Potworna matka/Część czwarta/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Burza zdawała się oddalać, Joasia pierwsza się podniosła i rzekła do Marty:
— Już czas... muszę iść, niech pani wróci do swego pokoju.
— Przyrzeknij, Joasiu, że mi powiesz, czy nie napróżno chodziłaś...
— Przyjdę do pani i wszystko opowiem.
Joanna odprowadziła Martę do jej pokoju, zajrzała, czy dozorczyni Lucyana nie zasnęła, i uspokojona, że młody człowiek śpi spokojnie, okryła się ciemnym płaszczykiem i zeszła schodami, prowadzącymi do parku. Otworzyła znane nam drzwi i wyszła na dwór.
Deszcz gęsty padał jeszcze. Tristan, przemokły do kości, czekał ciągle.
Człowiek, ukryty w szopie, nie tracił ani jednego poruszenia jego, ani jednego słowa, które do siebie mówił.
Naraz Tristan, tłumiąc oddech, pochylił się naprzód. Usłyszał szmer jakiś.
— Ktoś idzie.. — mruknął — słyszałem dobrze... i słyszę jeszcze...
Nędznik wziął nóż do ręki.
Cień kobiety zamajaczył w ciemności. To była Joanna.
Dziewczyna szła prosto do szczerby w parkanie, i właśnie miała przejść obok szopy.
Tristan skoczył, jak jaguar, położył rękę lewą na jej ramieniu, prawą gotował się zadać cios.
Joanna krzyknęła.
Zbrodniarz podniósł nóż, lecz go nie spuścił; dwie ręce silne ścisnęły mu pięść, aż zatrzeszczało.
Pociągnięty gwałtownie, Tristan padł na wznak, uczuł kolana, gniotące mu piersi, a jednocześnie lufa rewolweru dotknęła jego skroni.
— Cicho! Joanno.. — rzekł jej zbawca. — Byłem tu, dzięki Bogu, nie bój się już podłego zbója, który chciał cię zabić!
— Pan Włosko!.. — rzekła, poznając głos jego. — Ocalona przez ciebie!.. Co za szczęście!..
Tristan chrapał pod ciężarem kolan swego zwycięzcy, a usłyszawszy nazwisko Włosko, próbował gwałtem się uwolnić.
Włosko odebrał mu nóż i podał go Joannie. Potem kazał mu się podnieść i wejść do szopy, trzymając rewolwer, wycelowany na łotra.
Wyjął zapałki i przy świetle ujrzał na stoliku świecę, papier, pióro i atrament, pozostałe po rachunku z robotnikami.
— Teraz rzekł do Tristana — do rzeczy... Chciałeś zamordować tę panienkę?
— Nie potrzebuję przeczyć, boś pan widział.
— Kto rozkazał ci spełnić tę zbrodnię?
— Na co panu ta wiadomość, skoro mi się nie udało?...
— Słuchaj i staraj się skorzystać z tego, co powiem.
Jeżeli mi powiesz prawdę, daję słowo honoru, iż cię puszczę wolnego., pod pewnymi jednak warunkami... W przeciwnym razie, oddam rewolwer pannie Joannie, z prośbą, aby ci w łeb wypaliła, jeżeli się poruszysz, a sam zwiążę cię tymi oto postronkami i pójdę do Petit-Bry po żandarmów... Rozumiesz, prawda?
Tristan znał Włosko, wiedział, że nie zawaha się i spełni, co obiecuje, postanowił zatem być szczerym.
— Powiem wszystko — rzekł.
— Zapłacono ci za to, ażebyś zamordował tę panienkę?
— Tak.
— Kto taki?
— Julia Tordier.
Joanna wydała okrzyk przerażenia i zakryła twarz rękami.
— Domyślałem się tego... — szepnął Włosko z obrzydzeniem. — Ona wie przecie, że to jej córka!..
I zwrócił się do Tristana:
— Jaki powód dała ci ta wstrętną kobieta?
— Powiedziała, że panna jest jej wrogiem i że trzeba ją zgładzić...
— I ty się tego podjąłeś, nędzniku!..
— Po co mnie pan nędznikiem nazywasz? Ja tylko poszedłem za radą pańską... Ostatnim razem powiedziałeś mi: Trzeba umieć korzystać z okazji, skoro się zdarzy. Otóż ja skorzystałem z okazji!..
— Wiedziałeś dobrze, że ja nie o zbrodni mówiłem. Jaką sumę Julia Tordier obiecała ci za śmierć panny Joanny?
