mruknęła Pollyanna, myśląc o czymś innym. — Rzeczywiście bardzo ładna.
Przy ostatnich słowach głos Pollyanny załamał się nieco. Spojrzała w pewnej chwili na odbicie własnej twarzy w lustrze i pomyślała o tym, że jej chyba nikt nie mógł nazwać „piękną dziewczyną“.
John Pendleton śledził za biegiem własnych myśli, zadowolony z siebie, obserwując z zajęciem tańczące płomienie. Nie czekał właściwie na odpowiedź ze strony Pollyanny, wszystko mu było jedno. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, czy Pollyanna go słucha. Po prostu miał ochotę mówić, a w pewnej chwili całkiem nieoczekiwanie wstał i pożegnał się.
Pollyanna już od pół godziny tęskniła za tą chwilą pożegnania. Pragnęła nade wszystko w świecie pozostać sama, lecz gdy poszedł, zapragnęła go znowu zobaczyć. Uświadomiła sobie, że nieprzyjemnie jej było pozostać teraz sam na sam z własnymi myślami.
Sytuacja wydała jej się zupełnie jasna. Nie ulegało już żadnej wątpliwości, że Jimmy był zakochany w pani Carew. Właśnie dla tego był taki ponury i niespokojny po jej wyjeździe. I dla tego pewno tak rzadko przychodził w odwiedziny do swej dawnej przyjaciółki Pollyanny. Dlatego...
Najdrobniejsze zdarzenia ostatniego lata utrwalały się teraz w pamięci Pollyanny, zdarzenia, które mogły najlepiej świadczyć o tym, co było.
Dlaczego właściwie miałby jej nie kochać? Przecież pani Carew była naprawdę piękna i posiadała mnóstwo uroku. Prawda, że była starsza od Jimmy, ale młodzi chłopcy często żenią się z kobietami o wiele od siebie starszymi. A tym bardziej, jeżeli je kochają...
Pollyanna tej nocy długo, bardzo długo płakała.
Rano postanowiła spojrzeć sytuacji w oczy. Postanowiła nawet z bladym uśmiechem przypomnieć sobie swą grę w zadowolenie. Przypomniała sobie również słowa, wypowiedziane przez Nancy kilka lat temu: „Gdyby wszyscy ludzie na świecie przejęli się twoją grą w zadowolenie, nie byłoby nawet powaśnionych małżeństw!“
— Na szczęście my nie jesteśmy „powaśnieni“, a co najważniejsza, nie jesteśmy i nie będziemy „małżeństwem“, — myślała Pollyanna, rumieniąc się mimo woli. — Ale cóż ja mam z tego, że on jest zadowolony, skoro ja zadowolona być nie mogę... — w tej chwili przyłapała się na tej myśli i zmartwiona opuściła głowę, bo doszła do wniosku, że już sama nie potrafi grać w tę grę, którą innych ludzi potrafiła tak uszczęśliwić.
Uświadomiwszy sobie dokładnie że Jimmy i pani Carew kochają się naprawdę, Pollyanna co raz bardziej umacniała się w tym mniemaniu. Myśląc o tym ostatnio prawie stale, doszła do wniosku, że właściwie powinna się była tego spodziewać. Najlepszym dowodem były listy pani Carew.
„Bardzo często widuję twego przyjaciela, młodego Pendletona“ — pisała pani Carew w jednym ze swoich listów, — „i przyznam, że co raz bardziej go lubię. Nie mogę jednak otrząsnąć się z podświadomego wrażenia, że kiedyś dawno musiałam go gdzieś widzieć“.
I tak we wszystkich listach wspominała o nim, a te właśnie, nic nie znaczące, zdania sprawiały najdotkliwszy ból Pollyannie, bowiem świadczyły one o tym, że tylko obecność Jimmy jest dla pani Carew rzeczą ważną i dodaje jej otuchy. Z innych źródeł również Pollyanna miała możność zorientować się, że podejrzenia jej były słuszne. Co raz częściej John Pendleton w rozmowach swoich wspominał o Jimmy i o tym, co Jimmy robi. Oczywiście zawsze w takich wypadkach była mowa również o pani Carew. Biedna Pollyanna niejednokrotnie zastanawiała się nad tym, czy John Pendleton nie znajduje już innego tematu i, czy tylko myśli jego zajęte muszą być ustawicznie tymi dwiema osobami.
W listach Sadie Dean także była mowa o Jimmy i o tym, jak wiele pomaga on pani Carew. Nawet Jamie, który pisywał dość rzadko, w każdym niemal liście wspominał o młodym Pendletonie. Pewnego wieczoru pisał:
„Jest teraz dziesiąta. Siedzę sam i czekam powrotu pani Carew. Obydwoje z Pendletonem poszli na jakieś tygodniowe zebranie“.
Tylko od samego Jimmy Pollyanna nie otrzymywała prawie wcale wiadomości, co utwierdzało ją w przekonaniu, że musiał się czuć szczęśliwy.
Pragnąłby pisać jedynie o niej, a prawdopodobnie krępuje się i dlatego wcale nie pisze! — tłumaczyła sobie, wzdychając.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eleanor H. Porter i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.