Potworna matka/Część druga/XL

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XL.

Włosko po chwili zapytał:
— Czy widziałeś naszą damę dzisiaj?
— Tak — odparł Prosper — chciałem jej czymprędzej powiedzieć jak jej siostrzeniec postępuje ze mną.
— Musiała być wściekłą.
— Aż do rozpaczy, mój drogi.
— Ale czy masz przynajmniej świadków tej awantury?...
— Z piętnastu.
— Możesz ich wskazać.
— Najzupełniej.
— A masz adresy?
— Nie, ale się dowiem z łatwością... to zwykli goście.
— Bardzo dobrze.
— Czy zjesz śniadanie ze mną?
— Nie, ale będziemy razem jedli obiad, jeśli chcesz... może będę potrzebował zobaczyć się z tobą...
— A gdzie się spotkamy?
— Gdzie chcesz, byleby stąd niedaleko.
— Sam wybierz.
— No, to o siódmej wieczorem w restauracji na bulwarze pod Czterema sierżantami.
— Będę.
— A teraz, idź sobie...
Prosper opuścił Józefa Włosko.
Ten schował testament do szkatułki, gdzie się już znajdował nóż zakrwawiony, który posłużył do zabicia doktora Reynier, oraz metryka Joanny Bertinot.
— Zbierajmy! zbierajmy — wyszeptał z uśmiechem — kiedyś otworzymy ten spichlerz obfitości.
Zamknąwszy szkatułkę, zeszedł do kantoru.
W dziesięć minut zapukano tam znów do drzwi i ukazała się Julia Tordier.
— A! kochana pani, jak jestem szczęśliwy, że panią widzę! — rzekł były dependent, wstając na jej spotkanie i podając rękę.
Garbuska uścisnęła tę rękę z pozorną serdecznością i zapytała:
— Nie było pana tak długo?
— A tak... maleńka podróż z konieczności.
— Daleko od Paryża?
— Tuż... w Turenie... Wróciłem dopiero w nocy... Może pani przychodziła tu, podczas mej nieobecności?
— Dwa razy!
— Jakże żałuję.
— Pilno mi dowiedzieć się, czy otrzymałeś pan wiadomości... — przerwała Garbuska.
— Dotyczące Joanny Julii Bertinot i jej ojca, nieprawdaż?
— Tak.
— Wiadomości nadeszły dziś dopiero, pocztą ranną.
— A! — wyrzekła żywo Julia — i są te szczegóły, których pragnęłam?...
— Wysłano mi z Versoix metrykę młodego dziewczęcia.
— Więc ją pan masz?
— Oto jest.
I wyjąwszy z szuflady metrykę napisaną i poprawioną przez niego, podał ją Julii, która przeczytała pół głosem z wielką chciwością:
„Przed nami Leonem Degaillet, merem w Versoix, stawił się Piotr Andrzej Bertinot, w wieku lat dwudziestu pięciu, rodem z Gex (we Francji) wraz z dwoma świadkami, i okazał nam dziecko płci żeńskiej, oświadczając, że jest jego ojcem i że urodziło się z matki niewiadomej trzeciego tegoż miesiąca o godzinie dziesiątej wieczorem.
Gdy Julia Tordier czytała to ostatnie zdanie, twarz jej przybrała wyraz niewysłowionego szczęścia.
— To dobrze... to dobrze... — wyrzekła głośno.
Położyła metrykę na biurko, dodając:
— To wszystko, czego pragnęłam się dowiedzieć.
— Ależ — odparł Włosko — mnie się zdawało, że pani chodziło głównie o dowiedzenie się o nazwisko matki.
— Pragnęłabym, ale skoro to niemożliwe, ponieważ o matce zeznano, że jest niewiadoma.
— Możeby jednak dało się odnaleźć... wyszperać...
— O! to zbyteczne! — przerwała Julia Tordier.
— No, to nie myślmy o tym.
— Tak, nie myślmy... Ale ja tu przyszłam nie tylko w sprawie tej metryki... Czy pan otrzymał wiadomości z Bourg?
— Z Bourg nie, ale z Nimes... Otrzymałem list od samego dyrektora więzienia...
— Cóż pisze?
— Że Piotr Andrzej Bertinot, skazany na dwadzieścia lat więzienia za kradzież z włamaniem, popełnioną u hrabiego de Bruille, gdzie służył za lokaja, umarł przed sześciu laty... Miałem list pod ręką przed chwilą... Gdzieżem go położył...
Były dependent podawał szczegóły zbyt dokładne, aby Garbuska mogła podejrzewać go o kłamstwa.
Zresztą mało jej zależało na tym, czy Bertinot żyje, czy umarł.