— Dwanaście tysięcy franków... Połowę dostałem już, drugą jutro wypłacić miała.
— I wypłaci, bądź pewny.
— To niepodobne, ponieważ nie zrobiłem tego, co kazała — rzekł Tristan ze zdziwieniem.
— Potrzeba żeby była przekonana o zbrodni. Niech myśli, że jej nieprzyjaciółka nie żyje, skoro tak pannę Joannę nazwała.
— Co pan chcesz zrobić? — przerwała Joasia. — Czy nie lepiej oddać w ręce sprawiedliwości tego człowieka i jego wspólniczkę? Trzeba przecie raz ukarać Julię Tordier, która w koło sieje łzy i żałobę...
— Pomyśl pani o jej córce, o Helenie, którą tak kochasz i na którą spadłaby hańba matki — odpowiedział Włosko.
Joanna westchnęła i znów ukryła twarz w dłonie.
— Chcę tylko — ciągnął Włosko — ażeby ta kobieta wiedziała, że mam ją w ręku, z powodu zbrodni dziś spełnionej. Chcę, ażeby sądziła, że pani nie żyjesz i nie przedsięwzięła znów co przeciwko tobie... Bądź spokojna, panno Joanno, przyjdzie dzień obrachunku z tym potworem!
Potem rzekł do Tristana:
— Jakim sposobem dasz znać Julii Tordier żeś zarobił, to co ci obiecała?
— Napiszę przez pocztę.
— Gdzie masz odebrać cenę krwi?
— W umówionym miejscu.. Lecz co ja jej powiem?
— Że panna Joanna nie żyje... Wymyśl sam, jakim sposobem śmierć jej zgotowałeś! Tylko zrób tak, aby ci uwierzyła.
— Uwierzy, to mój interes... A potem?
— Będę cię oczekiwał w poniedziałek na ulicy Verrerie, przyjdziesz zdać mi rachunek z tego, coś zrobił. Pamiętaj, czekam o godzinie ósmej.
— Ufam słowu pańskiemu i stawię się... Czy jestem już wolny?
— Nie jeszcze... Siadaj przy tym stole i pisz, co ci podyktuję.
Tristan usiadł, umaczał pióro i czekał.
Włosko dyktował:
„Ja, niżej podpisany, zeznaję, iż zamordowałem Joannę Bertinot, na rozkaz Julii Tordier, która za jej śmierć mi zapłaciła.“
Doszedłszy do tego miejsca, Tristan położył pióro.
— Nie chcę pisać — rzekł.
— Zostawiam ci minutę do namysłu, potem roztrzaskam ci łeb obmierzły.
Tristan wziął pióro, napisał i podpisał; wstał, pochylił głowę i oddalił się.
Usłyszano chód jego po za palisadą.
— Dlaczego nie chcesz pan wydać sędziom Julii Tordier? — zapytała Joasia. — Tej niecnej kobiety, która przyczyniła się do śmierci męża swego i bratowej, zabiła prawie swego siostrzeńca, zabije z pewnością córkę, chciała mnie zamordować, dlatego, że staję w obronie ofiar jej nienawiści, bo to musi być jedyną przyczyną jej zawziętości ku mnie.
— Panno Joanno, uspokój się!.. Gdybym dziś uczynił to, czego żądasz, jutro już gorzko byś tego żałowała...
— Dlaczego?
— Nie nalegaj!.. Nie trzeba, żeby Julia Tordier mogła być oskarżoną o zbrodnię, którą opłaciła, lecz to nie znaczy, że zyska bezkarność. Później porachujemy się, i przysięgam ci, panno Joanno, będziesz strasznie pomszczona! Nie mówmy już o tej kobiecie, mówmy o tobie.
— Nie o mnie, a o pannie Helenie...
— Dobrze, lecz najpierw o tobie!.. Koniecznym jest aby nikt nie wiedział o tym, co się stało. Przyrzeknij mi, że nikomu nie powiesz...
— Przyrzekam.
— A teraz, proszę o rękę.
Joanna podała rękę, on uścisnął ją w swoich, a grube łzy puściły mu się z oczu.
— Żyjesz więc — mówił, niosąc jej rączkę do ust — gdybym nie był na czas przyszedł... nie byłoby już ciebie... o! na tę myśl... serce mi zamiera...
— Tobie życie zawdzięczam... tak, mój przyjacielu; wszak mogę cię tak nazwać?
— Dziękuję Joasiu... Gdybyś wiedział, jak ja cię kocham!..
— Ja także cię kocham, panie Włosko — szepnęła Joanna — i czuję, że nawet cię bardzo kochać będę...
