Posażna panna/Część I/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Bąkowski
Tytuł Posażna panna
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1899
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.

Przed domkiem Kobziarza stała bryka góralska wyładowana kuframi. Wewnątrz zasiadał już Cichocki i oplastrowany Kolski, a Plichta w podróżnem ubraniu, z nogą opartą o koło, gotów do wsiadania, rozmawiał z pułkownikiem.
— Bywaj pan zatem zdrów, kochany konsyliarzu — mówił pułkownik ściskając dłoń Plichcie — za parę dni zobaczymy się w Krakowie.
— Do widzenia, pułkowniku, do widzenia! zobaczymy się... — odpowiedział roztargniony konsyliarz, patrząc przez ramię pułkownika na gościniec, jakby wyczekiwał kogo.
— Do widzenia — powtórzył pułkownik — któremu rzeczywiście serce się krajało przy odjeździe przyjemnego partnera, i kłaniając się pasażerom w budzie, począł się oddalać.
— Ale! ale! — i powrócił jeszcze. — Dyrektor kwarantanny kazał ci się kłaniać, konsyliarzu, pisał do mnie z Komarna.
— Czemżeż jest dzisiaj? — spytał Cichocki. — Pewnie porzucił już paprykę i kukurudzę?
— Rzeczywiście — odparł pułkownik — nie mógł się pogodzić ze spólnikiem i wziął się do fabrykacyi syfonów na wodę sodową; ale że interes nieświetnie idzie, więc myśli rzucić się do musztardy lub na telefony... Do widzenia.
Poszedł pułkownik do kasyna, a Plichta, patrząc na drogę, myślał:
— Prawdziwa bieda, że się Kaziowi już urlop kończy! Tak pięknie rzecz rozpoczęta! Arman widocznie go popiera; panna, jak się zdaje, sprzyja mu... no, człowiek jest niczego i przystojny... nic, jak tylko pomówić rozsądne słowo z panną, lub choćby wybadać ją przez Armana.... Żeby choć w ostatniej chwili posłuchał mej rady... No! przecież idzie!
Konsyliarz, palony niecierpliwością i ciekawością, podbiegł ku nadchodzącemu Spisowiczowi z Armanem, a w duchu myślał:
— Minę ma, jakby dostał kosza i to plecnego.
— Dzień dobry panom! — przemówił Arman. — Chociaż już się wczoraj pożegnaliśmy, nie mogłem przenieść na sobie, żeby panów nie zobaczyć jeszcze na wyjezdnem. Bywajcie mi zdrowi. Mam nadzieję, że się niedługo zobaczymy, nieprawdaż sędzio?
Tu Arman ścisnął z rozrzewnieniem rękę sędziego, który smutno odparł:
— Pocieszamy się tą myślą, że się jeszcze zobaczymy.
— W zimie odwiedzimy prawdopodobnie Kraków — ciągnął dalej Arman. — Sędzia będzie łaskaw wtedy nie zapomnieć o nas.
— O! nigdy!
— Raczcie panowie przyjąć na pamiątkę moją »Metodę«. — Tu Arman podał do bryki pakę swojego dzieła, a kiedy Kolski i Cichocki dziękowali, porwał Plichta sędziego na bok za budę i zapytał ciekawie:
— No cóż? mówiłeś co? z nią? albo z Armanem?
— Nie jeszcze.
— Dlaczego?
— Małżeństwo jest podstawą społeczeństwa, państwa i szczęścia jednostki. Kto chce wejść w śluby małżeńskie, nie powinien działać pod chwilowem wrażeniem... muszę pierwej przekonać się o stałości mojego uczucia... będą w zimie w Krakowie — pomyślę.
Konsyliarz zmiażdżył przyjaciela oczami i rzekłszy: to znaczy medytować nad napełnionym kieliszkiem, czy nie zwietrzeje! — rozzłoszczony wskoczył do budy. Wsiadł i sędzia, owinął się w pled, ścisnął po raz ostatni dłoń Armana, zakrył usta dłonią przed wiatrem, a wóz ruszył z miejsca.
— Do widzenia panowie! do widzenia kochany sędzio! — krzyknął za nimi Arman.
Sędzia wyglądał długo z budy, póki nie stracił z oczu powiewającego chustką Armana. Schował się potem do budy i, ciężko westchnąwszy, popadł w zadumę.
Nikt nie przerywał milczenia. Wszyscy z żalem żegnali wzrokiem tę okolicę, w której tyle miłych chwil przepędzili. Nikt nie cieszył się myślą powrotu do codziennych zajęć.
I tak wśród milczenia podskakiwała bryka po wybojach ku Nowemu Targowi....





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Bąkowski.