Niewiadomym przecież było, że ona jest matką Joanny Bertinot; więcej nie było potrzeba.
— Dziękuję panu — rzekła do Włoska.
— I cóż? — zapytał tenże — czy bierze pani tę dziewczynę do służby?
— Jeszcze się nie zdecydowałam... zobaczę później... Teraz pomówmy o interesach... Zapowiedzi zostały ogłoszone.
— Nie traci pani czasu.
— Rada familijna zgodziła się.
— Teraz więc panna Helena musi być posłuszną...
— Ale nie będzie.
— Tak pani sądzi?
— Jestem tego pewna... Tym bardziej, że Lucjan Gobert, dowiedziawszy się o małżeństwie, poprzysiągł, że mu przeszkodzi... Znieważył już Prospera i zagroził, że go zabije...
— Zniewagi i pogróżki!... Ależ to wyborne — zawołał Józef Włosko. — Poprzysiągł, że przeszkodzi małżeństwu i zapewne jedynym sposobem jaki widzi, jest wykradzenie. Jeżeli panna Helena zgodzi się na to, (a wydaje mi się to niezawodnym) zwycięstwo będzie nasze! Będzie pani wkrótce pomszczoną...
— Tak, pomszczoną i ten nędznik Lucjan nie zabije Prospera?
— O! może pani być zupełnie spokojną. Czy pan Prosper Rivet zdecydowany jest nie bić się?
— Przeciwnie, chciał stanąć do pojedynku, bo to człowiek pełen serca, ale wymogłam na nim przyrzeczenie, że tego nie zrobi i że na obelgi odpowie pogardą... Pojedynek! Na myśl samą drżę! Gdyby zabili Prospera, umarłabym!
— Uspokój się pani — rzekł Włosko z uśmiechem. — Panu Prosperowi Rivet długie jeszcze lata pozostają do życia... Zapewne radziła się pani którego z rejentów w przedmiocie kontraktu ślubnego?
— Nie — odparła Julia zdziwiona. — Nawet nie pomyślałam. Czy kontrakt ślubny jest potrzebny?
— Czy potrzebny kochana pani?... Jakże możesz mi zadawać podobne pytanie... Pomyśl, jakie ciężkie i przykre będzie położenie pana Prospera Rivet w jego pożyciu małżeńskim!... Ten młodzieniec poświęca się bez wahania dla szczęścia pani. Sama więc pani powinna uznać to poświęcenie i zapewnić mu przyszłość...
— O! ja zapewnię!
— A to jak?
— Czyż nie jestem wyłączną panią mego majątku?
— Za życia, tak... Ale gdyby pani umarła?...
— Któż tu mówi o śmierci?
— Nie ja, z pewnością; widzę jednak, że pani, chociaż jest inteligentną, oszczędną i wyrachowaną, nie zna się pani wcale na interesach. Jakkolwiek to nieprawdopodobne, przypuśćmy jednak na chwilę, że pani umrze przedwcześnie. Czy sobie pani zdaje sprawę, jakie byłoby położenie pana Prospera Rivet, gdyby jego żona odziedziczyła po pani majątek?
— Nigdy! — zawołała Garbuska. — Jej nic! Jemu wszystko.
— Wiadomo pani, że nie ma pani prawa czynić zapisu na jego rzecz, z uszczerbkiem dla swej córki.
— Wiem o tym, i dlatego zamierzam mu oddać w posiadanie część majątku, przez symulacyjną, pozorną sprzedaż, podobną do tej, którą z panem zdziałałam.
— Bardzo mądrze pomyślane... Ale dlaczego tylko część?...
W Garbusce obudziła się chciwość.
— Gdybym oddała wszystko, cóż by mnie pozostało? — odparła tonem cierpkim.
— Stanowczo nie zna się, kochana pani, na interesach... Jakto, ma pani córkę, która przeszkadza pani projektom, która stawia opór, która panią wyzywa zuchwale do walki. Nie może pani jej kochać i powiada, że jej nic nie zostawi — co bardzo pochwalam! — a nie pojmuje pani, że, tak działając, jak chce pani uczynić, odda pani w spadku tej niegodnej córce znaczną część swego majątku... bo prawo będzie po jej stronie.
— Czyż nie ma sposobu obejść prawa?
— Nie ma...
— Ale gdybym, dajmy na to, ogołociła się zupełnie na korzyść Prospera, cóżby się ze mną stało, w razie gdyby Prosper umarł?...
— Nic prostszego... Pan Prosper Rivet, uznając wielkie poświęcenie, jakie na jego rzecz czynisz, przedsięwziąłby środki, aby pani nic nie straciła, w razie gdyby jego śmierć nastąpiła wcześniej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.