— Joasiu, należę do ciebie duszą i ciałem, lecz pomimo, że jestem szczęśliwy, nie zapominam, żeś mnie wzywała, a zatem potrzebujesz pomocy.
— Tak, potrzebuję koniecznie widzieć się z Heleną; panna de Roncerny i ja obawiamy się, żeby z desperacji nie zechciała szukać w śmierci ukojenia...
— Nieszczęśliwe dziecko! Co można dla niej uczynić?
— Pocieszyć ją, że myślą o niej, że Lucyan wyzdrowieje niedługo, i może kiedyś należeć będą do siebie.
— Czy opiera pani nadzieje swoje na rozwodzie?.. Lecz, ażeby go otrzymać, potrzeba zezwolenia obojga małżonków.
— Helena nienawidzi Prospera Rivet, poszła za niego pomimo woli... Panowie, de Roncerny i de Beuil wiedzą o tym, a ponieważ przyrzekli wybawić Helenę i Lucyana, ażeby ich połączyć, szukają więc sposobu oskarżenia pewnego...
— A gdybym ja dostarczył powodów prawdziwych?
— Pan! — zawołał dziewczę.
— Tak, jak!.. Spróbuję także ich ocalić a potem połączyć, ponieważ to panią uszczęśliwić może... Czy będziesz mnie kochała, gdy to uczynię?
— Z całego serca... z całej duszy...
— Nic mnie teraz nie powstrzyma... Jakim sposobem można widzieć się z samą panną Heleną?
— Matka i mąż często pozostawiają ją w domu, a chociaż zamykają, lecz ja mam klucz od mieszkania...
I powiedziała, jakim sposobem przyszła do posiadania klucza.
— To zmienia postać rzeczy.. Czy ma go pani przy sobie?
— Przyniosłam., żeby go panu powierzyć.
Wyjęła klucz z kieszeni i podała młodzieńcowi.
— Dzięki ci, panno Joanno, za ufność... Wracaj teraz, a w potrzebie pisz do mnie, stawię się zawsze na chwilę oznaczoną.
— Nie ruszę się z willi, czekać będę, aż mi pan doniesiesz o Helenie... Jedno jeszcze pytanie... Czy masz pan wiadomość od ojca mojego?
— Nie... Lecz niedługo będę miał i z tobą się podzielę... Do widzenia, droga Joasiu...
— Do widzenia, mój przyjacielu...
Włosko ucałował ręce dziewczęcia i patrzył, jak znikła w cieniach parku.
Włosko piechotą wrócił do Paryża. O czwartej rano był na ulicy Verrerie, położył się spać zmęczony, lecz szczęśliwy ze swej wycieczki.
Joanna, powróciwszy do willi, poszła prosto do pokoju Marty.
— Wszystko ułożone, proszę panienki — rzekła. — Osoba, posiadająca moje zaufanie, najdalej za dwa dni zobaczy się i rozmówi z panną Heleną, poczem zapewne nie będzie pragnęła śmierci, bo odzyska nadzieję. Jak tylko będę miała wiadomości, podzielę się z panią...
— Wierzę ci i jestem spokojniejsza... Mogę teraz zasnąć... Idź i ty odpocznij, droga Joasiu, lecz zanim odejdziesz, uściśnij mnie...
Joanna ucałowała Martę i odeszła.
Wróćmy do Tristana.
Idąc także piechotą do Paryża, wyrzucał sobie, że się dał wziąć Włoskowi. Nie wątpił, że Włosko dotrzyma obietnicy, a co za tym idzie, on, Tristan, zagarnie sumę obiecaną, z dodatkiem pięciuset franków za każdy dzień przyśpieszony w zamordowaniu Joanny.
To też Tristan, zupełnie spokojny powrócił do swojej nory; rozebrał się i rozwiesił mokre ubranie.
Wypruł z po za podszewki kamizelki banknoty przemoknięte i rozłożył na stole, żeby wyschły.
Przespał się trzy godziny, ubrał, włożył do kieszeni trochę drobnych i poszedł do sąsiedniego kupca na śniadanie.
Potem zażądał papieru, pióra i atrament, napisał kilka słów do Garbuski i rzucił w skrzynkę pocztową.
— Chociaż to dziś niedziela — mówił, klaskając w palce — moja garbata przyniesie pieniądze, a teraz do wieczora mogę sobie pohulać...
Uszczęśliwiony bandyta poszedł na plac Bastylii, wsiadł w omnibus i pojechał za miasto.